This is a digital copy of a book that was preserved for generations on library shelves before it was carefully scanned by Google as part of a project
to make the world's books discoverable online.
It has survived long enough for the copyright to expire and the book to enter the public domain. A public domain book is one that was never subject
to copyright or whose legał copyright term has expired. Whether a book is in the public domain may vary country to country. Public domain books
are our gateways to the past, representing a wealth of history, culture and knowledge that's often difficult to discover.
Marks, notations and other marginalia present in the original volume will appear in this file - a reminder of this book's long journey from the
publisher to a library and finally to you.
Usage guidelines
Google is proud to partner with libraries to digitize public domain materials and make them widely accessible. Public domain books belong to the
public and we are merely their custodians. Nevertheless, this work is expensive, so in order to keep providing this resource, we have taken steps to
prevent abuse by commercial parties, including placing technical restrictions on automated ąuerying.
We also ask that you:
+ Make non-commercial use of the file s We designed Google Book Search for use by individuals, and we reąuest that you use these files for
personal, non-commercial purposes.
+ Refrainfrom automated ąuerying Do not send automated ąueries of any sort to Google's system: If you are conducting research on machinę
translation, optical character recognition or other areas where access to a large amount of text is helpful, please contact us. We encourage the
use of public domain materials for these purposes and may be able to help.
+ Maintain attribution The Google "watermark" you see on each file is essential for informing people about this project and helping them find
additional materials through Google Book Search. Please do not remove it.
+ Keep it legał Whatever your use, remember that you are responsible for ensuring that what you are doing is legał. Do not assume that just
because we believe a book is in the public domain for users in the United States, that the work is also in the public domain for users in other
countries. Whether a book is still in copyright varies from country to country, and we can't offer guidance on whether any specific use of
any specific book is allowed. Please do not assume that a book's appearance in Google Book Search means it can be used in any manner
any where in the world. Copyright infringement liability can be ąuite severe.
About Google Book Search
Google's mission is to organize the world's Information and to make it universally accessible and useful. Google Book Search helps readers
discover the world's books while helping authors and publishers reach new audiences. You can search through the fuli text of this book on the web
at |http : //books . google . com/
Jest to cyfrowa wersja książki, która przez pokolenia przechowywana była na bibliotecznych pólkach, zanim została troskliwie zeska-
nowana przez Google w ramach projektu światowej biblioteki sieciowej.
Prawa autorskie do niej zdążyły już wygasnąć i książka stalą się częścią powszechnego dziedzictwa. Książka należąca do powszechnego
dziedzictwa to książka nigdy nie objęta prawami autorskimi lub do której prawa te wygasły. Zaliczenie książki do powszechnego
dziedzictwa zależy od kraju. Książki należące do powszechnego dziedzictwa to nasze wrota do przeszłości. Stanowią nieoceniony
dorobek historyczny i kulturowy oraz źródło cennej wiedzy.
Uwagi, notatki i inne zapisy na marginesach, obecne w oryginalnym wolumenie, znajdują się również w tym pliku - przypominając
długą podróż tej książki od wydawcy do biblioteki, a wreszcie do Ciebie.
Zasady użytkowania
Google szczyci się współpracą z bibliotekami w ramach projektu digitalizacji materiałów będących powszechnym dziedzictwem oraz ich
upubliczniania. Książki będące takim dziedzictwem stanowią własność publiczną, a my po prostu staramy się je zachować dla przyszłych
pokoleń. Niemniej jednak, prace takie są kosztowne. W związku z tym, aby nadal móc dostarczać te materiały, podjęliśmy środki,
takie jak np. ograniczenia techniczne zapobiegające automatyzacji zapytań po to, aby zapobiegać nadużyciom ze strony podmiotów
komercyjnych.
Prosimy również o:
• Wykorzystywanie tych plików jedynie w celach niekomercyjnych
Google Book Search to usługa przeznaczona dla osób prywatnych, prosimy o korzystanie z tych plików jedynie w niekomercyjnych
celach prywatnych.
• Nieautomatyzowanie zapytań
Prosimy o niewysyłanie zautomatyzowanych zapytań jakiegokolwiek rodzaju do systemu Google. W przypadku prowadzenia
badań nad tłumaczeniami maszynowymi, optycznym rozpoznawaniem znaków łub innymi dziedzinami, w których przydatny jest
dostęp do dużych ilości tekstu, prosimy o kontakt z nami. Zachęcamy do korzystania z materiałów będących powszechnym
dziedzictwem do takich celów. Możemy być w tym pomocni.
• Zachowywanie przypisań
Znak wodny "Google w każdym pliku jest niezbędny do informowania o tym projekcie i ułatwiania znajdowania dodatkowych
materiałów za pośrednictwem Google Book Search. Prosimy go nie usuwać.
• Przestrzeganie prawa
W każdym przypadku użytkownik ponosi odpowiedzialność za zgodność swoich działań z prawem. Nie wolno przyjmować, że
skoro dana książka została uznana za część powszechnego dziedzictwa w Stanach Zjednoczonych, to dzieło to jest w ten sam
sposób traktowane w innych krajach. Ochrona praw autorskich do danej książki zależy od przepisów poszczególnych krajów, a
my nie możemy ręczyć, czy dany sposób użytkowania którejkolwiek książki jest dozwolony. Prosimy nie przyjmować, że dostępność
jakiejkolwiek książki w Google Book Search oznacza, że można jej używać w dowolny sposób, w każdym miejscu świata. Kary za
naruszenie praw autorskich mogą być bardzo dotkliwe.
Informacje o usłudze Google Book Search
Misją Google jest uporządkowanie światowych zasobów informacji, aby stały się powszechnie dostępne i użyteczne. Google Book
Search ułatwia czytelnikom znajdowanie książek z całego świata, a autorom i wydawcom dotarcie do nowych czytelników. Cały tekst
tej książki można przeszukiwać w Internecie pod adresem http : //books . google . com/
1^
830,363
•/
i.Ł.
A -3'.
Fn
! 3,^
..O.
.di
PRAWEM I LEWEM
PRAWEM I LEWEM
OBYCZAJE NA CZERWONEJ RUSI
w PIERWSZEJ POŁOWIE XVII. WIEKU
PRZEZ
WŁADYSŁAWA ŁOZIŃSKIEGO
!<•- —
WYDANIE DRUGIE, PRZEJRZANE I ZNACZNIE POMNOŻONE
TOM PIERWSZY
CZASY I LUDZIE
z 42 RYCINAMI W TEKŚCIE
- KZ>tl*lf'<04 -i*-
WE LWOWIE 1904
Nakładem księgarni H. Altenberga
skład główny w księgarni p. f.: e. wende i sp. w warszawie.
1>K
H/l
.uli
IfoH
^■1
Z IłRrKARM WL. ŁOZIŃSKI Eli* ) - TtU) ZAKZĄDKM .1. NIEIm»PAI»A
//?i-: 9t ?
Materyał wyłącznie archiwalny, który posłużył
do nakreślenia obrazu a raczej szeregu szkiców
obyczajowycłi zawartycłi w tej książce, obejmuje
Akta grodzkie ziemi lwowskiej (z żydaczowską),
łialickiej (z trembowelską), przemyskiej i sanockiej,
a więc całego Województwa Ruskiego z wyłącze-
niem ksiąg ziemi cłiełmskiej, które nie były autorowi
przystępne, a poczynając od ostatnicłi dwudziestu
lat XVI. sięga aż do połowy XVII. wieku, posu-
wając się tylko wyjątkowo w czas późniejszy.
Luki, jakieby w tym obrazie życia całej jednej
dzielnicy Polski uderzyć mogły czytelnika, niech
usprawiedliwi uwaga, że praca niniejsza nie rości
sobie pretensyi do monograficznej niejako dokład-
ności, że jest raczej streszczeniem zawartości oby-
czajowej wspomnianych u góry aktów i że traktuje
społeczne życie w potrójnem ograniczeniu:
czasu, miejsca i źródła.
Niniejsze drugie wydanie różni się znacznie
od pierwszego tak zasobem treści jak i jej ukła-
dem. Pierwszą zwłaszcza część książki autor nie-
tylko przerobił ale i w dwójnasób prawie pomno-
żył; rozdziały bowiem, które w pierwszem wydaniu
obejmywały razem wzięte mało co więcej nad 200
stronic, składają się obecnie na tom osobny o 400
przeszło stronicach. Taksamo w tomie drugim znaj-
dzie czytelnik liczne uzupełnienia pierwotnej treści.
Tłumaczy się to przyrostem materyału, wynikłym
z rozszerzenia granic chronologicznycłi opowiadania,
które w pierwszem wydaniu zamykało się z pano-
waniem Zygmunta 111., w niniejszem zaś, drugiem,
kończy się dopiero na r. 1650.
Za przerobieniem i pomnożeniem treści poszła
i zmiana jej układu. Kto miał kiedykolwiek do czy-
nienia z materyałem arcliiwalnym tego rodzaju, jaki
się zawarł w niniejszej pracy, materyałem złożonym
z tysiąca faktów, rysów, szczegółów obyczajowycli
z rozmaitycli dziedzin społecznego i towarzyskiego
życia, ten wie, jakie trudności nastręcza takie jego
ugrupowanie, aby całość nie była tylko czysto-me-
chanicznym aglomeratem, ale cłioć do pewnego sto-
pnia miała organiczną kompozycyę. Autor usiłował
w drugiem wydaniu pokonać te trudności z lepszym
skutkiem, aniżeli mu się to powiodło było w pierw-
szem. O ile w usiłowaniu tem był szczęśliwy, osą-
dzi czytelnik.
We Lwowie, w lipcu 1904.
SPIS TREŚCI TOMU I.
Rozdział pierwszy: Niedostatki prawa .... 1 — 91
Wstęp 3-5
I. Laudatores temporis acti. Klątwa bezkarności.
Brak władzy wykonawczej. In recenti. Prawne
wybiegi. Salvus conducłus. Starościńskie egze-
kucye. Mota nobiliłas. Kary kompromisowe.
Wieża. Banicya i infamia. Labirynt procesowy.
Intromisye. Woźny 6 52
II. Odpowiedzi. Yadia regalia. Rzadkość poje-
dynków. Zajazdy. Sprawa Derśniaka i konfe-
deracya szlachty przemyskiej. Gubienie zwłok.
Porywanie ludzi. Niemirycz i Uberowicz. Ła-
ziński i Montelupi. Dalsze przykłady. Krwawe
odwety. Konkiuzya 53 91
Rozdział drugi: Sprawy domowe 93- 157
I. Wolność czy niewola? Zameczki. Służba i cze-
ladź zbrojna. Milicye domowe. Cudzoziem-
skie żołdactwo. Hajduki i sabaty. Mieszkania.
Zbytek. Zamki i dwory. ....... 95 129
II. Fortuny. Gospodarstwo. Wywóz ziemiopło-
dów. Niszczenie lasów. Popioły. Z roli i soli.
VIII SPIS TREŚCI
strona
Żegluga. Dzierżawy. Z inwentarzy i testamen-
tów. Obyczaj rycerski 130-157
Rozdział trzeci: Plagi żywota 159- 254
I. Tatarzy jako plaga chroniczna. Fatalistyczna
rezygnacya. Rozprzężenie moralne. Wykup
z jassyru. Alexander Bałaban i Jan Żółkiew-
ski. Opowieść wypraw okupowych. Samo-
zwańcy 161 -184
II. Żołnierz swawolny. Związki wojskowe. Bez-
karność buntowników. Wypłaty zaległego
żołdu. Listy przypowiednie. Wybrańcy. Ciu-
rowie. Werbunki zagraniczne. Ucisk wojskowy.
Stacye. Lisowczycy 185-218
III. Rozbójnidwo. Toporowski i Kostka. Opry-
szki ziemi halickiej. Środki zaradcze. Herszto-
wie szlacheccy. Beskidu icy. Bracia Białoskór-
scy i bracia Policcy. Udział drobnej szlachty
w rozbojach. Watahowie wołoscy 219 238
IV. Zły sąsiad. Zatargi o miedzę. Ligęza i Hum-
nicki. Zdradzieckie domy. Rosińscy. Obrazek
z natury. Krwawe biesiady. Deprekacye. . . 239 - 254
Rozdział czwarty: Amor i demon 255- 285
I. Zajścia rodzinne. Tragedye domowe. Męźo-
bójczynie. Beata Zawiszanka. Brat i siostra.
Dramatyczna zagadka. Zofia Herburtowa i Ewa
Podolecka. Piękna Helena. Mściwa świekra.
Dwaj kochankowie. Piąty akt dramatu. Pani
Klofasowa. Dramat w rodzinie Makowieckich. 257 -269
II. Porywanie panien. Przyczyna raptów. Panna
Halszka. Zosia Szpandowska. Kalinowski
i Krystyna Strusiówna. Panna wojewodzanka
Mniszchówna. Chorążanka Wyszogrodzka.
Dramat grabownicki. Mieszczaneczka. Niedy-
skrecya rodzinna. Mezaliansy 270-285
SFIS TREŚCI IX
Rozdział piąty: Rzesza szlachecka 287—350
I. Drobna szlachta. Jej mnogość i stanowisko
społeczne. Jej występowanie jako stan i jako
ród. Jej stanowisko w walkach o unię. Wojna
dwóch władyków 289- 320
II. Drobna szlachta jako ród. Nagana szlache-
ctwa i wywody rodowe. Kaduki. Krwawe
odwety. Schłopienie. Ambicya stanu. Okazo-
wanie. Rozrodzenie gniazd. Milites caligati.
Pospolite ruszenie 321 — 350
Rozdział szósty: Chłopi 351-411
I. Infernus rustlcoranu Opieka królewska nad
ludem. Akcya chłopów przeciw starostom
i dzierżawcom. Glejty królewskie i ich lekce-
ważenie. Inwentarze robót i danin. Nadzie-
jów i Raków. Jerzy i Stanisław Krasiccy.
Gminy Leżajskie. Komisye królewskie. Eko-
nomia Samborska. Zamożność ludu. Osad-
cowie 353—391
II. Chłopi w dobrach szlacheckich. Przykład
sądu na chłopa. Wypadki otwartego oporu.
Opiekunowie ludu. Wybuch w roku 1648.
Ihnat Wysoczan, dux primarius. Udział miast,
księży i szlachty w buncie pokuckim. Kałusz
jako stolica ruchu. Stłumienie buntu i odwet 392 411
SPIS RYCIN
ZAWARTYCH W TOMIE I.
Strona
Fig. 1. Ornamentyka z 451 tomu Aktów Gr. Lwowskich 16
„ 2. Wieża więzienna, zachowana w ruinach zamku
przemyskiego. (Rysunek uwidocznia piętro górne,
przeznaczone na lekkie więzienie, i podziemia
dla winowajców, odsiadujących karę in fundo,
na samem dnie) 25
3. Ornamentyka z 451 tomu Aktów Or. Lwowskich 48
4. Szlachcic-zajazdowiec. (Według współczesnego
sztychu K. Luykena w zbiorach Pawhkowskich) 64
5. Lew Lorencowiczowski we Lwowie .... 77
6. Inicyał z aktów Gr. Lwowskich 88
7. Hajduk wielkopański. (Z ryciny współczesnej
w zbiorach Pawhkowskich) . . . *. . . . 101
8. Sabat. (Według statuetek w posiadaniu ks. Bat-
thyany w Kormend) 105
Q. Z zamku w Krasiczynie 109
10. Z zamku w Krasiczynie 117
11. Z zamku w Krasiczynie 121
12. Wierzchowce magnackie w bogatych rzędach.
(Według sztychu Stefana Della Bella) 125
13. Zamek w Staremsiole 133
SPIS RYCIN XI
strona
Fig. 14. Zamek w Staremsiole 141
„ 15. Chorągiew nagrobna. (Ze zbiorów Muzeum
Czartoryskich) 149
„ 16. Ornament z Aktów Lwowskich XVn. w. . . 157
„ 17. Pomnik Stanisława i Jana Żółkiewskich w kol-
legiacie w Żółkwi 172
„ 18. Regina Żółkiewska, żona hetmana. Z pomnika
w kollegiacie żółkiewskiej 176
„ 19. Wybraniec. (Z współczesnego malowidła w zamku
podhoreckim) 188
„ 20. Wybraniec. (Z współczesnego malowidła w zamku
podhoreckim) 192
„ 21. Dragon. (Z współczesnego malowidła w zamku
podhoreckim) 197
„ 22. Grupa Lisowczyków. (Współczesny szkic J.
Callota) 201
„ 23. Lisowczyk. (Współczesny szkic J. Callota) . . 205
„ 24. Lisowczyk. (Według obrazu Rembrandta w zbio-
rach Dzikowskich) 213
„ 25. Rajtar. (Rysunek marginesowy z Aktów Gr.
Lwowskich) 217
„ 26. Herszt Beskidników. (Z współczesnego malo-
widła) 229
„ 27. Beskidnik. (Rysunek z Aktów Lwowskich) . . 237
„ 28. Ornamentyka z Aktów Grodzkich Lwowskich
(tom 451) 262
„ 29. Władyka Atanazy Krupecki. Z pałacu biskupów
gr. kat w Przemyślu 295
W otoku portretu umieszczony następujący
czterowiersz :
Athanazy śmierć z swego wyrzucił imienia,
Dobry to znak owczarni jego powodzenia;
Był to pasterz Przemyski, cóż tera też myśli?
Byśmy wszyscy do Nieba tamże za nim przyszli.
XII SPIS RYCIN
strona
Fig. 30. Władyka Sylwester Hulewicz-Wojutyński. Z pa-
łacu biskupów gi*. kat. w Przemyślu .... 303
W otoku portretu umieszczony następujący
czterowiersz :
Sylwester Vester cóż był, zacni Przemyślanie?
Że nie wiele pasł, trudno dać też o nim zdanie.
Była w onym gorliwość wielka i staranie,
Była i w drugim także. Bogu rozeznanie.
„ 31. Monaster w Ławrowie 309
„ 32. Krzyż (mirownik) cedrowy w złotem obramie-
niu, zabytek z czasów naszego opowiadania,
w skarbcu katedry ruskiej w Przemyślu . . . 313
„ 33. Mitra władycza z skarbca katedry ruskiej w Prze-
myślu 317
„ 34. Typ szlachcica. (Ze zbiorów Pawlikowskich) . 325
„ 35. Typ szlachcica. (Ze zbiorów Pawlikowskich) . 329
„ 36. Typ szlachcica. (Ze zbiorów Pawlikowskich) . 333
„ 37. Scena sejmikowa. (Z współczesnej ryciny w zbio-
rach Pawlikowskich) 336
„ 38. Grupa szlachty konnej. (Według sztychu St.
Della Bella) 341
„ 39. Chłop niemiecki, według rysunku A. Durera . 359
„ 40. Torki pod Medyką z starożytną cerkiewką, która
pamięta czasy naszego opowiadania. Rysunek
Kielisińskiego 382
„ 41. Chłopi polscy XVn. w. według rysunków Jana
Matejki z współczesnych rycin i obrazów . . 397
„ 42. Chłopi polscy i żydzi z XVI. i XVII. w. we-
dług rysunków J. Matejki z współczesnych obra-
zów i rycin 405
ROZDZIAŁ PIERWSZY
NIEDOSTATKI PRAWA
Co za świat, co za świat ! Groźny, dziki, zabójczy. Świat
ucisku i przemocy. Świat bez władzy, bez rządu, bezładu
i bez miłosierdzia. Krew w nim tańsza od wina, człowiek
tańszy od konia. Świat, w którym łatwo zabić, trudno nie
być zabitym. Kogo nie zabił Tatarzyn, tego zabił opryszek,
kogo nie zabił opryszek, zabił go sąsiad. Świat, w którym
cnotliwym być trudno, spokojnym niepodobna.
Takie jest pierwsze wrażenie, które się odnosi z czy-
tania aktów grodzkicłi województwa ruskiego w pierwszej
połowie XVH. wieku. Wrażenie odpychające, na prawdę
bolesne. Uciec się chce z tego świata, od tych czasów
i od tych ludzi, zostawić te księgi w pyle, tę przeszłość
w zapomnieniu. Ale ten moment krytyczny jest rzeczywi-
ście tylko momentem. Przezwyciężyć go łatwo — daleko
trudniej byłoby przerwać czytanie. Zaczyna się oswajać
z tym światem, poznawać tych ludzi, żyć z nimi poufnie,
rozumieć te stosunki, a zrozumiawszy, wiele przebaczyć.
Historya polityczna, trzymająca się wielkiego światła
i szerokiego gościńca«, jak to pięknie powiedział Stryj-
kowski, ogarnia dalekie horyzonty, ale oddaje wyraziście
tylko pierwsze plany epok i wypadków. W aktach widzimy
to, czego tam nie widać, widzimy drugi i trzeci plan dzie-
jowego obrazu. Zbliżają one dziwnie stulecia, czasem aż
w niebezpiecznym stopniu, bo stają się niekiedy z lunety
mikroskopem. Synteza wielkiej historyi rozbija się w tych
aktach znowu w życie, w ruch, w zjawiska, w pierwiastki,
w przykłady, dokumenty; w kółka, ogniwka i sprężynki
całego warsztatu ewolucyi społecznej. Nikt z tych aktów
nie złoży historyi narodu, ale gdy je poznamy wszystkie,
złożyć się z nich może historya naturalna Polaka.
Ale pierwsze wrażenie nietylko, że przykre, ale co
równie zniechęca: niejasne, bałamutne, prawie chaotyczne.
Stoi się, jak gdyby przed stosem drobnych kamyczków roz-
pryśniętych z tego, co było mozaikowym obrazem, jakby
przed rozsypanym mechanizmem zegara, którego niepo-
dobna tak złożyć, aby wskazywał i wydzwaniał godziny.
Trzeba się dopiero uczyć tego życia na niem samem —
zadanie tem trudniejsze, że t. zw. nauki* pomocnicze w lite-
raturze naszej historycznej bardzo niedostatecznie były
uprawiane i że przedewszystkiem brak jest dotkliwy prac,
któreby traktowały prawo polskie, ten główny klucz do
zoryentowania się w dawnem życiu naszem, w jego pra-
ktycznej, niejako aktualnej relacyi nietylko z organizacyą
i czynnością instytucyj publicznych, ale także z codzien-
nemi sprawami i zwyczajami społeczeństwa.
Po takiem oswojeniu się ze światem, od którego
dzielą nas trzy wieki, zaczyna łagodnieć pierwsze wraże-
nie. Powiadamy sobie, że przecież nie cały świat jest w tych
aktach, że nie wszystkie objawy życia w nich się zawarły,
że to są przeważnie akta prawne i sporne, protestacye
i pozwy, obdukcye, wizye i t. p., a więc materyał obyczajowy
pośredni, jednostronny, a o ile jest procesowej natury,
nie zawsze i nie we wszystkiem wiarygodny. Pocieszamy
się dalej spostrzeżeniem, że nie wszystko, co tam czytamy,
stało się istotnie, że wobec zasady: acta nemini denegan-
tiir, przyjmowano do ksiąg bez kontroli i krytyki urzędo-
wej wszystko, co się komu podobało wnieść do nich:
rekognicye bajek, manifestacye o zmyślonych wypadkach,
wybryki satyryczne, paszkwile, oskarżenia podyktowane
złością tylko i imaginacyą. Pocieszamy się doświadczeniem.
którego rychło się nabywa, że w prołesłacyach o gwałty,
o zajazdy I zabójstwa bywa najczęściej wielka przesada
i że trzeba zawsze czekać, czy reprotestacye, pozwy, skru-
tynia, a w końcu wyrok, a gdy i ten nie wystarcza, jeśli
zaocznie wydany, czy sam fakt odbycia kary lub przejedna-
nia strony potwierdzą zarzut jakiejś zbrodni, i że często
takiego potwierdzenia nie ma. Bierzemy na uwagę, że po
za tymi ludźmi, co się zaciekle pieniali, zajeżdżali zbrojno
sąsiadów, srożyli się nad słabszymi, rozbijali i zabijali,
istniała przecież większość spokojna, poczciwa, szanująca
prawa boskie i ludzkie. Przychodzimy do przekonania, że
przy niepojętych nam dziś brakach prawodawstwa i jeszcze
trudniejszym do pojęcia niedostatku władz wykonawczych
i policyjnych, trzeba było idealnych ludzi, aby było lepiej,
niż bywało ; a w końcu pocieszamy się faktem, że równo-
cześnie we wszystkich sąsiednich krajach
działo się nie o wiele lepiej, jeźli nie równie
źle albo jeszcze gorzej, niźli w Polsce.
Ale nie bójmy się cieni na obrazie przeszłości. Nie
zgaszą one światła a dadzą wypukłość. Wygląda to na
, paradox, a przecież tak jest: Miarą wysokich przymiotów
polskiego społeczeństwa są jego przywary. Miarą jego
żywotności jest jego anarchia. Miarą jego światła są jego
cienie. Bo gdzie drugi naród, coby tak, jak Polska, bez
rządu był potężnem państwem, bez stałego żołnierza
odnosił wielkie zwycięstwa, bez wewnętrznej zgody zdo-
bywał się na taką jedność w patryotyzmie? Sarniatoriun
virtus veluti extra ipsos. Cnota Polaków po za Polakami.
Patrząc z osobna i z blizka na pewne epoki i objawy
przeszłości, zda się nam, że to prawda, że nie ma w nich
ani światła ani chwały. Obejmując jednak całe horyzonty
wieków, widzimy, że jest i światło i chwała. Jest jakby
po za Polakami, a przecie z nich, od nich i przez nicłi,
jest w rasowym geniuszu, w zbiorowej duszy, w dziejowej
emanacyi narodu.
I.
Laudatores temporis acti. Klątwa bezkarności. Brak
WŁADZY WYKONAWCZEJ. In RECENTI. PRAWNE WYBIEGI. SAL-
VUS CONDUCTUS. STAROŚCIŃSKIE EGZEKUCYE MOTA NOBILI-
TAS. Kary kompromisowe Wieża. Banicya i infamia.
Labirynt procesowy. Intromisye. Woźny.
Odwoływanie się do dawnych lepszych- czasów
jest tęsknotą do ideału, cofniętego w przeszłość. Jak pra-
gniemy, aby było, tak nam się zdaje, że niegdyś było. Gdyby
się opierać przyszło na samych głosach laudatorów tem-
poris actiy dla których zawsze minione czasy były złotym
wiekiem prawości i cnoty, trudno by było oznaczyć porę,
w której zaczęła się anarchia społeczna w Polsce; posu-
wać by trzeba początek skażenia obyczajów ciągle naprzód,
albo jak kto chce, cofać epokę cnoty ciągle w tył, choćby
do Piasta. Aby nie bardzo wychodzić po za chronologi-
czne ramy, w które ujęliśmy tę pracę, wspomniemy tylko,
że dla chwalców przeszłości z pierwszych lat WII. wieku
taką błogosławioną porą społecznej cnoty były jeszcze
ostatnie lata Zygmunta Augusta a nawet tak niedawny
a krótki okres Batorego. Wszystko złe było dopiero dzi-
siejsze, co najwyżej wczorajsze. Ale pominąwszy już głosy
pisarzy naszych z najlepszej pory Zygmuntowskiej, nie
NIEDOSTATKI PRAWA 7
brakło przecież innych świadectw, aby najuporniejszych
wielbicieli minionego czasu przekonać, że to popsucie spo-
łecznego ładu, to zdziczenie obyczajów, jakie opłakują
w spółczesnem sobie pokoleniu, było niestety w bardzo
znacznej mierze spadkiem tej błogiej na pozór przeszłości,
klątwą niejako dziedziczną, i nie urosło z samego uspo-
sobienia spółczesnego społeczeństwa, ale miało swój za-
wiązek w odległych wiekiem przyczynach, że było tylko
pogorszeniem jednej i tej samej choroby, nurtującej w orga-
nizmie polskim, a w miarę rozwoju swego wybuchającej
coraz to ostrzejszemi symptomatami.
Jeżeli w pierwszych zaraz latach panowania Zygmunta
III. przyszło do ^zapalenia wszystkiej przemyskiej ziemia,
która nas w tej pracy także specyalnie obchodzi, to był
to już dalszy tylko a coraz gorszy skutek opłakanych,
anarchicznych obyczajów w tej części Polski, jakie nam
tak żywo skreślił Orzechowski w swoim liście do Jakóba
Przyłuskiego,') była to już spuścizna czasów Zygmunta
Augusta, który wszystko, na co się skarżył Orzechowski,
stwierdza w mandacie swoim do przemyskiego starosty,
gdzie czytamy, że z powodu bezkarności i niewykonywa-
nia dekretów wzrosła tak straszliwie zuchwałość mężo-
bójców, że w przemyskiej ziemi już nikt nie jest pewny
życia«.*) Kto w tych czasach, o których mówimy, tęsknił
do stosunków niedawnej pory Batorego, ten zapominał,
że już Zygmunt August odumarł kraj w takim upadku
instytucyj publicznych, że >została się tylko sama forma
prawa, z której nikt nie miał korzyści, wyjąwszy rzeczni-
ków, woźnych i pisarzy, że niespełniane były wcale wy-
roki, a zbrodniom prywatnym nie było miary i granicy,^^)
UwAOA: Skrócenie Agr. oznacza Akta grodzkie.
*) Orichoviana, str. 99—112.
*) Agr. Przemyskie, tom 24 p. 660.
•^) Orzelski, Bezkrólewia, II. 61.
8 NIEDOSTATKI PRAWA
zapominał, że już właśnie sam Batory wkrótce po objęciu
rządów w uniwersale swoim do szlaclity wypowiedział
straszne zaprawdę słowa: » Nierząd wszystkie obyczaje
psuje, na którycłi miejsce nastąpiły srogie zbrodnie, mężo-
bójstwa, gwałty, łupieztwa, mordy, z rusznic zabijania,
wszeteczeństwo, krzywoprzysięstwo, zbytki, utraty i in-
nycłi wiele szkaradnych! występków.« *)
Co za regestr! Co za werdykt na społeczeństwo,
wydany przez człowieka, który widział może tem- lepiej,
że nie był jego synem i patrzył nań obcem okiem
a z wyżyn naczelnego stanowiska. Niestety, w sądzie tym
nie było tak wiele przesady, chociaż go dosłownie nikt nie
weźmie. Tak było po części, a że tak być mogło a nawet
być musiało, temu główną przyczyną to wielkie nie-
szczęście społeczeństwa polskiego, ciężka klątwa przeszło-
ści: bezkarność. Nie brak prawa zgubił obyczaje, ale
brak władzy, nie brak sankcyj karnych, ale brak ich wyko-
nania. Wiemy, że prawa były dorywcze, niedostateczne,
niestanowcze, niejasne i pełne niekonsekwencyi, ale to było
mniejsze złe, stokroć gorszem było to, że były bezsilne,
że istniejąc a nie działając, już samem tem martwem swo-
jem istnieniem robiły niekiedy więcej szkody, niż gdyby
ich wcale nie było, niż gdyby bieg spraw społecznych po-
zostawiony był samym instynktom moralnym ludzi, przy-
rodzonemu ich sumieniu i wyrabiającym się z społecznej
konieczności zwyczajom. Bo przychodziło do tego, że kto
chciał, aby prawo było wykonane, sam je wykonywać
musiał, a wtedy nie mogło być inaczej, jak tylko, że prawa
stawały się pozorem, legalnym tytułem występków, narzę-
dziem gwałtu, środkiem przemocy, sankcyą samowoli.
Dwa kardynalne warunki społecznego bytu: bezpie-
czeństwo życia i bezpieczeństwo mienia były zachwiane;
*) Źródła Dziejowe, Stefan Batory pod Gdańskiem
p. xin.
NIEDOSTATKI PRAWA 9
ani jedno ani drugie nie miało dostatecznej opieki. Zabi-
jano otwarcie i skrycie, po domach, po drogach i rynkach
miejskich, na sejmikach, zjazdach, bankietach a nawet i są-
dach, zabijano o co bądź, a zabijano bezkarnie. O zie-
mio nasza, jakoś wiele krwi w się nabrała ! — woła z bole-
ścią Skarga — jako z niej wiele głosów Ablowych puszcza
się o pomstę wołających !«^) Górnicki pamiętał jednego,
którego mianować nie chce, który za króla Zygmunta Sta-
rego dwadzieścia głów zabił i umarł swą śmiercią, a do
żadnej mu kaźni nie przyszło -) — cóżby dopiero powie-
dział, patrząc na to, co się działo w województwie ruskiem
w czasach Zygmunta III. a osobliwie w ziemi halickiej
i przemyskiej! Są lata, w których akta tych ziem jakby
ociekały krwią; co trzecia prawie stronica zapisuje pre-
zentacyę trupa ( praesentatio cadaverls) lub obwołanie
głowy (prodamatio capitis), co druga uderza nagłówkiem:
A, vulneratuSy B. saucius, C, laesus, D, concussus,
A przecież istniały prawa przeciw mężobójcom. Były
one bardzo łagodne, bo nikt prawie prócz chłopa nie dawał
głowy za głowę, nie płacił życiem za życie, ale gdyby i ta
sankcya karna, jakkolwiek nie stała w sprawiedliwym sto-
sunku do ciężkości winy, była bezwzględnie i zawsze wy-
konywana, zabójstwa niewątpliwie byłyby w Polsce bardzo
rzadkie. Tymczasem bywały pory, zwłaszcza w pierwszej
połowie panowania Zygmunta III., w których trzeba było
szczególnego nieszczęścia lub wielkiej osobistej pokory,
aby uledz karze w rzeczywistym jej rygorze. Przypomnijmy
sobie w zwięzłem streszczeniu najważniejsze szczegóły
karnego prawodawstwa w Polsce. Szlachcic, który zabił
szlachcica bronią sieczną lub obuchową, podlegał pier-
wotnie karze siedzenia na dnie wieży przez rok i 6 tygo-
Kazania Sejmowe. Wydanie Turowskiego p. 129.
*) Rozmowa Polaka z Włochem. Wyd. Turow-
skiego str. 19.
10 NIEDOSTATKI PRAWA
dni i musiał zapłacić za głowę zabitego 120 grzywien,
konstytucya z r. 1588 podwoiła tylko sumę główszczyzny,
nie podnosząc kary więziennej. Szlacłicic, który zabił szla-
cticica z broni palnej, podlegał według tejże samej kon-
stytucyi karze podwójnej : siedzieć miał in fundo dwa lata
i 12 tygodni i zapłacić za głowę zabitego 480 grzywien.
Krewni zabitego mieli obowiązek ścigać prawem zabójcę,
mieli najdalej do dwunastu niedziel wnieść w grodzie pro-
testacyę czyli ob wiedzenie głowy; ktoby się od tego uchylił
i najdalej do roku o zbrodnię nie pozywał w tym celu,
aby głównik t. j. zabójca uszedł bezkarnie, miał ponieść
taką samą karę, jak gdyby sam dopuścił się zabójstwa;
jednać się tedy z zabójcą prawo wzbraniało surowo. Odyby
zabity nie miał krewnycłi, konwikcyę głowy przeprowadzić
ma sam urząd grodzki.
Kto zajedzie dom i gwałtu się dopuści, traci maję-
tność swoją i poczciwość ipso iure et facto. Szlachcic,
który szlachcica gwałtem pojmał, ma być karan winą 120
•grzywien i jednym rokiem wieży pro poena publica a nadto
ma tyle troje siedzieć, jak długo w więzieniu trzymał.
Rusznic niewolno zażywać na sądach, zjazdach i biesia-
dach, a ktoby kogo na tych miejscach zabił lub ranił
z rusznicy, ten nietylko za zabitego główszczyznę a ran-
nemu nawiązkę płacić ma, ale ipso facto gardłem karan
być ma et poena infamiach) Rany zadane szlachcicowi
opłacają się według osobno uchwalonej taryfy.'^) Niepod-
danie się dekretom sądów królewskich i trybunalskich,
») Konstytucyez lat 1576, 1588, 1601. Yolumina Le-
gam, wyd. petersburskie t. II. pp. 172, 255 — 6, 402.
-) Krwawa rana kosztowała 20 grzywien, sina 6 groszy
z winą sądową, obliczna rana znaczna 30 grzywien, ucięcie
każdego palca 30 grzywien, wybicie zęba 20 grzywien; chro-
mota wieczna na nodze, ręce, tudzież oślepienie, także ucięcie
nosa kosztowało połowicę głowę, a więc 120 grzywien. Kon-
stytucya z r. 1588, Vol. Leg. II. p. 255.
NIEDOSTATKI PRAWA 11
nieodsiedzenie wieży, nieopłacenie główszczyzny i t. p.,
wogóle nieuczynienie zadość prawu pospolitemu i jego
sankcyom karnym pociąga za sobą najwyższą karę, jaką
rozporządza sprawiedliwość: wywołanie i infamię.
Oto w krótkości wszystko, co miało strzedz życia,
zdrowia i wolności osobistej. Mało tego, ale jak powie-
dzieliśmy, i to, gdyby było surowo i ściśle przestrzegane,
byłoby wystarczyło do zapobieżenia występkom, bo Włoch
Górnickiego ma zupełną racyę, kiedy powiada: -Gdyby
ustawicznie sądzono kryminały, maluczkoby tu było zbro-
dni, bo natury wasze polskie dobre są, karne, łaska-
we, dobrotliwe . Niestety kryminałów ustawicznie nie
sądzono. Sprawy cywilne szły do trybunału, sprawy wy-
bitnie kryminalne na sądy królewskie czyli sejmowe. Sejm
zwoływany był raz co dwa lata i trwać miał sześć tygodni,
a i w łycłi odstępach czasu często nie dochodził, jakżeż
można było myśleć, aby wszystkie sprawy kryminalne,
nagromadzone przez dwa lata, mogły być osądzone w tak
krótkim czasie i to przy nawale spraw sejmowych? -Spra-
wiedliwości nie masz; przez sejm cały, ledwie osądzim ze
dwa kryminały<' — powiada poeta Grochowski, a Górnicki,
ten najdowcipniejszy i najbystrzejszy krytyk instytucyj pol-
skich, tak przedstawia praktyczne następstwa tego urzą-
dzenia: ^Najedzie kto kogo na dom wnet po sejmie i za-
bije. Naprzód to wygrał, iż ma frysztu dwie lecie, a tym-
czasem zabije już i drugiego i trzeciego i dziesiątego
a może tak długo bić, aż go samego zabiją. Tu obacz, że
wszyscy, które ten mężobójca po owem pierwszem mężo-
bójstwie pobił, byliby byli żywi, by ten był zbrodzień po
pierwszem mężobójstwie pozy wan i skaran. Przez siedm-
naście sejmów za szczęśliwego panowania króla naszego —
woła Skarga — ledwie kilaś o najazdy i o zabijanie i o krew
skarano, a mężobójców i krwie wylewców i najezdników
sąsiad bez liczby się w oczach wszystkich urzędów włó-
12 NIEDOSTATKI PRAWA
czy.< ^) Za tem poszło, że o sprawy stanowczo krymi-
nalne, jak n. p. zajazdy połączone z gwałtami i zabój-
stwami, nie pozywano criminaliter ale chilitery aby tym
sposobem rzecz przyspieszyć i przecież doczekać się nare-
ście wyroku.
Ale gdyby nawet sądy odbywały się i częściej i dłu-
żej, gdyby nawet były czynne stale, szybkiemu wymiarowi
sprawiedliwości stanęła by na zawadzie owa nietykalna
zasada, palladyum i smutna chluba szlacheckiej wolności:
Neminem captivabimus nisi iure victum, która nie pozwa-
lała pojmać osiadłego szlachcica nawet po spełnieniu naj-
oczywistszej zbrodni, chyba na gorącym uczynku, in re-
centiy co się bardzo rzadko zdarzało, zwłaszcza gdy gwał-
townikiem był możniejszy szlachcic, otoczony zawsze
zgrają zbrojnej czeladzi, i co zresztą w razie możliwości
takiego pojmania było rzeczą o tyle utrudnioną, że sta-
rostowie przyjmowali do więzienia pojmanych prywatnie
złoczyńców tylko pod warunkiem, że utrzymywani będą
kosztem, wiktem i pod strażą — cara, custodia et victu —
tego, który ich pojmał i dostawił.
Pojmanie osiadłego szlachcica na gorącym uczynku
i odstawienie go do grodu spotykamy też bardzo rzadko
w aktach województwa ruskiego, a i w tych rzadkich wy-
padkach uwięziony nie pada ofiarą gorącości prawa , ale
najczęściej wyręczony przez krewnych i przyjaciół, opusz-
cza więzienie, a sprawa bierze w dalszym ciągu zwykły,
leniwy i niepewny obrót i nie kończy się mieczem, ale
wieżą lub prostem odprzysiężeniem. Jedyny wypadek,
w którym szlachcic, pojmany in recenti na zabójstwie,
daje gardło pod miecz po straszliwie skróconej procedu-
rze, zapisały nam pod rokiem 1596 akta trembowelskie.-)
Ale i tu chodzi o chudopachołka, na którego głowę na-
*) Wezwanie do pokuty. Wyd. Tur. str. 128.
*^) Agr. Trembowelskie, tom. 102 pp. 1401- 7.
NIEDOSTATKI PRAWA 13
staje możniejszy szlachcic, a cała rzecz odbywa się tak
doraźnie, z takim terroryzmem, z taką mściwą porywczo-
ścią, z tak stronniczem odjęciem oskarżonemu środków
obrony, że robi wrażenie improwizowanego okrucieństwa
i jest tylko krwawym kontrastem owej pospolitej bezkar-
ności, którą nazwaliśmy klątwą czasów. Wypadek ten
nietylko rzadkością swoją, ale i z tego powodu zasługuje
na uwagę, że daje nam wyobrażenie, jak wyglądała w pra-
ktyce >gorącość prawa<, akta podają nam bowiem całą
ostateczną rozprawę czyli t. z. actum controversiae. Oto
wielce charakterystyczny przebieg rzeczy:
Dwaj szlachcice ziemi trembowelskiej, Stanisław Ło-
boski i Arnulf Chocimirski, toczyli z sobą proces zacięty
i uporczywy. Chodziło o małą sumę, bo zaledwie o 50 zł.,
ale spór tak się zajątrzył i rozognił, że przyszło do namiętnej
osołDistej nienawiści. Nieszczęście chciało, że obaj spotkali się
w Kamieńcu; przyszło do czynnego starcia i Chocimirski
padł z dłoni Łoboskiego. Krewny Chocimirskiego, Paweł
Ciemierzyński, pospieszył mu z pomocą, ale przybył za
późno, aby uratować mu życie, pojmał jednak Łoboskiego
na miejscu utarczki i odstawił go do grodu. Nastąpił na-
tychmiast sąd na winowajcę. -Naprzód uczynił przemowę
p. Ciemierzyński od strony powodowej — czytamy w akcie
kontrowersyi — uskarżając się żałobliwemi, a na poły po-
pędliwemi słowy na p. Łoboskiego, iżby on miał gwałto-
wnie, umyślnie, nie mając żadnego zajścia i przyczyny do
nieboszczyka Chocimirskiego, onego zatracić. Tego doma-
wiając szerokiemi słowy swemi, uderzył mową swą, iż do
tej niewinności naszego powinnego nie zdobędziem się na
instygatora do sprawy, a ten p. Łoboski będzie tak szczę-
śliwy, iż mu się zarazem także zły, niebaczny człowiek,
fautor et defensor jego haniebnego uczynku, znajdzie, i wi-
dzę, że go już ma za sobą nagotowanego.<
Ciemierzyńskiemu chodziło o to, aby odstraszyć
obrońcę oskarżonego, niejakiego Jana Tchorzewskiego, któ-
14 NIEDOSTATKI PRAWA
remu też, jak się wyraża dalej akt kontrowersyi, z niema-
łem ubliżeniem sławy jego sromotnemi słowy łajał i gro-
źbami, pełnemi odpowiedzi, oddać mu to obiecował przed
tym urzędem... Zatem jął p. Ciemierzyński prosić o insty-
gatora, aby przydany był na stronę p. Cliocimirskiego,
o czem były preces, aby się p. Zakrzowski tego podjął
i przydawał go p. podstarości, lecz on się tego nie cłiciał
podjąć, gdyż po temu czasu swego nie miał.<v
>Tedy sam p. Ciemierzyński rzekł te słowa: >Ja sam
jestem tej sprawy instygator jako przyjaciel i przywiązany
krwią opiekun, a tak proponuję na niego, jakom wyżej
nadmienił.<^ A tamże stojąc oblicznie szlacłietny Stanisław
Łoboski, będąc zdrowy na ciele i umyśle, sam przez się
rzekł ;
>Wiem, iż się nieszczęsny casiis trafił; jestem w ręku
i w mocy; nie proszę o więcej, tylko, aby to między mną
a między onym było uznano, kto komu do tego przyczynę
dał, bowiem gdym był w domu swym, cłicąc do obiadu
sieść, tamże dwaj słudzy moi przyszli, powiadając mi, że
p. Chocimirski z tym umysłem w domu był, pytając o mnie
u Pawełkowej wdowy, gdziem przedtem miał gospodę,
a dowiedziawszy się, gdziem stał, umyślnie z sługami
i wielu inszych przyjaciół do gospody mej przyszedł, i na
cłiłopca mego, który zamykać drzwi poszedł był, naprzód
z łuku strzelił, zatem wpadłszy do dworu sługę mego
Wałowskiego ranił szkodliwie, i tak bacząc go już dobrze
zajuszonego, że się nie dał łiamować, musiałem się bronić
i jakom mógł, odpór dawałem, i Bóg Wszechmogący niech
mi będzie świadkiem, a niech mnie odeszle na męki ogniowe
piekielne, bodaj dusza moja w piekle gorzała, iżem mu
do tego przyczyny nie dał, anim do niego w dom nacho-
dził. Lecz to, co i jako było, dawam o sobie sprawę, tylko
proszę o sprawiedliwy sąd.«
Zabiera teraz głos obrońca oskarżonego, podno-
sząc, że i na gorącem prawie trzeba dobrze wysłuchać
NIEDOSTATKI PRAWA 15
tę rzecz, a wysłuchawszy i kontrowersyę popisawszy tak,
iżby już ani ta ani owa strona nie myliła, ani więcej przy-
taczała, choć na prędce poterminować, co kto mówi. Pro-
szę o słuchanie, łaskawy panie urzędzie! Cńmen facti
obudwu stron na placu stoi ; quod fadum adum, lecz du-
bius evenłus litis. Kto czego nie szuka, ten nie najdzie,
a kto czego szuka, ten najdzie. Pan Łoboski, który onus
causae na sobie niesie, to przezemnie mówi : iż to uczynił
broniąc swego żywota; jeśli się okaże z inkwizycyi albo
z powieści świadków wiele wiarygodnych, że tak jest,
jako p. Ciemierzyński mówi, za to poenas criminales; jeśli
się też pokaże, że on w domu swoim spokojen był, tedy
ujść ma gorącości prawa. A to i pan Jerzy Zieleniecki
w tenże czas będąc postrzelony, da sam świadectwo, iż
nie p. Łoboski do p. Chocimirskiego, ale p. Chocimirski
do p. Łoboskiego szedł, et ad hanc inguisitionem zeszlij
Wmość wiarygodnego, aby i jego świadectwo było w jedno
zgodzone. Interim, jakie prawa między obiema stronami
były, z tych Wmości trzeba uznawać, który się nie chciał
usprawiedliwić. Nieboszczyk p. Chocimirski w młodości
swojej chciał mieć i pieniądze i majętność, dał się pozy-
wać, a na ostatek chciał i wygrozić, mając około siebie
przyjacioły dosyć znaczne, co iż to nie tajemne jest, jeszcze
sprawa jego w regestrze ad terminos guerellarum stoi
wpisana nierozparta, a za tą tragedyą nie będzie miała
końca. A tak proszę posłać do p. Zielenieckiego i do tych,
którzy widzieli i słyszeli, iż nie p. Łoboski ale p. Choci-
mirski dał przyczynę. <
Sąd grodzki, a jest nim w rzeczy samej tylko sam
jeden podstarości Walenty Pliszkowski, odrzuca to żąda-
nie oskarżonego, a kiedy jego obrońca czyni ruszenie za
dworem, t. j. odwołuje się przeciw temu do sądów kró-
lewskich, odrzuca i tę apel^cyę, dekretując, że oskarżony
ma direde respondere. Winowajca czyli pryncypał, bo to
była nazwa używana, protestuje przeciw odjęciu sobie
m
\tno
Fig. 1.
Ornamentyka z 451 tomu Aktów Gr. Lwowskich.
NIEDOSTATKI PRAWA 17
Środków obrony i oświadcza, >że gdzieby mu się w tej
mierze gwałt miał stać przez prawo, na potem to swoim
sukcesorom zacłiowuje, czynić o to prawem, jako przy-
muszony do dalszego postępku . Nie prze się tego —
mówi delinkwent — że się stało mężobójstwo, ale z jego
przyczyny in defensione vitae meae, i to nie wiem, przez
którego sługę mego, który jeden z gorącego prawa uszedł.
Kto dał przyczynę. Pan Bóg sam wie, a scrutinium to,
o które silnie proszę, okaże, a tak biorę sobie na scruti-
nium w tej sprawie do jutra.
Sąd odrzuca i tę prośbę o jeden dzień delaty celem
uzupełnienia śledztwa. Ponawia ją błagalnie Łoboski mó-
wiąc: »Też wszystkie obrony me wcale sobie zachowy-
wam i do nich się odwoływam, prosząc o dylacyę na
krótki czas do jutra na inkwizycyę albo scrutinium; do
tego, abym wżdy żonę i czeladź sporządził; niech gwałtu
jako koronny syn w tem nie odnoszę. Uznajcie WMość
panowie z tego scrutinium^ że być mogę próżen gorącości
prawa. Proszę o miłosierdzie, o nieskwapliwość do małego
czasu, abym tylko żonę oglądać mógł.
Na ostatku p. Tchorzewski (obrońca) jako sfukany
groźbami niemałemi, wody wodą próżno mierzyć nie chcąc,
rzekł: Mam wolny umysł mój, czyniąc dosyć tym przemo-
wom ze strony p. Łoboskiego. Tegom nie uczynił za na-
jem, za obietnicę, za przyjaźń, nieprzyjaźń, lecz tylko sa-
mego Pana Boga się bojąc a według miłości bliźniego,
którą każdy chrześciański człowiek powinien okazać do
ostatniego stopnia grobu jego. To, co się mówiło, i teraz
mówię, to czego się prosiło, i teraz proszę, lecz iż też po
sobie dekretu żadnego nie mam, solenniter obtestor, za-
czem chociażbym co najmędrszego mówił do prawa, a vi
et iudicio et potestate Uli attributa onego samego filozofią
nie wydrę. Deus videat! Ale to samo na mnie tak zrozu-
mieć przyszło, bym się sam oponował gardło zań stawić,
mając takiego instygatora przeciwko sobie, który nietylko
2
18 NIEDOSTATKI PRAWA
na pryncypale ale też radby i na prokuratorze (t. j. obrońcy)
też winy otrzymał. A urząd u niego w mocy będąc
i na jego się severitatem oglądając, tak już niech skaże, co
rozumie. A zatem ostatek milczeniem zbywam. « Po tem
przemówieniu próbuje jeszcze obrońca uratować głowę
Łoboskiego, wnosząc, aby sąd pozwolił mu odprzysiądz
się samosiedm, t. j. z sześciu świadkami, że mężobójstwa
tego bezpośrednio nie winien. Wniosek ten sąd odrzuca
i feruje wyrok śmierci. Łoboskiego natyclimiast ścięto.
Wdowa straconego wytacza pozwy podstarościemu, nie
dowiadujemy się jednak z aktów, jaki był skutek wytoczo-
nego procesu.
Wyjątkowy to, jak powiedzieliśmy, i osamotniony fakt
»gorącości prawa« — w regule nietylko ukaranie ale na-
wet samo tylko uwięzienie winowajcy in recenti było utru-
dnione i najczęściej całkiem udaremnione, a jeżeli nie od-
było się dosłownie w chwili czynu i na samym czynie, in
manuali facto, narażało na przykrą odpowiedzialność i na
ciężkie niekiedy kłopoty podstarościego czy też innego
urzędnika grodu. Wymowny tego przykład znajdujemy
w aktach sanockich. W górach tamtejszych pod Hołucz-
kowem przebywał na ustroniu szlachcic nieosiadły w tej
okolicy, niejaki Piotr Rambułt, którego domostwo uchodziło
za schronienie rozbójniczym łotrzykom i za schowek zra-
bowanych przez nich rzeczy. W r. 1634 wracał z jarmarku
jarosławskiego bogaty kupiec z Krotoszyna, żyd Jeleń, który
wiózł z sobą 70.000 złr. gotówką. Niedaleko Jarosławia,
w osławionej karczmie pod Bukiem, zasadziło się na
niego kilku opryszków szlacheckiego pochodzenia, a kiedy
Jeleń minął karczmę, opadło go na odludnej drodze i złu-
piło do nitki. Łotrzykowie ci należeli do bandy, która miała
swoją główną kwaterę u wspomnianego Piotra Rambułta
pod Hołuczkowem, tam też udali się wprost z pod Jaro-
sławia, aby zadeponować swoją bogatą zdobycz. Odtąd
już ich oko ludzkie nie oglądało więcej. Chodziła wieść.
NIEDOSTATKI PRAWA 19
Że chciwość popchnęła gospodarza do zdrady i morder-
stwa, i że przy pomocy swego pasierba Samuela Krawiń-
skiego i niejakiego Załuszkowskiego skrytobójczo zamor-
dował wszystkich trzech opryszków a ciała ich pogubił,
to jest zakopał czy też utopił. Ale żyd Jeleń, który uszedł
był z życiem z napadu, wyśledził złoczyńców aż do Ho-
łuczkowa i udał się do urzędu grodzkiego w Sanoku
z skargą i prośbą o sprawiedliwość. Podstarości sanocki
Jan Pieniążek rozwinął tym razem niezwykłą energię , wy-
ruszył z gronem szlachty do Hołuczkowa, pojmał Rambułta,
okuł i osadził w wieży zamkowej.
Cóż tedy dalej ? Oto żona uwięzionego, Beata, zanosi
protestacyę przeciw uwięzieniu męża, opierając się na wy-
raźnem prawie, że szlachcica osiadłego nie wolno imać
i więzić, chyba schwytanego na gorącym uczynku. Rambułt
wprawdzie nie posiadał majątku w Sanockiem, ale posia-
dał coś gdzieś indziej, i nie był schwytany in recenti, nie
wzięto go na samym uczynku. Beata wytacza sprawę przed
trybunał i sama spieszy do Piotrkowa, aby poprzeć ją oso-
biście. Skutek był rychły i stanowczy. Trybunał orzekł, że
urząd grodzki naruszył prawo i nietykalność szlachecką,
nakazał Rambułta bezzwłocznie wypuścić z więzienia, ska-
zał podstarościego na karę 120 grzywien i na rok wieży
pod rygorem banicyi, a żyda Jelenia za to, że spowodo-
wał uwięzienie, na 240 grzywien pod infamią i gardłem..
Sama istota czynu, zbrodnia ciężka i oczywista, pozostała
na boku, poszła na nieskończenie daleki plan osobnego
procesu, Rambułt po Q tygodniach odzyskał wolność i zu-
pełne bezpieczeństwo swojej osoby aż do przyszłego wąt-
pliwego dekretu, podstarości wyleczył się radykalnie z swo-
jej niewczesnej energii, a złupiony Jeleń odszedł tym ra-
zem dosłownie z kwitkiem, bo z poświadczeniem, że pod
grozą miecza zapłacił grzywnę.^)
^) Agr. Sanockie, tom 152 pp. 393— 5, tom 153 pp.
790—1, 812 i tom 154 pp. 42—55.
2*
20 NIEDOSTATKI PRAWA
Dalszą niemniej zgubną dla publicznego bezpieczeń-
stwa zasadą było: Nemine iristigante reus absolvitur. Nie
było właściwie władzy, któraby ścigała zbrodnie z urzędu,
bez względu na to, czy kto prywatny skarży lub nie
skarży — ściganie takie było wprost niedozwolone. Do
przestępstw politycznej i skarbowej natury był instygator,
ale i temu ścigać i pozywać nie było wolno bez delatora.
Odzie nie było delatora, tam nie było pozwu, ścigania,
dochodzenia, tam, jakby nie było zbrodni, choć zbrodnia
się stała otwarta, oczywista, wszystkim i samej władzy
wiadoma, o pomstę wołająca. Przy jednej tylko zbrodni
mężobójstwa musiał być delator, oskarżyciel, ale prywatny.
Prawo nakładało obowiązek delatorstwa i pozywania za-
bójcy na krewnych zabitego, jak już wiemy, pod rygorem
tej samej kary, jakiej podlegał sam zabójca. Miało to zapo-
biegać bezkarności, ale akta grodzkie tych czasów, o któ-
rych piszemy, zawierają niestety dowody, że tak nie było,
że umiano obchodzić i to na pozór tak stanowcze i surowe
prawo. Bliższy lub dalszy krewny zabitego oskarżał, t. j.
zanosił protestacyę w grodzie i wytaczał pozew, czyniąc
tem zadość prawu, następnie zaś godził się z zabójcą, brał
pieniądze i procesu nie było, bo oskarżyciel nie stawał na
terminy, nie domagał się śledztwa, czyli t. zw. scrutinuim,
nie prezentował świadków i t. p., zgoła pozwalał na to,
aby rzecz ugrzęzła na zawsze. Jakób Niezabitowski zabija
w r. 1633 Gabryela Sadowskiego i jedna się następnie o głowę
z bratem zabitego Andrzejem, a ten brat nie godzi się
bynajmniej potajemnie, poza oczyma prawa, z wstydliwą
świadomością występku, ale jawnie i otwarcie, bo nie waha
się ugody roborować w grodzie. Dowiadujemy się o tem
z protestacyi drugiego brata ofiary, Krzysztofa, który po-
zywa Andrzeja o takie prawem wzbronione, a przecież
prawnie roborowane jednanie, i przypuszczamy radzi, że
czyni to wiedziony braterskim pietyzmem i obrażonem
uczuciem prawa, a nie chęcią udziału w okupie.^)
O Agr. Przemyskie, tom 351 p. 922.
NIEDOSTATKI PRAWA 21
Mamy w aktach przykłady, że obowiązek delatorstwa
w wypadkach zabójstwa służy za sposobność do speku-
lacyi. Najchudszy pachołek, najsamotniejszy na świecie
szlachetka, jeżeli go zabił człowiek możny i zapaśny, znaj-
dzie natychmiast krewnych, którzy występują w roli mści-
cieli przed prawem, znajdzie ich w najdalszych stronach
Polski, zabity n. p. na Rusi we Lwowie znajdzie ich w da-
lekiej Wielkopolsce, na Mazowszu, na Litwie. Czasami
znowu chęć zemsty i osobista nienawiść chwyta się takiej
sprawy, krewny jest narzędziem w ręku obcych osób. Sta-
nisław Warszycki, wojewoda mazowiecki, zabił niejaką
Magdalenę Kopańską, a matkę jej trzymał samowolnie
w więzieniu. Jako delatorowie zbrodni występują dwaj
bracia zabitej, Władysław i Stefan Wyleżyńscy. Zapewne
wiedzeni nienawiścią, chęcią zemsty lub inną jaką osobistą
pobudką — akta nie dają pod tym względem wskazówki
do domysłów — dwaj książęta Wiśniowieccy, Konstanty,
starosta czerkawski, i syn jego, Janusz, koniuszy koronny,
chwytają się tej sprawy i zawierają formalną intercyzę
z Wyleżyńskimi, którzy »z pewnych respektów z panem
wojewodą (Warszyckim) bez woli i osobliwego konsensu
książąt Wiśniowieckich przystępować ani się jednać nie
mają, owszem, doznawszy wielkiego dobrodziejstwa książąt
Ich Mości, pozwalają tak, jako się będzie zdawało najlepiej
na stronę książąt Ich Mości, z p. wojewodą jednać, czemu
kontradykować nie mają, owszem pro rato et grato przyjąć
i do tego ostatniego stopnia prawnego wedle woli książąt
obudwóch popierać pod zakładem 100.000 polskich grzy-
wien.^ Wyleżyńscy nie dotrzymują intercyzy, godzą się
z Warszyckim, a Wiśniowieccy nie sami, ale przed podsta-
wionego delatora pozywają ich o to i domagają się, aby
obaj bracia za niedozwolone jednanie się o głowę ponieśli
karę, ustanowioną na mężobójcę.*) Warszycki widocznie
lepiej zapłacił — intryga się nie udała.
^) Agr. Lwowskie, tom 388, pp. 371 — 3, 395—7.
22 NIEDOSTATKI PRAWA
A kiedy już nareście sprawa jakaś wytoczyła się
przed sądy, ileż to jeszcze pozwanemu pozostawało wy-
biegów, kruczków, środków przewłoki, ile t. zw. ^lekarstw
prawnych,<^ zarówno w sprawach kryminalnych jak cywil-
nych ! Dawano się zasądzać zaocznie, czekano na pierwszy
wyrok banicyi, który nic albo bardzo mało znaczył, a do-
piero wtenczas zaczynała się gra właściwa. Było mnogo
środków obalenia wyroków, zniszczenia całej pracy i na-
kładu strony pozywającej, cofnięcia sprawy tam, gdzie się
dopiero zaczynała: pozwy źle położono, rzecz iniuridice
traktowano, dekret nieważny de małe obtento, de małe nar-
rata, i tak dalej bez końca. Charakterystyczne są pod tym
względem kautele, jakie dla zapobieżenia późniejszym za-
rzutom czyniono przy zawieraniu ugod i intercyz natury
cywilnej, a nie lepiej mutatis mutandis działo się i w spra-
wach natury kryminalnej. Strony zastrzegały sobie, że nie
będą się w razie sporu zasłaniać i bronić »żadnemi lekar-
stwy prawnemi, zwłokami, które tak z prawa jak i zwy-
czaju pozwolone bywają, t. j. ani prawdziwą ani zmyśloną
niemocą, ani na munimenta, na kwit o większą rzecz, na
lata potomków młodych, na zastępcę wymówkami, ani
także zawiłemi albo doskonałemi jako niedoskonałemi sta-
tutami i konstytucyami, ani dawnością, ani odbiciem pra-
wnem, ani złem i nierychłem na cudzych dobrach pozwu
kładzeniem, ani woźnym niedoskonałym, ani zjazdem, ani
sejmem, ani nieprzyjacielem postronnym, ani wody, ognia,
mostów, grobli przeszkodami etc.<^)
Jednym z najzwyczajniejszych środków przewlekania
sprawy i tamowania biegu sprawiedliwości w procesach
cywilnych zarówno jak kryminalnych, był glejt królewski,
t. z. salvus condudus. Glejty były w zasadzie potrzebne
^) Agr. Halickie, tom 105 pag. 309. W intercyzie
między wojewodzanką Alexandrą Tyszkiewiczówną a Krzyszto-
fem Łozińskim z r. 1598.
NIEDOSTATKI PRAWA 23
a nawet konieczne ; chroniły one przed bezzwłocznem wy-
konaniem dekretu, wydanego zaocznie lub osiągniętego
podstępnie, były zatem tarczą dla niewinnie lub nieważnie
zasądzonych — ale niestety, wydawane zbyt pochopnie
a lekkomyślnie przez kancelaryę królewską, przechodziły
w nadużycie, bo częściej bywały ucieczką i ochroną win-
nych aniżeli niewinnych. Taki glejt miewał niekiedy zna-
czenie zupełnej restytucyi sprawy, która już docierała po
długim czasie do mety, miał zazwyczaj walor sześciomie-
sięczny, zasłaniał skazanego przed egzekucyą wyroku, ba-
nicie przywracał prawa obywatelskie, pozwalając mu prze-
bywać swobodnie i bezpiecznie — tiite, secure et liberę -
w granicach państwa, stawać przed sądami, dokonywać
aktów prawnych. Takąż samą rolę odgrywały sublewacye
i relaxacye banicyi na czas pewien, po którego upływie
następowały znowu prorogacye. Cóż powiedzieć o samej
procedurze karnej, w której ostatecznie rozstrz>gała przy-
sięga nie świadków, ale stron bezpośrednio interesowa-
nych. Trybunał po wysłuchaniu stron i świadków, po
zbadaniu wyników śledztwa (scrutinium) orzekał, kto ma
przysięgać: oskarżający czy oskarżony, a tak nie sam do-
wód winy rozstrzygał sprawę, ale potępiał przysięgą oskar-
życiel, uwalniał się nią od winy oskarżony. Mało nie
wszystko prawo wasze na przysiędze zawisło — mówi
Włoch Górnickiego.
Zapada wreszcie wyrok prawomocny. A więc według
stopnia przewinienia: miecz, wieża, banicya, infamia. Kto
miał wyrok wykonać, kto miał pojmać winowajcę i znie-
wolić go do expiacyi, skoro władzy wykonawczej, silnej,
trwałej, zorganizowanej tak jakby niebyło? Kara śmierci
bardzo rzadko zdarzała się w Polsce — oczywiście mowa
tu o szlachcie, bo chłop szedł za byle kradzież wołu na
szubienicę a miasta nadużywały miecza na mocy swego
okrutnego prawa magdeburskiego — chyba że winny
ścigany był prawem przez bardzo możnego oskarżyciela.
24 NIEDOSTATKI PRAWA
chyba że był bardzo mizernym, nieosiadłym szlachetką
i należał do warstwy herbowej »zgołoconej i obdartej —
golotae et odardi, jak się w swojej zabawnej łacinie wy-
rażają nasze akta — albo gdy podpalał i rozbijał a poj-
many był in recenti na podstawie zasady prawnej: Fur,
latro, incendiarius, viarum depopulator ubigue capiatur
Ody się zważy mnogość najcięższych nawet zbrodni, nie-
pomszczonych mieczem w Polsce — do tego przyszło,
woła Skarga, że ten, co ojca własnego zabił, na tym prze-
szłym sejmie bez karania został« — zrozumie się łatwo,
dlaczego stracenie Samuela Zborowskiego na znacznej
części społeczeństwa sprawiło wrażenie wyjątkowego okru-
cieństwa, aktu osobistej zemsty.
Wieża uchodziła za bardzo ciężką karę. Według kon-
stytucyi z r. 1588 winowajca siedzieć miał in fundo, na
samem dnie wieży, w takiej głębokości, że od podłogi do
okna miało być 12 łokci odległości, a taż sama konstytu-
cya wzbroniła starostom pod karą 400 grzywien czynić
ulgi odsiadującym wieżę, mianowicie podbudowywać im
piąterka i kominy. Była opinia, że gdyby ^tak siedział mę-
żobójca, jako ma siedzieć, rzadkoby który wyszedł żyw
z wieży <. Ale tak nie było; podstarościowie i burgrabio-
wie czynili więźniom najrozmaitsze ulgi i ustępstwa; zo-
baczymy, jak ta straszna kara w rzeczywistości wyglądała.
»A co o wieży powiadasz — czytamy u Górnickiego —
iż trudno rok w niej wysiedzieć, to wiem jednego, który
trzy lata i kilka niedziel nie wychodząc w wieży siedział,
a żyw i teraz, i ma się dobrze. ^^ Dokazał tego samego
także szlachcic Walenty Cebrowski, który za zabicie dwóch
braci Czerniowskich odsiedział trzy lata i 18 tygodni.^)
W bardzo licznych wypadkach skazany wieży nie zasiadał
i uchodziło mu to bezkarnie, bo nikt się o to nie upo-
mniał. Mle to niektórzy farbują, wywodząc srogość kaźni
^) Agr. Lwowskie, tom 355 p. 2246.
Fig. 2.
Wieża więzienna, zachowana w ruinach zamku przemyskiego.
Rysunek uwidacznia piętro górne, przeznaczone na lekkie wię-
zienie, i podziemia dla winowajców, odsiadujących karę in fundo,
na samem dnie.
26 NIEDOSTATKI PRAWA
polskiej — czytamy u Modrzewskiego — że na rok do
tarasu mężobójcę sadzają... O jako wiele jest ludzi, po-
bitych za naszej pamięci w domu i na ulicach, w mieście
i na polu, w świętych i nieświętych miejscach! A któryż
był z tych morderców, któryby się nie wymknął z tego
siedzenia dorocznego ?«') A działo się tak wobec surowych
konstytucyj, które stanowiły, że >ktoby będąc convictus do
wieży czasu oznaczonego nie siadł albo z niej wyszedł,
nie wysiedziawszy, ma być infamis ipso facto; ma być
przez starostę albo stronę imany i na gardle karany.
Przez starostę albo stronę. Niestety, częściej przez
stronę niż przez starostę. Spotykamy w aktach ciągle przy-
kłady, że gdy chodziło o zniewolenie kogoś do zadośćuczy-
nienia prawomocnemu wyrokowi, musiała zająć się tem
strona, a tak egzekucya dekretu przechodziła w ręce pry-
watne i nie bezstronne. Starosta był jedynym organem
wykonawczym, a nie było bezczynniejszej władzy nad sta-
rościńską. Nie dlatego, żeby zakres kompetencyi i środków
starosty był niedostateczny — przeciwnie zakres ten pod
względem sądowym, wykonawczym i administracyjnym
był bardzo szeroki a dotacya materyalna bywała zwykle
hojną, ale dlatego, że do rzadkości należał starosta, któryby
na seryo i sumiennie pojmował swoje stanowisko urzę-
dowe, któryby spełniał gorliwie swoje nadzwyczaj ważne
funkcye jako szef władzy sądowej i policyjnej na wielkim
zazwyczaj obszarze kraju, jako stróż bezpieczeństwa pu-
blicznego, jak brachium regale i wykonawca woli prawa.
Starostwo uważało się za osobistą dotacyę, za źródło
dochodu, z którego zaledwie nieznaczna cząstka szła na
cele urzędowe. Najczęściej pan starosta nie zajmował się
sprawami swego urzędu, zdawał wszystko na swoich pod-
władnych — podstarości bywał wszystkiem. Lepiej tak
^) O poprawie Rzeczypospolitej. Wydanie Tur.
str. 192.
NIEDOSTATKI PRAWA 27
może jeszcze było, aniżeli kiedy starosta chciwy i samo-
wolny nadużywał swojej władzy, która w ręku despoty-
cznego i bezwzględnego człowieka z rękojmi bezpieczeń-
stwa zmieniała się w środek ucisku słabycli i bezbron-
nych, jak tego mamy przykład na staroście przemyskim,
sławnym i osławionym zarazem Kmicie, którego rządy
w ziemi przemyskiej w tak czarnych kolorach odmalował
nam Stanisław Orzechowski w cytowanym już wyżej liście
do Przyłuskiego. Takich starostów, o jakich opowiada Sta-
rowolski, który »pamiętał, gdy dwu starostów niegdy są-
dzono o zdzierstwo alboli rozbój jawny: jednego, że dwóch
cudzoziemców na moście wziąwszy, kazał potopić, pienią-
dze i klejnoty od nich pobrawszy, drugiego, co sobie
w jarmark targowe gwałtem wybierał od kupców, sztuk
kilkanaście bławatów brał od sklepu, kiifę albo dwie mał-
mazyi od piwnicy; za sługą, co wybierał, zaraz dwoje sań
poszóstnych ze stem piechoty chodziło, któremi rzeczy
wydarte na zamek odwożono*^) — takich starostów za-
pewne do wyjątków liczono, ale do wyjątków też nale-
żeli gorliwi, bezstronni i urząd swój na seryo biorący.
Bez odpowiedniej siły zbrojnej trudno było strzedz
bezpieczeństwa publicznego i być egzekutorem wyroków.
Miał starosta przeciw sobie setki szabel niesfornej szlachty
i powinien był utrzymywać znaczniejszą straż bezpieczeń-
stwa. Pozwalały mu na to środki, których dostarczały do-
chody starostwa — mógł ją mieć, ale nie miał, bo to ko-
sztowało, a jeżeli miał, to nie zawsze dla utrzymania po-
rządku a częściej dla prywatnych celów, n. p. dla staczania
bitew z przeciwnikami swymi, jak mamy tego przykład na
Janie Tomaszu Drohojowskim i Adamie Stadnickim, obu
starostach przemyskich. Osobną straż zamkową spotykamy
w województwie ruskiem tylko w Haliczu, gdzie starosta
^) Reformacya obyczajów polskich. Wyd. Tur.
str. 146.
28 NIEDOSTATKI PRAWA
Struś utrzymuje 100 piechoty służałej, zorganizowanej po
wojskowemu, pod osobnym rotmistrzem, ale i tu ją roz-
puszczono po kilku miesiącach,*) czego panu staroście
przyszło w lat kilka później mocno żałować, bo Adam
Kalinowski, starosta winnicki, podkopał się pod zamek
i wykradł mu córkę.
Cóż się tedy działo, kiedy nareście chodziło o konie-
czne wykonanie wyroku siłą urzędową, o poskromienie
zuchwalca, który nietylko urągał wszelkiej powadze kraju,
ale był niebezpieczeństwem i plagą całego powiatu? Szedł
mandat po mandacie od króla do starosty, aby wykonał
egzekucyę mota nobilitate, szły uniwersały do szlachty,
aby na mocy konstytucyi z r. 1609 dała mu pomoc. Na
oznaczony przez starostę dzień, każdy szlachcic wyruszyć
był obowiązany pod karą 100 grzywien — ale to pospolite
ruszenie powiatu rzadko kiedy przychodziło do skutku
w takiej sile, jakiej było potrzeba. Kiedy w r. 1603 wezwano
uniwersałami królewskiemi i starościńskiemi szlachtę sa-
nocką, aby ruszyła na Stanisława Tarnawskiego, chorążego
sanockiego, jako banitę obłożonego infamią i buntownika
przeciw pospolitemu prawu -- stanęło dwóch szlachci-
ców, jak to z oburzeniem stwierdza w protestacyi swojej
podstarości Zygmunt Chamiec.-) Kończyło się tedy na
tem, że przy pomocy jakiejś błędnej chorągwi, wałęsającej
się po kraju i wybierającej bezprawnie stacye, jeśli się na-
winęła w pobliżu, po zebraniu zgraji luźnego hajductwa
a nawet Tatarów i owych obszarpańców szlacheckich,
ochrzczonych nazwą golotae et odardi, wyruszała wyprawa,
podobna raczej do wszystkiego innego, aniżeli do prawo-
witego brachium regale. To też t. zw. egzekucyę miewały
niekiedy otwarte cechy gwałtu, wyglądały raczej na roz-
bójniczy najazd, aniżeli na akt powagi i siły rządowej, na
represyę z ramienia króla.
1) Agr. Halickie, tom 120 p. 183, 285.
-) Agr. Sanockie, tom 140 p. 2731—3.
NIEDOSTATKI PRAWA 2Q
Marcin Krasicki jako starosta przemyski wykonał
kilka takich egzekucyj, między innemi na synach Stadni-
ckiego Dyabła, Zygmuncie i Władysławie - wielbi go za
to epitaphium: regurn rebelles, pacis turbatores et prae-
dones yiriliter repressit Jak wyglądała jednak niekiedy taka
urzędowa represya, dowiadujemy się od jednej z jej ofiar,
szlachcica Maryana Zielińskiego, który zarzuca staroście,
że pod pretextem egzekucyi prawie o północy nasłał na
jego dwór w Rolowie sługi swe a z nimi Tatarów Has-
sana, Sołumacha, Dusaja i inszych około 70 ludzi, którzy
z okrzykiem tatarskim i strzelaniem drzwi do dworu doby-
wać poczęli a nie mogąc dobyć, ogień pod nie położyli,
a przepaliwszy drzwi, ostatek siekierami wyrąbali, Zieliń-
skiego obuchami zbili, prawie nudufriy bo tylko w bieliźnie
na koń wsadzili i nogi pod konia powrozami związali,
interim wszystek sprzęt i ochędóstwo jego zabrali, a po-
tem nocą, nie drogą ale manowcami do Dołhego wsi je-
zuickiej zawieźli, nazajutrz przez Sambor captivum eon-
tumeliose prowadzili, a z tamtąd na noc do Brześcian za-
wieźli, gdzie Zieliński przy pomocy rodzonego brata
uszedł. <^)
Egzekucya starościńska z ramienia królewskiego -
de brachio regali, fortiter et finalitery jak na to opiewała
formułka — była zresztą rzadkim wypadkiem i mnóstwo
spotykamy pozwów przeciw starostom, że mimo ostate-
cznych dekretów trybunalskich i nakazów ich egzekucyj,
nie chcą jej przeprowadzić urzędową mocą. I nie można
się dziwić temu. Jak miał starosta przeprowadzić egzeku-
cyę mocą, kiedy mocy tej nie miał, bo prócz prywatnej
swojej służby i hajduków domowych publicznej siły zbroj-
nej nie miał do dyspozycyi, a szlachta mimo mandatów
królewskich nie wyruszała zbrojnie na jego wezwanie, jak
miał spieszyć się z egzekucya nawet wtedy, kiedy miał siłę
') Agr. Lwowskie, tom 379 z r. 1628 p. 1631—37.
30 NIEDOSTATKI PRAWA
po temu, kiedy po każdej zbrojnej jego interwencyi, pod-
jętej na mocy prawomocnych wyroków, przynaglonej
kilkukrotnemi mandatami króla, wytaczano mu pozwy
o gwałt publiczny i naruszenie wolności szlacheckiej, wy-
grywano przeciw niemu procesy, zyskiwano dekrety od-
szkodowania? Doświadczył tego na sobie starosta prze-
myski, wspomniany właśnie Marcin Krasicki. Za przepro-
wadzenie egzekucyi na Zygmuncie Stadnickim, synu Łań-
cuckiego Dyabła, w Rudawce, pozywa go brat tegoż Zy-
gmunta Stanisław o 200.000 złr. odszkodowania, uzyskuje
nawet w trybunale dekret przychylny i jeszcze w r. 1642,
a więc w 20 blisko lat po tej egzekucyi rudawieckiej, ściga
jego spadkobierców i w r. 1642 pozywa starostę przemy-
skiego Daniłowicza, że nie chce przeprowadzić przymuso-
wej egzekucyi za szkody wynikłe — z przymusowej egze-
kucyi.^) Po egzekucyi na innym synie Dyabła, Stanisła-
wie, pozywają Krasickiego mieszczanie łańcuccy o 18.000 zł.
odszkodowania, bo im popsuł bramy i ostrokoły miejskie.
Powierzenie siły wykonawczej samym że obywatelom,
oddanie sprawiedliwości pod opiekę ich szabel, było nie-
wątpliwie w zasadzie rzeczą szlachetną, godną wolnego
i cnotliwego narodu, a fantastom i chwalcom przeszłości
wydać się może obyczajem, w którym zakochać się warto.
Jak większa część praw polskich, tak i to urządzenie wy-
chodziło z supozycyi idealnego społeczeństwa, którego
szukać by chyba w bajecznej krainie Morusa, in nova in-
sula Utopia, Takiemu społeczeństwu nie potrzeba by było
zresztą ani praw ani ich wykonawców. Widzieliśmy na
kilku przytoczonych u góry przykładach, jak to wyglądało
w rzeczywistości, na ziemskim gruncie, i jak się praktyka
biła z ideałem — a grubo silniejsza bywała od niego. W obrę-
bie całego województwa ruskiego i w okresie całego pół-
wiecza jedynego może tylko spotykamy starostę, który
O Agr. Sanockie, tom 156 p. 920.
NIEDOSTATKI PRAWA 31
umiał jako tako pogodzić ustawę z trudnościami praktyki
i miał szczęśliwą rękę przy egzekucyach mota nobilitate—
ale była w tem zasługa jego osobistych wyjątkowych przy-
miotów, jego sprytu i popularności u braci szlachty.
Był nim Piotr z Ossy Ozga, referendarz kor., po Pret-
ficzu w latach 1609 — 1623 starosta trembowelski. Osobi-
stość wielce charakterystyczna, szlachcic wyjadacz, jowia-
lista, do tańca i do różańca, mocny w gębie i w pięści,
łeb tęgi przy kuflu, gracz na szable, orator, statysta, go-
spodarz, nawigator, zawsze dobrze na swojem miejscu
i dobrze w swojej roli, czy to na bankiecie przy dobrej
myśli, czy marszałkując na sejmiku, czy zasiadając w są-
dach, czy też odprawując poselstwa do Wysokiej Porty.
Umiał gadać doskonale z sułtanem, z królem, z magnatem,
szlachcicem i żydem, a z tym ostatnim mawiał gęsto, bo
pozostał po nim nawet foliał z wymownym tytułem : Ra-
chuba z żydy. Miał w skrzyni żelaznej zawsze kupę złota;
kiedy umarł, doliczono się 8.000 dukatów, 270 portuga-
łów, każdy po 20 dukatów, 700 duplonów, 1000 złotych
dzięg moskiewskich i 2000 talarów; utrzymywał całą flo-
tylę, którą słał pszenicę do Gdańska; na okazowaniu roz-
pinał namiot, który go kosztował 800 zł. w Stambule, miał
dwie stadniny ale jeździł na starym koniu -dożywotniku,<
a kiedy parada, to w aksamitnej karecie okutej srebrem, miał
w domu 200 ksiąg dużych a 100 mniejszych, i co mu także
jednało reputacyę niepospolitego człowieka, trzymał w Trem-
bowli papugi.')
Otóż ten pan referendarz Ozga umiał wybornie prze-
prowadzać egzekucye i sam jeden przeprowadził ich może
tyleż, co wszyscy współcześni mu starostowie całego wo-
jewództwa razem wzięci, a zawsze gładko i skutecznie,
nie narażając się nigdy na rekryminacye i na pozwy o gwałt
i nadużycie władzy. Nim się zabrał do takiej egzekucyi
') Agr. Trembowelskie, tom 115 pp. 616 — 618.
32 NIEDOSTATKI PRAWA
zapomocą szlachty swego powiatu, zwlekał jak najdłużej,
dał się pozywać przez stronę, domagającą się od niego
wykonania dekretu, czekał na powtórne mandaty królewskie
i nakazy trybunalskie, aby zrzucić z siebie wszelkie odium
osobiste i przekonać szlacłitę, że nie p. Ozga ale nieszczę-
śliwy starosta pod gwałtem prawa domaga się od nicłi
pomocy, a od opornej strony uległości. Dopiero, gdy nad-
szedł ten moment krytyczny, zabierał się do dzieła po są-
siedzku, po ludzku, w familiarny poniekąd sposób. Oto
próbka jego uniwersałów, wzywających szlachtę do rusze-
nia się przeciw opornej dekretom stronie: Moim Mości-
wym Panom i łaskawym braciom po zaleceniu służb moich
łasce Waszmościów, wiadomo czynię, iż szlachetna pani
Jadwiga Rudzka przewiódłszy prawo przeciw księżnej
JMć Annie Chodkiewiczównej Koreckiej pozywała mnie
z urzędu mego starościńskiego pro facienda finali execU'
tione z księżnej Jejmości na trybunał i tam na mnie otrzy-
mawszy zysk, żądała egzekucyi i świętej sprawiedliwości,
zarazem ja będąc prawu posłuszny czas tej egzekucyi
i Św. sprawiedliwości składam pro die 30 miesiąca sier-
pnia, na który proszę, abyście się Waszmości bez wy-
mówki podług powinności swej pod miasteczko Borek
zjechać raczyli a z tamtąd do Skałata majętności księżnej
Jejmości ruszyli się i tamże czynili, co święta sprawiedli-
wość nieść będzie, gdzie i ja, użyczyli mi Pan Bóg zdro-
wia, nie będę li służbą Króla JMci zabawny, na pośrzo-
dek Waszmościów stawić się nie omieszkam.«^) Egzeku-
cya poszła gładko, > świętej sprawiedliwości stało się za-
dość, a szlachta rozjechała się do domów z wielką satys-
fakcyą, że pomogła biednej wdowie przeciw potężnej księ-
żnej. Ale, niestety, takich Ozgów nie wielu było między
starostami na Rusi.
^) Agr. Trembowelskie, tom 114 p. 1472.
NIEDOSTATKI PRAWA 33
Jest to W Ogóle bardzo znaczącym objawem, że od-
bycie jakiejś kary, zapłacenie winy, spełnienie obowiązku
upokarzającej deprekacyi, najpewniej i najłatwiej przycho-
dziło do skutku, jeźli wypływało nie z prawomocnego wy-
roku sądowego ale z kompromisu, z t. zw. przyjacielskiego
wynalazku. Więcej ufano naciskowi prywatnemu, niż urzę-
dowej egzekucyi. Spotykamy często takie przykłady. » Szla-
chetny Maciej Wrocki jawnie i dobrowolnie opowiada się,
iż za urazę, którą JM. panu Jakóbowi Dobrzyńskiemu,
szlachcicowi zacnemu, sławy jego i domu starożytnego
dotykając, wyrządził, idzie na Wysoki Zamek tutejszy
lwowski siedzieć do wieży, żałując i pokutując za to, i tam
tak długo siedzieć powinien będzie, aż p. Dobrzyński nad
nim miłosierdzie chrześciańskie uczyni.«^) Feliks Zawisza
zasiada wieżę ex amicorum consensu za krzywdę wyrzą-
dzoną Tobiaszowi Krzywieckiemu; tak samo Mikołaj Sta-
niński ex Concordia certa, t. j. za ugodą zawartą z Piotrem
Ożgą;*) Stanisław Błoński odsiaduje wieżę w Przemyślu
na mocy intercyzy zawartej z braćmi Grzybowskimi; Pa-
weł Jasieński i Andrzej Sarnicki czyniąc zadość amicabili
composltioniy poddają się taksamo karze siedzenia w wieży
przemyskiej, jak niemniej Konstanty Korniakt na mocy
prywatnej interwencyi Stanisława Żółkiewskiego w spra-
wie z rotmistrzem Stanisławem Branickim.'*^) Kiedy nato-
miast chodziło o odsiedzenie wieży z wyroku sądowego,
czuwać nad tem musiała najczęściej sama strona przeci-
wna, aby winowajca odbył karę istotnie, a jeżeli przyszło
do jakiej interwencyi grodu, to tylko na prośby i skargi
z prywatnej strony, a nie z urzędowej inicyatywy.
Dowiadujemy się z takich prywatnych upomnień
i reklamacyj, z skarg wnoszonych na starostów, że nie
^) Agr. Lwowskie, tom 356 p. 251.
2) Ibidem p. 72, 242.
») Agr. Przemyskie, tom 320 p. 857; tom 332 p.
1029; tom 334 p. 296; tom 319 p. 1740.
34 NIEDOSTATKI PRAWA
spełniają swego obowiązku czuwania nad egzekucyą wy-
roków, że wieża, którą prawo karne chciało mieć ciężkiem
więzieniem, nie zawsze bywała tak straszną, jak ją sobie
malowano. Pan burgrabia był ludzki człowiek, przystępny
argumentom zwłaszcza brzęczącej natury — wychodzono
też z wieży do miasta, bawiono się w niej niekiedy we-
soło, przerywano siedzenie według upodobania. Strona,
która osiągnęła dekret wieży na winowajcę, doglądać mu-
siała przez woźnego lub czeladź, czy też skazaniec siedzi
in fundo, Stanisław Ligęza, członek bardzo burzliwej i ro-
gatej rodziny, o której nam później mówić przyjdzie, po-
przestaje n. p. na manifestacyi, że impedimenta nie pozwa-
lają mu odsiadywać wieży za zabicie Jana Leszczyńskiego,
i to wystarcza władzy; drugi Ligęza siedzi niby na Wy-
sokim Zamku lwowskim w baszcie t. zw. Żulińskiej, ale
spaceruje po mieście; Krzysztof Żurawiński i jego dwo-
rzanin, skazani na wieżę we Lwowie za gwałtowny zajazd
Zboisk, zamiast in fundo siedzą »na wierzchu,« a i tam
właściwie nie siedzą, ale »rekreacye swawolne i bankiety
rozmaite czynią- i t. p.^).
Ale najjaskrawszy przykład tego, pod jakim rygorem
odbywało się niekiedy siedzenie w wieży, daje nam wy-
padek, który się zdarzył na zamku halickim (r. 1647). Teo-
dor Bełzecki skazany był na wieżę za gwałty zbrojne, po-
pełnione w zatargach z własnym rodzonym bratem Ewa-
rystem. Sługa Ewarysta, Dymidecki, dowiedziawszy się,
że Teodor nie siedzi bezustannie — sine intermissione —
ale nocami opuszcza więzienie i robi sobie wycieczki,
udaje się do wieży z woźnym i dwoma szlachcicami, aby
formalnie sprawdzić takie lekceważenie prawa. O godzinie
1 w nocy łapie Bełzeckiego w bramie zamkowej na go-
rącym uczynku, bo wychodzącego właśnie do miasta. Na
O Agr. Lwowskie, t. 357 p. 777. Rok 1601. T. 383
p. 3227.
NIEDOSTATKI PRAWA 35
widok Dymideckiego wpada Bełzecki w furyę, uderza go
czekanem, chwyta go za czuprynę, wlecze go za sobą do
wieży, tam go okłada kijem, a gdy Dymidecki chce uciec
drzwiami górnej wieży, dwaj hajducy Bełzeckiego chwy-
tają go i zrzucają na dno, in funduniy wieży, ztamtąd
omdlałego i owiniętego w płachtę na rozkaz swego pana
wynoszą, aby go utopić w Dniestrze, ale na szczęście
przestraszeni krzykiem jakiejś kobiety, nie spełniają rozkazu.^)
A cóż z najsroższą karą na szlachcica, z proskrypcyą
i infamią, która naznaczona była za nieodsiedzenie wieży,
jak w ogóle za każdy bunt przeciw woli i rozkazaniu po-
spolitego prawa? Infamia, gdyby w całej swej grozie i we
wszystkich swych konsekwencyach zaciężyła nad głową
winowajcy, byłaby zaiste straszliwą karą, szczytem zemsty
społecznej. Prosta banicya była tylko śmiercią cywilną,
pozbawiała skazańca praw obywatelskich, czyniła go nie-
zdolnym do spełniania aktów prawnych — infamia skazy-
wała na śmierć cywilną, moralną i fizyczną zarazem, wy-
rzucała z społeczeństwa, robiła z winowajcy dzikiego zwie-
rza; można było nań polować jak na wilka, zabijać bez-
karnie na miejscu. Tak przynajmniej wypływało z formuły
dekretu, skazującego na infamię. Według swojej osnowy
dekret infamii odejmywał cześć osobista^ wszelkie urzędy
i zaszczyty, bezpieczeństwo wolności i życia, wywoływał
z wszystkich ziem Rzeczypospolitej, pozwalał a nawet na-
kazywał winowajcę imać i zabijać bezkarnie, zabraniał
wszystkim utrzymywania z nim jakichkolwiek stosunków,
nakładał na każdego, ktobykolwiek dał imfamisowi radę,
pomoc, schronienie, opiekę choćby chwilową, takąż samą
karę infamii. Ale formuła dekretu stała w sprzeczności
z konstytucyą, uchwaloną na sejmie w r. 1588, a konsty-
tucya stała znowu w sprzeczności z sobą samą. Orzeka,
źe >nie mają starostowie w dworzech szlacheckich wy-
^) Agr. Halickie, tom 140 p. 45—8.
3*
36 NIEDOSTATKI PRAWA
wołańców imać, chybaby im tego szlachcic dozwolił do-
browolnie; na innych miejscach imać wolno« — i zaraz
dalej powiada: »Ktoby wywołańca w domu przechowywał
albo mu rady i pomocy użyczał i z nim obcował, ma być
pojmany od iudicium castrense i podpada poenae compli-
citatisS) Tedy jak? Nie wolno przechowywać wywołańca,
i nie wolno imać przechowanego? Ależ ten, kto przecho-
wuje wywołańca, według brzmienia prawa ipso facto staje
się wywołańcem, a więc nie wolno imać wywołańca
w domu wywołańca? Nie wolno imać wywołańca w domu
szlachcica, ale znowu wolno imać tegoż szlachcica? Na
domiar tych sprzeczności taż sama cytowana powyżej
konstytucya powiada : że wolno imać wywołańców stronie
jare vincenti, t. j. stronie, która wyrok na osobie wywo-
łańca przewiodła, a powiada to bez wszelkiego bliższego
zastrzeżenia, z czego by znowu wypływało, że czego nie
wolno staroście, stróżowi bezpieczeństwa i wykonawcy
woli prawa, to wolno prywatnej osobie.
Nie dziw, że przy takiej chwiejności i dwuznaczności
prawnych przepisów, nie tak źle się działo wywołańcom
i infamisom. Urągają władzy, zuchwale uwijają się po kraju,
sieją postrach na okół; zamiast żeby oni się bali społe-
czeństwa, społeczeństwo ich się boi, bo wywołaniec nie
ma nic do stracenia i waży się na wszystko. » Wywołaniec
mieszka sobie doma albo u powinnego — mówi Górnicki
najmniej go to nie obchodzi, że jest wywołany, a będzie
miał na sobie nie jedną, ale siedm, ośm i dalej banicyj,
na które on spi bardzo dobrze. A będzie takich 50, 60
i więcej w jednym powiecie... Nie wiem, co po tern od-
sądzać ich czci, gdy się do prawa nie stawią? Bo ten,
kto go o to przeprawił, ciepło głowę o to chować musi;
jeść, pić, spać w domu swym bezpiecznie nie może, usta-
wicznie bać się musi, a ów, co jest czci odsądzony, nie
1) VoI. Legum, tom II. p. 257.
NIEDOSTATKI PRAWA 37
boi się nikogo, owszem, każdy się go boi, jako szalo-
nego.«0 Sejmik wiszeiiski wstawia się w r. 1632 za nie-
jakim Janem Mościńskim, który będąc skazany na infamię
za zamordowanie Kaspra Prusinowskiego, 24 lat miał ją
na sobie i nic mu się nie stało, aż się nareście doczekał,
że szlaclita uznała go za godnego »łaski i klemencyi« i po-
leciła swoim posłom, aby się starali u króla o jego rełia-
bilitacyę. Tym razem jednak, trzeba przyznać, nie uczyniła
tego szlacłita bez waźnycłi powodów, bo najpierw syn
zabitego, Janusz Prusinowski, zgadzał się na to, powtóre
Mościński na polu bitwy krwią własną starał się zmyć
z siebie tę plamę. > Zdrowie i dostatki swoje — są słowa
sejmikowej ucłiwały — na wszelakicłi expedycyacłi mo-
skiewskicli ważył pod Smoleńskiem, na wycieczkach i sztur-
mach pod oczyma ś. p. króla Zygmunta, pod Carowem
Zamieściem, pod Kłuszynem i pod Moskwą, potem w wy-
prawie chocimskiej i z Tatary.-'^)
Jeżeli wywołaniec jest istotnie ścigany, to najczęściej
nie ściga go prawo, nie ściga starosta, ale zemsta tego,
którego skrzywdził. Tak ściga n. p. Jadwiga z Herburtów
Ossolińska Prokopa Orzeckiego, wynajduje go schronio-
nego u brata Adama w Ursku i na tego brata wyrabia
wyrok wywołania.^) Tak ścigają wywołańca Stanisława
Tarnawskiego, chorążego sanockiego, Drohojowscy, ści-
gają go u Stanisława Derśniaka, później u Marcina Sie-
nieńskiego i obu pozywają o przechowywanie infamisa.^)
Zdarza się także, że strona pokrzywdzona, widząc bezkar-
ność człowieka, na którym wyrok infamii wywalczyła,
sama bierze na siebie rolę sprawiedliwości. Leonard Wy-
szyński, osiągnąwszy dekret wywołania i infamii na Adama
O L. c. str. 73, 74.
-) Agr. Przemyskie, tom 383 p. 3459—60 i Agr.
Sanockie, tom 151 p. 2249.
^) Agr. Przemyskie, tom 316 z r. 1600 p. 1439.
*) Agr. Przemyskie, tom 321 z r. 1605 p. 519, 1126.
38 NIEDOSTATKI PRAWA
Świechowskiego, widząc go obracającego się mimo to
swobodnie po sąsiedztwach, chwyta gp w r. 1613, naj-
muje kata i sam na własną rękę ściąć go każe; Jakób
Cebrowski i jego czterej synowie imają w r. 1616 wywo-
łańca Jakóba Stockiego, odstawiają go do zamku w Trem-
bowli, ale nie ufając w miecz sprawiedliwości, sami go
na zamku koncerzami przebijają a ciało topią, ^) Krzysztof
Kurzański cliwyta skazanego infamisa, niejakiego Łysaka
Kisiela alias Zgłobickiego, przebywającego sobie swobodnie
w domu szlachcica Łubniowskiego w Ułycznem, i na
progu domostwa głowę mu ucina, mszcząc się tym spo-
sobem na wywołanym przez trybunał łotrze, który na-
padłszy w r. 1631 na dwór jego krewnej Doroty Czarto-
ryskiej w Poddniestrzanach porwał jej starszą córkę, po-
tem wrócił, samą Czartoryską okrutnie zamordował, a jej
młodszej córce, dwunastoletniej dzieweczce, głowę na
progu domu uciął. ^) Nie godzien był piekielny łotr innego
losu, ale smutne to znamię czasu, że zbójcę po zbójecku
karać było potrzeba. Tym sposobem ukaranie zbrodni
staje się znowu zbrodnią, aktem gwałtu i prywatnej zem-
sty, a tak sprawdzają się słowa Orzechowskiego: Parit
una iniuria mille iniuńas, unus latro innumeros latrones.^)
Bardzo wymownym przykładem upadku władz i po-
wagi rządów jest sprawa wywołańca Mikołaja Białoskór-
skiego. Ten Białoskórski za zbrodnie publicznej natury,
bo jak czytamy w mandacie królewskim: in causa nos et
Rempublicam afficiente, a więc za zdradę stanu, na infamię
i proskrypcyę jeszcze w r. 1619 na sądach sejmowych ska-
zany, przez sześć lat bezkarnie i swobodnie żyje sobie
w Polsce i kto wie, jak długoby był szydził z dekretów
królewskich i sejmowych, gdyby tak, jak w przytoczonych
^) Agr. Przemyskie, tom 329 p. 1205 i Agr. Lwow-
skie, tom 370 p. 1741—3.
*) Agr. Przemyskie, tom 350 pp. 611 — 14.
^) Orichoviana, p. 21.
NIEDOSTATKI PRAWA 3Q
powyżej wypadkach, nie doścignęła go nienawiść i zem-
sta osobistej natury. Miał na niego nieprzejednany »rankor«
słynny starosta doliński, Jerzy Krasicki, o jakieś nieznane
nam zajścia i kiedy Białoskórski bawił sobie bezpiecznie
we Lwowie w r. 1625, zwabił go przez swoją służbę pod
pozorem kupna konia na scłiadzkę, pojmał, okuł, zakne-
blował mu usta, rzucił go do krytej karety i uwiózł do
Dubiecka, gdzie go osadził w najgłębszym i najciemniej-
szym lochu swego zamku.
Całe cztery lata trzymał starosta doliński infamisa
w swojem prywatnem więzieniu. Ale Białoskórski miał
krewnych i przyjaciół, którzy dowiedziawszy się o jego
losach, zaczęli przemyśliwać o jego wyswobodzeniu. Ująć
się otwarcie i w drodze legalnej o szlachcica więzionego
bezprawnie, było w tym wypadku trudno, bo uchodzić by
to mogło za protegowanie infamisa, a więc za czyn, który
prawo karało równą infamią. Znalazł się przecież śmiały
szlachcic do protestacyi i znalazł się też sposób nadania
tej protestacyi poniekąd prawnej podstawy. Niejaki Jan
Otwinowski zaprotestował r. 1629 w grodzie sanockim
przeciw Krasickiemu, zastrzegając się, że czyni to nie
w obronie infamisa, którego potępia, ale w obronie zgwał-
conych praw pospolitych i znieważonej wolności szlache-
ckiej, bo starosta doliński nie pojmał Białoskórskiego z gor-
liwości obywatelskiej, ale z osobistej nienawiści i żądzy
zemsty, prywatnym gwałtem i z pominięciem władz pu-
blicznych, bo zamiast go wydać staroście dla czynienia
zeń egzekucyi, trzyma go w swojem dubieckiem więzieniu.
Równocześnie woźny, którego Otwinowski wysłał był do
Dubiecka, stwierdził urzędowo uwięzienie Białoskórskiego
i zdał przed grodem relacyę.
Sprawa stała się głośną i wywołała poruszenie mię-
dzy szlachtą. Krasicki, widząc, że to był pierwszy sygnał
do akcyi, która się skończyć może jakimś zamachem na
niego i gwałtownem uwolnieniem Białoskórskiego, nie
40 NIEDOSTATKI PRAWA
zastanawiał się długo, ale zaraz odstawił więźnia do zamku
sanockiego i równocześnie doniósł o jego pojmaniu i od-
stawieniu królowi. Zbrodnie publicznej natury, jakich się
dopuścił Białoskórski, musiały być bardzo ciężkie i mimo
upływu dziesięciu lat niewymazane z pamięci, bo Zygmunt
III. wyprawił Idczz włócznie mandat do starosty sanockiego
Mniszcha, wzywając go, aby najdalej w przeciągu trzech
dni zarządził stracenie Białoskórskiego. Tymczasem poka-
zało się, że Białoskórski posiadał nietylko glejt hetmański
ale i salvum conductum od króla samego. Mniszech, czy to
rzeczywiście z szczerej wątpliwości, czy też ujęty przez
przyjaciół i krewnych Białoskórskiego, odwlókł egzeku-
cyę i udał się do króla po wyjaśnienie, pro meliore infor-
matione, podnosząc zarazem, że w tej sprawie brak wa-
żnej formalności, bo nie ma delatora. Król odpisał, że
delatora wobec przewiedzionego wywołańca nie potrzeba
a glejty i listy żelazne, jakiemiby się zasłaniać mógł Bia-
łoskórski, uważać należy za nieważne. Był to więc nie-
odwołalny wyrok śmierci. Ody tak sprawa stoi, krewny
Białoskórskiego, kasztelan oświęcimski Andrzej Zborow-
ski, który z swojemi rotami znajdował się w pobliżu,
wpada na czele 500 żołnierzy i ośmiu dział do Sanoka,
uwalnia skazańca i zabiera go z sobą.^)
Taka możliwość i łatwość prywatnej egzekucyi na
wywołańcach nietylko że niegodna była praworządnego
państwa, ale kryła w sobie i pod innym względem wiel-
kie niebezpieczeństwo, bo zagrażała osobom mało winnym
lub wcale niewinnym, wydając ich na łup zemście i intry-
dze, robiąc z nich ofiary t. zw. wexy ze strony ludzi prze-
możnych i podstępnych. Bo trzeba wiedzieć, że bardzo
łatwo było ściągnąć na siebie wyrok infamii i wywołania.
Każde nieposłuszeństwo prawomocnemu wyrokowi karane
O A gr. Sanockie, tom 150 pp. 2205, 2325, 2380
i Agr. Przemyskie, tom 348 p. 2157.
NIEDOSTATKI PRAWA 41
było infamią, a prawomocny wyrok mógł zapaść i doj-
rzeć zaocznie, przez zaniedbanie, ubóstwo lub nieporadność
pozwanej osoby. Dość było nieuiścić wywalczonego
długu, przegrać proces o niedotrzymanie intercyzy, nie za-
płacić winy sądowej, nie odsiedzieć dwunastu tygodni
wieży za obrazę czci i t. p., aby w ostatecznej konsekwen-
cyi po pierwszych banicyach narazić się na dekret infamii,
a wtedy było się na łasce przeciwnika, który wygrał sprawę,
t zv^. jurę vincentis, zwłaszcza jeżeli ten Jurę vincens był
stroną znaczniejszą, silniejszą, wpływową. To też było
dobrą stroną królewskich glejtów, owych sabus conduc-
tuSy że zawieszały na pewien przeciąg czasu następstwa
dekretu infamii i dawały niewinnie lub zaocznie skazanemu
czas i możliwość obronnych kroków prawnych. Ale kogo
ścigała wexa możniejszego, w kogo godziła nienawiść
i żądza osobistej zemsty, ten w czasie między ferowa-
niem dekretu a uzyskaniem sublewacyi i glejtu, był w nie-
bezpieczeństwie mienia, wolności a nawet życia.
Jako przykład posłuży nam sprawa niejakiej Zofii
Parżnickiej, szlachcianki ziemi sanockiej. Była to niespo-
kojna bardzo kobieta, oddana nałogowo grasującemu w ów-
czesnem społeczeństwie pieniactwu, pozywała i proceso-
wała się zawzięcie, nie szczędząc w swoich pozwach i pro-
testacyach najcięższych i najdotkliwszych zarzutów. Miała
sprawę w r. 1632 w grodzkim sądzie sanockim, przegrała
ją i czując się pokrzywdzoną wytoczyła pozwy staroście
Mniszchowi, pisarzom tegoż grodu Włostowskiemu i Ko-
smowskiemu i wszystkim w ogóle urzędnikom sądowym
o zgwałcenie prawa, o korupcyę, o pofałszowanie i kra-
dzież skrutyniów i munimentów. Proces źle się skończył
dla Parżnickiej; nie mogła udowodnić żadnego z swoich
hańbiących zarzutów i skazana została na trybunale za
oszczerstwo. Nim skazana zdążyła wyrobić sobie sabum
conductum, jeden z spotwarzonych przez nią, Kosmowski,
zasadza się na nią, chwyta ją jadącą do Piotrkowa i jako
42 NIEDOSTATKI PRAWA
wywołankę odstawia do zamku sanockiego. Okuta w ciężkie
kajdany, z obręczem żelaznym na szyji, zagrożona karą
miecza, w śmiertelnej trwodze przebywa ta kobieta dłuż-
szy czas w więzieniu, aż nareście krewny czy też przy-
jaciel jej domu Jan Skarbek wyręcza ją z wieży, płaci za
nią grzywny i daje satysfakcyę spotwarzonym przez nią
osobom. Swoją drogą, Parżnicka wyszedłszy z więzienia,
niepoprawna litygantka, zasypuje znowu wszystkich po-
zwami, nie wyjmując nawet i Skarbka, któremu zawdzię-
czała ocalenie.^)
Ten sam brak władzy wykonawczej przy zawiłości
prawa, którego >nikt nie umiał,- *) sprawiał, że nie było
także bezpieczeństwa mienia. Procesy nie miały końca. Szły
w fatalnym spadku z pradziada na prawnuka, bywały dzie-
dziczną klątwą rodzin. Nikt, cłiyba jakiś specyalny znawca
starodawnego polskiego prawa, nie zoryentuje się w tym
labiryncie, do którego autor nie próbuje wieść czytelnika,
aby się w nim zaraz na wstępie nie zgubić. Nie podobna
według aktów zoryentować się w tym cłiaosie pozwów,
terminów, astycyj, kontrawersyj, dekretów i nareście intro-
misyj, które mają kończyć sprawę a zaczynają ją ab ovo.
Taka niejasna, powikłana, ciężka i leniwa procedura mu-
siała przy wrodzonej szlaclicie skłonności do pieniactwa
wywołać liczną klasę zawodowycti prawników, t. z. pro-
kuratorów, którzy dla zysku włóczyli biednego klienta
przez ten ciemny labirynt procesowy, podniecali waśnie
rodzinne, budzili najgorsze instynkta napaści i cłiciwości,
odwodzili od zgody, podejmowali się spraw najniesłu-
szniejszycłi i bogacili się ruiną swoicłi ofiar. » Wspomnę
najemne łgarze, prokuratory — powiada anonim-szlachcic
około r. 1606 w liście do przyjaciela — jest to u nas
pestientiale virus; azaż nie widzisz, jako idą w rzeczach,
O Agr. Sanockie, tom 143 pp. 97—100, tom 150
pp. 22, 661, 1464.
*) Górnicki, Rozmowa Polaka z Włochem, str. 46.
NIEDOSTATKI PRAWA 43
jako się bogacą, jaka presumpcya u nich; ludzie zacni
przededrzwiami stoją u nich, a jakiemi figlami, szalbier-
stwy ci ludzie rostą!... Najemnymi łgarzami dlatego je
zowę, że ja, kiedybym miał jaką niesprawiedliwą kauzę,
wstydziłbym się jej popierać. Ale najmę prokuratora, dam
mu, a on łże za mnie, łże tak dobrze, że ziemia schnie,
czyni z białego czarne, z czarnego białe. A toż i tymby
się zabieżało, kiedy by był gęstszy człowiek w Koronie
godny, coby pokój między ludźmi krzewili, jednaliby lity-
ganty, samiby się sądzili, a ci szalbierze stanieliby prędko.
Bym tego jeszcze doczekać mógł, daj mi to Panie Boże,
aby się w tym powiecie naszym choć dziesięć osób go-
dnych a cnotliwych na to udało, żeby tę fatygę propter
Deum podjęli, niźli nadejdzie trybunał, a wszystkie sprawy,
któreby per appellationem wyszły na trybunał, doma po-
jednali, porównali, aby wżdy choć jeden powiat nie był
na trybunale, a tym kauzo-łgarzom, aby ile tyle guestu
ubyło — jużbym rad potem umarł zaraz. ^)
Takim zawodowym prawnikom, wierutnym szynka-
rzom moralnego alkoholu, którym dosłownie rozpajali
swych klientów aż do szału pieniactwa, zależało nietylko
na tem, aby sprawę powierzoną sobie wikłać, jątrzyć,
przewlekać, ale także na tem, aby z drobnej rzeczy zro-
bić wielką, z małego zajścia srogi gwałt, z drobnego
przewinienia zbrodnię. Na samym wstępie tej książki pod-
nieśliśmy już, jak ostrożnie trzeba się liczyć z prawdo-
mównością protestacyj i pozwów, jak trzeba koniecznie
doszukać się prawomocnego wyroku lub aktu jednania, aby
uwierzyć w sam fakt, o który chodzi. Najdziksza, że się
tak wyrazimy, przesada panuje w protestacyach i pozwach,
spisywanych przez prawnych rabulistów owego czasu
w imieniu strony pozywającej. Niekiedy protestacya cała
jest zmyśleniem, zuchwałem kłamstwem co do joty. Na-
1) Rękopis Bibl. Ossol. nr. 314 p. 29.
44 NIEDOSTATKI PRAWA
zywało się to robić ex causa mentali realem, ex cmii cri-
minalem; chodziło o prostą napaść, o zastraszenie słab-
szych i lękliwszych, o extorsyę czyh* jak to zwano o usil-
stwo, czasem o sam paszkwil tylko bez dalszych konse-
kwencyj. Wyrobił się osobny styl w tych pozwach i pro-
testacyach : przesadny, napuszysty, pełny fałszywego akcentu
tragiczności i niesmacznej a czasem komicznej tautologii,
która miała sam fakt podnieść, uwydatnić i jak najjaskra-
wiej oświetlić, a zasypywała go raczej sieczką słów nie-
potrzebnych. Wyrządził ktoś komuś małą szkodę w lesie,
to sakramentalną formułką pozwu było, że >1000 drzew
rodzajnych, ogromnych, budulcowych, masztowych wy-
rębał,vv nigdy mniej i nigdy więcej; naruszył ktoś komuś
uprawne pole, to już je » spustoszył, zniszczył, zniósł
i w niwec obrócił;: dopuściła się służba czyjaś burdy
na własną rękę, o czem służbodawca nie wiedział i nie
słyszał, to stało się to przecież »za jego sprawą, wolą,
wiedzą, mandatem, zmową i rozkazaniem ;« a zabił ktoś
kogoś w zwadzie, to nie zabił go krótko i węzłowato,
ale :^ ważył się zabić, zamordować, uśmiercić i z żywego
nieżywym uczynić, jakoż i zabił, zamordował, uśmiercił
i z żywego nieżywym uczynił.<:
Wobec tego wszystkiego nie dziw, że sprawy cy-
wilne z powodu swojej przewlekłości wyczerpują cierpli-
wość przeciwników i przechodzą w sprawy kryminalne.
Cose lunghe diventano biscie, powiada włoskie przysło-
wie, a zastosować je można z osobliwą trafnością do
procesów polskich, które rzeczywiście przez nieskończe-
nie długie trwanie plątały się w jakiś nierozwikłany nigdy
kłąb żmij jadowitych. Pomagano sobie gwałtem; urosła
owa nieszczęsna praktyka dochodzenia swoich pretensyj
>prawem i lewem,^ trybunałem i kryminałem. Prawem
I Lewem weszło w zwyczaj i w codzienny słownik szla-
checki — Jare et gladio nazywano to po łacinie już
w pierwszej połowie XV. wieku ^) — i odtąd aż w głąb
*) Ulanowski, Acta Capitularia III. 375 z r. 1440.
NIEDOSTATKI PRAWA 45
XVIII, stulecia ani słowo ani rzecz nie wychodzi z użycia.
Używa tych słów jeszcze Matuszewicz w swoich pamię-
tnikach i to wcale nie w znaczeniu tradycyjnego tylko
przeżytku, ale jako żywego hasła.
Pozew położony w domu szlachcica przez woźnego
był zazwyczaj straszliwym gościem ; był żagwią wniesioną
w dom zdradziecko, zniszczeniem bytu i spokoju, zapo-
wiedzią nieszczęścia, wojny, ruiny — i wprawdzie niepo-
dobna usprawiedliwić ale łatwo zrozumieć, że w r. 1604
trzej bracia Grochowscy, ujmując się za swym krewnym
starcem schorzałym, napadli na niejakiego Przyłuskiego
w Sanoku i z okrzykiem: Tyżeś to ten Przyłuski, co
starca twojemi pozwami nękasz! — wypalili do niego
z półhaków i na miejscu trupem położyli. ^) > Jeśli mnie
p. Hościsławski będzie pozywał — odgraża się szlachcic
sanocki Paweł Dwernicki — tedy pozew jego uwiążę ko-
niowi do ogona, szukać go będę w domu jego, szyję mu
utnę, a sam ujdę na Ukrainę — niech mnie tam żona
jego szuka !« -Czemu mnie pozywasz! -woła Aleksan-
der Mużyło Buczacki — i przebija sztychem szabli szla-
chcica Radziszewskiego, który go ciągle obsyłał pozwami. -)
Wszystkie prawie głośne i niekiedy bardzo krwawe wojny
prywatne w województwie ruskiem, o których w dalszym
toku będzie mowa, bratobójcze zajścia między Łahodow-
skimi w ziemi lwowskiej, między wojewodziną Oolską
a Potockimi, Bałabanem a Jabłonowskim, między braćmi
Bełzeckimi w ziemi halickiej, między Stadnickimi a Dro-
hojowskimi, Stadnickim a Herburtem, Herburtem a Poru-
deńskimi w ziemi przemyskiej miały źródło w procesach
cywilnych. Bo i w nich, gdy już ostatecznie, niekiedy po
najdłuższych latach, przyszło do dekretu, nie było go
komu wykonać.
') Agr. Sanockie, tom 141 p. 3 — 6.
-) Agr. Trembowelskie, tom 117 p. 616.
46 NIEDOSTATKI PRAWA
Po przysądzeniu komuś jakiejś wywalczonej sumy
lub jakiejś posiadłości ziemskiej miała nastąpić t. zw. in-
tromisya, t. j. oddanie wyprocesowanej rzeczy. Na tę
intromisyę udawał się zawsze woźny z swoimi dwoma
szlactieckimi asystentami i oczywiście powracał z kwitkiem,
bo zasądzony wzbraniał zawsze intromisyi, czyli jak się
wyrażał stereotypowy frazes relacyi woźnego lub wices-
gerenta: temere denegavit Po każdej takiej intromisyi ro-
sły koszta i zakłady, rosły zyski i przezyski, intromisya
szła za intromisya, a zawsze była denegata, i stawało na
tem, że wygrywający proces, mając sobie przysądzony
przedmiot sporu cum lucris, perlucris et vadiis dupUcatis,
triplicatis itp. widział się bezwładnym i bezradnym wobec
upornego dłużnika. >Ono lepak bardzo śmieszna — mówi
o tem Modrzewski — że też i władności królewskiej,
którą ramieniem królewskiem zową, majętność czyją z wy-
nalazku prawa wziąć i baba jednem słówkiem za-
bronić może. Skazując więc sędziowie sowite i trojakie
zakłady tym, co wyganiają z przysądzonycti imion, ale
nie wiem, jeśli kto kiedy płacił.«^) I tu starosta miał obo-
wiązek wykonać egzekucyę zbrojną ręką, armata manu,
i z przyzwaniem szlactity całego powiatu do pomocy, mota
nobilitate, ale widzieliśmy już przy sprawacti kryminal-
nycti, z jaką trudnością przyctiodziły do skutku takie sta-
rościńskie egzekucyę. Cóż tedy pozostawało? Nie można
było dojść końca >prawem,« doctiodziło się go »lewem.<:
Następował zbrojny zajazd — co miało być aktem spra-
wiedliwości, zmieniało się w akt prywatnego gwałtu.
A przez ten cały labirynt prawny i obyczajowy, przez
ten cały kalejdoskop społeczny przemyka się bezustannie
w najrozmaitszycłi rolacłi postać szczególna, specyficznie
polska, od całego życia w przeszłości nieodłączna, jaskra-
wym kontrastem między pozornie wysokiem znaczeniem
^) O poprawie Rzeczypospolitej str. 234 — 5.
NIEDOSTATKI PRAWA 47
a rzeczywistą nicością niewiedzieć czy komiczna czy tra-
giczna, wszędzie obecna, wszędzie konieczna, wszędzie
posyłana i zewsząd wypędzana — woźny! Lekceważony,
przepłaszany kijem, szczuty psami, pławiony w wodzie,
czasem okrutnie zabijany — ten woźny polski jest prze-
cież początkiem, środkiem i końcem wszystkiego, alfą
i omegą każdej sprawy, sprężyną administracyi i sądowni-
ctwa, okiem i ucłiem władzy, człowiekiem na wszystko,
dla wszystkicłi i do wszystkiego. A jakby w dziwnem
dopełnieniu tycłi swoicli losów, człowieczek ten sam jeden
żyje do dziś dnia, kiedy to wszystko zginęło. Mickiewicz
zactiował nam woźnego w Panu Tadeuszu jak muszkę
w bursztynie,<^ zrobił go postacią wieczystą.
Nie wiemy, czy jest w liistoryi prawnej i obyczajo-
wej jakiegoś innego narodu postać podobna, jak naszego
polskiego woźnego, z takim szumnym tytułem a z tak
nikczemną dolą, z takim ogromnym zakcesem agend a z tak
nędznemi warunkami do icti spełniania. Mianowany przez
samego króla, osobnym majestatycznym dekretem czyli
t. zw. autentykiem pod pieczęcią koronną, który go »obiera,
czyni i postanawia^ funkcyonaryuszem publicznym, daje
mu >moc i wolność« do spełniania swego urzędu we
^^^ wszystkicłi województwacti i powiatacti,<v obdarzony tytu-
łem, który brzmi równie pompatycznie po łacinie: Ministe-
rialis Regni Generalls, jak po polsku: Woźny Ziemski,
Generał Koronny,<^ zaszczycony przydomkiem opatrzny,'
który ma określać niejako warunek czujności i przezor-
ności — woźny spełnia czynności sądowe i administra-
cyjne niepospolitej wagi, bo nawet takie, które dziś powie-
rzane bywają tylko notaryuszom a nawet całym komisyom
sądowym i politycznym. On jest nietylko woźnym w dzi-
siejszem tego słowa znaczeniu, nietylko sługą i posłańcem
sądu, nietylko doręcza, czyli jak to się nazywało kładzie<:
pozwy, ale odprawia urzędowe wizye, zbiera informacye
dla stron i sądu, daje roki licowe, ogląda rany i klasyfi-
Fig. 3.
Ornamentyka z 451 tomu Aktów Gr. Lwowskich.
NIEDOSTATKI PRAWA 49
kuje je według obowiązującej taxy, jeździ na czynienie
sprawiedliwości przy oddawaniu zbiegłych poddanycli, nad-
zoruje wykonanie wyroków, asystuje przy przysięgacti,
>aresztuje« rzeczy i osoby, to znaczy stwierdza urzędownie
icłi istnienie na pewnem miejscu i w pewnym czasie i kła-
dzie na nie niejako dłoń prawa, obwołuje głowę zabitego
czyli odprawia t. zw. prodamatio capitiSy co się zawsze
odbywało uroczyście w ten sposób, że woźny przy po-
grzebie zabitego, nim trumnę złożono do grobu, obwoły-
wał po trzy i cztery kroć ponad formę prawa — ter
quaterque ultra formam iuris — kto jest sprawcą zabój-
stwa. Oczywiście, że stosownie do powszectinego zwy-
czaju szlaclity popierania sporu ^>prawem i Iewem,« i on
też służy stronom na prawo i na lewo, nadaje formę pra-
wną najprzeciwniejszym prawu obwieszczeniom, bo nosi
kartele wojownicze czyli t. zw. odpowiedzi, i na rynkacłi
i jarmarkacti ogłasza nawet, że ktoś na kogoś zamierza
uczynić zbrojny najazd. W każdej czynności jego asysto-
wać muszą mu dwaj osiadli szlacticice.
Ale ten funkcyonaryusz publiczny, spełniający urząd
tak wielostronny i pełny odpowiedzialności, jest zazwyczaj
prostym ctiłopem, bardzo często nie eliberowanym jeszcze
poddanym szlactieckim, bierze za każdą czynność po gro-
szu od mili, nie umie najczęściej ani czytać ani pisać,
a owa »moc i wolność<< w spełnianiu urzędu, zapewniona
mu dekretem monarszym, w rzeczywistości tak wygląda,
że nic nie może i nic mu nie wolno, jeżeli nie cłice się na-
razić na zniewagę, na sińce, na rany albo na śmierć na-
wet, i jeżeli nie umie się ratować sprytem, cłiytrym pod-
stępem, i nie potrafi położyć pozwu z nienacka, szybko,
złodziejskim chyłkiem, aby zaraz potem ratować zdrowie
ucieczką. Ci dwaj asystenci jego, ci dwaj sakramentalni
szlachcice, co powagą swego świadectwa mają uwierzy-
telniać jego relacye, to dwaj chodaczkowi lub zagonowi
biedacy, tego samego zapewne co i on poziomu, na któ-
4
50 NIEDOSTATKI PRAWA
rych pan wójt lwowski, Anczewski, nie waha się wołać
publicznie: »Bijcie kijem woźnego i szlachtę a wypchnij-
cie ich z ratusza! Wej że wej! Łacno dostać za szóstak
szlachcica !<' *) Można sobie wyobrazić, jakiej wagi i war-
tości były relacye takiej trójki! Prawo ustanawiało ciężkie
kary na woźnych przekupnych i zeznających fałsze; wo-
źny przekonany o to przez sześciu świadków, >miał być
z urzędu zrzucon a na twarzy na wieczny znak jego
fałszu miał być przepalon i pryskowan,« ^) ale to, jak tyle
innych surowych a nigdy niewykonywanych postanowień
karnych, nie zapobiegało złemu. Mówią ci woźniowie —
czytamy u Górnickiego — gdy, prawi, zeznam sprawie-
dliwie, tylko mi grosz dadzą, a gdy nieprawdę zeznam,
dadzą mi kopę. A co większa, woźne macie swe własne
chłopy, których życie i śmierć jest w ręku waszych, ja-
koż tu woźny zeznać nie musi tego, co mu każą?«^)
I kurta, której poły podpięte na guzy
Można zakasać albo spuścić na kolana;
Czapka z uszami, sznurkiem u wierzchu związana,
Wznosi się na pogodę, spuszcza się przed słotą.
Tak ubrany wziął pałkę i ruszył piechotą,
Bo woźni przed procesem, jak szpiegi przed bojem,
Muszą kryć się pod różną postacią i strojem.
Tak opisał Mickiewicz woźnego Protazego, wybie-
rającego się z pozwem. Obrazek ten dałby się przenieść
zapewne i w czasy, o których piszemy. Mamy atoli kilka
szczegółów, które pozwalają nam wyobrazić sobie, jak
wyglądał ówczesny woźny, i dostarczają także garstki ry-
sów do charakterystyki jego fizyognomji zewnętrznej
i moralnej — a to dzięki humorystycznej oblacie, jednemu
z tych żartobliwych konceptów, któremi podpiskowie za-
^) Agr. Lwowskie, tom 396 p. 1601.
^ Volumina Legum, tom 11. p. 169.
3) L. c. str. 47.
NIEDOSTATKI PRAWA 51
pełniali niekiedy próżne karty ksiąg grodzkich. W aktach
lwowskich ^) czytamy ujętą we wszystkie formułki i flo-
resy prawne inskrypcyę, zeznaną przed grodem konstan-
tynopolitańskim, mocą której chan tatarski Szangierej Soł-
tan darowuje (dat, donat, inscribit et resignat) lwow-
skiemu woźnemu Maryanowi Krobzniewskiemu w wie-
czyste posiadanie miasto Oczaków i pozwala mu intro-
mitować się tam bezzwłocznie przez któregokolwiek
woźnego, jednakże w asystencyi nie dwóch ale 200.000 szla-
chty polskiej i t. p. Dowiadujemy się z tej wesołej eluku-
bracyi, że woźny miewał przy lewym boku szablę z ka-
gańcem a przy prawym torbę sarnią seu capsam, w której
prócz papierów miał »czarną juchę < na posiłek w po-
dróży; że lubił bawić w hultajskiej gospodzie,« zaglą-
dać do kieliszka, że pod hasłem : Pal bracie, aby do mnie !
multos guatircas et półgarnczków gorzałki ebibity że gry-
wał w karty i kości antę stajniam cum masztalerzibus
i t. d. — same szczegóły, które nie zbyt pochlebne dają
wyobrażenie o obyczajach i gustach tego sługi prawa.
Życie i zdrowie woźnego stało pod opieką prawa;
kto woźnego rani, płaci sowito za ranę szlachecką, choćby
woźny szlachcicem nie był; kto go zabije w urzędzie,
płaci sowito głowę szlachecką a za winę ma siedzieć
rok i sześć niedziel. Tak przynajmniej było wedle zwy-
czajów mazowieckich, zatwierdzonych na sejmie walnym
toruńskim z r. 1576,^) czy jednak te same postanowienia
obowiązywały w innych ziemiach polskich, nie wiemy;
w aktach województwa ruskiego, jakie znamy, spotykali-
śmy liczne zapiski o gwałtach popełnionych na osobie
woźnego, ale ani jednego śladu ukarania winowajcy.
W rzeczywistości biedna ta figura narażona bywała na
dotkliwe zniewagi a nawet na okrucieństwa. Woźny mu-
1) Tom 382 pp. 713—722.
^) Volumina Legum, tom II. p. 169.
4*
52 NIEDOSTATKI PRAWA
siał często używać podstępu, aby dostać się niepostrze-
żenie do dworu i położyć pozew, bo wiedział, że tak bę-
dzie przyjęty, jak gdyby podkładał ogień; kiedy cłiodzi
o położenie pozwu Jerzemu Krasickiemu w Dolinie, wo-
źny dostaje się na furze w beczce soli do zamku. Z przy-
krości, jakie spotykały woźnego, najczęstsza była i naj-
dłużej też żyła w tradycyi ta, która Prołazego spotyka
ze strony VĆ^ołodkowicza, co
Przyjąwszy urzędowy pozew, zdarł na sztuki,
1 postawiwszy przy drzwiach z kijami hajduki.
Sam nad woźnego głową trzymał goły rapier,
Krzycząc: albo cię zetnę albo zjedz twój papier!
Protazy skradłszy się do okna wpadł w ogród ko-
nopny. Nie tak szczęśliwie powiodło się woźnemu Ma-
ciejowi Wołosieckiemu, któremu szlachcic Jan Hynek w Du-
blanach każe w r. 1588 zjeść pozew, a gdy się biedak
wzbrania, zmusza go do tego, wpychając mu papier sza-
blą do gęby, czem go okrutnie rani, poczem przywiązuje
do ogona końskiego i tak ze wsi wywlec każe. ^) Inny
szlachcic, Stanisław Bolestraszycki, każe gwałtem pić wo-
źnemu wodę z solą, wlewa mu ją przemocą w gardło
i taką torturą o śmierć go przyprawia. *) Adryan Orze-
chowski w okrutny sposób zabija woźnego, który jawi
się u niego z dekretem intromisyjnym na rzecz Maryi
Fredrowej, ^) Jerzy Ostrowski, rozgniewany, że mu wo-
źny Jan Terlecki doręcza pozew przy gościach, każe go
służliie bić aż do omdlenia, do na pół żywego strzela
jak do celu, zwłoki rzuca do wiru Zgniłej Lipy, a doko-
nawszy tej zbrodni woła z satysfakcyą: Juzem wygrał
i juzem libery bom woźnego zabił !<^^)
1) Agr. Przemyskie, tom 304 p. 1330.
^) Agr. Przemyskie, tom 304 p. 1264.
5) Agr. Przemyskie, tom 339 p. 563.
^) Agr. Halickie, tom 118 p. 744—8. R. 1608.
Odpowiedzi. Vadia regalia. Rzadkość pojedynków. Za-
jazdy. Sprawa derśniaka i konfederacya szlachty prze-
myskiej. Gubienie zwłok. Porywanie ludzi. Niemirycz
I Uberowicz. Łaziński i Montelupi. Dalsze przykłady.
Krwawe odwety. Konkluzya.
Rozprawiano w Polsce ustawicznie o korekturze
prawa i o skróceniu postępku sądowego, ale kończyło
się na tern, że jedyną korekturą była »odpowiedź < i gwałt
za nią idący, a jedynem skróceniem zajazd i wojna są-
siedzka.
Odpowiedź, po łacinie litterae diffidationis, była kar-
telem, pisemnem uwiadomieniem, które szlachcic przesyłał
szlachcicowi, wypowiadając mu walkę na śmierć lub życie
i wzywając go, aby się strzegł przed nim na każdym
kroku. Odpowiedź nie była zwyczajem pierwotnie pol-
skim, z gruntu swojskiego urosłym; jak tyle innych zwy-
czajów dostała się do nas z Niemiec. Sama nazwa odpo-
wiedź< jest niezgrabnem przetłumaczeniem niemieckiego
terminu Absage, Absagebrief, W Niemczech bardzo staro-
żytny, obyczaj ten u nas a specyalnie na Rusi Czerwonej
jeszcze w wieku XV. nie istnieje; najstarsza zresztą od-
powiedź, jaką znamy z literatury, datuje się z r. 1532
54 NIEDOSTATKI PRAWA
a publikowana była wraz z innemi późniejszemi z aktów
płockich, sandomierskich i łomżyńskich. O Z zwyczaju za-
pewne rozpowszechnionego ale prawnie nie uznanego,
a więc tylko tolerowanego, odpowiedź stała się od r. 1588
rodzajem legalnego aktu, autoryzowanego środka obrony
na wypadek następstw kryminalnych po krwawej jakiejś
waśni osobistej. Konstytucya z pomienionego roku, wierna
tradycyjnej niekonsekwencyi ustawodawstwa sejmowego,
zabrania właściwie odpowiedzi i uważa ją za naruszenie
pospolitego pokoju, orzeka bowiem, że szlachcic, któryby
szlachcicowi posłał odpowiedź, ma zapłacić szkody ztąd
wynikłe i winę 100 grzywien, ale zaraz następnie stanowi:
»A gdyby kto będąc pozwany criminaliter, bronić się
chciał odpowiedzią, którąby antę crimen miał posłać,
tedy się inakszą bronić nie może, jedno taką, którąby
przez woźnego i dwóch szlachciców uczynił i onę dał do
ksiąg grodu, pod którymby mieszkał ten, komu odpowie-
dział, wpisać personaliter, a po wpisaniu nie ma prze-
ciwko stronie on odpowiednik nic violentim poczynać do
sześciu niedziel. Gdyby się tak nie zachował, tedy takowa
odpowiedź nie ma iść ad defensionem criminis,<Ą Z kon-
stytucyi tej i z samej jej niekonsekwencyi wypływałoby, że
właśnie około tego czasu odpowiedzi zagęściły się bardzo
i przybrały dziką cechę gwałtów; próbowano tedy naj-
pierw odwieść szlachtę od zwyczaju przesyłania sobie od-
powiedzi nałożeniem dotkliwej dla wielu kary pieniężnej,
a równocześnie ująć sam zwyczaj w karby przystojniejsze,
nadać mu cechę pewnej lojalności, utrudnić go warunkiem
osobistego stawienia się z odpowiedzią do grodu, dać
czas dłuższy, bo sześciotygodniowy, stronie wyzwanej do
obrony, wyzywającej do rozwagi.
^) Adolf Pawiński w artykule o > Odpowiedzi. < Ate-
neum z r. 1896 tom IV. str. 389.
-) Yolumina Legum, tom 11. p. 254.
NIEDOSTATKI PRAWA 55
Odtąd zaczynają się w aktach pojawiać odpowiedzi
z powołaniem się >na konstytucyę szczęśliwej koronacyi
króla Pana naszego <^ i mają walor obrony na przyszłość.
W grodzie przyjmują je do ksiąg z początku tylko na za-
sadzie: cum nemini acta deneganda sint\ z zastrzeżeniem,
że to się czyni bez uszczerbku i zagrożenia pospolitego
prawa i spokoju, później jednak bez żadnych wyraźnych
zastrzeżeń. Spotykamy odpowiedzi często aż do pierwszych
kilkunastu lat XVII. stulecia, poczem zwyczaj ten ginie
powoli. Najwięcej było ich w ziemi przemyskiej — sam
Dyabeł Stadnicki wydał ich kilkadziesiąt — mniej w ziemi
lwowskiej i halickiej, najmniej w sanockiej. Odpowiedź
miała swoją stałą formę, której się zawsze trzymano z ma-
łemi odmianami; zaczynała się od powodu, który ją wy-
wołał, a kończyła się przestrogą, aby wyzwany strzegł się
odpowiadającego -w domu, w kościele, w łaźni, na polu,
pijąc, jedząc, spiąć, w drodze i na każdem miejscu, bo się
na nim mścić będzie i na gardle jego usiędzie.<< Czasem
odpowiedź wbrew konstytucyi jest ustną i nie zgłoszoną
w grodzie; tak n. p. w r. 1602 Kasper Krzeczowski po-
syła woźnego z dwoma szlachcicami do Teodora Szepty-
ckiego z krótkiem poleceniem: -Powiedzcie mu, że go
koniecznie zabiję i na gardle jego usiędę.«^) Zazwyczaj
odpowiedź idzie od jednej osoby do jednej osoby, zdarzają
się jednak przykłady, że całe grono osób przesyła jednemu
lub jeden całemu gronu odpowiedź. Stanisław Kałuski,
Piotr Zawadowski, Floryan Ostrowski i Bartosz Żminkowski
przesyłają zbiorową odpowiedź Michałowi Moszyńskiemu,
iż >żałując niepomału okrutnej śmierci nieboszczyka pana
Jana Kałuskiego, brata ich i powinnego, przez niego za-
bitego etc, mścić się chcą na gardle jego, aby krew krwią
zapłacona była. -) Maciej Poradowski odpowiada Krzy-
^) Agr. Przemyskie, tom 318 p. 68.
-) Agr. Lwowskie, tom 368 p. 1094—5.
56 NIEDOSTATKI PRAWA
sztofowi Kostce, wojewodzicowi pomorskiemu, datując
z obozu pod Derptem, »jemu i wszystkim sługom jego
szlachcicom, których na ten czas przy nim zastanie i ko-
gokolwiek zastanie.«*)
Przy zbiorowej odpowiedzi zachodzą niekiedy osobne
zastrzeżenia; przesyłający odpowiedź oświadczają, że tylko
w pewnym szczególnym wypadku nastawać komuś będą
>na gardło. <^ Tak n. p. niejaki Tomasz Kulczyński przesyła
w r. 1574 odpowiedź Alexemu Krasickiemu z Rusiatycz,
»za krzywdę nieznośną, a to dlatego, iżeś ty, gdym ci
służył, częścią namową a na ostatek srogą kaźnią
mnie jako tego, który nie rozmyśliwszy się na to, żem
powinniejszy był gardło był dać, aniżeli takowy cyrograf
na się , przywiodłeś do tego, iżem ci pozwolił był, w wię-
zieniu będąc, na cyrograf od ciebie wedle myśli twojej
napisany, którym mnie obowiązałeś, wyjmując mnie z szla-
chectwa mego, tobie z przodków twych dobrze wiado-
mego,« t. j. za to, że Krasicki zmusił Kulczyńskiego do
podpisania dokumentu, w którym tenże zeznawał, że nie
jest szlachcicem. Za Kulczyńskim ujęło się całe grono
przeciw Krasickiemu, oświadczając że wszyscy wespół
przy pokrzywdzonym >o gardło stawać mu będą, ^ jednakże
tylko wtedy, jeśli go spotkają w obecności Kulczyńskiego.
Przyłącza się do tej gromadnej odpowiedzi także Andrzej
Fredro z Pleszowic z tem samem ograniczeniem: >>Że
Kulczyński, przyjaciel mój — są słowa jego odpowiedzi —
tak wielce jest od ciebie ukrzywdzon, przy nim opowie-
dzieć się, przestrzegając gniazda swego poczciwego Fre-
drowego, muszę... A gdziebym się z tobą bez przyja-
ciela swego potkał (t. j. bez Kulczyńskiego), pokój za-
chowuję, ale przy bytności jego o gardło ci stać będę. -)
^) Ibidem, p. 476.
^) Agr. Przemyskie, tom 291 pp. 630, 631—3.
NIEDOSTATKI PRAWA 57
Zdarza się także, że wyrwie się szlachcic »lew i re-
zoIuł,« który na wzór niemieckich Raubgrafów przesyła
odpowiedź całemu miastu. Tak zrobił w r. 1623 Janusz
Tyszkiewicz, który odpowiada burmistrzowi, wszystkim
rajcom i całemu miastu Lwowowi, tak, że mieszczanie
lwowscy, niepewni życia w domu i podróży, uciekają się
pod opiekę króla, który ustanawia przeciw Tyszkiewi-
czowi vadium w sumie 50.000 dukatów. ^ Za przykładem
Tyszkiewicza poszedł w cztery lata później wojewodzie
bełzki Aleksander Prusinowski, który przesłał odpowiedź
proconsuli, consuUbus, advocato, scabinis totigue cmtati
LeopoUensi za obrazę, która go spotkała ze strony magi-
stratu lwowskiego.-) Bywa i tak, że odpowiedź traci ry-
cerskie cechy otwartego wyzwania, a staje się tylko środ-
kiem pospolitego gwałtu i extorsyi. Tomasz Grochowski,
kasztelan derpski, posyła dworzan swych do szlachcica
z Komarnik Libichowskiego z odpowiedzią taką: »Jeśli
mnie z tych wszystkich protestacyj, procesów prawnych
i dekretów wszelkich kwitować nie będziesz, wiedz o tem,
źe cię pewnie zabić każę.« Czeladź swoją wszędzie ro-
zesłał — żali się biedny szlachcic — którzy mnie ustawi-
cznie szpiegowali, nigdzie bezpieczny zdrowia nie byłem,
w dzień nigdy secure nie mogłem jechać, chyba nocą i to
drogami niezwyczajnemi — co ja widząc a wiedząc, że
już kilku przedtem z takiejże przyczyny zabić rozkazał
i według jego rozkazu pozabijano, musiałem poniewol-
nie w grodzie przemyskim z procesów i dekretów kwi-
tować.:^) Pomijamy dalsze przykłady, chociaż każdy z nich
dorzuca jakiś drobny rys do charakterystyki społecznej,
a przytoczymy w całości jedną odpowiedź z r. 1603,
która nietylko oryginalną swoją formą ale i treścią jest
*) Agr. Lwowskie, tom 376 p. 216.
2) Agr. Lwowskie, tom 378 p. 2518—21.
») Agr. Halickie, tom 131 p. 905.
58 NIEDOSTATKI PRAWA
małym obrazkiem obyczajowym. Stanisław Malawski prze-
syła Stanisławowi Chinowskiemu do Chmielnika następu-
jącą odpowiedź:
»Chinowski! Żeś ty zapomniawszy przystojności szla-
cłieckiej, zapomniawszy zwyczaju cnotliwycłi ludzi i prawa
pospolitego, nie ^ odpowiednie, « bez wszelkiej przyczyny
strzeliłeś do mnie, gdym polując, jechał z charty, zdradliwie
z tyłu, czego nie zwykli jeno zdrajcy czynić, koniaś pode-
mną postrzelił, który mi zaraz, skórom do domu przyje-
chał, zdechł — a iż lepiej poczuwam się w przystojności
szlacheckiej, niźli ty, i zwyczajem takich zdradliwych spo-
sobów i sztuk, których ty nademną bez wszelkiej przy-
czyny dania zażył, podchodzić cię nie chcę, przeto czyniąc
prawu pospolitemu dosyć i powinności mej szlacheckiej,
odpowiadam ci przez woźnego i szlachtę, abyś się mnie
strzegł na wszelkiem miejscu, w domu, w kościele, w polu,
w łaźni, spiąć, chodząc, za to postrzelenie, któreś do mnie
czynił zdradliwie a niecnotliwie, bez wszelkiej przyczyny
mi dania, bom z tobą, jako żywo, ani jadł ani pił i dzie-
sięciu słów nigdy nie mówił, zaczem na twem gardle mścić
się będę. Pochwaliłeś się po tem strzelaniu rycerstwem;
siła takich rycerzy, co z krzaków strzelają, poćwiartowano ;
ciebie to nie minie. A kiedyżeś ty rycerstwa dokazał?
Któż o tem słychał? Przeciwko któremu też się ty nieprzy-
jacielowi koronnemu mężnie stawił? A kiedyżeś Turczyna,
Tatarzyna, Moskwicina w polu do boju stojącego widział?
Cożeś ty za rycerz, żeś rok, albo dwa, żołniersko służąc,
kokosze dławił? I takiś ty rycerz, jako ów Cieszko, błazen
litewski, który króla Stefana tak prosił: Miłostywy korolu,
proszu o nahrodu, na dwudziestu wojnach bu wał, nikoli
sia nie bijał! Toś ty też tak żołniersko służył, a jako ży-
weś, nieprzyjaciela koronnego nie widział. Ażaż nie pod
wiechą gęba i oko przecięte? Dobryś basarunek za to
wziął, na który i teraz zarabiasz. Mój miły panie rycerzu,
czemużeś się też o oko nie zemścił, kiedyś tak mężny,
NIEDOSTATKI PRAWA 59
O CO zawżdy, upiwszy się, przegrażasz? Wszystko twoje
męstwo w gębie. Ukażę ja tobie, że cię lepiej ugodzę, niż
ty mnie, nie konia, jako ty, ale ciebie.«^)
Nie było żadnej władzy prewencyjnej, któraby zapo-
biegała z urzędu swego takim jawnym groźbom, takim
głośnym, publicznym zapowiedziom gwałtu i zabójstwa.
Był tylko jeden środek, na pozor bardzo potężny, w istocie
rzeczy bardzo błahy i płonny. Były to zakłady, czyli t. zw.
vadia. Jeszcze w XV. wieku takie vadium uallałum albo
treuga pacis zakładane bywa między stronami przez woje-
wodów, starostów i t. zw. tutorów ziemskich, a rzadko
bardzo przez samego króla; później już tylko król je usta-
nawia. Na zażalenie i prośbę zagrożonej strony, czasem
także, ale rzadziej, za interwencyą osób trzecich, król zakła-
dał między przeciwnikami uadium pieniężne, stanowiąc, że
strona, która pierwsza rozpocznie kroki nieprzyjacielskie,
zapłacić ma stronie, która zachowała się spokojnie, połowę
zakładowej sumy, druga zaś połowa ma być wzięta na
skarb królewski. Spotykamy w aktach bardzo wiele man-
datów takich królewskich, najwięcej w aktach ziemi prze-
myskiej, a opiewają one na rozmaite, czasem bardzo wyso-
kie sumy. Najniższy zakład wynosi 300 zł., najwyższy
dochodzi do 200.000 zł. i 150.000 grzywien, jak n. p.
w r. 1605 między referendarzem kor. Janem Tomaszem
Drohojowskim a Stanisławem Stadnickiem z Leska, między
Łukaszem Opalińskim a Stanisławem Stadnickim z Łań-
cuta (Dyabłem). Zdarzają się takie wadya nietylko między
jednostką a jednostką, ale także niekiedy między całym za-
stępem ludzi a jedną osobą, jak n. p. w r. 1611 wadyum
między całą niemal drobną szlachtą ruską ziemi przemy-
skiej a wyniesionym wbrew jej woli na biskupią stolicę
władyką Atanazym Krupeckim (50.000 dukatów;^) dalej
^) Agr. Przemyskie, tom 319 pp. 474 — 5.
-) Agr. Przemyskie, tom 327 p. 19.
60 NIEDOSTATKI PRAWA
nietylko między szlachcicem a szlachcicem, ale między
szlachcicem a plebejuszem, jak n. p. w r. 1621 między cho-
rążym przemyskim Prokopem Pieniążkiem a » uczciwym «
Tomaszem Bieńkowiczem (300 zł.) ; między szlachtą a całemi
miastami, jak n. p. w r. 1608 między Janem Brzuchowskim
a miastem Rzeszowem (5000 grzywien), między Januszem
Tyszkiewiczem i Aleksandrem Prusinowskim a miastem
Lwowem (50.000 dukatów), między Piotrem Bolestraszy-
ckim a mieszczanami przemyskimi (10.000 zł.); między wo-
jewodzicem lubelskim Piotrem Firlejem a miastem Kro-
snem (20.000 zł.); między Janem Męcińskim a miastem
Jasłem (6000 zł.); czasem także między mężczyzną a ko-
bietą, jak n. p. w r. 1607 między Jordanem Spytkiem a cho-
rążyną czerwińską, Jadwigą Biejkowską, (30.000 zł.) lub
między Stadnickim z Leska a wdową po Janie Toma-
szu Drohojowskim (200.000 zł.). Nikogo te wadya kró-
lewskie nie obroniły i żadnej wojnie prywatnej nie
zapobiegły. Mimo olbrzymich zakładów królewskich ode-
grała się krwawo i skończyła tragicznie wojna Stadnickiego
Dyabła z Opalińskim, zginął z rąk żołnierzy swego prze-
ciwnika referendarz Drohojowski, zastrzelił Jan Bąk Lanc-
koroński Jerzego Wystempa, miecznika ziemi halickiej.
Nie spotkaliśmy się też z najmniejszym choćby śladem,
aby ktokolwiek zapłacił lub przynajmniej był pozywany
o zapłacenie takiego królewskiego wadyum. Niestety, po-
waga królewska w owych czasach tylko cieniem i echem
stoi, a jedno i drugie fałszywe ; majestat rzuca cień okazały
w uniwersałach i mandatach, odbija się uroczystem echem
w nieszczerych, pełnych lojalności frazesach szlachty —
ale po za cieniem nie ma rzeczy, po za echem nie ma
gromu. Dzwon pusty a od małego serca głośny.
Odpowiedzi uchodziły za rzecz rycerską a nie były
nią wcale. Gdyby były deklaracyą wojny między rodem
a rodem, byłyby miały przynajmniej za sobą tytuł tradycyj-
nej, niejako rasowej, fizycznej nienawiści szczepu przeciw
NIEDOSTATKI PRAWA 61
szczepowi, imienia przeciw imieniu, jak n. p. walki clanów
szkockich, albo to dzikie zapewne, choć ze stanowiska
rodowego zrozumiałe poczuwanie się do obowiązku dzie-
dzicznej pomsty za krew przodków, jakie było zasadą
yendetty włoskiej. Ale zapowiedź morderczej zasadzki je-
dnego przeciw jednemu z przyczyn dorywczych, przygo-
dnich, nie miała honorowego, rycerskiego uzasadnienia;
wzięta żywcem z grubych, zbójeckich obyczajów niemie-
ckich najgorszego czasu, nie przystawała do charakteru
polskiego. Lepszym i uczciwszym byłby już pojedynek,
bo otwierał najkrótszą drogę do celu. Ale, dziwna rzecz,
w społeczeństwie niewątpliwie na wskroś rycerskiem, jak
polskie, w tym świecie szlacheckim, gdzie tak co chwila
wołano: *Bij się ze mną!« — że jeden z tych zabijaków
dobywa szabli przed figurą Chrystusa pod kościołem fran-
ciszkańskim we Lwowie i woła: »Jeśliś Bóg, bij się ze
mną!<' a to bardziej z nałogu niż z bluźnierczej intencyi —
w tym świecie pojedynki właśnie o tej porze należały do
rzadkości. Podzielać można zupełnie zdanie Górnickiego,
który mówi: »Ba i duella, chociaż ich concUium zakazało,
nie wiem, czemuby wrócić nie miały? Bywały za króla
Zygmunta Starego i potrzebnie bywały. ') O ileż potrze-
bniejsze byłyby w tym właśnie czasie, o którym piszemy !
Szkoda byłaby daleko mniejszą a zdziczenie obyczajów, od
którego nie uchroniła się nawet najwyższa warstwa spo-
łeczna, nie byłoby przybrało takich rozmiarów. Ileż to
krwi, ile spustoszenia oszczędziłoby się było ziemi prze-
myskiej, gdyby spór Stadnickiego z Drohojowskim i Her-
burtem, Dyabła łiańcuckiego z Opalińskim, załatwił się był
pojedynkiem !
Przez całe niemal półwiecze w całem województwie
ruskiem przechowały się w aktach zaledwie ślady trzech
pojedynków, a i z tych jeden był raczej morderstwem, ani-
1) L c. str. 101.
62 NIEDOSTATKI PRAWA
Żeli rozprawą rycerską. Piotr Łaszcz wyzwał Joachima
Ślaslciego w r. 1607 na l<opie i pchnięciem w głowę zabił
swego przeciwnika, ale i tutaj trzeba dodać, że obaj byli
husarzami. Łukasz Dzierżek wyzwał rotmistrza Rafała Lipni-
ckiego, a za warunek postawiono, aby pojedynek odbył
się na lodzie stawu gródeckiego. Lipnicki padł zabity
a Dzierżka skazał trybunał na wieżę. Mikołaj Grochowski,
wyzwawszy Stanisława Cikowskiego, dopuścił, że wyzwa-
nego jego służący zastrzelił. ') Spotykamy natomiast daleko
liczniejsze protestacye wyzwanych, uciekających się przed
pojedynkiem pod opiekę prawa, które według konstytucyi
z r. 1588 karało pojedynkujących się siedzeniem przez sześć
miesięcy w wieży i winą 60 grzywien. Zabawnie żali się
przed urzędem grodzkim halickim szlachcic Adam Kuczyń-
ski na Stefana Strzemeskiego : »iż on nie wiem jakim du-
chem wiedziony, przed mojem gumnem we wsi Chocimie-
rzu i przed mojemi oczyma zajął moich świń dwadzieścia
i morzył trzy dni i trzy noce; ja posyłałem trzy razy
szlachtę do niego, nie chciał puścić; poszedłem sam do
niego a on porywając się do mnie z szablą wyzwał mnie
na pojedynek. Potem wyjechawszy w pole z p. Jabłono-
wskim na koniach z pistoletami, wyzwali mnie na poje-
dynek. Mało co potem z szwagrem swoim p. Miłaszowskim
podjechawszy na mój dwór, wyzwał mnie na pojedynek... <-
Tak samo skarży się Jakób Michałowski na Jana Tele-
jowskiego, a Jerzy Koniecki na Feliksa Wilczka, który kiedy
Koniecki jako paccatus et guietus dves bić się nie chciał,
kazał go famulusom swoim poturbować, coby było nie-
wątpliwie nastąpiło, gdyby bogobojny szlachcic za po-
mocą Bożą nie poradził zdrowiu ucieczką. «^)
^) Agr. Sanockie, tom 141 p. 142, Lwowskie, tom
378 p. 2879, Lwowskie, tom 372 p. 415.
2) Agr. Halickie, tom 131 p. 705, tom 116 p. 615,
tom 138 p. 646.
NIEDOSTATKI PRAWA 63
Jak » odpowiedź ^v była uprawnieniem bezprawia, tak
znowu zajazd był ubezprawnieniem prawa. Odpowiedź
była ujętym w pewne prawne formy aktem iuris manuarii,
niemieckiego Fausłrechłu, przeniesionego w polskie sto-
sunki — inecuiłałio, po polsku zajazd, była pierwotnie
aktem prawnego objęcia w posiadanie rzeczy, przyznanej
wyrokiem sądowym. Wykonywać się miała całkiem le-
galnie za interwencyą organu urzędowego, a w razie
oporu pokonanej strony następować miała egzekucya z ra-
mienia króla. Ale gdy tym organem był znany już nam
woźny wraz z swymi dwoma szlaclicicami, a władza egze-
kucyjna istniała tylko z imienia, więc po całym szeregu
intromisyj, niedopuszczonycłi przez dłużnika — ternere
et rebelliter denegatae — zniecierpliwiony wierzyciel wy-
konywał zajazd zbrojny i zajmował przemocą majątek
strony pokonanej prawem. Niekiedy gwałtowny taki zajazd
maskowany był pozorami egzekucyi prawnej; ten, który
go urządzał, przybierał sobie wices-gerenta i woźnego,
najczęściej jednak i bez tego się obcliodziło. W takim
stanie rzeczy zrobiły się zajazdy rozbójniczemi napadami,
a jeśli strona przeciwna miała środki po temu i pomy-
ślała o obronie, przycłiodziło do krwawych bitew, do za-
bójstw i spustoszeń całych majątków. Zajazdami obejmo-
wali zaraz po śmierci czyjejś — niekiedy nawet jeszcze
praesente cadavere — spadkobiercy pozostawiony majątek,
rugowano w ten sposób dzierżawców, zajmowano prze-
mocą sporne grunta i t. p.
Zajazdy bywały tak częste, w porze przez nas tra-
ktowanej tak weszły w obyczaj, zresztą wobec niemocy
władz bywały niekiedy tak konieczne, że wyrobiła się
klasa specyalistów, którzy fachowo trudnili się ich orga-
nizacyą i dostawą potrzebnych szabel. Udawano się do
nich z zamówieniami, godzono się z nimi stosownie do
trudności i niebezpieczeństwa wyprawy. I nie mogło być
inaczej: jak był specyalista - prawnik do prawa, tak mu-
Fig. 4.
Szlachcic Zajazdowiec.
Według spółczesnego sztychu K. Luykena w zbiorach
Pawlikowskich.
NIEDOSTATKI PRAWA 65
siał być specyalista-rębacz do »lewa.« Takim specya-
listą był n. p. Jacek Dydynski z Niewistki w sanockiej
ziemi, rodzaj zajazdowego condottiera, który oddawał się
na usługi braci szlachty, potrzebującej jego szabli i jego
doświadczenia. Lisowczyk, zaprawiony w dobrej szkole,
ćwiczony na czatach, zasadzkach i podjazdach, śmiały ale
bardzo ostrożny i przebiegły, lis szczwany, co się zowie,
tylko do terminu wierny, po terminie bez skrupułu gotów
przejść do partyi przeciwnej. Służył młodym Stadnickim,
synom Dyabła, ale sparzył się na tem, bo kiedy ich po
swojemu porzucił, doznał bardzo przykrego odwetu; od
Stadnickich przeszedł też wprost do ich śmiertelnego wroga
Konstantego Korniakta; służył Stanisławowi Krasickiemu
w zajeździe starostwa dolińskiego i przerzucił się wkrótce
do obozu jego przeciwników. Oberwał też tem, czem wo-
jował, bo trafiwszy na niemniej dobrego gracza, również
starego Lisowczyka, Mikołaja Tarnawskiego z sanockiej
ziemi, przegrał z nim i prawem i lewem, bo Tarnawski
w drodze do Lublina porąbał go srodze a trybunał do-
prawił, bo skazał go na sześć tygodni wieży. ^)
W czasie naszego opowiadania najczęstsze i najgwał-
towniejsze zajazdy zdarzały się w ziemi halickiej. Odby-
wały się na wielką skalę i z bardzo potężnym aparatem
wojennym, bo chodziło o wielkie fortuny i o bardzo możne
osobistości. W niedługim okresie czasu zbiegły się tam
takie zacięte wojny zajazdowe, jak Radziwiłłów i Potockich
z wojewodziną Oolską o Buczacz i Podhajce, jak zięciów
Mohiłowych o dobra Uście i inne majątki, jak Bałabanów
o Perehińsk i t. p., o których będzie później mowa. Na
tem miejscu podamy tylko kilka ciekawszych przykładów
zajazdu. Osobliwością w swoim rodzaju bywały zajazdy,
że tak powiemy rolnicze, w których chodziło o gwałtowne
odjęcie zbiorów, o wykonanie prawa używania pewnej
^) Agr. Przemyskie, tom 373 p. 62.
66 NIEDOSTATKI PRAWA
spornej przestrzeni roli. Pod silną eskortą zbrojną wy-
jeżdżano w setkę pługów i orano rolę, spędzano setki
żeńców i zaraz wywożono snopy. Takim był w r. 1604
zajazd, wykonany przez Kaspra Wielżyńskiego z Teme-
rowic, słynnego z gwałtowności, na Medynię Olbryclita
Odrowskiego. »Zebrawszy ludzi, jezdnycli kozaków i usa-
rzy i inszego towarzystwa także liczbę niemałą, która wy-
nosiła 200 — czytamy w akcie protestacyi — z działki,
liakownicami i inszą armatą wojenną, ręką zbrojną, umyśl-
nie i gwałtownie przyszedłszy i sprawiwszy ławami ludzi
do bitwy, od wsi Temerowic na grunt wsi Medyni,
a działka i liakownice za niemi na kołacli i woziecłi pro-
wadząc, we zboże jare i ozime weszli, piecliotę na dwa
boki z strzelbą ręczną wprzód puściwszy, a potem podda-
nycłi z różnycli majętności swycłi na 100 człowieka z ko-
sami przywiódłszy, ono zboże tak ozime jako jare pokosili,
na wozy, którycłi także było nad sto, nie wiążąc brali,
a ten lud do bitwy zbrojny po inszem zbożu liarcował
i liarce ku wsi Medyni czynił, a gdy skarżący do Wiel-
żyńskiego posłał szlaclietnego Eustacliego Żylińskiego, aby
takiej szkody nie robił, ten odpowiedział: ^Jedźże, skądeś
przyjecliał, nietylko żebym zboża psować nie miał, ale
i wieś spalę a tego przywójcę Odrowskiego i w domu
szukać będę i od moicli rąk pewnie gardło da!<:< I zaledwie
ten posłany zdrów odjecliał, za nim zaraz kopijników
w zbrojacłi 30 puściło się i skarżącycli się, do bitwy nie-
gotowycli, jęli gonić, za którymi także kozacy na stronacli
zasadzeni na koń wpadłszy gonili i strzelali, i tam Barto-
sza Odrowskiego, brata tego Olbryclita, p. Wielżyński poj-
mał, którego kazał związać i w izbie piekarnianej w Teme-
rowcacli osadził, clicąc go dać ściąć, którego potem w nocy
wyprosili pacłiolikowie jego.... I tak cały tydzień zboże
medyńskie kosili — takim ordynkiem, gwałtem, zbrojną
ręką, jako na Tatarzyna pewnie by się nie stawił; zboże
NIEDOSTATKI PRAWA 67
jako trawę wywożono a nakoniec bydła i stada zagnano
ku wiecznemu zniszczeniu tej wsi.«^)
Zajazdy uważane były za rzecz zwyczajną, za malum
necessańum, i nie obruszały sumienia publicznego, cłiyba
kiedy dokonane były z niezwykłem okrucieństwem lub
kiedy ofiarą zajazdu padła jakaś osobistość szczególnie
szanowna lub między szlachtą bardzo popularna. Tak było
w ziemi przemyskiej z sprawą Stanisława Derśniaka z Ro-
kitnicy. Derśniak był winien Jakóbowi Sienieńskiemu, wo-
jewodzicowi podolskiemu, 12.000 zł. inskrybowanycli na
Rokitnicy i Woli Rokitnickiej. Sienieński na mocy wyroku
sądowego cliciał wykonać intromisyę w dobracli swego
dłużnika i wysłał w tym celu woźnego w nieodłącznej
asystencyi dwócłi szlacłiciców, przydawszy mu orszak
swojej czeladzi. Woźny posiłkowany taką eskortą śmiało
spełnił swoją czynność, wtargnął nawet do dworu i zwy-
kłym trybem cłiciał ogłosić intromisyę poddanym, prze-
kazując im posłuszeństwo nowemu panu. Na to Derśniak
kazał uderzyć w dzwony kościelne, zwołał gromadę ro-
kitnicką i swoją służbę, obiegł dwór, bombardował go
ogniem z pułłiaków i przypuściwszy szturm, zmusił do
ucieczki woźnego wraz z czeladzią Sienieńskiego. W krotce
potem przypadały roki ziemskie i Derśniak pojecliał do
Przemyśla, aby w grodzie złożyć przypadającą Sienieńskiemu
sumę i zadeponować ją aż do formalności kwitacyjnycli.
A trzeba wiedzieć, że odliczanie znaczniejszej sumy
w ówczesnej monecie, wyłącznie brzęczącej, przeważnie
srebrnej, było rzeczą nadzwyczaj pracowitą, wymagającą
bardzo długiego czasu i przerywaną dla odpoczynku. I tak
n. p. szlachcic Mikołaj Staniński, odbierając 10.000 gotówką
od chorążyny Sieniawskiej, liczyć je musiał przez całe trzy
dni.^) Podczas kiedy więc Derśniak odlicza w Przemyślu
^) Agr. Halickie, tom 110 p. 1459.
^) Agr. Lwowskie, tom 387 p. 16.
5*
68 NIEDOSTATKI PRAWA
pieniądze, Sienieński, korzystając z jego nieobecności, roz-
gniewany despektem, jaki go spotkał przy niedopuszczo-
nej intromisyi, urządza zbrojny zajazd na Rokitnicę.
Dragoni jego i kozacy wdzierają się gwałtem do dworu,
staczają krwawą walkę z broniącą im wstępu czeladzią
Derśniaka, zabijają z niej jednego, kilku śmiertelnie ranią,
wpadają do komnat wśród ciągłego strzelania, przyczem
kula z pułhaka rani w czoło dwuletnią córeczkę Derśniaka,
dobywają się do skarbca, zabierają zeń 400 czerwonych
złotych, srebra i inne kosztowne przedmioty, i kto wie, na
czem by się był skończył ten barbarzyński zajazd, gdyby
nie przypadkowa interwencya Stanisława Lubomirskiego,
który przejeżdżając właśnie po pod dwór rokitnicki do
Żurawicy wysłał swych dworzan na pomoc Derśniakowej
i spłoszył napastników.^)
Stało się to dnia 2. lutego. W Przemyślu zgroma-
dziła się była na roczki ziemskie bardzo licznie szlachta
okoliczna; wieść o tym gwałcie, która zaraz w parę go-
dzin po jego dokonaniu dostała się do Przemyśla, wywo-
łała żywe oburzenie. Postanowiono bezzwłocznie ująć się
za Derśniakiem i w tym celu zawiązano zaraz na miejscu
i tegoż samego dnia konfederacyę. Spisano też formalny
akt tej konfederacyi totius nobilitatis terrae Premisliensis^
który obiato wano w grodzie. > Rycerstwo i obywatele
ziemi przemyskiej — opiewa akt w skróceniu — zjechaw-
szy się tu do Przemyśla na roki ziemskie, wziąwszy ża-
łosną wiadomość i skargę o nasłaniu JM. pana Derśniaka
w Rokitnicy przez p. Jakóba Sienieńskiego, wojewodzica
podolskiego, (tu następuje opis dokonanych gwałtów)^
my tedy przeszłemi domowemi nieszczęsnemi przykłady
i trwogami ukarani będąc a idąc torem cnych i dzielnych
przodków naszych, którzy przy każdem zgwałceniu praw,
swobód i pokoju pospolitego uciekali się ad rnutuas et
O Agr. Przemyskie, tom 323 pp. 161—163, 199.
NIEDOSTATKI PRAWA 69
unitas vires suas, ponieważ nam majestas et authoritas
Jego Kr. Mości Pana naszego i prawa tudzież egzekucya
labefaktowana jest, et misere flectuatur ta Rzeczpospolita
nasza, obowiązujemy się dobrem sumieniem, wiarą, cnotą,
szlachectwem i poczciwościami naszemi, iż w tej sprawie
przy p. Derśniaku, bracie naszym, tudzież przy JM. panu
Adamie Stadnickim, kasztelanie kaliskim i staroście naszym
a ramieniu Jego Kr. Mości, którego o proces dalszy w tej
sprawie prosimy, także i sami przy sobie i przy każdym
z nas z osobna do gardł i majętności naszych stać i po-
pierać tej krzywdy na każdym placu aż do dojścia osta-
tecznej egzekucyi będziemy, i ktoby nas od tej zgody na-
szej rozrywać chciał, tak też ktoby się na potem do
takiego excesu udać i domy i wsie szlacheckie najeżdżać,
pokój pospolity gwałcić chciał, przeciw takiemu wszyscy
powstaniemy i popierać krzywdę każdego chcemy subfide
et honore nostris, nie folgując w tem ani krewności ani
przyjaźni.« Podpisali ten akt Adam i Stanisław Stadniccy,
Stan. Wapowski, Remigian Orzechowski, Wojciech Her-
burt, Jan Krasicki i wielu innych. ^)
Ten szumny akt konfederacyi nie miał oczywiście
żadnych następstw. Do egzekucyi nie przyszło, Sienień-
skiemu nic się nie stało, a wśród zawichrzeń i gwałtów,
jakich po tym akcie konfederacyjnym była widownią zie-
mia przemyska, nie ma śladu jakiejś zbiorowej interwencyi.
Ale sam akt wart był zapisania jako dokument do psy-
chologji ówczesnej szlachty polskiej. Zapał jej i zamiary
nie miały jutra. Upijała się nie tyle winem, co własnym
temperamentem. Oburzenie, które podyktowało konfede-
racyę, było najniewątpliwiej szczere, decyzya w danej
chwili całkiem na seryo; gdyby Sienieński był w Prze-
myślu, rozniesionoby go na szablach. Co więcej, każdy
szlachcic, co podpisał akt konfederacyjny, odjeżdżał do
1) Agr. Przemyskie, tom 323 p. 258.
70 NIEDOSTATKI PRAWA
domu Z najgłębszem i najpoczciwszem przekonaniem, źe
spełnił czyn, źe złożył pozytywny dowód obywatelskiej
cnoty i szlacłieckiej rezolucyi. Zrobił swoje — niechże
teraz król Jego Mość, niecłi p. starosta przemyski, niecłi
wreście sam p. Derśniak dokończą roboty.
Podaliśmy już przykład zajazdów, które możnaby
nazwać rolniczemi, przytoczymy teraz takie, którym by dać
można nazwę pogrzebowych. Na śmierć chorego czekali
w pogotowiu krewni; jeden czujniejszy od drugiego, ka-
żdy przemyśliwający wcześnie nad tem, jakby uprzedzić
innych członków rodziny i mieć za sobą ius pńmum oc-
cupantb. Leżały jeszcze niepogrzebione zwłoki spadkoda-
wcy a już wykonywano zajazd zbrojną siłą, aby zająć
majątek i nie dopuścić współzawodnika, roszczącego so-
bie również prawo do schedy. Działo się to niekiedy pod
pozorem uczczenia zmarłego, wzięcia udziału w pogrzebie
z licznym honorowym orszakiem. Tak zrobili zięciowie
Strusiowej, wdowy po słynnym żołnierzu Mikołaju, ka-
sztelanie kamienieckim, tak zrobił książę Władysław
Ostrogski po śmierci swego teścia kasztelana Ligęzy
w Rzeszowie; tak postąpił sobie książę Janusz Zasławski
wspólnie z Janem Szczęsnym Herburtem po śmierci Sta-
nisława łlerburta w Dobromilu, o czem znajdzie czytel-
nik bliższe szczegóły w ustępie poświęconym stosunkom
rodzinnego życia owych czasów. Z innych przykładów
dość przytoczyć zajazd na Załoźce, urządzony przez księ-
cia Michała łlieremiego Wiśniowieckiego pod pretekstem
nawiedzenia ciała zmarłego ks. Jerzego Wiśniowieckiego,
przyczem wygnano zaraz wdowę Eufrozynę z Tarnow-
skich i złupiono zamek z kosztowności i gotówki, która
wynosić miała według zeznań srodze pokrzywdzonej
wdowy 58.000 zł. ^) Rafał Grochowski, podkoniuszy kró-
lewski, zajeżdża tak samo praesente cadavere dobra Mi-
') Agr. Lwowskie, tom 392 p. 821—8.
NIEDOSTATKI PRAWA 71
kulińce po śmierci Alexandra Zborowskiego teścia swego,
i wypędza z zamku syna nieboszczykowskiego Adama,
Jezuitę, który jednakże nie dbając o sukienkę zakonną,
zbiera zaraz szlachtę i przyjaciół a znalazłszy nadto suk-
kurs w dawnych żołnierzach z pod chorągwi zmarłego
ojca, wraca i wypędza nawzajem Grochowskiego. ^) Jan
Strzeszowski dopuszcza się haniebnego barbarzyństwa
przy podobnej okazyi, bo zajecłiawszy po śmierci rotmi-
strza Władysława Łaszczą wieś królewską Tuczapy, do
której rości sobie pretensyę, nietylko wygania na mróz
rodzinę ale wyrzuca z dworu contumeliose niepogrzebione
jeszcze zwłoki zmarłego.^) Trzej bracia Pełczyccy na
wieść o śmierci Wiktoryna Łodzińskiego, który był oże-
niony z ich owdowiałą matką, zjeżdżają tłumnie przed sa-
mym pogrzebem nieboszczyka do Czaszyna, wypędzają
rodzinę ojczyma i fortyfikują się w dworze, ale Łodzińscy
zwerbowawszy sobie naprędce zbrojną kupę, uderzają na
nich szturmem i oto stacza się krwawa potyczka, w któ-
rej dwór i całe obejście czaszyńskie idzie z dymem a je-
den z Pełczyckich ginie od kuli. Z spalonego domo-
stwa wynoszą dwie trumny i podwójny odbywa się po-
grzeb.')
Okrucieństwo jednakże nie leżało nigdy w naturze
polskiej. Jak zabójstwa, popełnione w pierwszem uniesie-
niu gniewu, jak krwawe starcia, do których przychodziło
o lada słowo, były nadzwyczaj częste i nadawały społe-
czeństwu nietylko szlacheckiemu cechę dzikości, tak znowu,
przykłady zimnego, obmyślanego okrucieństwa były rzad-
kie. Zdarzały się, ale należały do wyjątków i budziły
grozę. Istniał jednak łotrowski zwyczaj ucinania głowy po
^) Agr. Lwowskie, tom 389 p. 418—20.
^) Agr. Halickie, tom 132 p. 52.
») Agr. Sanockie, tom 156 p. 512, 517, 598 z roku
1641.
72 NIEDOSTATKI PRAWA
zabiciu i t. zw. gubienie ciał. Nie działo się to jednak by-
najmniej z okrutnej clięci pastwienia się nad zwłokami
nieprzyjaciela i nasycenia serca zemstą, było to tylko
środkiem zatarcia śladów zbrodni, a czyniono tak za radą
jurydycznycłi praktyków. »A iź się mężobójstwa różne
trafiają — powiada Górnicki — bo drugi zabije i spali ciało,
drugi utopi, trzeci pocliowa na roli albo w ogrodzie, po-
orze na zabitym ziemię i posieje... To gubienie ciał pospo-
licie z prawników rady się stawa. < Prawo wymagało,
aby zwłoki zabitego krewni prezentowali w grodzie
jako dowód dokonanej zbrodni i dla sprawdzenia osoby,
gubienie więc zwłok utrudniało dowód morderstwa a ucię-
cie głowy nie pozwalało stwierdzić, kto był zabity. Jan
Raszowski kładzie dziesięciu strzałami trupem Stanisława
Rabrowskiego, odcina głowę, zabiera ją z sobą i ukrywa. ^)
Tak samo Stanisław Ciekliński czyni zabitemu przez się
Piotrowi Skibickiemu, tak samo trzej bracia Rytarowscy,
którzy z zgrają żołnierzy i kozaków z wyprawy moskiew-
skiej Mniszclia, stojącycłi pod Samborem w r. 1604, na-
padają na dwór Wawrzyńca Wessia w Beńkowej Wiszni,
rabują 10.000 zł. gotówki i dużo klejnotów, zabierają Wes-
sia do Lubienia, własności swego wspólnika Mikołaja
Wilczka, ztamtąd prowadzą go do lasu, rąbią nieszczę-
śliwą swą ofiarę niemal w sztuki, ucinają głowę i oso-
bno ciało a osobno głowę porzucają w lesie.-) Mikołaj
Tysarowski kazawszy zabić sługom swym Abratiama Cie-
szanowskiego, rzuca zwłoki do stawu; łlieronim Horno-
staj najeżdża na Tomasza Żołądzia w Ryclicicach, łupi
dwór do szczętu, Żołądzia zabija, a ciało jego każe porą-
bać w małe sztuki i częścią zakopać, częścią rzucić do
») Agr. Halickie, tom 131 p. 742—7.
^ Agr. Przemyskie, tom 335 p. 1319, tom 320 p.
1173, 1523.
NIEDOSTATKI PRAWA 73
rzeki, *) a dwaj szlachcice Albert Skniłowski i Piotr Oa-
jowski rozstrzelawszy Piotra Chamca ćwiartują ciało i rzu-
cają je psom (in receptaculum caninum vulgo do psiarni -)
i t. d.
W zestawieniu okrucieństwa te sprawić by mogły
straszne wrażenie i rzucić czarniejszy cień na społeczeń-
stwo ówczesne, aniżeli ono na to zasługuje ; jakoż i w sa-
mych aktach, skracających wielkie przestrzenie miejsca
i czasu, robią one optyczne, że tak powiemy, złudzenie
wielkiej gęstości — w rzeczy samej, jeżeli zważymy, w ja-
kim okresie czasu i na jak rozległej zdarzyły się widowni,
musimy przyjść do przekonania, że były wyjątkowemi
zjawiskami i nie mogą żadną miarą uważane być za do-
wód wrodzonych instynktów barbarzyństwa. Przykłady
okrucieństwa jakie znaleźliśmy w aktach, złożyłyby się
może na liczbę trzydziestu jaskrawych wypadków, oczy-
wiście z pominięciem tego, czego się dopuszczał taki wy-
jątkowy tyran i gwałtownik, jak Dyabeł Łańcucki. Jak na
całe półwiecze i na całe województwo ruskie, jest to bar-
dzo nieznaczna cyfra, i niewiemy, czy w porze współcze-
snej mogłyby się nią były pochwalić w tym samym sto-
sunku sąsiednie Polsce kraje, nie wyjmując Niemiec.
Do bardzo częstych zbrodni w całej Europie owego
czasu a nawet i znacznie później należało porywanie ludzi,
albo dla wywarcia na nich zemsty albo dla okupu lub
wymuszenia pewnych ustępstw. W niektórych językach
pozostał po tym zwyczaju osobny pomnik w słowniku,
w Anglii n. p. kidnapping i blackmail, we Włoszech
ricatto. Przy braku władz bezpieczeństwa i bardzo niedo-
łężnem wykonywaniu ustaw, zdawałoby się, że w Polsce
występek ten należeć był powinien do rzeczy codziennych.
O Agr. Halickie, tom 139 p. 1285; Agr. Prze-
myskie, tom 312 p. 1499.
^) Agr. Lwowskie, tom 395 p. 1006—8.
74 NIEDOSTATKI PRAWA
Przecież tak nie było. Wypadki imania i więzienia ludzi
były dość rzadkie, jeżeli i tu pominiemy to, co wyprawiał
Stadnicki z Łańcuta, zwany Dyabłem, który więził szlachtę,
mieszczan i chłopów, i kazał się im szacować. Oczywiście
mówimy tu tylko w ograniczeniu lokalnem, jakiego trzyma
się nasza opowieść. Dopuszczał się takiego porywania Jan
Szczęsny Hubert, jednakże nie dla okupu, dopuszczał się
i słynny z swoich wybryków Jerzy Krasicki, starosta do-
liński, który w r. 1603 porywa z gospody w Przemyślu
mieszczanina gdańskiego Teodora Schulemberga, uwozi do
Dubiecka i tam osadza w zamkowem więzieniu. ^ Dwa
takie wypadki porwania osób głośne były swego czasu
w lwowskiej i sanockiej ziemi. W jednym z nich pobudką
była chęć pomszczenia obrazy, w drugim zbójecka chci-
wość, oba skończyły się źle dla sprawców.
W roku 1619 bawił we Lwowie Samuel Niemirycz,
z możnej szlacheckiej rodziny, osiadłej w Kijowskiem.
Mieszkając gospodą na halickiem przedmieściu, dopuszczał
się rozmaitych gwałtów i awantur, rzucał się na przedmie-
szczan, strzelał do nich, siał postrach do koła, a w końcu
zgwałcił kobietę, która roznosiła placki. Burmistrz ówcze-
sny, Bartłomiej Uberowicz, korzystając z prawa, jakie mu
przysługiwało, wysłał nań cepaków miejskich, pojmał go,
osadził w ratuszu i stawił przed sąd mieszany (iudicium
compositum)y który go na śmierć skazał. Za instancyą
usilną szlachty darowano Niemiryczowi życie i zmieniono
karę na odsiedzenie wieży na Wysokim Zamku i na
zapłacenie winy pieniężnej. Niemirycz poprzysiągł za to
zemstę miastu i zaraz po opuszczeniu Lwowa zabrał się
do jej spełnienia. Wróciwszy do swojej majętności, Iwania,
oddalonej o 64 mil ode Lwowa, zel^rał kilkunastu jak on
sam rezolutnych pachołków i posiłkowany przez szwagra
swego Jerzego Lasotę, stanął z nimi pode Lwowem i zasa-
*) Agr. Lwowskie, tom 356 p. 495.
NIEDOSTATKI PRAWA 75
dził się na to, aby któregoś z najznaczniejszych mieszczan,
przedewszystkiem któregoś z rajców, dostać w ręce. Ube-
rowicz bawił właśnie w Skniłówku, który dzierżawił, o czem
dowiedziawszy się Niemirycz, udał się tam dnia 23. lipca
o północy. Zapukał do drzwi dworu a na zapytanie Ube-
rowicza, ktoby go budził tak późno, udał, że jest Swo-
szowskim, i prosi o nocleg. Swoszowski, pisarz ziemski
lwowski, był bardzo popularną osobistością, znał go i Ube-
rowicz, i na takie wezwanie, nieubrany, tak jak wstał z łóżka,
szubkę tylko narzuciwszy, drzwi otworzyć pospieszył.
Ledwie się jednak drzwi uchyliły, Niemirycz chwycił go,
na konia rzucił i nogi pod konia podwiązać kazał; mieszek
aksamitny z 47 dukatami, który Uberowicz ówczesnym
pospolitym zwyczajem dla przygody^ na szyi nosił, zer-
wał, konia zaciąć kazał i tak z więźniem swym pędem
w drogę ruszył. » Ujeżdżał ze mną dziwnemi manowcami
bez wszelakiego miłosierdzia — opowiada tę przygodę
swoją sam Uberowicz — tak żem dwa razy omdlewał,
a gdym do siebie przychodził, prosiłem, aby mnie ściął dla
ciężkości, którą cierpiałem, odpuszczając mu przed Panem
Bogiem. I tak gwałtownie mnie pobrawszy, na świtaniu
Żurów miał, potem jechaliśmy mimo Putiatyńce zamek,
mimo Gliniany, mimo Oołogóry, przez przedmieście
załozieckie, przez Inopole, mimo Zasław, wsi JM. księcia
Zasławskiego, wojewody wołyńskiego.« ^) Tu jednak przy-
była odsiecz Uberowiczowi. Niósł ją jego kolega, rajca
lwowski Jan Julian Lorencowicz, który korzystając z tego,
że tuż nazajutrz po porwaniu Uberowicza przechodziła
przez Lwów rota ks. Zasławskiego, uprosił sobie u księcia
pościg za Niemiryczem. Dopadnięto go pod samemi Woł-
kowicami, majętnością księcia, i odbito jeńca. Wielka była
radość we Lwowie z szczęśliwego powrotu starca, odpra-
wiano tryumfy na cześć jego i na cześć jego wybawiciela
O Agr. Lwowskie, tom 372 pp. 1028-1033.
76 NIEDOSTATKI PRAWA
Lorencowicza, którego czyn burmistrz Marcin Kampian
upamiętnił olbrzymim lwem kamiennym, do dziś dnia za-
chowanym we Lwowie. ^)
Uwolniony z rąk Niemirycza Uberowicz nie zaraz
wrócił do Lwowa. Bał się powracać bez odpowiedniej
osłony zbrojnej i dopiero hetman Stanisław Żółkiewski
w sierpniu zapewnił mu bezpieczeństwo w powrocie.
Hetman wydał osobny uniwersał w tej sprawie, w którym
mówi: »P. Uberowicz obawiając się i znowu od tego
łotra (Niemirycza) niebezpieczeństwa, w Zasławiu dotąd
się bawi, co przywodząc do wiadomości WPanów, proszę
wszech obec, iżbyście z ludzkości swojej, mając kommi-
zeracyą nad tym utrapionym sędziwym starcem, raczyli go
glejtować, jakoby przezpiecznie do Lwowa zajechać mógł,
a ten łotr Niemirzyc, jeśliby gdzie prześcigniony był, żeby-
ście W. M. jako przeciw zbójcy i gwałtownikowi raczyli
dodać pomocy i ratunku, żeby go tern snadniej mogło się
pojmać.«^) Niemirycza wprawdzie nie pojmano, ale bez
kłopotów dla niego się nie obeszło. Poparte przez tak
możne osobistości, jak hetman Żółkiewski, książę Zasławski
i inni, miasto Lwów poczęło rozprawiać się cńminaliter
z Niemiryczem, a musiało dojąć mu bardzo, skoro i on
sam i jego krewni i przyjaciele udają się z prośbami i in-
stancyami do mieszczan, aby zaniechali kroków prawnych.
Szwagier Niemirycza, ten sam Jerzy Lasota, który go po-
siłkował w pojmaniu Uberowicza, udaje się listownie z pro-
śbą o pośrednictwo do Stefana Czołhańskiego, podwoje-
wodzego ruskiego. List ten, na pół w prośbie na pół
w groźbie, jako charakterystyczny przyczynek do historyi
wyobrażeń ówczesnych, jest rodzajem obyczajowego doku-
mentu, który nie stracił i dziś wagi swojej.
*) Obecnie ustawiony przy kopcu Unji Lubelskiej. Cf.
Patrycyat i mieszczaństwo lwowskie w XVI. i XVII.
wieku, str. 106 — 7.
-) Agr. Lwowskie, tom 372 p. 1039.
Fig. 5.
Lew Lorencowiczowski we Lwowie.
78 NIEDOSTATKI PRAWA
>> Bystrości młodych ludzi — pisze pan Lasota — ile
żalem uwiedzionych, Waszmości jako bacznemu niewiele
trzeba deklarować, bo wspomnij Waszmość na spowiedź
swoją, kiedy się Waszmość w młodym wieku spowiadał;
mało powiedzieć: szyderstwo, a wiele powiedzieć: ciężka
pokuta. Poświadcza za młodymi i Kochanowski: Jakoby
ludzie rok bez wiosny mieć chcieli, żeby młodzi nie szaleli.
I Paweł Św. powiada o sobie, że gdy był młody, młodość
miał przed oczyma. Waszmości jako mądremu a w mło-
dości lat będącemu wiele się tego przygadzało, aż się z gęby
i szkło wybierało. Mając ja to przed sobą, że WPan moim
mościwym panem i przyjacielem być raczysz, uciekam się
z prośbą swoją a to w tej sprawie : Szwagier mój, p. Nie-
mierzycz, za żalem pojmał był mieszczanina lwowskiego,
za którego Lwowianie otrzymali na nim banicyę zaocznie ;
wziąwszy o tem wiadomość a nie chcąc w tem leżeć, chce
to z siebie złożyć przystojnie, życząc sobie tego, żeby
przez zgodę a nie przez prawo; umyślnie tedy z tem pisa-
niem mojem do Waszmości mego pana posyłam i wielce
proszę, racz mi Waszmość w tej sprawie być przychylny
i pomocny jako we własnej mojej, a o to starania przyło-
żyć, żeby się pp. mieszczanie z p. Niemierzycem pogodzili,
bo urodziwszy się znacznym szlachcicem, zmazy żadnej
na sobie mieć nie chce i onę prawem spychać gotów. Nie
wiem, co za rozkosz z tego panom Lwowianom będzie,
jeśli przy uporze staną; niech uważa jego młodość i prze-
wagę; uchowaj Boże, aby potem do gorszego komuś z nich
nie przyszło, o czem nie rozumiem, bo urodziwszy się
w domu zacnym, przestrzegać chce honoru swego, mając
na to przystojne sposoby, bo jako jego bystrej młodości
i tego, co uczynił, przyjaciele ganią, ale ciż przyjaciele
a prawie wszystko województwo tej krzywdy i zelżenia od
Lwowian brata swego żałują i przy onym stać chcą, nie za-
niedbywając tego i na sejmikach i na każdym placu i t. d.«^)
^) Agr. Lwowskie, tom 373 p. 1593—5.
NIEDOSTATKI PRAWA 79
Drugi wypadek był już tylko zbójeckim zamachem,
obliczonym na okup. Bogaty kupiec krakowski Waleryan
Montelupi, członek znakomitej rodziny florentyńskiej, która
ze względów politycznych opuściła swoją ojczyznę i osie-
dliła się w Polsce, posiadał folwark Piersice w sandomier-
skiej ziemi. Kiedy w r. 1609 Montelupi bawił w Piersicach,
napadł go w nocy szlachcic Zygmunt Łaziński z bandą
zbrojną, pojmał go, zawiązał mu oczy, wsadził na konia
czyli jak się Montelupi skarży: »w jarczak na kłusaka,<
i bocznemi drogami zawiódł do jakiejś nieznanej miejsco-
wości, gdzie znowu wrzucił go do jego własnej karety,
zrabowanej w Piersicach, przykrył mu głowę kobiercem
i w trzecią noc po porwaniu zawiózł go do swojej posia-
dłości Siniawy w sanockiej ziemi. Tu go zamknął w lochu
piwnicznym i dręcząc podeszłego już wiekiem Montelu-
piego pogróżkami tortur i śmierci, usiłował go zmusić do
hojnego okupu wolności a raczej już i głowy. Kazał wy-
kopać grób w piwnicy, w której go zamknął, i groził, że
go w nim żywcem zakopie, jeśli nie rozpisze listów do
swoich braci, zapewne Dominika i Karola, i do krakow-
skiego kupca Forzoniego, i nie skłoni ich, aby przysłali
na wykupienie go od śmierci 12.600 zł., z których 8000 zł.
miało być wypłaconych gotówką w złocie, 4000 zł. w pu-
harach i misach srebrnych nie według wartości roboty ale
według wagi srebra, 600 zaś złotych w innych włoskich
towarach. Z Siniawy, gdzie się Łaziński nie czuł bezpie-
cznym, przewiózł Montelupiego do Moszczańca i umieścił
go w domu tamtejszego popa, ale ten, jak się zdaje, ujęty
przez sprytnego Włocha, dał znać do Sanoka, zkąd przy-
był z odpowiednią eskortą podstarości i jeńca Łazińskiemu
odbił. ^) Sam Łaziński uciekł, ale zemsta Montelupiego do-
ścignęła go w rok później. Była to zemsta okrutna i krwawa,
wykonana na własną rękę, bez interwencyi władz — jedna
^) Agr. Sanockie, tom 142 pp. 1334—6.
80 NIEDOSTATKI PRAWA
Z tak licznych niestety illustracyj anarchicznych stosunków
ówczesnych. Miał Montelupi w sanockiej ziemi zięcia,
szlachcica Damiana Balińskiego, i wraz z nim i gromadą
zbrojnej czeladzi napadł po północy na dwór Łazińskiego
w Siniawie. Pojmanego szlachcica-opryszka, zamiast do-
stawić do grodu w Sanoku, wywiedziono na podwórze,
przywiązano do drzewa i rostrzelano. ^)
Słudzy Adama Alexandra Sanguszki, wojewody wo-
łyńskiego, porywają gwałtem braci Brzezińskich i dosta-
wiają ich najpierw księciu do Sambora, ztamtąd wiozą ich
dalej do Drohobycza, gdzie ich wykupuje »od gardła<:
żona jednego z nich sumą 800 zł. -) Możny szlachcic
ziemi halickiej, Alexander Oiedziński, niewiadomo z jakiej
przyczyny, osadza Zofię z Bolinowskich Mniszewską wraz
z dwoma jej synkami najpierw w zameczku w Łuce a na-
stępnie w Bolechowie i trzyma ją przez całe lata w wię-
zieniu, gdzie też Mniszewską umiera. Mąż zmarłej upo-
mina się o zwłoki, ale Oiedziński odmawia i każe grzebać
je sine obsecuiis et observantia Christiana homini solita.
Sam Oiedziński umiera, a synowie jego trzymają nadal
w więzieniu obie małe sierotki. Sprawa oparła się o try-
bunał, który nakazał dekretem swym uwolnić bezzwło-
cznie obu chłopców i oddać ich ojcu, a obu Oiedziń-
skich i ich siostry, które były współwinne w tem niesły-
chanem bezprawiu, skazał za samą inkarceracyę Mniszew-
skiej na rok wieży w zamku halickim i na zapłacenie
10.000 zł. mężowi, zaś za spowodowanie jej śmierci na
dalsze siedzenie wieży przez rok i sześć tygodni i na
zwykłą główszczyznę 240 grzywien. ^) Trzeba wierzyć, że
każdy z tych opisanych gwałtów był tylko odwetem za
jakąś ciężką obrazę, krzywdę, czyn zbrodniczy, ale zawsze
takie wymierzanie sobie samemu doraźnej sprawiedliwo-
1) Agr. Sanockie, tom 143 pp. 97—100.
*) Agr. Halickie, tom 137 p. 1501.
^) Agr. Halickie, tom 141 pp. 1431—6.
NIEDOSTATKI PRAWA 81
ści, czy to Z buty i samowoli, czy to nawet z konieczno-
ści spowodowanej brakiem lub niedołęztwem władz kar-
nych i wykonawczych, jest zarówno smutną cechą spo-
łecznych stosunków.
Trafiał się odwet i na tych przemocnych, wszech-
władnych, udzielnych — trafiał się odwet i na swawolną
szlachtę, ale to było wielką rzadkością. Nie ruszał się lud
przywalony ciężarem ucisku, cierpliwy, milczący, otępiały
w rezygnacyi, nie ruszały się i miasta, wydane na pa-
stwę samowoli, pozbawione najkonieczniejszych warun-
ków nie już rozwoju, ale prostego bytu. Dopiero na
kilka lat przed wielką katastrofą polityczną i społeczną,
przed buntem kozackim, jakoby wstępne, ostrzegające wy-
buchy kipiącego już wulkanu, zdarzają się objawy zbio-
rowego oporu miast, osobliwie w ziemi halickiej. W roku
1646 Śniatyn podnosi formalny rokosz przeciw swemu
staroście Piotrowi Potockiemu, który odbiera mu resztkę
dawnych municypalnych wolności. Mieszczanie i przed-
mieszczanie zdobywają się na krok oryginalnej, prawdzi-
wie rozpaczliwej determinacyi — opuszczają miasto wszy-
scy co do głowy. Cała ludność z dziećmi, dobytkiem, by-
dłem, nawet z ulami pszczół wynosi się z miasta i za-
kłada wielki obóz w czystem polu nad granicą wołoską.
Odbywszy tam wiece, mężczyźni wracają do Śniatyna,
wpadają do cerkwi, wynoszą krzyż na rynek i przysię-
gają na mękę Zbawiciela, że się nawzajem nie opuszczą
i wytrwają w walce o swoje prawa przeciw staroście.
Następnie z swoich obozowisk wysyłają delegatów do
króla, a po ich powrocie z glejtem królewskim wpadają
tłumnie do opustoszałego miasta, każą woźnemu obwo-
ływać pismo królewskie na czterech rogach rynku, sztur-
mują i opanowują ratusz i usiłują dostać się do zamku.
Dowodził im niejaki Wasyl Cynta, wołoskiego pochodze-
nia. ^)
iia. )
O Agr. Halickie, tom 139 p. 1479.
82 NIEDOSTATKI PRAWA
Rok jeszcze przedtem wybucha podobny bunt w Ha-
liczu także przeciw staroście, drugiemu Potockiemu, Sta-
nisławowi. Tym razem szlachcic, dzierżawca wójtowstwa
halickiego, Wojciech Tyrawski, mając osobiste powody do
nienawiści przeciw Potockiemu, staje na czele ruchu. Na
jego wezwanie mieszczanie gromadzą się zbrojni w nasa-
dzone kosy na rynku i opanowują ratusz; Tyrawski od-
bija jednego z przewódców ruchu, który był więziony
w zamku, niejakiego Lesiuka z Załukwi, prezentuje go
jeszcze okutego ludowi i wśród podburzającego przemó-
wienia każe go uwolnić z łańcuchów, a gdy nadbiega
z strażą burgrabia zamkowy Paweł Grembowski, Tyraw-
ski woła na Haliczan: ^Zrzućcie go z góry, rozsiekajcie
psiego syna!« Grembowski ledwie uchodzi z życiem, mie-
szczanie pewni są wygranej sprawy, ale cały ruch kończy
się na zuchwałej awanturze, wyprawionej przez Tyraw-
skiego, który lud podburzał tylko dla dogodzenia osobistej
zemście. Urządza zamach na Potockiego w czasie sejmiku
a umówiwszy się z mieszczanami, że na gwałt uderzony
w dzwony kościelne mają mu przybyć z zbrojną pomocą,
i ukrywszy w plebanji gromadkę żołnierzy, których mu
dostarczył jego przyjaciel Adam Kałuski, wpada do ko-
ścioła, gdzie się odbywał właśnie sejmik i z okrzykiem:
»Co ma być potem, czemu nie zaraz !<v rzuca się z szablą
na Potockiego, rani go i byłby go zabił na miejscu, gdyby
oboźny Adam Kazanowski i chorąży ruski Jan Turoboj-
ski nie byli pospieszyli z ratunkiem. Tymczasem kilku
z szlachty zapobiegło uderzeniu na gwałt w dzwony,
a tem samem zbiegowisku i nieochybnemu rozlewowi
krwi. *)
Skazanie szlachcica schwytanego in recenti crimine
przez władze miejskie po za Lwowem prawie nigdy się
nie zdarza, a i Lwów, który oprócz większych praw miał
O Agr. Halickie, tom 138 pp. 501—3, 559—562.
NIEDOSTATKI PRAWA 83
także i większe siły do ich wykonania, ciężko nieraz za
taki akt sprawiedliwości musiał pokutować — zdarzył się
nawet w r. 1647 godny zapisania fakt, że szlachcic pe-
wien nieznaczny, Piotr Kaliszkowski, skazany na ratuszu
lwowskim za poranienie mieszczanina na 100 grzywien
i na 6 tygodni więzienia, osiągnął formalny wyrok śmierci
(poenam talionis videlicet colli) na całym urzędzie lwow-
skim, bo trybunał zadekretował, aby burmistrz i ławnicy
dali głowy pod miecz katowski (eosdem capite plectendos
esse demandat! ^) Nie spotykamy śladu, aby w którem-
kolwiek z najznaczniejszych po Lwowie miast wojewódz-
twa ruskiego magistrat śmiał ukarać szlachcica. Jeden tylko
Halicz w roku 1610 wyjątkowo zdobył się na to. Urząd
miejski pojmał za jakiś szkaradny występek Jakóba Jabło-
nowskiego, osądził go na śmierć i natychmiast ściąć kazał,
o co wdowa po straconym wytoczyła miastu proces.-)
Kołomyjski magistrat uczynił tak samo z administratorem
prowentów starostwa, ale ten nie był szlachcicem. Nato-
miast tłumny odwet uciskanej i krzywdzonej ludności —
rodzaj dzisiejszego amerykańskiego lynchu — zdarza się
niekiedy. Liczna rodzina Ramułtów była bardzo ciężkim są-
siadem miastu Drohobyczowi, najeżdżała je nawet zbrojno
i dopuszczała się otwartych gwałtów, jak n. p. w roku
1603, kiedy to Ramułtowie wyprawili w mieście krwawą
awanturę i dwóch ruskich księży ranili a trzeciego, Fedora,
popa Raniowskiego, zabili — przy najbliższej sposobności
mieszczanie uderzają na gwałt w dzwony, napadają tłumnie
na dwóch Ramułtów, srodze ich turbują, do uciekających
szturmują w gospodzie, czeladź ich rozpędzają, tak że obaj
szlachcice tylko cudownym sposobem uchodzą śmierci
chroniąc się do kościoła.^) Tego samego doznał w r. 1633
w Krośnie podkomorzyc sanocki Stanisław Sienieński,
^) Agr. Lwowskie, tom 396, p. 2115—20.
2) Agr. Halickie, tom 114 p. 1624.
3) Agr. Przemyskie, tom 320 p. 527, 653.
6*
84 NIEDOSTATKI PRAWA
który długo swawolnemi wybrykami niepokoił mieszczan
tamtejszych, aż nareście miarka się przebrała. Przy najbliż-
szej zaczepce uderzono w mieście na gwałt, a cała męzka
ludność, tym razem nie wyjmując i żydów, uderzyła zbroj-
nie na podkomorzyca i jego towarzyszy. Jeden z nich zo-
stał zabity, a pojmany Sienieński znalazł się w więzieniu
ratuszowem, zkąd go dopiero po pewnym czasie wypusz-
czono.^) Ludność miasta Sanoka, doznawając ciągłych krzywd
od administratorów dóbr starosty krośnieńskiego Stani-
sława Kazano wskiego, urządziła w r. 1626 pospolite ru-
szenie i zorganizowawszy się w zbrojny hufiec uderzyła
na Posadę, zdobyła szturmem dwór, zabiła rządcę nieja-
kiego Herburtowskiego, a posunąwszy się do dalszej wsi
Olchowiec, rozniosła dwór tamtejszy, którego mieszkańcy
zaledwie zdołali ucieczką ocalić życie. ^)
Ludność miasta Kołomyi dokonała w r. 1613 aktu
strasznej zemsty na szlachcicu Tomaszu Błudnickim, który
zarobił sobie na jej nienawiść. Jadącego z Kołomyj! do
Lwowa tłum porwał z sanek i wśród okrutnego znęcania
się nad pojmanym zawlókł do saporowieckiego lasu, na-
stępnie znajdujący się między tłumem pop Hrehory Ose-
redko, odwiódłszy nieszczęśliwego >w las na stronę od
owej wielkiej gromady, przymusiwszy go, aby przyklęknął
na ziemi, z urąganiem i bluźnierstwem wielkiem — opo-
wiada syn Błudnickiego — przeciwko wierze św. katoli-
ckiej jadowicie spowiadać mu się przed sobą kazał, po
której spowiedzi tenże pop naprzód sam rękami swemi
rohatyną albo oszczepem srogim weń uderzył w pierś
i aż na drugą stronę przebił, za czem i insi wszyscy
hurmą wielką przypadłszy, kto jako i czem mógł, siekli,
kłuli okrutnie, już zabitemu haniebnie rany rozmaite zada-
wali. Zabrawszy potem szkatułę z 2000 zł. i papierami,
szablę, łuk, sajdak, i rozebrawszy zabitego do naga, na
*) Agr. Sanockie, tom 151 pp. 2142—7.
») Ibidem, tom 150 p. 572.
NIEDOSTATKI PRAWA 85
ostatek nie nasyciwszy się krwi jego, ciało obnażone na
sanki ułożywszy tenże pop i z inszymi, których było do
400 albo 500 ludzi, mieszczan i przedmieszczan kołomyj-
skich, za spoiną namową między brfota bagniste w las
daleko zawieźli i ciało nie wiedzieć gdzie podzieli, sława
tylko ta jest, że w błotach i jezierzyskach utopili. Sług też
dwóch nieboszczykowskich pojmawszy i także w las za-
prowadziwszy pozabijali i potopili. «^) Syn zamordowanego,
który właśnie wrócił z Moskwy, z »wojska stołecznego,<
ścigał Kołomyjan prawnie o śmierć ojca i osiągnął na
głównych przywódzcach wyrok śmierci, infamji i konfi-
skaty majątków, dał się jednak przejednać, bo w r. 1620
rodzina Błudnickich odstępuje od akcyi i zwalnia oskarżo-
nych a król mandatem z tego samego roku przywraca ich
do czci.^)
Nie lepszą ale daleko oryginalniejszą śmiercią zginął
w r. 1618 we Lwowie szlachcic Jan Kurnatowski z ręki
Ormian. Był to akt >biblijnego<' prawdziwie odwetu. Prze-
jeżdżając ulicą Św. Jana, zamieszkaną przez samych Ormian,
Kurnatowski dopuścił się jakiejś niewiadomej burdy —
contentione guadarn nesciłiir unde prius orta, wyraża się
zapisek w aktach. Pod przewodem Krzysztofa Chaczki
rzucili się ku niemu Ormianie i ukamienowali go do-
słownie. Wszystko, co żyło na tej ulicy, nawet kobiety
i dzieci — poczęło miotać kamienie na Kurnatowskiego,
który padł trupem pod tym gradem pocisków."^)
Szczegóły podane w całym tym ustępie naszego opo-
wiadania składają się już na ponury obraz obyczajowy, to
wszystko co nam przyjdzie przytoczyć w dalszym ciągu,
przyczyni mu jeszcze cieni i przykrej wypukłości. A prze-
cież wniosek, któryby się opierał na samem tylko pierw-
1) Agr. Halickie, tom 116 pp. 632—4.
^ Agr. Halickie, tom 120 p. 89—90.
^) Agr. Lwowskie, tom 371 pp. 1487 — 9.
86 NIEDOSTATKI PRAWA
wszem wrażeniu, byłby fałszywy, a o ile by z krytyki sto-
sunków prawnych i publicznych przechodził w krytykę
narodowego charakteru i moralnych usposobień społe-
czeństwa, byłby krzywdzący. 1 dlatego wyprzedzając nie-
jako ostateczne wnioski, już na tern miejscu stwierdzić
musimy, że z wertowania aktów całego województwa ru-
skiego wynieśliśmy tę wielką pociechę, że wbrew pierw-
szym wrażeniom wysnuć się z nich da dodatnie kryte-
ryum narodowego charakteru. Quid sunt regna sine iustitia
nisi magna latrocinia? Przy takich ciężkich niedostatkach
instytucyj publicznych, przy tak chwiejnem i dorywczem
ustawodawstwie, przy takiej niemocy prawa i takim braku
władz wykonawczych, każde inne społeczeństwo stałoby
się istotnie jednym wielkim zbójeckim tłumem, magnum
latrocinium. A tak przecież nie było. Widzimy jak dalece
ma racyę Włoch Górnickiego, kiedy mówi: »Natury wasze
polskie dobre są, karne, łaskawe, dobrotliwe^ — widzimy,
jak wrodzona poczciwość kładła granice temu, co nie
miałoby było granic, gdyby sam grunt społeczny, sam
instynkt moralny jednostek, nie miał zachowawczej i od-
pornej siły.
Przy wydawaniu sądu o społeczeństwie tego czasu
należy liczyć się z dwoma rozstrzygającemi czynnikami.
Z jednym wewnętrznym i bezwzględnym, z drugim nie-
jako zewnętrznym, zawisłym od wyjątkowych stosunków
czasu. Wewnętrznym i bezwzględnym czynnikiem jest w na-
szym wypadku ów nieszczęsny ustrój a raczej zupełny
rozstrój urządzeń prawnych i politycznych, przy którym
chyba tylko społeczeństwo, złożone z samych ludzi bez
namiętności i bez egoizmu, z samych wyznawców kate-
gorycznego imperatywu* Kanta, z samych istot o nieziem-
skich cnotach mogło żyć w spokoju, w ładzie, w bezpie-
czeństwie mienia i życia. Czynnikiem drugim, zewnętrznym,
jest pora ze swemi wypadkami, która była tego rodzaju,
że nawet w doskonale zorganizowanem i pod ścisłą opieką
NIEDOSTATKI PRAWA 87
prawa żyjącem społeczeństwie musiałaby była wywoły-
wać koniecznie objawy obyczajowej anarchji i zdziczenia.
Troje bezkrólewi połączonych z zawichrzeniem całej
Polski, rokosz Zebrzydowskiego, nieszczęsna awantura
z Dymitrem Samozwańcem, wojny moskiewskie, szwedz-
kie, tureckie, kozackie, zaciągi rot swawolnych na służbę
zagraniczną — opłakane akcye, skierowane na zewnątrz
a wracające zgubną falą klęsk, nieszczęść i spustoszenia
w wnętrze kraju — buntownicze konfederacye wojskowe,
które były potężnem źródłem anarchji nietylko politycznej
ale i społecznej i daleko więcej przyniosły klęsk Polsce
niż tego były warte zdobycze oręża; ustawiczne zagony
tatarskie, których sam Stanisław Żółkiewski, jak to po-
wiada w jednym z swych listów z r. 1618, zapamiętał
trzydzieści, a które obok bezprzykładnego spustosze-
nia niosły tej właśnie dzielnicy polskiej, o której piszemy,
także i klątwę koniecznej w następstwie demoralizacyi,
jaką wywołać muszą popłoch, trwoga i gwałtowne zerwa-
nie wszystkich normalnych warunków codziennego ży-
cia — zważmy to wszystko i zapytajmy, gdzie jest na
świecie naród, gdzie kraj taki, w którem by wśród takich
czasów i takich wypadków nie pękały podwaliny publi-
cznego ładu, nie dziczały obyczaje, nie wyradzał się nie-
rząd społeczny?
A na domiar wszystkiego, co za sąsiedztwo, jakie
ściany miała Polska! Wołosza, palenisko, ciągle krwią
dogaszane i ciągle nowym płomieniem ziejące, Węgry za-
wichrzone do dna wojną turecką i walkami domowemi,
Siedmiogród, w którym w ciągu 13 lat (1601—1613) siedm
razy zmieniają się książęta, kolejno mordowani lub wypę-
dzani — nie mówiąc już o bezpośredniem pobliżu >pa-
szczęki tatarskiej,v zawsze rozwartej i zawsze głodnej łupu
i jasyru!
Dopiero porównanie społecznych stosunków w Pol-
sce z tem, co się równocześnie działo w innych krajach.
88
NIEDOSTATKI PRAWA
CO się działo przedewszystkiem w Niemczech, o tyle dalej
posuniętych w organizacyi władz publicznych, może nam
dać miarę sprawiedliwego sądu. Porównanie to wychodzi
stanowczo na korzyść Polski. Właśnie w ostatnich latach
Fig. 6.
Inicyał z Aktów Gr. Lwowskich.
XVI. i pierwszych XVn. wieku, a więc w czasie, z któ-
rego datują się przeważnie przytoczone przez nas gwałty
i występki, zdziczenie obyczajów niemieckich doszło do
takiego stopnia, że nawet to, co najgorszego i najzdro-
NIEDOSTATKI PRAWA 89
źniejszego wydać mogła anarchia obyczajowa w ziemi ha-
lickiej i przemyskiej, blednąc musi i tracić znaczenie wobec
rozbestwienia, wobec straszliwego rozpasania się wszelkich
zbrodni i nikczemności w niektórych krajach niemieckich.
Czem były nasze odpowiedzi « wobec Fehdebriefów nie-
mieckich uszlachconych zbójców, które w roku 1603 tak
się rozmnożyły, że żadne miasto, żadne sioło nie było
bezpieczne przed bandami, domagającemi się okupu pod
groźbą rzezi i pożogi? Czem były nasze najazdy i za-
jazdy wobec napadów niemieckich Mordbrennerów, zorga-
nizowanych nietylko pod tajemnemi hasłami, ale i pod
otwartemi znakami zbrodniczego związku, jak n. p. bandy
^skaczącego lwa,^ >krzyża św. Andrzeja,^ )Strzały z pier-
ścieniem « i t. p., które pustoszyły całe okolice Meklem-
burgji, Saksonji, Turyngji?^*) Czemże była lepsza od na-
szej szlachta niemiecka, której cesarz Rudolf II. w r. 1616
zarzuca, że dopuszcza się morderstw, zabójstw, samo-
wolnych gwałtów i zbrodni, cudzołozstwa, kazirodztwa, <^)
którą jeden z spółczesnych pisarzy nazywa » bandą epiku-
rejczyków, obrzydłych wieprzów, zuchwalców, pyszałków,
bluźnierców, warchołów sprośnych, pasibrzuchów, żarło-
ków i pijaków, dla których obyczajność i honor są hańbą,
a wszelka hańba i nikczemność honorem, którym za prawo
stoi gwałt, bunt, zuchwalstwo i samowola.'*) Odzie było
więcej morderstw, czy w Polsce, którą właśni jej pisarze
osławili jako ojczyznę bezkarnych mężobójstw, czy w Niem-
czech, gdzie w r. 1581 stracono dwóch złoczyńców, z któ-
rych jeden zamordował 964 osób i 6 dzieci, drugi 544
osób, gdzie na tak małej przestrzeni, jaką zajmowało księ-
^) Janssen Joh., Geschichte des deutschen Yolkes, tom
VIII. p. 354.
^) Codex Augusłeus u Janssena 1. c. p. 354.
^)Nicolaus Selnekker u Janssena 1. c. p. 226.
Spangeberg, Adelsspiegel, ibidem p. 227.
90 NIEDOSTATKI PRAWA
słwo Ansbach-Beureułh, liczące razem tylko 90.000 dusz,
w przeciągu lał 28 (od 1575 do 1603) torturowano 1441
złoczyńców, stracono 174 a innemi ciężkiemi katuszami
skarano 309?^)
W dwóch ostatecznościach utkwiła niejako literatura
polska, współczesna dobie, która nas zajmuje: w satyrze
i panegiryzmie. Nie ma całej prawdy ani w jednej ani
w drugim. Z jednej strony panegiryzm obrzydliwy, pane-
giryzm w utworach nawet najznakomitszych naszych poe-
tów — żaden z nich nie jest wolny od tej wady — pa-
negiryzm w pochlebczych elukubracyach pismaków i pie-
czeniarzy, w kazaniach i pogrzebowych mowach klechów,
panegiryzm w gębach oratorskiej szlachty, lubującej się
w obłudnej i samochwalczej swadzie — linguam nostram
magnificabimus! — panegiryzm nareście w dyplomach
i nadaniach królewskich, robił z tego, co było najprostszą
uczciwością, wysoką cnotę ; z najskromniejszej miary oby-
watelskiego zmysłu robił wzniosłą ofiarność, z spełnienia
zwykłego obowiązku żołnierskiego heroizm — z drugiej
strony wszyscy niemal krytycy współczesnych wad oby-
czajowych i społecznych począwszy od Orzechowskiego
a skończywszy na Krzysztofie Opalińskim, wytykając rze-
czywiste zdrożności, przesadzali nie tyle samym nadmia-
rem w ich potępieniu, co ich generalizacyą, tak że wynosi
się z ich czytania niekiedy wrażenie, jakoby Polska była
Sodomą i Gomorrą. Zaledwie kilku z nich odróżnia winę
samego społeczeństwa od winy instytucyj; większość nie
chce reform, chce, aby pozostało przy starych >wolno-
ściach,« przy starem bezprawiu, i szuka dla Rzeczypospo-
litej chyba nie ludzi — ale aniołów. Nawet Szymonowicz,
echo przecież Zamoyskiego, woła w swojej Lutni Roko-
szańskiej :
^)Pommersche Chroni k, u Janssena I. c. pp. 454 — 8.
NIEDOSTATKI PRAWA 91
Gani cię ktoś nierządem i odmienić radzi?
Dla Boga, komu nasza starożytność wadzi !
I nie w tern leży cały smutek rzeczy, że o tej porze
tak źle się działo, ale w tern, że nie miało być lepiej.
Równie źle działo się po za granicami Polski, ale tam
właśnie już w samej porze najgorszej zaczęła działać re-
presyjna siła władzy państwowej. W chwili, kiedy w Pol-
sce zaczynają tryumfować żywioły anarchji, we Francyi
Henryk IV. ustala władzę publiczną i społeczną sprawie-
dliwość, razem z głową Birona upada buta i swawola szla-
checka; w kraju ustaje ucisk ludu, rozpoczyna się epoka
prawa i ładu. W Niemczech rusztowanie, na którem okru-
tną śmiercią stracono Grumbacha, było niejako słupem
granicznym dwóch epok; on sam jest już poniekąd osta-
tnim bohaterem anarchji społecznej i politycznej, z jego
straceniem kończy się okres buntowniczych magnatów,
zamyka się pora zbiorowych, na szeroką skalę organizo-
wanych gwałtów i wojen prywatnych. W Polsce stan
rzeczy pozostaje niezmieniony, te same przyczyny wywo-
łują te same ale w miarę postępu czasu coraz zgubniej-
sze skutki — i tak trwa ciągle, aż do smutnego końca.
ROZDZIAŁ DRUGI
SPRAWY DOMOWE
I.
Wolność czy niewola? Zameczkl Służba i czeladź
zbrojna. milicye domowe. cudzoziemskie żołdactwo.
Hajduki i sabaty. Mieszkania, zbytek. Zamki i dwory.
Ta glorya wolności szlacheckiej — jakżeż ona mizer-
nie gasła w codziennej rzeczywistości prywatnego, nawet
domowego życia! >Sarmatowie, którzy wszystko mając,
nic nie mają!^^ — słowa te Wespazyana Kocłiowskiego
doskonale się stosują do owej wrzekomej swobody, do
owej wysławianej udzielności szlacheckiej. Wolnym na-
prawdę i nietylko wolnym, ale udzielnym był wielki pan,
a i ten dopóty tylko, dopóki nie usiadł mu na karku jeszcze
większy, jeszcze możniejszy przeciwnik — zwyczajny wio-
skowy szlachcic żył w niepewności, w trwodze, w zależno-
ści, prawie w niewoli, a jego magna charta libertatum
była kwitkiem na trybunał. >Mówi: króla się nie boję,
a przed sąsiadem ucieka i drży < — powiada Skarga w je-
dnem z swych kazań sejmowych. Dom szlachecki miał
według praw być warownią wolności i bezpieczeństwa,
szlachcic szczycić się miał dumną dewizą angielskiego oby-
watela: My house is my castle—n\e miał też prawa zastu-
kać do jego domostwa król, nie miał tego prawa repre-
zentant króla i stróż praw: starosta, ale hajduk wielkiego
96 SPRAWY DOMOWE
pana, ale zbrojny sąsiad, ale Tatar, gość niemal coroczny,
ale grasanł Lisowczyk z pod rozbitej chorągwi, ale opry-
szek wołoski, węgierski, lub t. zw. Beskidnik nie uszano-
wał pewnie jego progów. Tak było we wszystkicłi ziemiach
województwa ruskiego w czasie naszego opowiadania.
Mieszkało się daleko od siebie, daleko sąsiad od
sąsiada, co zresztą często na lepsze, rzadziej na gorsze
wychodziło — nie było drogi wcale, a jeżeli była, to bez
mostu, a jeżeli z mostem, to z dziurawym i karkołomnym.
Miasto dalekie a w mieście niczego nie dostać. Czekało
się na jarmark. Dom musiał sam sobie wystarczać; życie
w nim było homeryczne. Wszystko robiło się w domu:
wódka, piwo, miód, lekarstwa, płótno, mydło, świece, atra-
ment, nawet proch strzelniczy. Czego się nie robiło w domu,
tego się nie robiło w ogóle w kraju, przychodziło to z za
granicy, kupowało się u Niemca, Włocha, Szkota i żyda,
który stał zazwyczaj za tych wszystkich trzech razem,
a miał towar najrozliczniejszy i najlichszy — roba per Po-
lonia. Smutną prawdą były słowa poety: ^Nikt do nas,
my na wszystkie posyłamy światy — po trunki, po korze-
nie, szkiełka i bławaty.«
Każdy dom szlachecki był małą forteczką. Był oko-
pany a otaczał go ostrokół, okna były zakratowane, drzwi
bardzo silne i gęsto okute. Każdy zamożniejszy szlachcic
starał się mieć na domostwie swojem basztę. Taka baszta
bywała zazwyczaj drewniana i służyła do obrony i do
straży — gdzie nie było baszty, tam chłopi na dachu ko-
lejno odprawiali nocą warty, śpiewając, trąbiąc lub dmąc
w piszczałki na znak czujności. Choć dom był z drzewa
sklecony a czasem miewał nawet chruściane ściany, nie
obywał się przecież bez takiej baszty. Czytamy n. p. w in-
wentarzu wsi Pisarowice w ziemi sanockiej z r. 1645, że
część dworu składała się z komóreczek, plecionych z chru-
stu i lepionych gliną, a przecież dom ten miał basztę, wy-
soką na cztery sążnie, z strzelniczką na szczycie o sześciu
SPRAWY DOMOWE 97
oknach. Najdzielniejszym i najzwyczajniejszym jednak środ-
kiem obronnym był okop — opasywał on dom szlacłiecki
fosą i wałem, nie potrzebował ani rzemieślnika ani kupnych
małeryałów i kosztował mało, bo sypali go obowiązani
do pańszczyzny poddani. Sztuka sypania wałów, impro-
wizowania okopów, była u nas do wysokiego stopnia
rozwinięta, a już osobliwie na Czerwonej Rusi, nad którą
wiecznie wisiała trwoga tatarska. Celowało zawsze w im-
prowizowaniu fortyfikacyj ziemnych wojsko polskie, w któ-
rem był piękny zwyczaj, że pierwszy do sypania szańców
stawał z rydlem w dłoni sam hetman; celowała w tem
szlachta, mieszkająca w okopach, celował chłop, któremu
tylko puszcza leśna albo okop dawały ochronę przed Ta-
tarem. Zazwyczaj miewał taki okop wszerz 4 łokcie, w głąb
3 łokcie, a ziemia, wyrzucona na wierzch, tworzyła wał
wysokości 6 łokci. Było to regułą dla najuboższego nawet
szlachcica, mieć dom przynajmniej o tyle obronny, aby
jak mawiano: nie był pierwej Pomagaj Bóg^ aniżeli
>Otwórz!« W Ożomli, rezydencyi niegdyś Stadnickich
później Heleny Kiszkowej, wojewodziny mścisławskiej, był
dom obszerny drewniany, którego obwarowanie opisuje
nieco bliżej inwentarz sporządzony przy oddawaniu dóbr
w dzierżawę. Sam dwór wraz z głównem podwórzem
opasany był wysokim ostrogiem (ostrokołem) z dębowych
palów, u góry w groty zaciosanych, ostróg ten był > mo-
cno stawiany,^ a od ziemi do pasa płotem podgrodzony.
Za tym ostrogiem było dokoła drugie podwórze, które
znowu obwarowane było t. zw. tynem, t. j. wysokiem
i zaciernionem u góry ogrodzeniem, wzdłuż którego bie-
gła głęboka fosa i wał wysoko usypany.^) Z licznych opi-
sów zajazdów i napadów wynika, że do takiego domostwa
napastnik tylko z wielkim trudem mógł się dostać, że
okop trzeba było wziąć szturmem, ostrokół wyrąbać, drzwi
*) Agr. Sanockie, tom 150 pp. 1791—9.
98 SPRAWY DOMOWE
wystrzelać, podpalić, czasem prochem wysadzić. Bardzo
często czytamy, że szlachcic tak napadnięty wytrzymuje
oblężenie; czasem nawet sama kobieta pod nieobecność
męża skuteczny stawi opór szturmowi. Ubogi nawet
szlachcic ma w domu mały arsenał i odpowiedni zapas
żywności a utrzymywać musi bardzo liczną służbę. Na
sygnał dany z domu dziedzica uderzają we wsi dzwony
cerkiewne, a poddani mają wtedy obowiązek z siekierami,
kosami i pałkami spieszyć na odsiecz dworowi.
Zamożniejsza szlachta posiada zameczki, drewniane
wprawdzie najczęściej, ale opatrzone w basztowe czato-
wnice, otoczone wałem lub potężnym ostrokołowym par-
kanem. W aktach dwory takie zawsze wymienione są
jako fortalitia, jeżeli zameczek jest murowany z dodatkiem
muratum; zamek większy, już naprawdę według reguł
fortyfikowany, nazywa się stale arx. Zameczków małych
było bez liku; w ziemi halickiej najwięcej. Spotykamy je
w miejscowościach, w których nikt dotąd nie przypuszczał
ich istnienia, bo ślad ich zginął w tradycyi a zachował
się już tylko w aktach. Następujące miejscowości ziemi hali-
ckiej miały zameczki : Andrzejowce, Błudniki, Bukaczowce,
Bobolińce, Bolechów, Bereźnica, Boryszkowce (Makov/ie-
ckich), Bołszowce, Czerniejów, Chlebiczyn, Chocin, Czer-
nelica, Dolina, Delatyn, Debesławce, Dołhe, Horodenka,
Jaroszów, Kociubińce, Kąkolniki, Korszów alias Kazanów,
Krzywołuka, Korniłów, Lisiatycze, Lisowice, Łuka (Oidziń-
skich), Łączyn, Łucza, Mogilnica, Monasterzyska (Dzierż-
ków), Morachów, Międzygórsko, Obertyn, Perehińsko^
Pałaicze, Peczeniżyn, Rakowiec, Rożniatów, Strutyn, Stu-
dzienka, Sarnki, Tyśmienica, Turka, Uście, Utorop, Uście-
czko, Wołczków (zameczek zwany »Boża Wola <), Zabło-
tów, Żuków, Zarwanica. W ziemi lwowskiej, przemyskiej
i sanockiej: Bruchnal, Bereźnica, Bolestraszyce, Białoboki,
Chodorostaw, Dobrzany, Dziewiętniki, Dołhołucze, Dą-
brówka, Hodynie, Koniuszki, Krzywcza, Kornalowice, Kło-
SPRAWY DOMOWE 99
dnica, Kuropatniki, Kamienobród, Komarno, Łuczyńce,
Mikulińce (Zborowskich), Mużyłowice, Manasterce, Mi-
latycze, Nowosiółki, Niedźwiedza, Nowotaniec, Nieczujów
(dziś Nozdrzec), Oleszyce, Orsko, Pieczychwosty, Przedziel-
nica, Przemyślany, Putiatyńce, Rokitnica, Romanów, Rychci-
ce, Snowicz, Śliwnica, Sośnica, Suszyca, Sierakowce, Tadanie,
Tyrawa, Tarnawa, Trzcianiec, Twierdza, Wojtkowa, Wró-
blowice, Zboiska, Żurawno.
Zameczki te drobne — a to co wyliczyliśmy, będzie
zapewne tylko częścią wszystkiego — obfitowały w broń
i były dobrze zaprowiantowane. W zameczku n. p. w Bo-
t)olińcacłi, własności Łodzińskich, piszących się z Radwa-
nowa, zajechanym i zdobytym w r. 1630 przez Ludwika
Wydżgę, było 12 śmigownic, 24 hakownic, 50 kobył nie-
mieckich, 35 polskich, 20 wileńskich, 6 toruńskich mu-
szkietów, 8 janczarek, 22 guldynek, bandoletów, rur pta-
szych i zwierzęcych i t. p. ^) W Obertynie, zdobytym przez
chłopstwo, było strzelby sztuk 18, prochu kamieni 10,
ładunków gotowych 700, ołowiu kamieni 10; w Bereźnicy,
która uległa temu samemu losowi, prochu kamieni 8, ła-
dunków gotowych 1500, kul działowych 300; w zameczku
pałaickim kobył knotowych 40, muszkietów klepaczowych
10, hakownic 6 i t. d., prochu kamieni 16, nabojów hako-
wniczych i muszkietowych 2000, ołowiu kamieni 8;^)
w Orsku, zameczku pierwotnie Orzeckich później Bole-
straszyckich, dwa działa żelazne czterołokciowej długości,
dwa moździerze na półtora łokcia, 7 hakownic na wóz-
kach z szkatułami kowanemi, z > wszystkim porządkiem, ^^
15 śmigownic spiskich, 40 kobył, dużo strzelby mniej-
szej, 20 kamieni prochu, 4 centnary ołowiu, 2000 goto-
wych nabojów i t. p. •") W nieco znaczniejszych, chociaż
O Agr. Halickie, tom 141 p. 1345.
«) Ibidem, p. 1706.
^) Agr. Przemyskie, t. 355 p. 114.
100 SPRAWY DOMOWE
wcale nie pierwszorzędnych jeszcze 2ami<ach znajdował
się już wcale pokaźny arsenał, jak n. p. w Sidorowie
i Strusowie, w którycłi Kalinowscy, po wypędzeniu z nicłi
Sienieńskicłi, zdobyli w r. 1629 w pierwszym 6 dział spi-
żowych, każde wartości 5000 zł., 4 działa żelazne, 30 śmi-
gownic, 60 hakownic; w drugim zaś 10 dział spiżowych
po 5000 zł., 5 dział żelaznych, 100 kobył niemieckich
z krzosami, 80 hakownic, 40 śmigownic, 2 organki, pro-
chów kamieni 7. *)
Już sama obronność takiego zameczka a tem bardziej
zwykłego domostwa wymagała bardzo licznej czeladzi,
jakoż był to największy ciężar w budżecie każdego mo-
żniejszego szlachcica. Nietylko bezpieczeństwo w domu,
ale jeszcze bardziej bezpieczeństwo w podróży wyma-
gało zbrojnego towarzystwa, a z tej potrzeby wyrobił się
z czasem zwyczaj reprezentacyjny, i szlachcic, który się
szanował, nie wychylał się z domu bez orszaku. Do
grodu„ na roczki ziemskie i kwerele, na sejmik, na po-
grzeby, w gościnę do sąsiada, na nabożeństwo do ko-
ścioła wyjeżdżało się jakby na małą wojnę i miało się
też wojnę za lada okazyą. Największa część krwawych
burd powstawała z powodu takiego zwyczaju; bo jeśli
nie zwadzili się pomiędzy sobą panowie, pewnie powa-
dziła się służba, a jak przykazaniem było sługi, mścić się
krwawo obrazy pańskiej, tak znowu uchodziło to za ho-
norowy obowiązek pana, ująć się krzywdy swego sługi.
Wszakże dochowało się przysłowie: »Kto się o psa
i o chłopca nie weźmie, ten się i o żonę nie weźmie. <
Jak łatwo z winy służby przychodziło do krwawych zajść
między panami, pokaże jeden przykład, wzięty z pomiędzy
niezliczonych. Stolnik przemyski Zygmunt Fredro miał spór
prawny z Mikołajem Ossolińskim i obaj z tego powodu
poróżnili się z sobą. Pewnego dnia spotkali się na ulicy
^) Agr. Lwowskie, tom 380 pp. 2393—2399.
Fig. 7.
Hajduk wielkopański.
Z ryciny współczesnej w zbiorach Pawlikowskich.
102 SPRAWY DOMOWE
W Przemyślu, a jak kazał zwyczaj, obaj mieli liczny orszak
czeladzi przy sobie. Ossoliński przystąpił do Fredry, po-
dał mu rękę i rzekł: »Gniewasz się na mnie? Przeprośmy
się!« Fredro byłby się zgodził na pojednanie, ale mając
żal wielki do Ossolińskiego, odpowiedział na razie cierp-
kiemi wymówkami. Sługa Ossolińskiego, niejaki Lasocki,
nie dał mu skończyć, ale wołając: » Następujesz na dobro-
dzieja mego! W głowie twojej utopię siekierkę!* — rzucił
się nań z czekanem. Przyszło do bitwy między obiema
stronami i Fredro wyszedł z niej ciężko porąbany.^)
Służba szlachecka miała swoją hierarchię, nawet mier-
nej fortuny szlachcic miał jej dwa rodzaje, szlachciców
i poddanych. Wśród służby szlacheckiej wielkich domów
magnackich spotykamy często członków rodzin staroży-
tnych i znakomitych, starożytniejszych i znakomitszych
niekiedy od familji, której służą. Między » starszymi słu-
gami « marszałka w. koronnego Mikołaja Wolskiego, pana
licznych włości w ziemi przemyskiej, znajdujemy Piotra
Bolestraszyckiego, podczaszego ziemi sanockiej, Piotra Mni-
szka i t. p.*^) na dworze Jerzego Radziwiłła figuruje jako fa-
mulus Władysław Cetner. Sługa szlacheckiej kondycyi przy-
stając do pana, ślubował mu wierność i posłuszeństwo
podaniem ręki i ztąd powstała nazwa: sługa rękodajny,/a/;ztf-
lus manu stipulatus. Nawet taki Jacek Dydyński, stolniko-
wic sanocki, szlachcic starego a nawet znamienitego rodu,
właściciel dóbr w ziemi sanockiej, kiedy szablę swoją od-
daje na usługi Krasickim, nazywany jest w aktach -sługą
rękodajnym.« Odnosi się wrażenie z czytania aktów, że sto-
sunek służby do pana bywał przychylny, choć prawda
i to, że obie strony łączył nietylko węzeł wzajemnego
przywiązania, ale niekiedy, i to często, solidaryzowała je
z sobą wspólność popełnionej burdy, jakiegoś gwattu, za-
Agr. Przemyskie, tom 371 p. 1803.
^ Agr. Sanockie, tom 151 p. 198.
SPRAWY DOMOWE 103
jazdu, zabójstwa. Z dwóch łych stron była jedna zawiślej-
sza od drugiej, a tą zawiślejszą był prawie zawsze służbo-
dawca, jeśh' nim nie był magnat na wielką skalę ale zwy-
kłej miary ziemianin. Taki szlachcic zdany był na łaskę
lub niełaskę służby butnej, zbrojnej, próżniaczej, chciwej
nieprawych zysków, a przecież potrzebnej a nawet niezbę-
dnej. Był to rodzaj niewoli. Częściej się też spotyka
w aktach przykłady przeniewierstwa i otwartej zdrady cze-
ladzi szlacheckiej wobec pana, aniżeli dowody niesumien-
ności lub srogości pana wobec służby. Unikałem potwor-
nym, unikatem .w całem półwieczu i na całej przestrzeni
województwa jest taka Agnieszka Opacka, która mszcząc
się jakiegoś przewinienia, porywa swoją dawną pannę słu-
żebną pod kościołem w Brzozdowicach, każe jej uciąć
głowę i patrząc na jej bujne złote warkocze, rzuca głowę
do ognia wołając: »Nie warta była takich pięknych wło-
sów !v< — odpokutowała też okrutnica tę zbrodnię wieżą na
zamku lwowskim i sowitą grzywną;^) wyjątkiem bardzo
rzadkim jeżeli nie unikatem jest taki n. p. Jan Kopyciński,
który w r. 1602 przywoławszy do siebie swego długole-
tniego sługę, szlachcica Ujejskiego, żądał od niego jakichś
odkryć w poufnych sprawach domowych — in domesticiSy
wyraża się zapisek, naprowadzając na myśl jakąś intrygę
rodzinną, może małżeńską — a gdy Ujejski nic mu od-
kryć nie chciał czy też nie umiał, zabił go na miejscu
dwoma uderzeniami czekana.^) Natomiast często pada pan
ofiarą niewierności albo otwartej zdrady swojej służby,
czego w dalszym ciągu niejeden przytoczymy przykład.
Nie brak jednak w aktach także wzruszających
przykładów serdecznego przywiązania czeladki do pań-
stwa, państwa do czeladki, wierności z jednej, rodziciel-
^) Agr. Lwowskie, tom 387 pp. 1004—6 i tom 388
R. 1637.
^) Agr. Lwowskie, tom 355 p. 1541.
104 SPRAWY DOMOWE
skiej prawie opieki z drugiej strony, nie brak ujmujących
rysów z pałryarchalnego ustroju i życia wielkich a cnotli-
wych domów. Przedewszystkiem matrony po macierzyń-
sku dbały o losy swojej czeladzi, a były na Czerwonej
Rusi wielkie panie, które utrzymując całe rzesze służby
męskiej i żeńskiej i za życia i na łożu śmiertelnem obej-
mywały dobrotliwą troską każdego domownika. Wojewo-
dzina Golska, o której później obszernie będzie mowa,
miała służby męskiej, rękodajnej, samej dobrej szlacheckiej,
głów dwadzieścia; w testamencie swoim pamiętała o ka-
żdym. Starościna malborska Zofia Kostczyna, drugiego
małżeństwa Gulczewska, pani wielkiej fortuny, która zapi-
sała klasztorom jarosławskim i tyczyńskim 120.000 zł.,
a ukochanemu przez siebie chłopięciu, wnukowi wojewody
krakowskiego Stanisława Lubomirskiego, 50.000 zł., miała
fraucymer złożony z 20 szlachcianek i tyleż mniej więcej
służby męskiej, a w testamencie swoim nie przepominając
o nikim, nawet o kuchcikach, rozdziela między nich osta-
tnią wolą swoją 22.000 zł. — a co więcej znaczy, trosz-
czy się o zapewnienie im bezpiecznej przyszłości. Między
pannami służącemi były takie, które już urodziły się w jej
domu, >które sama chrzciłam i na których ręku umieram,<
jak się wyraża w testamencie — o tych też przedewszyst-
kiem pamięta. Kilku pannom poleca dać obok legatu
także wyprawę, jak za mąż pójdą; jednej radzi aby się
» wydała za p. Buchowskiego, bo to poczciwy szlachcic
i przeznacza jej posag i t. d. Niektórym z męskiej służby
każe pokupić wójtostwa, innym pośledniejszym zagrody na
dziedziczne posiadanie.')
Rzecz dziwna i do pewnego stopnia zagadkowa, że
ludzie despotycznego i burzliwego charakteru, gwałtownicy
i tyrani, otoczeni nienawiścią i trwogą wszystkich, którzy
kiedykolwiek zetknąć się z nimi musieli, straszni w domu,
O Agr. Przemyskie, tom 372 pp. 2393—99.
Fig. 8.
Sabat.
Według statuetek w posiadaniu ks. Batthyany w Kórmend.
106 SPRAWY DOMOWE
straszni po za domem, posiadali między swoją służbą od-
danych duszą całą, pełnycli poświęcenia, wiernych do
śmierci ludzi. Taki straszny człowiek, jak Stanisław Sta-
dnicki, zwany Dyabłem Łańcuckim, miał sługę legendar-
nej wierności i ślepego przywiązania, Zegarta, któregoby
przyrównać można do Walter-Scotfowskiego Caleba a o któ-
rym na swojem miejscu będzie jeszcze wzmianka — taki
Andrzej Łahodowski, którego czytelnik pozna bliżej w roz-
dziale o ziemi lwowskiej, szlachcic despota i gwałtownik,
miał rękodajnego sługę, któremu sam w testamencie swoim
daje świadectwo wyjątkowych cnót i przymiotów. »A słu-
dze mojemu p. Maciejowi Olszowskiemu — są słowa osta-
tniej jego woli — któregom życzliwości szczerej, gorącej
i w staraniu pilnej o dobru mojem doznawał, i jako baczy-
łem, że lubo zatrzymane myta mając, nic a nic się w życzli-
wości nie odmienił, ale raczej goręcej około dobra mego
pieczołowania przykładał, oddaję majętności moje wszyst-
kie do dyspozycyi i gospodarowania, onego prosząc, aby
z ich dochodów i intrat dziatki moje z długów coprędzej
oswobadzał i majętność wcale do lat syna mego dotrzy-
mał, a gdy syn mój według naznaczenia mego swoje
tirocinia skończy i odprawi a majętnością zechce rządzić,
tedy ja naznaczam za wierne zasługi p. Olszowskiemu
i małżonce jego Rożnowską Wolę w dożywocie, a jeże-
liby syn mój albo kto inszy biorąc się do dziedzictwa
chciał mu uczynić bezprawie i woli mojej sprzeciwiać się,
tedy go na straszny sąd Boski pozywam a tern samem
sprzeciwieniem się wiecznemi czasy tracić ma tę majętność.
A p. Olszowskiemu wolno ją będzie komu chcieć dać, da-
rować, jako swoją własną, którą ja tym testamentem daję,
daruję onemu in casu kontrawencyi mojej dyspozycyi. <^)
Nieszczęsny nałóg naśladowania wielkich domów
magnackich, które roiły się od służby, rujnował średnio
O Agr. Przemyskie, tom 380 p. 238.
SPRAWY DOMOWE 107
zamożną szlachtę, a zamiast dodawać splendoru domowi,
okrywał go często śmiesznością. W bardzo ciekawym liście
szlachcica-anonima, z którego już poprzednio przytoczy-
liśmy wyjątek, znajdujemy ustęp, który daje nam dosko-
nały obrazek takiej pompy nad stan. »W mieszkaniu nie
proporcya to — czytamy — kiedy izba wielka a cłiłopów
we wsi mało ; więc kiedy jedno sam pan z woźnicą, a kiedy
mu piwa każe nalać, to go nie usłyszy. Mieszkanie ma być
szlacheckie według wsi i według poddanych. Więc życie
szlacheckie: limonie, oliwki, salsecany, cukry, dobre to rzeczy,
ale kto niema 1000 kóp żyta, dobry mu ogórek, kiełbasa,
chrzan, rzodkiew i rzerzucha. Do szat byłoby tu co pisać;
nie proporcya zaprawdę : axamitna delia a białe karazyowe
portki, baczmagi czarne, kord z węgorzanką a chłopiec bosy.
Do axamitnej delji albo żupana trzeba kilku pacholarzów
i ochędóstwo inaksze. Nuż sług niepotrzebnych chowanie,
co owo jeno wąsy kręcą a nic więcej nie umieją, jeno się
z miednicą a nalewką kłaniają. Więc to nie proporcya : na
gumnie pięć brogów żyta a dziesięć kręciwąsów w izbie.
Według gumna mają być pacholarze, barwa i honor; kiedy
kto ma 1000 kóp żyta, może chować pachołków trzech
i chłopiąt dwoje. A koni, ile set kop owsa, tyle koni cho-
wać, a na dwa folwarki niech będzie kolebka o dwu skrzy-
niach, a jeśli jeden folwark, tedy kareta o jednej skrzyni;
a na trzy folwarki niech parą koni za kolebką wózek idzie.
Nie proporcya dać łamane serwety na stół a piwo zgniłe;
ma być wino do łamanych serwet ; i to nie proporcya dać
wino na stół a muzyka dudy; do wina ma być regał
a do piwa dudy. *)
Magnaci ziemi halickiej i przemyskiej utrzymywali
całe rzesze czeladzi zbrojnej w zwykłym czasie, a małe
armie wojennego żołdactwa w porach wyjątkowej potrzeby.
W czasie rokoszu Zebrzydowskiego Stadniccy, Herburto-
^) Rękopis Bibl. Ossol. nr. 314 p. 30.
108 SPRAWY DOMOWE
wie, Ligęzowie, Krasiccy, Oolscy, Potoccy, Jazłowieccy,
mieli na swym żołdzie formalne korpusy, złożone z jazdy,
piecłioty i arłyleryi, ale już przed rokoszem i jeszcze po
rokoszu ł. zw. > zaciągi,« t. j. zbieranie kup zbrojnycłi było
zwyczajem bogatej szlachty, która staczała z sobą prywa-
tne wojny. Był pod ręką obfity materyał werbowniczy,
który mógł dostarczyć dostatecznego kontyngentu do takicłi
wojsk prywatnycłi, a materyałem tym była drobna szlachta
zaściankowa, której zwłaszcza w halickiej i przemyskiej
ziemi były całe zastępy — jednakże magnaci wyjątkowo
tylko uciekali się do niej — woleli zawsze mieć kadry
cudzoziemskie, które dopiero w razie potrzeby uzupeł-
niały się miejscową szlachtą. Brzydki zwyczaj otaczania
się bandami cudzoziemskiego żołdactwa jest jednym z ja-
skrawszych objawów egoizmu i anti-patryotycznego uspo-
sobienia polskich prepotentów — chodziło im o wrogie
a przynajmniej obce krajowi narzędzie ambicyi i tyranji,
chcieli tym sposobem osiągnąć zupełną niezawisłość od
własnego społeczeństwa, zapewnić sobie exterytoryalną
udzielność. Możnaby powiedzieć o nich, że stali po za
ojczyzną i przeciw ojczyźnie.
Tak zwane »zaciągi/< które w przemyskiej zwłaszcza
ziemi aż do roku 1620 były w użyciu u wszystkich rodzin
możnowładczych, datują się głównie od bezkrólewi. Zwy-
czaj werbowania Węgrów przeciw własnemu krajowi i ro-
dakom już po śmierci Zygmunta Augusta wszedł w życie,
a stał się wielkopańską modą od czasu Batorego. Zaraz
po śmierci ostatniego Jagiellończyka spotykamy zaciągi
węgierskie; wojewoda sieradzki Łaski używa madjarskich
hajduków w wojnie swojej z wojewodą krakowskim Zbo-
rowskim, kiedy go chce wyrzucić siłą oręża z zamku
Lanckorony; starosta sandecki Mężyk sprowadza przed
elekcyą Batorego do Stężycy 1600 hajduków, górali wę-
gierskich.^) Odtąd grasuje w Polsce plaga t. zw. sabatów,
^) Orzelski, Bezkrólewia, tom II. str. 61, 111.
Fig. 9.
Z zamku w Krasiczynie.
110 SPRAWY DOMOWE
O których w następnych rozdziałach niejednokrotnie będzie
obszerniej mowa, i nie masz wojny prywatnej, nie masz
jakiegoś znaczniejszego aktu gwałtu w województwie ru-
skiem, w którymby nie zaznaczyli się krwią i łupieztwem
ci hajducy zakarpaccy. Ale po za Węgrami, którzy są sta-
łym kontyngentem, składają się na milicye magnackie także
inne narodowości. W opisach gwałtów i zajazdów wy-
mieniani bywają Wołoszyni, Tatarzy, Niemcy, Szkoci, nawet
Hiszpani. W halickiej ziemi kupy zbrojne magnackie skła-
dają się przeważnie z Wołochów, najbliższych sąsiedztwem,
w przemyskiej i sanockiej z węgierskich sabatów, a po
nad to z kozaków-czeremisów, cyganów, zwanych w aktach
łacińskich Filistynami, i z Tatarów. W przemyskiej ziemi
utrzymują Tatarów Wapowscy, mają ich także Marcin
i Jerzy Krasiccy, ten ostatni tylko w swojem starostwie
dolińskiem. Marcinowi Kalinowskiemu, wojewodzie czerni-
chowskiemu, kiedy w r. 1653 obejmuje siłą zbrojną nadane
mu przez króla dobra starostwa przemyskiego, zarzuca
szlachta w pozwach, że nasyła na nią Yalachos, Serbos,
Cosacos, Tartaros et Cyganos,
Milicye dworskie, to największy i najkosztowniejszy
zbytek pański; był on też pobudką do łupienia publi-
cznego grosza i przyczyną upadku tych wielkich fortun,
które nie zaznaczyły się niestety tak, jak się zaznaczyły
w Niemczech, we Włoszech, we Francyi, w całej zresztą
Europie, pomnikami monumentalnej architektury, zbiorami
sztuki, instytucyami humanitarności i oświaty. Nie wiele,
bardzo niewiele było szlachetności w wielkopańskim zby-
tku — bardzo nieliczni byli ci, co ozdabiali kraj wspania-
łemi zamkami, zakładali szpitale i szkoły, utrzymywali t. zw.
kunstkamery, zbierali biblioteki. W całem województwie
ruskiem, w czasie, który nas obchodzi, policzyć by ich
można na palcach. Najwięcej jeszcze ofiarności objawiało
się w fundowaniu kościołów i klasztorów; powstało ich
dużo w tym czasie hojnym nakładem Krasickich, Opaliń-
SPRAWY DOMOWE 111
skich, Korniaktów, Mniszchów, Oolskich. Po za tern, tak
w tych czasach jak i w późniejszych, nie było zaprawdę
wiele przesady w satyrze Krzysztofa Opalińskiego:
Nie wyśmienity
Luxus panuje, ale brzydki, nierozumny.
Insza by to wysypać na jakieś fabryki.
Na ozdobę ojczyzny, na szumne kościoły.
Na kosztowne ogrody i pyszne pałace,
Na mury, szkoły i tym podobne struktury.^)
Monumentalnym zmysłem góruje w całem wojewódz-
twie ruskiem szlachta ziemi przemyskiej, po niej idzie zie-
mia lwowska. W czasie, w którym zamyka się nasze opo-
wiadanie, powstaje kilka wspaniałych zamków, pałaców
i kościołów. Jerzy Mniszech, wojewoda sandomierski, koń-
czy przepyszny swój zamek w Laszkach, jedną z najwspa-
nialszych rezydencyj nietylko polskich ale może euro-
pejskich, i ozdabia go parkiem, który kto wie, czy nie
należałoby uważać za pierwszy w Polsce monumentalny
objaw umiłowania natury ujętej w ramy sztuki, Jan Szczę-
sny Herburt wznosi rezydencyę pod Dobromilem i ozda-
bia ją malowidłami allegoryczno-politycznej treści; Marcin
Krasicki kończy zaczęty przez ojca Stanisława olbrzymi
i wspaniały zamek w Krasiczynie — Krasiczynum mundo
admirandam fecit, jak się wyraża jego epitafium — Sta-
nisław Lubomirski nabywszy od synów Stadnickiego Dya-
bła Łańcut, buduje tam pyszny zamek, rezydencyę odpo-
wiednią powstającej właśnie w tym czasie świetności
swojej fortuny i karyery. W lwowskiej ziemi powstają
zamki w Podhorcach i Brodach, wzniesione przez Stani-
sława Koniecpolskiego, w Pomorzanach Sienieńskich,
w Staremsiole Ostrogskich, w Żółkwi Żółkiewskich, w Świe-
rżu Cetnerów; w halickiej ziemi Mohilanka Potocka roz-
^) Satyry: Na polski zbytek.
112 SPRAWY DOMOWE
szerzą i upiększa zamek buczacki, Czartoryska z domu
Stanisławska wznosi zameczek w Czernelicy.
Dumne zamki powstają jakby na to tylko, aby tem
przykrzej odbijały od nich nędzne wsie i słomą kryte
dwory szlacheckie. Tylko w ziemi przemyskiej niektóre
możniejsze rody budują sobie wspanialsze rezydencye.
Drohojowscy jeszcze przed wykończeniem zamku Krasi-
czyńskiego posiadają taką wielkopańską siedzibę w Woju-
tyczach, Korniaktowie w Złoczkowicach, Lipscy w Lipsku.
Bogata bardzo rezydencya w Głuchowie, zaniedbana przez
zięcia starego Konstantego Korniakta, Jana Oratusa Tar-
nowskiego, spustoszała do reszty podczas wojny Opa-
lińskiego z Dyabłem Stadnickim. Była tam sala wspaniała,
której sufit był ozdobiony ^tysiącem i pięciuset wielkich
złocistych róż, z których każdą płacono snycerzowi po
pięć złotych, a małych także złocistych róż było 1000; te
róże wszystkie wybrano i salę zgnojono<^ — powiada in-
wentarz dóbr krzemienickich z r. 1600. O
Marcin Krasicki, wojewoda podolski, starosta prze-
myski, jeden z najdostojniejszych postaci magnackich
w ówczesnej Polsce, pan w wielkim stylu, pełen ambicyj
rodowych i publicznych, posiadał w wysokim stopniu
zmysł monumentalny, pragnął wspaniałemi pomnikami ar-
chitektury utrwalić splendor familijny Krasickich a zarazem
ozdobić i obwarować całą ziemię przemyską. Gdyby mu
były starczyły fortuna i żywot, byłby ją zasiał zamkami,
pałacami i kościołami. On to z gruntu wzniósł zamek
przemyski, bo ten, który mu zostawili poprzedni staro-
stowie, był zniszczoną ruiną, a wzniósł go wspaniale
i warownie, używając do tego tych samych architektów
włoskich, których dziełem jest zamek krasiczyński, a z któ-
rych jeden, Gallazzo Appiano, był zajęty także przy budo-
wie pałacu Drohojowskich w Wojutyczach. Sumptem
') Agr. Przemyskie, tom 316 p. 464.
SPRAWY DOMOWE 113
Krasickiego powstał kościół Karmelitów Bosycłi w Prze-
myślu i kościół Św. Marcina w Krasiczynie — do bu-
dowy kilku innych przyczynił się hojną ofiarą. W dobrach
swoich zbudował lub obwarował sześć zameczków:
w Krzywczy, Sierakowcach, Rokitnicy, Przedzielnicy, Su-
szycy i Kraśniku, i każdy z nich opatrzył w działa, mo-
ździerze i śmigownice.
Zamek krasiczyński dziś jeszcze, mimo zniszczenia
przez pożar, należy do najwspanialszych i najpiękniejszych
pomników architektury zamkowej w Polsce, ale z boga-
ctwa i świetności jego wewnętrznego urządzenia nie po-
zostało już śladu. Sale i komnaty olśniewały drogiemi szpa-
lerami i arrasami, sufity czyli jak je wówczas nazywano
podniebienia okryte były najbogatszą rzeźbą złoconą
i malowaniami w kasetach, marmurowe odrzwia, między-
ścieża, kominki były arcydziełami dłuta. Kilka skąpych nie-
stety, ale niemniej przeto interesujących szczegółów o sa-
lach i komnatach krasiczyńskiego zamku znajdujemy
w bardzo pobieżnym inwentarzu, ^) spisanym po śmierci
Krasickiego przez jego wdowę. Dowiadujemy się z tego
inwentarza, że jedna z sal obita była 150 brytami adama-
szku i atłasu, bryty adamaszkowe były gładkie żółtego
koloru, bryty atłasowe w wzorzyste kwiaty na tle błęki-
tnem — górą tego obicia biegł fryz haftowany na jedwa-
biu, dołem zamykały obicie t. zw. kolumny, również ko-
sztownym haftem ozdobione. Pokój w Bramie Papie-
skiej obity był brokatelem, pokój przed basztą miał
obicie w t. zw. strefy kitajkowe, czerwone i zielone. Po-
kój zielonym zwany miał dwa starożytne duże szpalery
i trzeci mniejszy, w framudze okiennej miał kobierzec
czerwony, a nadto zdobiły go t. zw. koltryny malowane
na płótnie >na kształt wzoru szpalerowego.^ Za tym po-
kojem szedł pokój przyjacielski, który obity był
1) Agr. Przemyskie, tom 360 pp. 1964—81.
8
114 SPRAWY DOMOWE
człerma olbrzymiemi kobiercami dywańskiemi a miał
w framugach okiennych takież same kobiercowe wscho-
dnie opięcia. Przed tym pokojem była sień albo sala,
>którą chodzą do stołowej królewskiej^ — jak się
wyraża inwentarz — również cala oponami, sama zaś sala
szpalerami obita. Z tejże sali izba mała pięciu szpalerami
obita; pokój >na drugiej stronie ku bramie je-
dynastu kobiercami, pokój na bramie kirem czerwonym
malowanym, pokój moskiewski » szpalerami z herbami
Jego Mci« obity. Framugi okienne, które w starych zam-
kach bywały tak głębokie i szerokie, że równały się prze-
strzenią małym pokojom naszych dzisiejszych pomieszkań,
obite były niemal w wszystkich komnatach i salach ko-
bierczykami wschodniemi, między któremi spotykamy
także owe słynne jedwabne na tle złocistem, niegdyś tak
liczne po domach polskich, a dziś należące do najrzad-
szych i najdroższych zabytków artystycznego rękodzielni-
ctwa. Owe szpalery, o których wspomina inwentarz,
a których część opatrzona była w herlDy Krasickich, były
to niewątpliwie arrasy i tapiserye flamandzkie, które dziś
bez różnicy a niewłaściwie nazywamy gobelinami.
Podczas budowy zamku krasiczyńskiego i zamku
przemyskiego utrzymywał Krasicki całą kolonię artystów
i rzemieślników w Krasiczynie i Przemyślu. Miał dwóch
malarzy, którzy freskami ozdobili sale i komnaty nowego
zamku; ich są pędzla niewątpliwie sgraffity, które się do-
tąd utrzymały częściowo na środkowem podwórzu (cour
(Thonneur) zamku w Krasiczynie. Jednym z nich był Ka-
sper Brachowicz, który musiał mieć niejaką sławę, skoro
pleban węgierskiej miejscowości Humienowy, własności
hr. Drugethów de Hommonay, zamawia u niego w n
1608 duży obraz ołtarzowy do tamtejszego kościoła za
cenę ugodowe 60 zł., ^) drugi, osiadły w Przemyślu, Jan^
^) Agr. Przemyskie, tom 324 p. 369.
SPRAWY DOMOWE 115
zwany Francuzem zapewne dla swego pochodzenia, ozda-
biał w r. 1612 malowidłami także dwory podkomorzemu
bełzkiemu Tomaszowi Lipskiemu w rodzinnem Lipsku
i w Krasnobrodzie. ^) Snycerz nadworny tegoż Marcina
Krasickiego, nazywany w aktacłi tylko po chrzestnem
imieniu Jan lub Jasiek, jeżeli był twórcą drewnianycłi
rzeźb i intarsyi, zachowanycłi dotąd w kaplicy zamku,
musiał być niepospolitym mistrzem w swojej sztuce. Brat
Marcina, Jerzy Krasicki, starosta doliński, wykończając
i urządzając w tym czasie zamek w Dubiecku, zatrudnia
go również rozmaitemi robotami. Miał mu robić w r. 1611
^czworo drzwi do gmachów dubieckich i dwoje drzwi
z kratami do frambugi na gankach snycerskiej roboty z sta-
turami i problematami i kraty albo wrota do bramy,^
a nadto miał urobić troje rogów jelenich do trzech lichta-
rzów a do nich figury pewne, to jest: do jednego lichta-
rza Judyt z głową Holofernesową i z mieczem, do dru-
giego lichtarza Kupidyna z łukiem i z strzałami, a zaś do
trzeciego Samsona tym kształtem jako do Złoczkowic (ma-
jętności Korniaktów). A pod te trzy lichtarze głowy też
jelenie miał robić, oprócz tego i gotowe Meluzyny miał
wyrzeźbić i rogi przyprawić, a k'temu drzwi dębowe jedne
dwoistym kształtem, jako w Krasiczynie, do pokoju.« Do
tegoż zamku w Dubiecku zamawia Jerzy Krasicki szyb
wielkich okrągłych, przezroczystych, jako najcudniejszych,
10.300 według formy podanej. < -)
Dwory i zamki to wyjątkowe, które przytoczyliśmy —
szlachta nawet bardzo można i rodem znakomita mieszkała
w domostwach drewnianych, na zwykłą tylko wygodę
opatrzonych. Istniał jednakże typ wiejskiego dworu z XVII.
wieku, typ prześliczny, który przechował się do nas nie-
1) Agr. Przemyskie, tom 328 p. 1233—8.
2) Agr. Przemyskie, tom 327 p. 1210, tom 328 p.
14, tom 324 p. 18.
8*
116 SPRAWY DOMOWE
stety tylko na papierze, a sformułował się zapewne tylko
w fantazyi. Przekazał go nam Jakób Ponętowski, kasztelan
brzeski, który tak sobie wyobraża wiejskie mieszkanie
szlachcica miernej fortuny: »Niech ma dwór swój a goto-
wy, rządnie rozmierzony, na moc zbudowany a ochędo-
żny, na zdrowym placu, na widoku, a kształtnie posta-
wiony; w nim gmacłiy różnej miary, żonie, dzieciom do
wczasu sprawione, zimie ciepłe, lecie cłiłodne, zawsze kute-
mu cłiędogie. Do tego niech by było złożenie przyjacie-
lowi, schowanie sprzętom, mieszkanie czeladzi. W środku
podwórza woda; kuchnia rządna przy domu a kuchenka
w mieszkaniu. Więc spiżarnia sucha, piwnica chłodna, lodo-
wnia pewna, łaźnia pobok przy wodzie; stajnia na stronie,
psiarnia namniej w półmilu. Zegar wierny na domu. Dom
rzemieślniczy, tamże i gospodarski, za nim blech, w bok
sadzawki, a coby snadnie złowne; niech płynie pod dwór
rzeka w pewnych brzegach zawarta, bystra, przezornie
sprostowana, za nią niech będzie ogród w kwadrat wy-
mierzony, od niej a kęs z południa ku słońcu nachylony,
suchy, równy, wyniosły, porządnie ogrodzony, pergołami^)
okraszony, w kwadraty rozdzielony, fontanami polany,
a ziół rozlicznych pełny. Za ogrodem sad w cynek naj-
mniej w dwadzieścia rzędów drzew młodych a już rodnych
gładko z płonki, bujno z koron wybiegłych . . . . Chciałbym
jeszcze ptasznika, chciałbym ziółkom, drzewkom schowa-
nia, ile więc przewoźnym. Tamże też wirydarz ze swych
ziółek i przewoźnych. Przeciw temu wszystkiemu niechby
stanął zwierzyniec, ciemny, zielony, cichy, wymierzony po
sznurze, podzielony łąkami i na krzyż i od płotu, tamże
drogi w kwaterach a rzeczka przez pośrodek; las lipowy
przeciwko, tamże zaraz pasieczka.< -)
^) P ergo la, z włoskiego, altanka ogrodowa, chłodniczek.
-) Rękopis Biblioteki Ossolińskich Nr. 207
k. 135—137.
Fig. 10.
Z zaniku w Krasiczynie.
118 SPRAWY DOMOWE
Typ to idealny domostwa wiejskiego, i sam p.Ponę-
łowski pewnie tak nie mieszkał. Spotykamy jednak dwory,
które się zbliżały po trosze przynajmniej do tego ideału
komfortu i sielanki. Zdarza się, że i szlacłicic miernej for-
tuny zdobi swój domek i po amatorsku dba o jego utrzy-
manie, jak n. p. Bernat Suchorabski, który w testamencie
nie zapomina o dworze swoim murowanym, » który wiel-
kim sumptem i nakładem postawił« i nawet się przy nim
pogrzebać każe »na górze, w ogrodzie, gdzie jest chło-
dniczek,- i na grobie kapliczkę zmurować, aby już to samo,
że tam leżeć będzie jego ciało, było »jakoby pieczęcią, aby
tej pracy mojej dziatki moje nie zbywały ani w obce ręce
nie puszczały i żeby ten klejnot z rodu nie wychodził. «
Mniej po amatorsku ale wcale przystojnie przedstawia się
dwór w Sannikacłi, siedziba pani Barbary Konstancyi
z Góraja Stadnickiej. Sień wielka (nazywamy to dziś
z angielska hallem), z sieni jedne drzwi do pokojów, dru-
gie wprost do wirydarza i sadu, dalej izba stołowa,
oświetlona pięciu oknami o szybacłi weneckicłi w ołowiu,
w niej do koła ławy dobrej stolarskiej roboty i piec błę-
kitny malowany; dalej komora; naprzeciw stołowej izby
izba białogłowskao pięciu oknach z kwaterami szyb
weneckich ; z tej izby alkierz o ośmiu oknach, z alkie-
rza komnata, z komnaty znowuż izba z kominkiem
i piecem polewanym, tuż obok piekarniczka. Drzwi
wszędzie stolarską t. j. wytworną robotą, o zawiasach
i wrzeciądzach żelaznych pobielanych, co inwentarz za
każdym razem zaznacza, bywały bowiem po dworach szla-
checkich drzwi od ciesielskiej siekiery i na zawiasach dre-
wnianych. Kuchnia w Sannikach mieści się w osobnym
budynku. Ale oprócz dworu jest tam jeszcze drugi budy-
nek, piętrowy, w którym na dole znajdują się spiżarnie
a na piętrze mieszkanko małe ale jakby wypieszczone,
zdaje się że sanctissimum samej pani domu, bo połączone
z apteczką. Mieszkanko to ma tylko trzy pokoje, jeden
SPRAWY DOMOWE 119
Z nich z gankiem, ale mieści w sobie apteczkę, która mu-
siała być cackiem w swoim rodzaju, jak to wypływa na-
wet ze skąpych wzmianek inwentarza — prowadziły bo-
wiem do niej >drzwi rzezane z floresami snycerskiej ro-
boty, < także i ławy były rzeźbione, a i sama szafa apte-
czna cała była ozdobiona rzeźbami. Okna w tym domku
weneckie, piece malowane.^)
Typem wielko-szlacheckiej siedziby jest dwór w Tropi,
przez Wielopolskich zbudowany. Dwór ten był piętrowy
i miał wraz z sienią 15 pokojów. Wiodła do niego waro-
wna brama, w której dwa działa i trzy moździerze gotowe
były na powitanie napastników. W bramie tej złożone były
także prochy, kule i gotowe już naboje do hakownic. Po-
koje mają w inwentarzu swoje osobne nazwy, stosownie
do rozmiarów i użytkowego przeznaczenia — a więc są
to izby, izdebki, sale, salki, komory, alkierzyki i komnaty.
Wejście stanowi obszerna sień na dole. Umeblowanie
w ogólności skromne, z samych szaf, stołów, ław i zy-
dlów drewnianych złożone, a wszystko to na zielono ma-
lowane. Tylko w jednej izdebce na piętrze spotykamy
krzesełka czarne dywanowe,:^ a zatem prawdopodobnie
wyścielane i kobiercami obite. Izdebka ta jest zapewne
gabinetem pana domu, bo głównym jej sprzętem jest sekre-
tarz z szufladami od góry do dołu, w których złożone są
przywileje, intercyzy, munimenta, listy i t. p. Na ścianach
26 obrazów, z których dwa na miedzi. Tu także znajduje
się w bezpiecznem schowaniu talizman rodzinny, ów ba-
jeczny róg jednorożca, któremu przypisywano moc cudo-
wną od wszystkiego złego, a obok niego złożony jest
także kosztowny i rzadki w mieszkaniu szlacheckiem in-
strument: perspektywa. Jedna komnata służy za zbrojownię;
są w niej zbroje szmelcowane, rzędy, przybory kostiumowe,
między któremi także hełmy z kitami z piór strusich. Ko-
mory służą za garderoby, alkierzyk za apteczkę.
1) Agr. Przemyskie, tom 371 p. 1989.
120 SPRAWY DOMOWE
Najświetniejszemi, jak wówczas mawiano, gmachami
są: izba czerwona, izba stołowa i kaplica. Izba czerwona
jest na dole a nazywa się tak dlatego, że cała obita jest
czerwonem suknem ; ściany jej zdobi ośm obrazów w zło-
cistych ramach. Izba stołowa znajduje się na piętrze, a prze-
chodzi się do niej przez salkę, w której umieszczone jest
ścienne półzegarze z ponderami. Jest to duży pokój, z któ-
rego pułapu zwiesza się pająk wielki na łańcuchach, gdań-
ski, z olbrzymiemi rogami, a więc t. zw. Meluzyna. Ściany
tej izby mają obicia — z inwentarza nie da się odgadnąć,
czy to były flandryjskie arrasy czyli też t. zw. koltryny
malowne — a obicia te wyobrażają historyę Herkulesa.
Izbę tę zdobi po nadto 14 obrazów w ramach. Przez całą
jej długość biegną dwa ogromne stoły zielone, a głównym
sprzętem jest t. zw. służba, t. j. kredens, nad którym h)łysz-
czy się gwiazda złocista. W czasie spisywania inwentarza
nie było w kredensie sreber, wypełniały go tylko szkła
weneckie, w owych czasach mało co tańsze może od sre-
ber, a mianowicie szklenice, puhary, kielichy rysowane
i złocone. Kaplica była bogato ozdobiona; miała strop
czyli t. zw. podniebienie rzeźbione i na kasety podzielone,
a w kasetach było 16 malowideł. Znajdował się w niej
obfity i kosztowny sprzęt kościelny: kielichy, relikwiarze,
mszały, ornaty. Ołtarz był szczero-złocisty i stały przy
nim dwa posągi alabastrowe. Ściany były ozdobione prze-
szło stu obrazami małych rozmiarów, między niemi 65
»obrazów na pergaminie złocistych <^ a więc prawdopodo-
bnie miniatur religijnej treści. Tak zwane formy, t. j. ławki
czyli stalle do siedzenia, były pstro-złociste. Dowiadujemy
się także z inwentarza, że gospodarz domu był miłośni-
kiem miedziorytów, jest ich bowiem w dworze tropińskim
około 500, między niemi wiele >osób różnych cudzoziem-
skich i innych. «*)
1) Agr. Sanockie, tom 154 pp. 1211—1218. Z roku
1637.
Fig. 11.
Z zamku krasiczynskiego.
122 SPRAWY DOMOWE
Bardzo skromnie mieszka p. sędzina Elżbieta Hum-
nicka, z domu Stadnicka, w swojej Leszczawej. Jest tam
dom wielki, ^w którym domu izba stołowa duża, okien
siedm, u piąci jeno po połowicy błon a u dwóch niemasz
nic, i jednej szyby, tylko same dziury ; listwy w około zie-
lono pofarbowane, ławy około, szafa farbowana, u której
jest dwoje zamek bez klucza, stoły dwa wielkie, zydle dwa
wielkie, piec malowany; przeciwko tej izby stołowej ko-
mnata, podle komnaty łazienka i t. p.« *)
Przepych i świetność dworu Zygmunta III., o którym
w czasie rokoszu opowiadała sobie szlachta, że podczas
swoich godów weselnych miał na sobie raz strój szaco-
wany na milion, a drugi na 600.000 zł., i któremu miano to za
złe, że na wielkie festyny u dworu nie pożycza sreber
i innych »aparatów ochędóstwa^ od senatorów i bisku-
pów, ale ma swoje własne, a nawet z szczero-złotego jada
serwisu — przepych ten dworski budził naśladownictwo
u magnatów. Zbytek panuje wielki u możnej szlachty, ale
ma coś wschodniego w sobie, jest gruby, jakby na tea-
tralną pompę, na chwytanie oka nagłym efektem, na sam
blask materyalnego bogactwa obliczony. Zasadza się na
kobiercach, futrach, szatach, srebrach, klejnotach i broni —
i. tu dochodzi niekiedy do bezprzykładnych gdzieindziej
rozmiarów. Uderzającą jest nieprzebrana mnogość kobier-
ców, makat i opon, przeważnie wschodnich. Były one naj-
główniejszą dekoracyą mieszkań. Na innem miejscu-) mie-
liśmy już sposobność zwrócenia uwagi na powszechne
zamiłowanie w kobiercach wschodnich, których nie brakło
w najuboższym nawet dworku szlacheckim. W inwentarzach
magnatów i zamożnej szlachty spotykamy je w takiej
mnogości, że robi to wrażenie, jak gdyby już nie chodziło
^) Agr. Sanockie, tom 144 p. 1218.
-) Ob. Patrycyat i mieszczaństwo lwowskie,
str. 207—12.
SPRAWY DOMOWE 123
O powszednią potrzebę lub nawet o zbytkowny komfort,
ale o kollekcye czysto-amatorskie. Referendarz Piotr Ozga,
starosta trembowelski i stryjski, wcale nie magnat, posiada
ich 288 najrozmaitszej faktury i nazwy: adziamskie, dywań-
skie, kilimowe, słupiaste, jedwabne, z literami (L j. z monogra-
mami właściciela) z orłami i t. p. Ta obfitość kobierców w in-
wentarzach domowych tłumaczy się tem głównie, że
służyły one nietylko do wyścielania mebli zazwyczaj bar-
dzo prostych, z gołego tylko drzewa skleconych, ale i do
obijania nagich, najczęściej drewnianych i nietynkowanych
ścian domostwa, a dalej, że znaczna ich część towarzy-
szyła szlachcicowi w podróży i pozwalała mu najnędzniej-
szą i najbrudniejszą nawet gospodę zmienić w apartament
strojny, ciepły i wygodny.
Prawdziwie azyatycki zbytek panuje w garderobie.
Inwentarze szatni wypełniają niekiedy grube zeszyty in folio,
a nie mówiąc już o sukniach kobiecych, których ceny do-
sięgały sum bajecznych — suknia damska z złotogłowiu
kosztowała około 500 dukatów dzisiejszych, nie licząc
oczywiście feretów z drogich kamieni, które ją zdobiły —
także garderoba męzka bywała nadzwyczaj kosztowną. W in-
wentarzach spotyka się szuby męzkie, których cena podana
jest na 1000 2000 zł. ówczesnej monety, co na dzisiejszą
ewaluacyę stanowi już mały majątek, każdy guzik u delji pod-
komorzego przemyskiego Wojciecha Boboli (f 1631) ko-
sztuje 130 dukatów ówczesnych, a trzeba wiedzieć, że ten
Bobola nie liczył się wcale do wielkich panów. Cóż do-
piero mówić o regestrach sreber stołowych i klejnotów!
Robią one niekiedy wrażenie, jak gdyby spisywane były
na dworze któregoś z indyjskich nabobów. Po wspomnia-
nym Boboli pozostało około 100 półmisków szczero-sre-
brnych, wielkich złotych łańcuchów 21, twarz królewska
złota na trzech łańcuchach, czarka złota z emalią, garnek
złoty, kielich z złota i kryształu, zapona o 130 brylantach,
mnóstwo miednic, nalewek, dzbanów, roztruchanów, pu-
124 SPRAWY DOMOWE
harów i t. p., wszystko z szczerego srebra, które, jak o tern
pamiętać trzeba, było w owych czasach bardzo drogie,
kto wie, czynie sześć razy droższe, aniżeli dzisiaj. ^ Miano
osobne srebro dla domu, osobne dla podróży. Marcin
Krasicki, starosta przemyski, wybierając się na sesyę try-
bunalską do Lublina, wiezie z sobą 8 flasz srebrnych du-
żych, 12 śrubowanych małych, 38 talerzy i półmisków, łyżek
puzdro it.p. Nawet w bardzo ubogich zresztą inwentarzach
spotyka się najniespodziewaniej jakiś bardzo zbytkowny
klejnot, jakby brylant na śmieciu. Taki n. p. szaraczek, jak
Prokop Tysarowski, wśród bardzo skromnej garderoby
posiada łańcuch perłowy, w którym pereł dużych
kóp 74, w troje robiony, z perfumami w złotych klatkach !«
Całe miliony leżą w perłach, brylantach, rubinach i prze-
różnych klejnotach — na jednym jarmarku w Jarosławiu
kupiec amsterdamski, Dawid de Lima, rozprzedaje za
600.000 zł. biżuteryi. Hieronim Sieniawski, starosta lwowski,
pożyczając 30.000 zł., daje w zastaw swoje srebra sto-
łowe, a gdy zważymy, że wartość zastawu musiała prze-
wyższać przynajmniej o całą trzecią część pożyczoną
kwotę, i że Sieniawski zastawił niewątpliwie tylko najzbę-
dniejszą część swego serwisu, to uwzględniając nawet
wielki spadek monety w owym czasie (około r. 1649)
i współczesną drogość srebra, odniesiemy przecież wra-
żenie niepomiernego zbytku i bogactwa, zwłaszcza gdy
pamiętać będziemy o tem, że za sumę 30.000 zł. szły wtedy
w zastaw rozległe dobra ziemskie, że n. p. Alexander
Korniakt w pożyczonych 17.000 zł. zastawia Radochońce,
Ościsławice i Orysławice.
Nawet to, co powinno być dziełem sztuki a jako
takie posiadać cenę idealną samo przez się i całkiem nie-
zawiśle od wartości materyalnej, nawet obrazy i książki
muszą mieć oprawy srebrne, złote, czasem nawet dro-
^) Agr. Sanockie, tom 151 pp. 782—7.
QQ
Q
C
3
x:
3
CJ
•s-
u
I
o
Xi
u
I
E
u
o
u
CN
bo
126 SPRAWY DOMOWE
giemi kamieniami sadzone; statuetki i posążki muszą być
z najkosztowniejszego kruszcu ulane. Niepodobna, aby
żaden z magnatów Czerwonej Rusi nie kochał się w obra-
zach, lub nie kochając się w nich szczerze, nie naślado-
wał z samej próżności króla Zygmunta Augusta lub Zy-
gmunta III., którzy obaj byli miłośnikami współczesnej
sztuki włoskiej i flamandzkiej — bez wątpienia w Łańcu-
cie, Wiśniczu, Laszkach Mniszchowskich musiało być nie-
jedno dzieło wielkiej sztuki; o Adamie Kazanowskim,
o Radziejowskim staroście łomżyńskim, o Ossolińskim
kanclerzu wiemy, że posiadali w swoich pałacach całe ga-
lerye obrazów włoskich, hiszpańskich, holenderskich, ga-
binety bronzów i rzeźb marmurowych — ale u ogółu
szlachty, nie wyjmując nawet najmożniejszej, nie było dla
sztuki zmysłu, smak jej poprzestawał raczej na bogatej
galanteryi. Nawet w Krasiczynie, którego zamek sam był
tak znamienitem dziełem sztuki, nie spotykamy płócien
wybornego pęzla — spis obrazów i rzeźb, podany w in-
wentarzu przez wdowę po Marcinie Krasickim, obejmuje
przeważnie obrazy religijne, uderzające tylko bogactwem
złota i szlachetnych kamieni, w które były oprawne. Znaj-
dujemy tam >ołtarzyk otworzysty robotą piękną, passya
w nim szczerozłota i dwa posążki Matki Boskiej i św.
Jana,« resurekcyę srebrną szmelcowaną, Matkę Boską całą
srebrną na pięć ćwierci łokcia długą, Zwiastowanie i Ecce
Homo w ramach srebrnych, Wniebowzięcie i św. Jakób
srebrne, koronacyę Najśw. Panny srebrną, obrazków sre-
brnych małych 8, passyę srebrną z posągiem Matki Bo-
skiej ze srebra, barwione obrazki moskiewskie i t. p. Nawet
meble krasiczyńskie szczodrze ozdobione są srebrem.
Krzesła mają ćwieki, kaptury i gałki srebrne, łóżka porę-
cze srebrne, na innych sprzętach również okucia i herby
srebrne. Księgi oprawne są także w srebro i spoczywają
w skrzyni axamitnej, okutej srebrem. Właściwa biblioteka
bardzo szczupła; jest w niej zaledwie sto dzieł przygo-
SPRAWY DOMOWE 127
dnie zebranych: z klasyków Liwiusz, Horacy, Cycero,
Terencyusz, Arystoteles, z polskich pisarzy Owagnin,
Warszewicki, Kromer, Herburt, Orzechowski, Górnicki. *)
Zbytek w broni nie zawsze objawia się w połącze-
niu jej technicznej doskonałości z artystyczną formą, jak
to widzimy współcześnie we Włoszech i Niemczech, po-
lega najczęściej tylko na kosztowności materyału, na bo-
gactwie ozdób ze złota i drogich kamieni. Czytając opisy
tej zbytkowej broni, przeważnie kostiumowej a nie wojen-
nej, przypominają się słowa króla Stefana, który zaraz
na wstępie swoim do Polski zrobił spostrzeżenie, że szla-
chta ma na sobie uzbrojenie ad mascaras non vero ad
rem niilitarem, Abraham Herburt ma dwa pancerze całe
srebrne i złociste, a nadto drogiemi kamieniami sadzone,
Jan Bełzecki oskarżając niewiernego sługę, mówi: »Złoci-
stego szyszaka niemasz żadnego, a było ich sześć czy
siedm.<^ -) Na bogatą broń i przybory jeździeckie, spro-
wadzane z Turcyi, łożono olbrzymie sumy, a Ormianie
lwowscy głównie na broni i koniach robili fortuny. Krzy-
sztof Jan Bernatowicz jednym targiem sprzedaje Bogusła-
wowi Służce, podkanclerzowi W. X. Litewskiego, koni,
rynsztunków i siedzeń, t. j. rzędów tureckich, za 32.000 zł.
a jak twierdzi jego konkurent Ormianin lwowski Czerkies,
zarabia nie żeby grosz na groszu, ale trzy grosze na
groszu. V •^) Mnóstwo takich przykładów przytoczyć by
można, gdyby nie obawa znużenia niemi czytelnika.
Koń, broń, złoto, a czwarte wino. Najmierniejszej
fortuny szlachcic ma stajnię pełną koni przedniej rasy
i wysokiej ceny, a po stajni najważniejszą jest piwnica,
nawet w ubogim domu bardzo zapaśna, jeżeli nie w wino
to przynajmniej w wódki i miody. Maluje to dobrze szla-
^) Agr. Przemyskie, tom 360 pp. 1964—8.
2) Agr. Przemyskie, tom 321 p. 364.
^) Agr. Lwowskie, tom 397 p. 1602.
128 SPRAWY DOMOWE
chtę województwa ruskiego, że na każdym prawie sej-
miku w Wiszni zapadają uchwały i petita o wino, doma-
gające się to ułatwień dowozowych i celnych, to przy-
musowego obniżenia cen tego kordyału^^ albowiem wiel-
kie uciśnienie ponosi stan szlachecki przez wzdroże-
nie wina przez plebeias personas — jak się wyraża jedno
z petitów sejmikowych — którzy bogaciejąc ordinem eque-
strem w niwec wyciągają.^ ') Nie prawdą jest, aby szla-
chta polska tej pory była bibacissima, jak ją niesłusznie
nazywano — pito daleko więcej w Niemczech i na Węgrzech
niźli u nas — ale nie ulega wątpliwości, że w konsumcyi
małmazyi i węgrzyna nie była ostatnią. Według rachun-
ków Piotra Domaradzkiego, poborcy czopowego, sama
szlachta ziemi sanockiej w przeciągu jednego roku, od
stycznia 1602 do stycznia 1603 r., wypiła 1966 beczek wę-
gierskiego wina;^) o wołoskiem, o małmazyi, o alikancie
i t. p. milczy statystyka.
Po za tem źródłem ochoty towarzyskiej nie wiele
było innych, zwłaszcza szlachetniejszych. Najbardziej je-
szcze lubioną była muzyka. Prawie w każdym nieco za-
możniejszym dworze musiało być kilku grajków, skrzyp-
ków, śpiewaków, a przynajmniej trębaczy, i nawet skro-
mne inwentarze sprzętów mieszczą w sobie instrumenty
muzyczne. Obok hucznych biesiad, bankietów, łowów i t. zw.
»dobrych myśli- nie spotykamy w źródle naszem śladów
jakichś innych rozrywek towarzyskich i domowych, choć
pewnie ich nie brakło, ale że nie kończyły się przelewem
krwi, tak jak bankiety, więc nie dostały się do aktów.
Spotykamy tylko wzmianki o t. zw. >tryumfach,v to jest
o uroczystościach na cześć jakiegoś radosnego zdarzenia
w życiu rodzinnem. Zazwyczaj przyjście na świat upra-
gnionego potomka obchodzono takim tryumfem, jak to
1) Agr. Przemyskie, tom 373 p. 939.
2) Agr. Sanockie, tom 142 p. 1253.
SPRAWY DOMOWE 129
W r. 1603 uczynił w oryginalny sposób Stanisław Wa-
powski, kasztelan przemyski, w Dynowie, kiedy mu żona
powiła córkę. Oto p. kasztelan urządził walkę byków, przy
której jednak nie obeszło się bez nieszczęścia, bo jeden
z dworzan postradał życie. Ojciec zabitego, Jan Pawłow-
ski, zanosi przeciw Wapowskiemu protestacyę, »iź on,
sprawując grę albo tryumf świeżo narodzonej córki swej,
bawoła na poły szalonego, na to umyślnie przygotowa-
nego, w miasteczku Dynowie w rynek ciasny wypuściwszy,
domy pozamykawszy, ulice zabudowawszy i ludzi uczci-
wych na to spectaculum sposobiwszy, sam strzelał i słu-
gom rozkazał, między -którymi ledwie drugi rusznicę w ręce
wziąć umiał. A iż syn mój Mikołaj też p. Wapowskiemu
służąc, temże się jako panu swemu akomodował, mło-
dzieniec lat 20, do wiela posług sposobny, cnót szlache-
tnych i dobrych obyczajów, w tej to krotofili mało po-
trzebnej, nierządnej i pod pijanym czasem między ludźmi
pospolitymi niebezpiecznej, postrzelony pod serce na skroś,
żyw nie był do dziesiątej godziny, z podziwieniem wielu
ludzi, że na tym jednym stanęło a nie na kilku, tak jako
sprawę dawało wszystko miasteczko, że przez 200 razów
strzelono. < ^)
») Agr. Przemyskie, tom 319 pp. 819—21.
9
II.
Fortuny. Gospodarstwo. Wywóz ziemiopłodów. Niszcze-
nie LASÓW. Popioły. Z rou i soli. Żegluga. Dzierżawy.
Z INWENTARZY I TESTAMENTÓW. OBYCZAJ RYCERSKI.
Case di legno, motta neve, ma danaro assai — tak
się wyraził o Polsce tego czasu jeden z włoskich podróżni-
ków. Dużo śniegu i jak śniegu dużo pieniędzy, takie wra-
żenie mógł istotnie odnieść cudzoziemiec, który stykał się
tylko z klasą panującą i najmożniejszą. Ale pieniędzy
naprawdę było mało w stosunku do nieprzebranych źró-
deł bogactwa, jakie kryła w sobie ziemia. Były jednostki,
które rozporządzały i olbrzymim kapitałem i olbrzymim
dochodem, i według tych to jednostek cudzoziemcy szaco-
wali bogactwo kraju. Grosz nie był zarobiony i sam też
nie zarabiał. Albo szalał albo spał. Szalał u marnotrawnych
magnatów, spał u oszczędnych i skąpych. Nie było ani
kredytu ani bezpiecznej lokacyi. Że nie było formalnych,
zorganizowanych banków, nie dziw; były one o tym cza-
sie rzadkością w Europie; posiadało je zaledwie kilka stolic
handlowych: Wenecya, Genua, Hamburg. Ale wszędzie
istniały już wielkie kantory kupieckie, załatwiające trans-
akcye kredytowe, podczas gdy u nas przy słabym rozwoju
miast brak było takich kredytowych agencyj z dostateczną
SPRAWY DOMOWE 131
siecią stosunków i z odpowiednią siłą kapitału. Kredyt stał
na licłiwie i zastawie. Nikt nikomu nie pożyczył pieniędzy
bez zastawu, nawet magnaci posiadający krocie docłiodów
i milionowe majątki w ziemi, nawet królowie, gdy potrze-
bowali gotówki, pożyczali jej na zastaw. Zapisywano za-
stawem dobra ziemskie a w razie nagłej potrzeby szły
w zastaw klejnoty i srebra. Nie było też innej lokacyi
wielkiego kapitału, jak tylko pożyczanie na zastaw ziemi,
ale i ten sposób przy rozwlekłości procedury sądowej
i przy niesłychanycłi trudnościacłi egzekucyi nie zawsze
był bezpieczny, unikali go też ostrożniejsi. Za tem poszło,
że zwyczajną lokacyą grosza była żelazna szkatuła —
a najostrożniejszym służyła za safe-deposit ziemia, w której
zakopywano gotówkę w srebrze i złocie. Zwyczaj zako-
pywania pieniędzy nocą i w tajemnicy był bardzo rozpo-
wszechniony. Że zakopywał skarby swoje pod dnem sa-
dzawki Dyabeł Stadnicki w Łańcucie, że zakopywał je także
syn jego Zygmunt w Rudawce, rzecz zrozumiała; były to
małe parta, gwałtem zebrane i mogły być gwałtem ode-
brane — ale że zakopywali w ziemi gotówkę ludzie, któ-
rych nie ścigała zemsta pokrzywdzonych ani trwożyła
bezbronność, że zakopywał je taki potężny i dostojny se-
nator, jak kasztelan sandomierski Mikołaj Ligęza, to rzuca
osobliwe światło na stosunki.
Fortuny były wielkie a powstawały w tym czasie
szybko, ale niestety nie zawsze pracą, talentem, zasługą,
przedsiębiorczą intelligencyą, i do wielu spanoszonych ro-
dów ówczesnych możnaby zastosować słowa: Omnis
dives aut iniguus ant inigui haeres. Chłop żył z ziemi,
szlachcic z ziemi i chłopa, magnat z ziemi, chłopa, króla
i Rzeczypospolitej. Gospodarstwo było drapieżne, dochody
całych lat eskontowano w jednym roku, a z tych nieprze-
branych skarbów roli, z obfitości płodów »ziemi miodem
i mlekiem opływającej « bogaciła się bardziej zagranica niż
sam kraj, bogacił się przedewszystkiem niemiecki Gdańsk,
9*
132 SPRAWY DOMOWE
słusznie nazwany »Chłańskiemc przez Klonowicza, bo po-
chłaniał wszystkie korzyści handlu i wyzyskiwał całą Pol-
skę. To rzucenie się do intensywnego handlowego wy-
zyskiwania ziemiopłodów, które datowało się już od XVI.
wieku, nie polegało na żadnej rozumnej rachubie, nie szło
w parze z racyonalnem podniesieniem produkcyi, nie było
rzetelną forsą ziemiańską, wypływało raczej z gorączkowej
chciwości doraźnego zysku.
Próżna to, niech mi, wierc, jako kto chce łaje,
Niemasz dziś w Polsce jedno kupcy a rataje,
To najwiętsze misterstwo, kto do Brzegu z woły,
A do Gdańska wie drogę z żytem a popioły.
Słowa te Kochanowskiego stosowały się w całej
pełni i do województwa ruskiego, którego szlachta, a zwła-
szcza halickiej i przemyskiej ziemi, uległa w pierwszych
dziesiątkach lat gorączce exportowej i była w ciągłych
transakcyach nietylko z Gdańskiem ale i z Hamburgiem.
Najracyonalniejszym jeszcze był wywóz zboża, choć i ten
odbywał się zbyt często kosztem ludności narażonej na
drogość chleba, rzucanej niekiedy nawet na pastwę głodu,
natomiast marnowanie lasów, niszczenie całych puszcz
nieprzebranych, rzucanie na targi zagraniczne po najgor-
szych cenach najkosztowniejszego materyału, wypalanie
potaszów w barbarzyński sposób, było karygodną lekko-
myślnością. Całe lasy płynęły do Gdańska; z polskiego
drzewa budowały się floty hanzeatyckie, angielskie i ho-
lenderskie; reszta szła na wanczosy, klepki, falby, a już
najbardziej na popioły. Był to najłatwiejszy sposób osią-
gnięcia doraźnego zysku, zdobycia gotówki; nadużywano
go tedy, co się dało: > Gdzie spojrzeć, wszędy rąbią albo
buk do huty — albo sośnie na smołę, albo dąb na
szkuty.«
Spotykamy w aktach ustawicznie zapiski o trans-
akcyach na ogromne ilości popiołów czyli potaszów.
134 SPRAWY DOMOWE
W pierwszych dziesiątkach lat XVII. wieku wyzyskiwali
w ten sposób lasy, nietylko swoje ale i królewskie: Ostro-
rogowie, Wiśniowieccy, Potoccy, Sieniawscy, Kalinowscy,
Kazanowscy, Koniecpolscy, Kuropatwowie , Warszyccy,
a z kupców gdańskich i hamburskich najczęściej zawierają
z nimi kontrakty Jakób i Mateusz Krausowie, Jan Tom-
son, Jakób Demens, Ferdynand Faust, Jakób Baxa, Piotr
Morelli, Jan Folmar, Dock i Eggerat; z krajowych przed-
siębiorców tylko jeden Lwowianin dr. Paweł Boim. O jak
wysokie sumy chodziło w takich transakcyach, daje nam
miarę regestrzyk przytoczonego powyżej Fausta, kupca
hamburskiego, który przejął od niektórych firm gdańskich
wierzytelności. W regestrzyku tym figuruje jeden z Sie-
niawskich z sumą 32.993 talarów, jeden z Potockich
z sumą 82.993 tal., jego żona 6.586, Grzybowski, dzier-
żawca dóbr starostwa halickiego, 25.588 tal. i t. p. ^)
Potasz wypalał albo sam właściciel lasu albo jego
kontrahent gdański. Przedawano go na t. zw. szyfunty
(Schiffpfund), na beczki lub łaszty. Szyfunt miał wagę
11 kamieni^) t. j. przeszło dwa centnary, beczka obejmo-
wała 5 szyfuntów a więc 10 centnarów, łaszt 12 beczek
albo 120 centnarów, centnar jednakże liczył do 160 funtów
polskich. Szyfunt płacił się stosunkowo do jakości, ter-
minu dostawy, konjektury handlowej i t. p. po 17, 20
a nawet 27 złr. Hieremi Korybut Wiśniowiecki zawiera
w r. 1636 ugodę z Pawłem Boimem o wypalenie 1500
szyfuntów potaszu, a co nad 1500 z dwóch >artówc^)
w tym roku wyjdzie, to wszystko ma należeć Boimowi.
Potasz ma być czysty, tłusty, nie węglasty, nie zamoczony
i dobrze wyprawiony. Boim płaci po 17 zł. za szyfunt;
zadatku dał 27.000 zł. Podobny układ z Janem Tomsonem
1) Agr. Halickie, tom 139 p. 1621—2.
-) Kamień miał 32 funtów, centnar 5 kamieni.
3) Art = Herd,
SPRAWY DOMOWE 135
opiewa na 2.000 szyfuntów. Stanisław Potocki wypala po-
pioły w Wiktorowie i w dobrach podhajeckich, Piotr Po-
tocki, wojewodzie bracławski, obowiązuje się Janowi Oe-
rike dostawić na termin do Gdańska 1800 szyfuntów,
Marcin Kazanowski, wojewoda podolski, sprzedaje Urszuli
Scholen 1000 szyfuntów po 27 zł., ale potasz ma być
»czysty, lauter, nie odfarbowany i nie mokry, <v Marcin Kali-
nowski, wojewoda czernichowski, i żona jego Helena z ksią-
żąt Koreckich biorą od Jakóba Demensa, kupca gdańskiego,
na >pilną potrzebę swoją« 108.000 zł., za co obowiązują
mu się dostarczyć »potaszu przednio dobrego, bez wszela-
kiego fałszu, nie suchego, ale z obłupionej klepki i próbo-
wanemi ługami polewanego i jako najlepszy urobić się
może, beczek 1080 t. j. 5400 szyfuntów, każdy szyfunt po
20 zł.« Demens przy każdej racie ma dać kufę małmazyi
i kufę alikantu. ^) Stanisław Koniecpolski oddaje wypalenie
potaszu niejakiemu Maryanowi Dłuskiemu, swemu dzier-
żawcy, który ma dostarczyć » potaszu czystego, farbistego,
najwyższej próby, któryby pikowi gdańskiemu korespon-
dował« a nadto każdego roku dostawić 15łasztów szmel-
cugi, łaszt po 40 zł.*)
Z tych zapisków, a nie przytoczyliśmy wszystkich,
można już nabrać wyobrażenia, na jakie rozmiary niszczono
lasy, zwłaszcza gdy się zważy, że w aktach zachowały się
tylko takie inłercyzy, które stały się przedmiotem prawnego
sporu, a więc tylko jakaś mała cząstka transakcyj. Ofiarą
tych spekulacyj padały głównie lasy dóbr królewskich,
niestety często za wiedzą i pozwoleniem samego króla.
I tak n. p. warto przytoczyć, że Władysław IV. pozwala
w r. 1637 krajczemu kor. Mikołajowi Ostrorogowi »na
>) Agr. Lwowskie, tom 389 p. 290—2; Agr. Ha-
lickie, tom 134 pp. 195—209; Agr. Lwowskie, tom 396
pp. 23—28.
*)Agr. Lwowskie, tom 396 pp. 2277—85.
136 SPRAWY DOMOWE
wolne palenie potaszów i wyrabianie innych towarów le-
śnych w Lisiance do dwunastu lat »według upodo-
bania!«*) Tym sposobem spustoszono najpiękniejsze lasy
w halickiej ziemi, jak n. p. chomikowskie, kamieńskie, we-
leśnickie, tym sposobem zniszczały olbrzymie odwieczne
dąbrowy bołszowieckie, chorostkowskie, ihnatkowskie ;
tym sposobem wyrąbała i spaliła do szczętu lasy Tarna-
wicy leśnej i polnej spółka gdańska Dock i Eggerat,
która zatrudniając kilkuset robotników przez całe dwa lata
w nich grasowała, *) tak wycięto lasy korczakowskie i t. p.
Przemysł leśny tak był szeroko rozwinięty, że wyrobiła
się cała armia specyalnych robotników, zajętych przy wy-
palaniu popiołów i gotowaniu smoły, t. zw. smolaków
iharników. 2) Z ludzi tych, żyjących ciągle w puszczy
leśnej, zahartowanych w trudach i niepogodach, odwa-
żnych i z instynktową bystrością dzikiego zwierza oryen-
tujących się wśród głuszy i niedostępnych borów, wy-
tworzono też rodzaj straży granicznej od Wołoch i Wę-
gier, która utrzymała się aż po wiek XVIII., a której już
w czasie naszego opowiadania starostowie przemyscy
i sanoccy nadają rodzaj wojskowej organizacyi, używając
jej jako swojej milicyi. Starosta sanocki Franciszek Mni-
szech posługuje się nią przy egzekucyach, nasyła n. p.
harników i smolaków na Piotra Bala, aby w Choczwi
przeprowadzić intromisyę z trybunalskiego dekretu.
W ziemi halickiej chów i wywóz bydła był jednem
z bardzo obfitych źródeł gospodarskich zysków. Potoccy
wysyłają ogromne transporty wołów z swoich dóbr
i z chłopskiej daniny, t. zw. powołowszczyzny, na wszystkie
jarmarki krajowe i za granicę. Niektórzy panujący książęta
^) Agr. Lwowskie, tom 388 p. 351.
^) Agr. Halickie, tom 140 pp. 744, 880.
^) Ognisko przy wypalaniu popiołów nazywano od nie-
miecki^o łierd, artem albo hartem, stąd robotników zajętych
przy ogniwach harnikami.
SPRAWY DOMOWE 137
niemieccy zaopatrują się w ziemi halickiej w woły za
osobnem zwolnieniem od cła, przyznanem im przez króla,
jak n. p. palatyn reński, elektor bawarski, dla którego w r.
1610 dwaj ajenci Maciej Basmanus i Andrzej Outtenberger
zakupują po 500 i więcej sztuk wołów. ^) Piotr Potocki,
starosta śniatyński, zawiera grube transakcye na woły
z Gdańskiem; jedna z nicłi zawarta z Krausami obejmuje
2100 wołów za cenę kupna 55.000 zł. pod kaucyą 100.000
zł., ubezpieczającą dotrzymanie terminu dostawy.^) Na je-
den tylko jarmark łucki pędzi szlaclicic Sulatycki 4000
baranów, 2000 owiec, 3000 wołów i 600 jałowic. Według
juramentów, zapisanycłi w księgacłi trembowelskicłi, wy-
słano z samycli najbliższycli okolic Trembowli na wiosnę
w r. 1607 na targi przeszło 6000 wołów, głównie z da-
nin cłiłopskich, t. zw. powołowszczyzny. ^) Przeznaczone
za granicę bydło szło przeważnie na Gdańsk lub na
Szlązk — w kraju bywały na nie jarmarki w Kołomyji,
Jarosławiu, Przemyślu, Kamionce strumiłowej, Jaworowie
i t. d. Niezliczone wszakże myta i przykomórki szlaclie-
ckie, jak hamowały swobodny obrót towarów i były nie-
znośną plagą polskiego handlu, tak też i utrudniały ex-
port bydła. Nie płacił wprawdzie szlachcic cła od bydła
własnego chowu lub z t. zw. powołowszczyzny poddanych,
co stwierdzał zresztą bez żadnej kontroli przysięgą sługa
prowadzący woły, ale opędzać się musiał prawem i le-
wem mytom szlacheckim, a jaka ich była ilość, da nam
wyobrażenie fakt, że na przestrzeni od Turki do Jawo-
rowa, od Drohobycza do Jarosławia dopominano się 174
razy o myto słuszne czy też uroszczone, a na każdem ta-
kiem mycie żądano od 2 — 6 groszy od sztuki. Niemniej
zdziercze były opłaty targowe pobierane po miastach dzie-
1) Agr. Halickie, tom 326 p. 1224—5.
2) Agr. Halickie, tom 137 p. 1409.
^) Agr. Trembowelskie, tom. 106 pp. 1457 — 76.
138 SPRAWY DOMOWE
dzicznych przez szlachtę; w Tarnopolu n. p., własności
kasztelana krakowskiego księcia Janusza Ostrogskiego, po-
bierał żyd arendarz książęcy w r. 1615 pięć opłat od razu:
grobelne, spaśne, targowe, wozowe i pomierne.
Ale ziemia lialicka i ziemia przemyska nietylko z roli
żyły ale i z soli. Z roli i z soli powstawały tam fortuny,
z roli i z soli urosły nowe moźnowładcze rody jak Po-
tockicłi i Lubomirskicli, którycli nagła krescytywa właśnie
w te pierwsze lata XVII. wieku przypada. Kto żyw, łian-
dluje w obu tycli ziemiacli solą: szlaclicic, magnat, mie-
szczanin, chłop, żyd. Olbrzymie transporty rozchodzą się
po całej Polsce, największe i najczęstsze do Torunia, do
Bydgoszczy, do Kijowa i do Brześcia Litewskiego. Sól
z ziemi przemyskiej wysyła się wyłącznie szkutami, a San
w czasie spławnego stanu wody roi się od statków wy-
ładowanych solą. W Torkach pod Przemyślem jest rodzaj
portowego składu soli; w r. 1603 wezbrany San zabiera
ztamtąd 8000 beczek soli, a była to tylko część całej
przygotowanej do spławienia ilości. Drugi takiż skład
istnieje w Ursku, trzeci w Sośnicy, czwarty w samym
Przemyślu. Żegluga na Sanie jest podstawą specyal-
nego przemysłu, istnieje w Przemyślu osobne rzemiosło
szkutników i osobna klasa frachtarzy, t. j. przedsiębior-
ców transportu, między którymi najznaczniejszym jest
mieszczanin Marcin Zając. Nawet szlachta i to znakomita
podejmuje się frachtarstwa, i tak n. p. głośny Jan Szczę-
sny Herburt nie waha się bawić tego rodzaju przemysłem ;
w r. 1601 podejmuje się frachtu 3000 beczek soli dla Wa-
cława Kiełczowskiego, starosty wschowskiego.^) Droho-
jowscy, Śrzedzińscy, Herburtowie i inni ze szlachty prze-
myskiej zawierają wielkie transakcye o dostawę soli; sam
Derśniak sprzedaje w jednym roku około 3000 beczek
^) Agr. Przemyskie, tom 317 p. 530.
SPRAWY DOMOWE 139
soli W Toruniu — ale nad wszystkimi góruje oczywiście
Jerzy Mniszech, wojewoda sandomierski, w którego ręku
jest starostwo Samborskie z wszysłkiemi swemi żupami.
W r. 1600 Mniszech ma na Sanie 14 dużych komięg zgo-
dnych do ładunku, ze wszystkiemi aparaty i instrumenty
do żeglowania potrzebnemi.«
Szkuta mieściła w sobie około 450—500 beczek soli
i wyglądała z swoim wysokim masztem i dużym żaglem
jak mały okręt. Zachowała nam się z powodu pewnego
sporu prawnego z r. 1611 wizya takiej szkuty Sanowej,
podająca szczegóły i nazwy, tem godniejsze przytoczenia,
że nie spotykamy ich w Flisie Klonowicza. »Żelazo
i okowy oddarte — czytamy w dokumencie tej wizyi —
rudel wzięty, burnice połamane, za głową komora
rozebrana, nie dostaje pojazd 16, lasek 9, a z prze-
czkami 6, maszt zepsowany w niwec, żagiel podarty,
na który kilkadziesiąt półsetków płótna wycho-
dzi, trysty z błodzem niemasz; sud dwóch i gar
niemasz, dymakai jakieru niemasz ; rysi niemasz ;
bosaka niemasz, drzwi u komory wyprawnej nie-
masz, sfornia zależnego od szyby niemasz, plichta
zgniła, w rufie narożnice żelazne poodrywane; reja
zgniła, wręga w rufie spadana; tamże sama szkuta
u tej wręgi w u mrąc hu się naruszyła, że dnem bardzo
ciecze.«^) Na takich szkutach przewożono także zboże
i popioły do Gdańska, a Anglicy Wilhelm Alandt i Ry-
szard Lewes głównie z Przemyśla i Sanem wyprawiali
wielkie ładugi polskiej pszenicy na zamorskie targowiska.
Ale te wszystkie szkuty, komięgi, tratwy, dubasy, unoszące
falami Sanu i Wisły bogactwa ziemi polskiej, nie podno-
siły niestety ekonomicznie kraju — i wiele prawdy bole-
snej leży w słowach współczesnego poety:
*) Agr. Przemyskie, tom 327 pp. 616—18.
140 SPRAWY DOMOWE
Pan nie nasyci morza bezdenn^o,
Wsie nie nasycą pana choć jednio,
Tak wszystko ginie, co użną poddani,
Jakby w otłchłani!
Dochody magnackie rzeczywiście ginęły jakby w o-
łchłani. Choć bywały olbrzymie, nie słały przecież w od-
powiednim stosunku do bogatej wydatności źródeł, z któ-
rych płynęły. Ogromne obszary ziemi w posiadaniu jedno-
stek, w ręku najczęściej marnotrawnem a zawsze nieza-
biegliwem i nieprzedsiębiorczem, najgorzej administrowane,
nie dawały i części tego, co dać mogły, bogaciły tylko
dzierżawców, którzy gospodarowali na nich prawdziwie
po tatarsku. Przyczyniała się do tego i krótkość czasu
dzierżawnego (3—4 lat), która zmuszała niejako dzierżawcę
do gospodarki bez jutra, polegającej raczej na rabunku
ziemi niż na jej uprawie, a co stokroć gorsza : na bezlito-
śnem, tyrańskiem wyzyskiwaniu pracy i dobytku podda-
nych chłopów. Puścić dobra w zastaw lub dzierżawę,
znaczyło to najczęściej wydać je na spustoszenie, chłopów
na pastwę chciwości. Lustracye majątków i inwentarza
poddanych, spisywane przy oddawaniu w dzierżawę i przy
odbieraniu z dzierżawy, spotykane często w aktach woje-
wództwa ruskiego, dają nam tego wymow/ie przykłady. Po
panach Odrzychłopskicli — tak nazywano niesumiennych
dzierżawców — wyglądało jak po Tatarach. Budynki po-
niszczone, chłopi zubożeni i w uszczuplonej liczbie, bo
ich wiele pouciekało, lasy spustoszone, role zjałowione —
a na domiar złego czynsz dzierżawny nie f zapłacony
i dzierżawca krnąbrny i uporny, który ustąpić się nie chce
i przemocą wyrzucać go trzeba. Bez wyboru, na chybi
trafi, przytoczymy tu jeden przykład. Oto w jakim stanie
odbiera wsie swoje Berezki i Matyaszową Wolę cześni-
kowa sanocka Anna z Sienieńskich Balowa od dzierżawcy
Dunikowskiego: »Dla ucisku chłopów kilku uciekło; pola
pod zimę nie zasiane, grunta spustoszały, bo ich trzy lata
o
c
t/i
£
N
bo
142 SPRAWY DOMOWE
nie uprawiano; słomę przez cały czas sprzedawano ; kmie-
cie zamoźysłe znędzniono, iż się ledwie na rolacti zatrzy-
mali; dwór spustoszony, pogniły i obleciały, że kiedy
deszcz przypadnie^ głowy niemasz kędy skłonić; pieca
ani okna nigdzie całego niemasz; komory i spiżarnie po-
obdzierane, deski z nich pozabierane; szopy rozwalone;
ostrogi i parkany wszystkie popalone; stoły, sprzęty, na-
czynia powywożone, lasy lianiebnie przerąbane, staw w Be-
rezkach do szczętu wyłowiony i pusty; pod zimę ziarnka
jednego nie zasiano; żadnego osiewka na jarz nie ma;
chłopów dzierżawca bijał, tłukł i sadzał ; pierwej obuchem
uderzył niż słowo wymówił, ani się było sprawić ani wy-
prosić. «*)
Nie Tatarzy to sami, nie Kozacy, nie Szwedzi tylko
poniszczyli nasze wspaniałe zamki, nie sam ząb czasu, nie
sam ogień, nie same klęski publiczne w pustkowie i gruzy
obróciły monumentalne wielkopańskie rezydencye — w bar-
dzo znacznej jeśli nie równej mierze padły one ofiarą
dzikiego zaiste niedbalstwa, chciwości i wandalizmu nie-
sumiennych dzierżawców, którym się dostały w opiekę
i czasowe posiadanie. Zamek w Starem Siole, jeden z naj-
wspanialszych swego czasu monumentów na polskiej ziemi,
zbudowany około r. 1654 przez księcia Władysława Do-
minika Zasławskiego, dziś jeszcze imponujący szczątkami
swej pierwotnej architektury, już w trzydzieści lat po swo-
jem ostatecznem wykończeniu był ruiną, a to dzięki tylko
dzierżawcom. Warto przytoczyć, w jakim stanie odbiera
go w r. 1687 od dzierżawcy Mikołaja Strzałkowskiego,
podstolego żydaczowskiego, wdowa po Zasławskim, Ka-
tarzyna z Sobieskich, wtórego małżeństwa księżna kancle-
rzyna Radziwiłłowa. »A naprzód zamek starosielski — czy-
tamy w akcie kondescensyi — cum tota circumferentia
począwszy od baszty, która ma w sobie stołową izbę, aż
>) Agr. Sanockie, tom 158 pp. 1231—8.
SPRAWY DOMOWE 143
do pokojów, które są jeszcze w fabryce nieskończone, ku
kapustnej baszcie: Dachy wszystkie nad tą basztą i po-
kojami miejscami permUtim to po jednym to po dwóch
szarach nowemi gontami pokryte, jednakże to wszystko
jako rzeszoto i dziur siła, przez co pułapy i belki pogniły,
aż ze strachem po nich chodziliśmy. W pokojach zaś od
tejże stołowej izby w baszcie okno z rzadka które całe,
więcej ich jest gontami to po połowie to całkiem pozabi-
janych. W dolnych zaś pokojach takiż nieporządek, gdzie
ani pieców ani okien niemasz, drzwi bardzo ladaco, gdzie
też ad praesens konie postawiono; gnojów co nie miara
przed niemi i przed cekauzem. Baszta kapustna, tej medietas
niepokryta, i piwnica pod nią zapadać się poczęła, połowę
zaś zapierzył tarcicami p. Strzałkowski dla zboża sypania.
Od tej baszty kapustnej aż do baszty cebulnej ganków
niemasz, tak samo aż do baszty nad nową bramą. Baszta
cebulna rozpadła się na dwoje, nic nie przykryta minatur
ruinam, aż ją dwoma dębami teraz świeżo wsparto. Ba-
szta nad bramą, gdzie jest mieszkanie i ganek, ta się roz-
padła w czterech miejscach do połowy i t. ±<s^)
Jakoż nie dziw, że między właścicielem a dzierżawcą
przychodziło do najostrzejszych zatargów. Większa część
tych zbrojnych napadów i zajazdów, o których czytamy
w księgach grodzkich, to tylko energiczne rumacye, do
których uciekać się musi doprowadzony do ostateczności
dziedzic, a którym rugowani dzierżawcy w protestacyach
swych i pozwach w potwarczy sposób nadają postać
aktów gwałtu, samowoli i okrucieństwa. Mimo tak niedo-
brych doświadczeń mało który z panów sam admini-
strował nadanem sobie starostwem ; otrzymawszy je pusz-
czano zaraz w dzierżawę, bardzo często za bezcen.
Przytoczymy kilka przykładów i cyfer, wprawdzie nie-
dostatecznych do wysnowania z nich jakichś stanowczych
^) Agr. Lwowskie, tom 451 pp. 1157 i dalsze.
144 SPRAWY DOMOWE
wniosków, ale zawsze oryenłujących do pewnego stopnia.
Starostwo lwowskie, liczące około 30 wsi i dwa miasta:
Szczerzec i Gliniany, przyniosło wraz z przypadającemi na
starostę opłatami z miasta Lwowa, które czyniły 2236 zł.,
w r. 1617 razem docłiodu 12.316 zł., a docłiód ten spadł
w r. 1639 na połowę, bo na 6869 zł.*) Jerzy Mniszecłi
płaci w latach 1606—10 za całą ekonomię Samborską do
skarbu tenuty rocznej 20.000 zł.; Piotr Opaliński, krajczy
kor. wydzierżawia w r. 1595 Ormianinowi Janowi Łukasiewi-
czowi starostwo rohatyńskie na trzy lata za roczną tenutę
5200 zł., a nadto ma mu dzierżawca co roku na Matkę Boską
Gromniczną przysyłać do Leżajska dwie baryły muszkatela,
dwie baryły miodu-patoki, dwie beczki przednich ryb solo-
nych, a na św. Jan Chrzciciel 200 baranów i 16 wołów.*)
Stanisław Górka, wojewoda poznański, wydzierżawia Ormia-
ninowi lwowskiemu Krzysztofowi Awedykowiczowi całe
starostwo buskie wraz z stawami i użytkowaniem lasów
na cztery lata, a tenuta dzierżawna za czwarty rok (1583)
wynosi 7150 zł.'^) Jan Szczęsny Herburt wypuszcza Gdań-
szczaninowi Jakóbowi Kemmerling starostwo mościskie na
4 lata (do r. 1603) za ryczahową sumę 25.000 zł., a na-
stępnie znowuż na 4 lata Wojciechowi Witosławskiemu
już tylko za 17.000 zł. Roczna tenuta wynosi tedy w tym
wypadku tylko 4250 zł., a dzierżawa oprócz miasta Mo-
ścisk obejmowała 12 wsi.^) Przerembscy, Maxymilian
i Elżbieta z ks. Zasławskich, objąwszy po śmierci tegoż
O Agr. Lwowskie, tom 372 pp. 1231 — 1274 i tom
390 p. 773.
^ Acta Consular. miasta Lwowa z r. 1595 p. 1149.
^) Inducta Jud. Ci vii. miasta Lwowa, tom XV. pp.
275—285. Bliższe interesujące szczegóły kontraktu podałem
w książce mojej : Patrycyat i mieszczaństwo lwowskie
str. 287—289, dokąd czytelnika odsyłam.
^) Agr. Przemyskie, tom 356 p. 528 i tom 321
p. 1052.
SPRAWY DOMOWE 145
Herburta starostwa mościskie i wiszeńskie, wydzierża-
wiają w r. 1623 starostwo mościskie Samsonowi Powal-
skiemu już t>lko za 1700 zł. rocznej tenuty, a starostwo
wiszeńskie w r. 1618 na 3 lata Stanisławowi Micliałow-
skiemu za rocznycli 3000 zł.; Adam Hieronim Sieniawski,
podczaszy kor., wypuszcza swemu podstaroście.mu Fili-
powi Rykowskiemu w r. 1619 starostwo jaworowskie
wraz z zamkiem i miastem Jaworowem, piętnastu folwar-
kami i wsiami, z rudą krecłiowską, łiutą i szabelnią,
z wszystkiemi prowentami, z poddanymi i icłi robocizną,
z podatkami, czynszami, karczmami, młynami, z miarami
słodowemi, z paleniem gorzałek i z browarem krechow-
skim, z paśnem, mytem, »nic penitus w mieście i we wsiacti
sobie nie zastawując,« na lat cztery, na każdy rok za su-
mę 13.200 zł.*) Książę Karol Korecki wydzierżawia Jędrze-
jowi Łochowskiemu miasteczko Skałat, Nowosiółki, Ka-
mionkę, Kołodziejówkę i dwie inne wsie na trzy lata za
ryczałtową sumę 6450 zł., Katarzyna z książąt Ostrog-
skicli Tomaszowa Zamoyska, podkanclerzyna kor., Stefa-
nowi Wronowskiemu całą Tarnopolszczyznę z olbrzymim
obszarem ziemi, z » czynszami, młynami, miodami, stawami,
daninami« za roczną sumę 22.000 zł. ; Piotr Potocki Janowi
Łęskiemu dobra starostwa śniatyńskiego na cztery lata za
ryczałtową sumę 28.000 zł., Jerzy Kalinowski Alexandrowi
Ubaldiniemu i Robertowi Bandinellemu dobra Snowicz
i Czyżów na trzy lata za ryczałtową sumę 6000 zł.,
Maryna Moliilanka Firlejowa, wojewodzina sandomierska,
Nikodemowi Kurowskiemu miasto Manasterzyska i wsie
Jezierzany, Wierzbiatyn, Borniki, Ciecłiów, Bernówka, Sło-
bódka w ziemi lialickiej na cztery lata za łączną sumę
21.000 zł. 2) Docliód roczny z dóbr Miżynieckicli w prze-
myskiej ziemi (Miżyniec, Boratyn, Stroniowice, Odeszyce,
1) Agr. Lwowskie, tom 372 p. 714—20.
2) Agr. Lwowskie, tom 389 p. 484 i tom 390 p. 180.
10
146 SPRAWY DOMOWE
Zwrołowice, Hruszałyce, Radochońce) wynosi w r. 1603
razem 13.107 zł.^)
Począwszy od ostatnich lat XVI. wieku coraz czę-
ściej spotykamy na dzierżawach żydów. Z początku dzier-
żawią tylko karczmy i młyny, a także i myta, jeśli dziedzic
ma prawo je pobierać. W r. 15Q7 żyd, który nawet w ak-
tach nie figuruje już jako infidelis ale jako » pan <^ Icek, dzier-
żawi od starościny chmielnickiej Barbary z Potockich Stru-
siowej wszystkie karczmy i młyny jej dóbr rozległycłi.
W pierwszej połowie XVII. wieku wszędzie już niemal
żydzi trzymają karczmy, na których poprzednio siedzieli
zawsze chłopi. Choć im niewolno było, zaczynają brać się
do dzierżaw majątków ziemskich, zazwyczaj na imię pod-
stawionego chrześcianina. Praktyka ta zagęszcza się coraz
bardziej z biegiem czasów a około roku 1650 przybiera
już takie rozmiary, że szlachta województwa ruskiego na
sejmiku wiszeńskim bardzo energicznie przeciw niej wy-
stępuje: >Żydy wbrew prawom arendują dobra szlacheckie
i królewskie — czytamy w laudum sejmikowem — a to
pod pretextem jakoby ze szlachecką osobą spisanym. Sta-
rać się mają pp. posłowie, aby taki żyd arendarz poena
colli et confiscationis bonorum, a szlachcic, pod którego
imieniem i kontraktem takowe dobra żyd by trzymał,
poena falsi w trybunale był karany.«-)
Przy taxowaniu wartości dóbr dziedzicznych brano
za podstawę dochód roczny przez 15 pomnożony - był
to klucz prawem i zwyczajem utwierdzony — ut moris
et iuris est, jak się wyrażają przy takiej sposobności ta-
xatorowie. Kiedy syn Jana Szczęsnego Herburta, Jan Leon,
zniewolony był zrzec się dobromilskich dóbr i oddać je
wierzycielom, oszacowano cały dochód roczny tych po-
siadłości na mało co więcej niż 14.000 i oznaczono tym
^) Agr. Przemyskie, tom 319 p. 1861.
^) Agr. Przemyskie, tom 377 p. 1766.
SPRAWY DOMOWE 147
sposobem wartość ich na 215.000 złj) Suma ła stanie
się wymowną, jeźli zważymy, że Jan Leon Herburt miał
oprócz samego miasta Dobromila 10 wsi, a między niemi
dwie żupy solne, Lackie i Pastewnik, i że sam obszar
dworski w tych dobrach wynosił co najmniej 7 do 8000
morgów — a gdzież wartość pańszczyzny, czynsze od ła-
nów chłopskich, młyny, karczmy, sól i myta? W roku
1631, w którym te dobra taxowano, wartość złotego była
już bardzo nizka, suma więc 215.000 złotych ówczesnych
nie przenosi znacznie dzisiejszego miliona koron i daje
miarę, jak nizkie były w tym czasie dochody z dóbr
ziemskich.
Jak już wspomniano, wyjątkowy to był pan, który
posiadając rozległe włości, nie oddawał ich na łup dzier-
żawcom lub nie puszczał ich zastawem, ale sam gospo-
darował na nich z znawstwem i zamiłowaniem. Takim je-
dynym na całą Czerwoną Ruś wyjątkiem, jedynym przy-
najmniej nam znanym, był Jan Ostroróg, wojewoda po-
znański, jeden z najznakomitszych gospodarzy swego
czasu w Polsce. Jego Komarno mogło być akademią rol-
niczą dla całej ziemi lwowskiej, ale nie było nią niestety,
przeciwnie, wszystko przemawia za tem, że klucz koma-
rzański, który dziś nawet, przy tak wielkim postępie teo-
ryi i praktyki agronomicznej, mógłby uchodzić za wzo-
rowy okaz rolnego gospodarstwa, był jakby oazą na pu-
styni i nie wywoływał naśladownictwa. Podziwienia godny
ład i rozum panował w tych dobrach; sam wojewoda,
który lubił bardzo Komarno i najczęściej w niem przemie-
szkiwał, zorganizował całe gospodarstwo aż do najdro-
bniejszych szczegółów i doprowadził do tego, że co tylko
ziemia dać mogła w owych czasach bez przemysłu i bez
komunikacyj, dawała mu w obfitości. Nie mówiąc już
o wzorowej uprawie roli, czego tam nie było! Browary,
^) Agr. Przemyskie, tom 350 pp. 441 — 466.
10*
148 SPRAWY DOMOWE
gorzelnie, owczarnie, stadniny, gospodarstwo stawowe na
wielką skalę, pszczelnictwo prowadzone racyonalnie i na
ogromne rozmiary, młyny, rozległe sady o najszlachetniej-
szych szczepach, chmielarnie — zgoła wszystkie gałęzie
gospodarstwa rolnego były do wysokiego stopnia rozwi-
nięte. Ostroróg może sam jeden na Czerwonej Rusi dbał
o konserwacyę lasów ; podczas gdy inni wypalają je na po-
łasz, on zalesia całe obszary dębiną, i jego to są słowa:
»Kło dębu utnie, jakoby chłopa zabił.« Amator drzew
i ogrodów, obsadza swój dwór we Lwowie i swoje
dwory wiejskie w Komarnie, Dubaniowicach i ł. d. topo-
lami, tysiącami wierzb osłania budynki i zwierzyńce, utrzy-
muje rozkoszne wirydarze, ma pomarańczarnię i figarnię,
uprawia wino. Sam wielki myśliwy, dba o ochronę zwie-
rzyny, karmi ją w czasie ostrej zimy, zakłada zwierzyńce,
prowadzi także chów łabędzi na szeroki rozmiar. ^)
O przemysłowej stronie gospodarstwa rolnego oczy-
wiście mowy być nie może w tych czasach. Spotykamy za-
piski o kilku hutach żelaza i szkła; tu i owdzie jakiś bar-
dziej przedsiębiorczy szlachcic dobywa saletry, jak n. p.
Michał Stanisławski między Zabłotowem a wsią Dymitrze.
Bracia Buczaccy, Mikołaj i Jan Zbożny, czyniąc w. r. 1591
między sobą dział majątkowy, zastrzegają sobie, że ^zbie-
ranie hałunu, żywicy, ropy alternative być ma ; item złota
będą li chcieli szukać, wspólnie to czynić mają, a jeden
przez drugiego tego czynić nie ma.«^) Bogatem źródłem
dochodu są stawy bardzo liczne w województwie ruskiem,
jak n. p. złoczowski, szczerzecki, kurowiecki, podhajecki,
komarzański, brzeżański, tarnopolski, gródecki i t. p., które
prawie wyłącznie wynajmują mieszczanie lwowscy.*) Z ubo-
^) Cf. Jan Ostroróg, Kalendarz gospodarski na ho-
ryzont komarzeński w Materyałach do dziejów rolni-
ctwa w Polsce, str. 64 — 82.
^ Agr. Halickie, tom 115 pp. 23—7.
^) Cf. Wł. Łoziński, LeopoUtana w ^ Kwartalniku Hi-
storycznym « z r. 1890 str. 445.
Fig. 15.
Chorągiew nagrobna.
Ze zbiorów Muzeum Czartoryskich.
150 SPRAWY DOMOWE
cznych działów gospodarstwa wiejskiego najbardziej rozwi-
nięty jest chów drobiu i pszczelnictwo. Uderzającą jest
mnogość drobiu, chowanego przez ówczesne gospodynie ;
podkomorzyna halicka Raszkowa chowa pawie białe i szare,
ma na podwórzu 172 kapłonów, Wyganowska kur i kur-
cząt 750, kapłonów 700; Dorota Świejkowską dzierżawczyni
Bybłą 500 gęsi, 1500 kur, kokoszy i kapłonów, »co po
dworze chodzili,« a w kojcach osobno 150. Ale najwyżej
rozwinięte jest pszczelnictwo; w każdej szlacheckiej wsi
jest po kilkaset, przy każdej gospodzie chłopskiej po kilka-
naście a czasami po kilkadziesiąt ułów. W lasach leżajskich,
dopóki ich dzierżawcy Opalińskiego nie zaczęli nielitości-
wie korczować, kwitnie na wielką skalę bartnictwo, z sa-
mej Jedlnej dań pszczelna bartników tamtejszych, przyna-
leżna staroście, wynosi około półtora sta ułów. Wspo-
mniane wyżej szlachcianki mają ułów : pierwsza Raszkowa
240, druga Łozińska 600; tyleż ma ich Jakób Poniatowski
w Mogilnicy; w załozieckich dobracli książąt Wiśnio-
wieckich jest ich 800, w Strusowie i Sidorowie 1600, w klu-
czu buczackim 2500, w podhajeckim 2000 it. p. Nie było
przesady w nazwaniu krainy > mlekiem i miodem płynącej «
i nie daremnie śpiewał Klonowicz w swojej Roxolanu:
Włoski mieszkańcze, cóż twoje nektary?
Co twoje wina przed nektarem Rusi?
Wino jest z ziemi błotnistej i szarej,
Miód prosto z nieba spuszczonym być musi,
Miód rosa niebios i manna jedyna.
Pszczółka ją zbiera do swego zacisza
Miody sycone są lepsze od wina!
W ogólności, jak to zresztą zawsze bywać zwykło,
rządność i rozumne wyzyskiwanie źródeł gospodarstwa
rolnego spotykamy częściej na miernych majątkach niż na
magnackich latifundiach. Z inwentarzy spadkowych, któ-
rych liczba jednakże w aktach bardzo jest skromna, mo-
SPRAWY DOMOWE 151
Żerny powziąć niejakie wyobrażenie o stopniu zamożności
średniej szlachty. Po szlachcicu ziemi halickiej Prokopie
Raszko pozostało w jego majętności Kropi wniku 130 sto-
gów rozmaitego zboża, każdy stóg wartości od 40 — 100 zł.,
785 sztuk rozmaitego bydła, 93 koni stępaków, drygantów,
woźników, klaczy rodzajnych; sreber stołowych za 1200 zł.,
klejnotów za 5800 zł., garderoba wartości 3000 zł., opony,
obicia i kobierce wartości 550 zł., 15 zbroi *hecowanych<'
i szmelcowanych a jedna złocista, 15 koncerzy, rzędów 15,
rusznic i półhaków 28 i znaczny zapas nieoszacowanych
a kosztownych przedmiotów jak złotogłowia, kitajki, cza-
praki, namioty, płótna koleńskie, wilki, kuny, lisy, instru-
menta cyprysowe i t. p. Między bardzo licznem ptactwem
domowem figuruje ośm pawiów białych i szarych. Cały
majątek ruchomy oszacowany na przeszło 100.000 zł. ^)
W procesie z Adamem Bałabanem z powodu gwałtownego
zajazdu na Obelnicze Andrzejowa z Wyganowskich Łoziń-
ska produkuje inwentarz swoich ziemiopłodów i rucho-
mości. Inwentarz ten wykazuje jarego żyta kóp 900, psze-
nicy starej kóp 500, jęczmienia 600, owsa 1000, hreczki
400, prosa 200, krów dojnych i jałówek 140, wołów 130,
wieprzów i prosiąt 300, słodów jęczmiennych 15, miodu
gotowego beczek 20, słoniny połci 300, sadeł 200, skór
jałowiczych, baranich i owczych 220, masła fasek 60, krup
rozmaitych półbeczków 60, jagieł 15, wielkie zapasy maku,
siemienia i t. p. Garderoba nadzwyczaj bogata: ferezye,
delie, żupany, kurty z najkosztowniejszych materyj, jak
złotogłów, szkarłat, aksamit, adamaszek, atłas, podbite
sobolami i rysiami, ozdobione pętlicami i guzami z złotą
pereł, rubinów, turkusów; bron wykwintna i bardzo ko-
sztowna, jak pałasze złociste, sadzone drogiemi kamie-
niami, zbroje, rzędy, czekany bogato oprawne, strzemiona
srebrne i t. d. ^)
^) Agr. Halickie, tom 113 pp. 79—93.
«) Agr. Halickie, tom 114 p. 1628 i tom 121 p. 1184
152 SPRAWY DOMOWE
Z testamentów, które również rzadko tylko spoty-
kamy w aktach z tego czasu, dają nam niektóre charakte-
rystyczny obrazek człowieka i jego stosunków domowych
i rodzinnych. Przedewszystkiem zapisać warto, że umie-
rano śmiało, spokojnie, z prawdziwie chrześcijańską rezy-
gnacyą. Takie przynajmniej odnosi się wrażenie z osta-
tnich dyspozycyj i z zeznań świadków stwierdzających
w grodzie autentyczność testamentów. Podkomorzy hah-
cki Prokop Raszko, leżąc nałożu śmiertelnem, pyta swego
przyjaciela Łychowskiego : » Panie Jakóbie, albo rozumie-
cie, że umrę?« On mu rzekł: »Umrzesz Waszmość.«
»A kiedyż ?« — Rzekł na to pan Łychowski, że dziś.
»I tak?« »A tak!« Dopieroż p. podkomorzy: > Weźcież
papieru i kałamarza. <^ Podyktował testament jasno i spo-
kojnie, i kazawszy sobie podać pióro, rzekł: »Nie wiem,
jeśliże podpiszę« — ale podpisał tak, jako za dobrego
zdrowia podpisował, czemuchmy się wszyscy dziwili.< *)
Bernat Suchorabski, o którym już była wzmianka
powyżej, ewangelik, powiada w swym testamencie na
wstępie, »że przyszedł na ten kres śmiertelnej choroby
z wielu ustawicznych prac i kłopotów a po części z n i e-
szczęsnej ludzkości polskiej, z niepomiernego
życia swego.^ Chciałby być pogrzebany na Rusi, jednak
patrząc na czasy złe, >±e te kwitnące pokojem kraje
w wielką dezolacyę przychodzą od ręki pogańskiej i jako
siła przykładów, że pogaństwo w nadzieji łupów powy-
dobywawszy z grobów i kościołów ciała zmarłych, pta-
ctwu i psom je rozmiatywało,« każe się pogrzebać przy
domu i na gruncie swoim w Bratkowskiej Górze. Po-
grzeb ma się odbyć bez wystawy, a za to ubogim ma
być dana hojna jałmużna. Z wielką czułością mówi o swo-
jej żonie i o córkach, które żegna słowami pełnemi szcze-
rego akcentu rzewności: ^Najmilsze córki moje, zrzenice
^) Agr. Trembowelskie, tom 106 pp. 747 — 50.
SPRAWY DOMOWE 153
oka i zdrowia mojego, aż do ścia za mąż, co nie ma być
prędzej nad lat 15 wieku ich, aby w czerni jako sie-
roty chodziły w muchajerze, a może być też adamaszek
albo hatłas, ale żeby czarny.<' Żonie wyraźnie poleca, aby
po raz wtóry wyszła za mąż a to zaraz po wydaniu naj-
starszej córki Barbary, obierając sobie » przystojnego, po-
czciwego i osiadłego człowieka. ^ Niech za takiego czło-
wieka wychodzi :>z ostatkiem swej ojczystki i dostate-
czków i z temi 10.000 zł., które jej wiecznie darowuję,
a to nie zawodząc i lat młodości swojej i obmowiska
ludzkiego uchodząc. < Posagu córkom wyznacza po 10.000
zł. W gotówce zostawia 4000 zł. i około 600 dukatów,
ale ma 28.000 zł. u wojewody poznańskiego Piotra Opa-
lińskiego i u potomków Konstantego Korniakta na pro-
cencie. Żona ma być główną opiekunką i depozytaryu-
szką całej schedy, a w sprawach, >gdzieby się prawem
pospolitem trudno ognać,v< oddaje ją pod protekcyę To-
masza Zamoyskiego, wojewody kijowskiego, i Mikołaja
Firleja, kasztelana wojnickiego. Przy łożu chorego byli
dwaj lekarze Włosi, Jan Secchini i Krzysztof Sapelli. ^)
Niemniej charakterystyczny jest testament Alexandra
z Rytwian Zborowskiego, założyciela szpitala dla starych
żołnierzy we Lwowie. Sam osiwiały w służbie Rzeczypospo-
litej wojownik, w r. 1637 » czyni fundacyę na żołnierze
stare, którzy częścią w potrzebach szwanki i okaleczenia
ponosząc, częścią też dla strawienia pocztów i szkód pod-
jętych od dostatków odpadłszy, a nie mając modum vivendi,
mizernie z nędzy, z niedostatku, tułając się, umierają^ —
na co wyznacza 10.000 zł. »A ktoby się ważył temu po-
stanowieniu lub in toto lub in quavis minima parte kon-
tradykować, takiego każdego powoływa na straszliwy sąd
Boży.«: *) Testament Zborowskiego przeplatany jest cały
^) Agr. Lwowskie, z r. 1624, tom 376 pp. 774—81.
^) Agr. Lwowskie, tom 388 pp. 670—2.
154 SPRAWY DOMOWE
legatami w koniach, których snąć wielkim był miłośni-
kiem — konie służą tekstowi jakby za interpunkcyę. »Jako
najwięcej bywa kontrawersyi o sumie i zbiorze pozo-
stałym po umarłym — pisze Zborowski — tedy ja wzy-
wam sobie na świadectwo Boga mego i nim się świadczę,
iż w jednym trzosie 1000 czerwonych zł., w drugim trzo-
sie 350 — więcej niemam, tak mi Panie Boże daj oblicze
swoje widzieć. Od żydów arendarzy Mikulinieckich wzią-
łem dziś, jako to 10 Junii, półszostaset zł., z tych zaraz po-
słałem doktorowi do Lwowa na potrzeby i na strawę 270
a aptekarzowi tarnopolskiemu 12 zł. Powinienem dać p.
podkoniuszemu kor. (szwagrowi Rafałowi Grochowskiemu)
10.000 zł. ex nunc. Jest złota niemało i klejnocików moich
przykupionych, a jeśli by nie wystarczyły, jest srebro zgo-
towane. Są Woźniki szpakowate poszóstne i kareta zaś
poszóstna i wóz z przykryciem skarbowy. Koń turecki
siwy z rzędem nowym z puklikami szmaragdowemi, z sio-
dłem oprawnem w srebro i strzemionami srebrnemi, cza-
prak czerwony kanafacowy, bom cudniejszego nie miał —
to wszystko ma pójść na odprawowanie sług. Gospodyni
pani Maryi 200 czerw. zł. — a dla miłosierdzia Bożego
nie bierzcież jej nic, zaklinam was i powoływam na sąd
Boży.« Sługom dawniejszym zapisuje po 100 zł., »nowo-
tniejszym« po 50, hajdukom po dwumiesięcznym żołdzie.
Pogrzeb ma być jaknajskromniejszy, nawet trumny
mieć nie chce. » Schować moje ciało nigdzie jeno tam,
kędym sobie nagotował, bez żadnych ceremonij, bez
trumny, tylko w delurce a kapciach w kilim obwinąwszy
biały. P. Korycinskiemu dropiasty koń turecki z nagłów-
kiem złocistym, temuż 20 klaczy stadnych, p. Hieronimowi
Zborowskiemu koń turecki od Ormian, siodło czerwone
półszkarłatne złociste z nagłówkiem. Pałaszyk mój złocisty
i buławkę i sajdak p. Korycinskiemu, koncerz też i kulbakę
z strzemionami złocistemi nową. Panu Hieronimowi (Zbo-
rowskiemu) 6 klaczy stadnych, X. arcybiskupowi (lwów-
SPRAWY DOMOWE 155
skiemu Stanisławowi Grochowskiemu) 6 koni moich siwych
woźników dropiastych. Koni 6 gniadych i karetę starą po
nieboszczce pani pozostałych też żeby przyszły p. podko-
niuszynie (Grochowskiej), bo się nie zawiezie z białogło-
wami na jednej. Mojej Maryni dawnom dał koniczków
tarantowatych 6 niestarych i karetę starszą, żeby nie szła
pieszo — niech jej tego nie biorą dla miłosierdzia proszę
Bożego. Pani podkoniuszynie tak jakom dał, a pani Kory-
cińskiej 30 koni i 100 owiec oddać i klaczy 40. Panu pod-
koniuszemu i X. arcybiskupowi oddaję w obronę i opiekę
moją Marynię, której aby nie dał szarpać i marteryzować
przez mękę Syna Bożego proszę; jako chciała Marynia
zawżdy na służbę się Bożą udać, tak i teraz ona nich
dysponuje, proszę. Panu Wydżdże koń gniady turecki,
kulbaka i rządzik mój złocisty srebrny, szablę złocistą,
koncerzyk srebrny. Hospodarczyka p. podczaszemu (Jakó-
bowi Sobieskiemu) ; panu przemyskiemu (kasztelanowi Fe-
licyanowi Grochowskiemu rysiowaty wałach. Dłużnikom
moim wszystkim, jako i pp. zięciom i p. synowcowi nizkąd
nie może być zapłata, jeno przedać majętność; dla miło-
sierdzia Bożego przedać ją jak najrychlej; pan krakowski
(Stanisław Koniecpolski) już 160.000 zł. postąpił mi. Mi-
kulińce, popłaciwszy ciężary, ostatek X. Adamowi, synowi
memu dać. Panu Borkowi z dropiata tarant, panu luba-
czowskiemu (kasztelanowi Albertowi Przedwojowskiemu)
tarantowaty drygant; płowy wałach panu sędziemu...« *)
Z innych nielicznych testamentów, jakie spotykamy
w aktach, zapisać warto jako rys obyczajowy, że podczas
gdy magnackie pogrzeby odbywają się z niesłychaną pompą
a koszta ich dochodzą do sum bardzo wysokich, szlachta
i to nawet zamożniejsza każe się grzebać skromnie, ale
jednego przecież zawsze wymaga, a to. zawieszenia nad
grobem chorągwi. Szlachcic Piotr Karwowski prosi o to
1) Ibidem, pp. 686—90.
156 SPRAWY DOMOWE
Z naciskiem w swoim testamencie: » Chorągiew czerwoną
kitajkową z napisem przystojnym pilnie proszę, aby mał-
żonka moja miła dała zawiesić naclemną.« Piękny i prawdzi-
wie rycerski ten zwyczaj bywał jednak także powodem
do zbytku; zawieszano nad grobami ctiorągwie z naj-
droższycłi materyj, łiaftowane złotem, malowane, obszy-
wane bogatemi galonami a nawet koronkami. » Ciało, pro-
szę — są słowa ostatniej woli Jakóba Hreczyny, podko-
morzego pińskiego — w kościele Ojców Franciszkanów
lwowskich śród kościoła niedaleko ławek sokołowskich
przed wielkiemi formami, kędym był zwykł swoje niego-
dne modły sprawować, aby pochowane było. Nad którym
grobem dać z kitajki dubli czerwonej dwa ogony zrobić
rycerskie, po brzegach onę kitajkę pozłocić i na rohatynie
czapkę z piórem przewlec i tak nad cielskiem mojem za-
wiesić, napisawszy kilka słów, a rozumiałbym tak : Tu leży
szlachetny Jakób Hreczynay zmarły die (vigeslma septem-
bris) Anno 1634, Oremus pro eo — i dalej nic ; wy wijasów
nie potrzeba i owych fartuchów białogłowskich zawieszać
także nie potrzeba. « ^) Jan Zaporski prosi żonę, aby go
pogrzebała »bez wszelkich figlów i okazałości, tak ma-
szkar konnych jako i innych rzeczy niepotrzebnych < i aby
go nie konie do grobu wiozły, ale żebracy nieśli, ale
przecież żąda koniecznie, aby nad grobem chorągiew za-
wieszono. Lwowski kościół Bernardynów był ulubionem
przez wojskową szlachtę miejscem do zawieszania takich
chorągwi pamiątkowych po poległych w boju towarzy-
szach. W r. 1613 po powrocie z wojny moskiewskiej
pietyzm rycerski uczcił pamięć tych, co już nie wrócili
z pola bitew, zawieszeniem u Bernardynów takich labara
funebria. Cały las żałobnych chorągwi zwieszał się z środ-
kowego stropu kościoła; były tam chorągwie Zaporow-
*) Agr. Lwowskie, tom 385 p. 863.
SPRAWY DOMOWE 157
skich, Łaskich, Dawidowskich, Chmieleckich, Ramułtów,
Żaboklickich i innych poległych na polu chwały. Niestety,
potomni nie uszanowali tych zabytków rycerskiego oby-
czaju — nie dochował się z nich ani jeden.
Fig. 16.
Ornament z Aktów Lwowskich WII. w.
ROZDZIAŁ TRZECI
PLAGI ŻYWOTA
I.
Tatarzy jako plaga chroniczna. Fatalistyczna rezy-
ONACYA. ROZPRZĘŻENIE MORALNE WyKUP Z JASSYRU. ALE-
XANDER BaŁABAN I JAN ŻÓŁKIEWSKI. OPOWIEŚĆ WYPRAW
OKUPOWYCH. SaMOZWAŃCY.
Tatar, żołnierz swawolny, opryszek i zły sąsiad, to
główni wrogowie życia, wolności i mienia owycłi czasów.
Zagony tatarskie to cłironiczna plaga i klęska, to nie-
szczęście i łiańba zarazem całej Polski, a w najpierwszym
rzędzie tycłi ziem, o którycłi mówimy. Pojmujemy całą
głębię gniewnego wstrętu króla Batorego, który na pierw-
szy widok posłów tatarskicłi, przybywającycłi do Polski
po upominki w złocie i koźucłiach, woła uderzając się po
szabli: Nolo ego huius bestiae tributarius esse! Nawet
przy uwzględnieniu wszystkicłi niedostatków organizacyi
państwowej w Polsce niepodobna prawie dziś zrozumieć,
że naród tak bitny i waleczny, a który w sztuce wojennej
nie ustępował innym współczesnym w Europie, że naród
Tarnowskicłi, Żółkiewskicłi, Cłiodkiewiczów, Koniecpol-
skicłi, Czarneckicłi, Sobieskicłi mógł znosić te bezustanne
zagony łiord nieregularnycłi, źle uzbrojonycłi i łatwych
do pobicia, jak tego tyle mamy dowodów, że tylko przy-
pomnimy Martynów, gdzie Koniecpolski z 5000 rycer-
11
162 PLAGI ŻYWOTA
słwa rozgromił 60.000 ordyńców, lub wyprawę wołoską
Jana Zamoyskiego, podczas której 7000 Polaków oparło
się zwycięzko 40.000 Tatarów — niepodobna prawie zro-
zumieć, że warstwy rządzące nie miały tyle rozumu, tyle
energji, tyle ambicyi, powiedzmy otwarcie: tyle wstydu,
aby jeżeli już nie zdobyć się, jak to przecież uczyniła są-
siednia Rosya, na zdeptanie zbójeckiego wroga w sa-
mem jego gnieździe, to przynajmniej czujnością, odporem,
zorganizowaną stale obroną granic ubezwładnić jego na-
jazdy. » Przedmurzem <^ chrześciaństwa byliśmy niestety ta-
kże w bardzo biernem znaczeniu tego frazesu, w zna-
czeniu tego, na co dziś Niemcy mają nazwę Pufferstaat
— bo na co się zdało myśleć o chrześcianstwie, skoro
nie umieliśmy myśleć o sobie. Lepsza była dewiza wene-
cka: Prima Venezia, indopo i CristianL
W kilka lat Tatarowie pięć kroć nas wybrali,
Bracie naszą w niewolę Turkom zaprzedali.
Powiedział to Kocłianowski w r. 1563, a ileż to ty-
sięcy a nawet ile kroci ofiar jassyru przybyło w ciągu
całego stulecia od tego czasu! ^Nie wspominając dawniej-
szych rzeczy — powiada Stanisław Żółkiewski w r. 1618 —
za mojej pamięci ordą wielką jako teraz, byli Tatarowie
po trzydziesty raz w Koronie: bywały wojska, bywali
łietmani, któż ich kiedy gromił?') Kiedy te słowa pisała
miał Żółkiewski lat 70; jeżeli pamięć jego sięgała nawet
najpierwszych lat dzieciństwa, przypuśćmy piątego roku
życia, wypada ztąd, że prawie regularnie co dwa lata na-
jeżdżali Tatarzy Polskę ordą wielką, nie licząc małych
i krótkich zagonów ! Napady tatarskie miały prawie zawsze
cechę nagłego zaskoczenia — w ostatniej chwili dopiero
alarmowano ludność, palono ognie, bito z dział po zame-
*) Pisma Żółkiewskiego. W liście do Gembickiego^
str. 300.
PLAOI ŻYWOTA 163
czkach ; szlachta uciekała do miast lub do zaników, lud do
lasów. Król rozsyła wprawdzie uniwersały przestrzegające
o niebezpieczeństwie — spotykamy je w aktach prawie
co roku — ale nim starosta rozeszle je między szlachtę,
Tatarzy już siedzą na karku ludności. Wojewoda wzywa
szlachtę do zbrojnego oporu, ale zawsze albo za późno,
albo kiedy dość jeszcze wcześnie, to nadaremnie. Z błagal-
nego tonu wojewodzińskich uniwersałów, z zaklęć, do
jakich się one uciekają, widać, jak trudno było skłonić
szlachtę do zorganizowania obrony. >Takiego baczenia są
ludzie — biada w swoim uniwersale z r. 1610 wojewoda
ruski Stanisław Oolski — że wolą zniszczeć i w niwec
się obrócić od ręku pogańskich, aniżeli żołnierza ścierpieć.
Spodziewać się pohańców co chwila potrzeba, a żołnierze,
na których do kilkaset już pozwów wniesiono, pilniej
drzwi prokuratorskich aniżeli Ukrainy strzedz muszą....
Pewienem tego, iż Waszmość Panowie i Bracia nie bę-
dziecie chcieli w domiech swych na żonach, dziatkach,
poddanych i na wszystkich majętnościach swych tego po-
ganina jako jastrzębia na kokoszy łowić, ale raczej tu na
pograniczu onemu odpór dawać, i jeśliby przyszło do tego,
i w gnieździe jego onemu z gardła łup, któryby złodziej-
ską prędkością i przewagą swą odniósł, wydrzeć. <'*) >Przy-
chodzi mi Waszmość Panów i Braci prosić — zaklina
szlachtę w r. 1623 następny wojewoda ruski Jan Daniło-
wicz — abyście z miłości swojej ku ojczyźnie każdy pod
miasty swe okoliczne kupić się raczyli. Ja też sam podług
możności swojej pode Lwów się ruszę , tam zniósłszy się
i jako najprędzej do kupy zebrawszy się możem ojczyźnie
upadającej jakkolwiek ratunek dać, bo zaprawdę Mości
Panowie, lepiej jest umrzeć, aniżeli na takie ciężkie
i okrutne spustoszenia miłej ojczyzny patrzeć. < -) Szlachta
') Agr. Halickie, tom 114 p. 212.
-) Agr. Halickie, tom 121 p. 1168.
11*
164 PLAGI ŻYWOTA
najczęściej pozostawała głucha na te nawoływania. Te za-
gony tatarskie tak często się powtarzały, próby obrony
były zawsze tak słabe i bezskuteczne, trwoga tak się usta-
liła w sercacti i tak ją dziedziczyły pokolenia od pokoleń,
że nareście przyjść musiało do tego, iż odpór stał się
niejako psycłiologicznem niepodobieństwem, że nauczono
się najazdy pogańskie uważać za złe konieczne, nieucłironne,
które pada jak piorun z niebios za wolą Bożą i nie da
się odwrócić ręką ludzką — a nawet taki wojownik jak
Stanisław Żółkiewski podzielał tę wiarę, podlegał tej fata-
listycznej rezygnacyi, skoro otwarcie nie wałiał się mówić,
że >Tatary gromić tak to niemal podobna, jako kiedyby
kto chciał ptaki na powietrzu latające pobić. <
Ziemia lwowska i halicka najwięcej cierpiały od Ta-
tarów, mniej ziemia przemyska a najmniej sanocka. Nie-
które zagony tatarskie kończyły się doszczętnem spusto-
szeniem, ołiracaly większą połowę całego województwa
w bezludną pustynię — in solitudinem, jak się wyrażają
współczesne źródła. W r. 1620 jesienią n. p. grasowali
Tatarzy przez dwa tygodnie w ziemi lwowskiej i pozosta-
wili po sobie tylko zgliszcza; wszystkie wsie lwowskiego
starostwa zostały z ziemią zrównane, cała niemal lu-
dność wieśniacza poszła w jassyr; sioła, dwory, folwarki
poszły z dymem ; ocalał sam tylko Lwów — oprócz niego
religuum nihil, wyraża się starosta Mniszech w swojej
manifestacyi.') W halickiej ziemi w r. 1622 całe okolice
zmieniły się w pustkowie, starostwo śniatyńskie całkowicie
było zniszczone. We wsi Jesieniowie tego starostwa było
300 poddanych, po inkursyi zostało ich tylko 8, wieś Głu-
szków > spustoszona funditus od Ordyńców i nie masz jej
tylko miejsce,« wieś Russów miała kilkadziesiąt dużych
osad, pozostało 8 nędzarzy, Steczowa miała już tylko 5
dusz wszystkiego, a i ta garstka tułała się przy mieście,<.
O Agr. Lwowskie, tom 374, p. 89.
PLAGI ŻYWOTA 165
W Budziłowie zostało tylko 6 chłopów, w Roztokacłi tylko
6 i t. d.*) W ekonomji Samborskiej w 1631 r. 700 łanów
roli leżało pustką i odłogiem, bo chłopi, którzy je upra-
wiali, albo poszli w łyka tatarskie albo poginęli na miej-
scu.^) Nieskończony szereg t. z w. obdukcyj spalonych
i spustoszonych wsi i miasteczek wlecze się przez akta
po każdym zagonie tatarskim — materyał do opłakanej
statystyki ! Ale samo pustoszenie kraju i zabieranie do nie-
woli ludu było wprawdzie klęską najcięższą, ale nie je-
dyną. Zgubnem następstwem każdego tatarskiego zagonu
była demoralizacya połączona zawsze z każdym popłochem
mas, gwałtowne rwanie się wszystkich węzłów społe-
cznych a nawet rodzinnych, budzenie się najgorszych in-
stynktów. Wśród każdego napadu tatarskiego i bezpośre-
dnio po nim pojawiały się bandy rozbójnicze, dopuszcza-
jące się mordów i rabunków na rachunek Tatarów; okrzyk
pogański tialaj! halaj! stał się hasłem swojskich opry-
szków.
W trwodze i powszechnym odmęcie znajdywano
dobrą sposobność do wykonania zemsty i innych zbro-
dniczych zamachów, nawet do pozbywania się zawadza-
jących krewnych. W r. 1622 przejęto listy pisane przez
watażków wołoskich do niektórych mieszczan ruskich
w Kołomyi i Haliczu, z których to listów wynikało, że
czekano napadu tatarskiego, jako dobrej pory do rabun-
ków na własną rękę. Jest w aktach protestacya przeciw
Fedorowi, Piotrowi i Iwanowi Lachowiczom i >inszym
wszystkim tego narodu potomkom, mieszczanom halickim«
i przeciw Iwasiowi, mieszczaninowi śniatyńskiemu, jako
^przeciwko buntownikom, iż oni mając pewne handle
i braterstwa z obywatelami wołoskimi, będąc od nich
o prędkiem nastąpieniu tatarskiem do Korony ostrzeżeni,
O Agr. Halickie, tom 120 p. 1029—1035.
-) Agr. Sanockie, tom 151 pp. 1321 — 1369.
166 PLAGI ŻYWOTA
urzędowi tak miejskiemu jak zamkowemu tego nie oznaj-
mili ani odkryli i owszem dla przyjaźni i związków swych
z Wołochy listy do siebie pisane zataili, zaczem nieprzy-
jaciele prędko i bez wieści wpadli.«*) Szlachcic Krzysztof
Strzemeski oskarża swego stryjecznego brata Wojciecha,
iż »on po śmierci stryja Pawła wziął in curam dziatki
jego nieletnie Józefa i Jagnieszkę panienkę, także dobra
ruchome i nieruchome. Ten to Wojciech tę to szlachetną
panienkę Jagnieszkę podczas inkursyi tatarskiej swoje rze-
czy do miasta sprowadziwszy, w domu swoim we wsi
w trwogę sierotę biedną zostawił, a to studiose uczynił,
aby przez Tatary była wzięta ; jakoż tego dokazał, bo zaraz
Tatarowie napadłszy wzięli i w niewolę wieczną do Ordy
zaprowadzili, którą i do tych czasów dla sukcessyi dóbr
wymienionych wykupić nie chce.«*)
Gdzie się znalazł szlachcic zdeterminowany albo chłop
mężny i roztropny, tam się pod jego wodzą organizował
w zbrojne gromady lud wiejski i nieraz skutecznie nie-
tylko bronił swego życia i mienia, ale podrywał dzielnie
Tatarów; chłop z Wiktorowa Ihnat Wysoczan, o którym
jeszcze później mówić nam przyjdzie, zebrawszy sobie
zastęp pokuckich górali, podrywał w r. 1622 zwycięzko
Tatarów na -szlakach bednarowskich« i odbierał im jeń-
ców i łupy, z czego się nawet bardzo zbogacił. Były to
atoli wyjątki ; w regule lud wiejski, odbieźony przez swo-
ich panów, bezbronny, pozostawiony własnemu losowi,
krył się z kobietami, dziećmi i dobytkiem do lasów i na
trzęsawiska, a zachowały się niestety przykłady, że i tę
drogę ratunku miał zamkniętą. Famulus« Alexandra Ba-
łabana, Jan Miłaszowski, pod nieobecność swego pana
w czasie zagonów tatarskich w r. 1620 wypędził lud
okoliczny kryjący się z lasów Hołoskowickich i sprawił,
1) Agr. Halickie, tom 120 p. 627.
») Ibidem, p. 1464-6.
PLAGI ŻYWOTA 167
Że go bardzo dużo w jassyr wziętoJ) Mikołaj Słaniński
oskarża dzierżawców swoich Stanisława Wiszniowskiego
i Jakóba Gąsiorowskiego, że chłopów z Żulina do * robót
niesłusznych gwałtownie wygonili w dzień Bożego Ciała
do siania zboża, włóczenia, rowów kopania; tymczasem
Tatary się pojawiły. Jeden, który ich spostrzegł, zawołał,
aby uchodzili, ale urzędnicy wzbronili tego; Tatarowie
najechawszy, wielką liczbę poddanych, żon i dzieci i cze-
ladzi ich na 600 wzięli w niewolę. Z dział w Stryju i Bo-
lechowie bito a oni przecie robić kazali, przez co wieś
całkiem opustoszała i w niwec obrócona.**) Są to prze-
cież na szczęście rzadkie, całkiem wyjątkowe wypadki i nikną
wobec licznych przykładów heroizmu i poświęcenia, oka-
zanego właśnie przy sposobności tatarskich zagonów.
Z źródła, z którego czerpiemy, przykładów takich przyto-
czyć wprawdzie nie można, a tłumaczy się to faktem, że
akta już z natury swej bywają ujemne, ale znajdzie je czy-
telnik w literaturze naszej historycznej, że tylko przypo-
mniemy szkic Karola Szajnochy, traktujący o tym samym
przedmiocie.
Wiele materyału obyczajowego podają spory, jakie
się wywiązują z powodu wykupów z niewoli tatarskiej.
Niekiedy wykupiony nie zwraca pieniędzy wyłożonych
przez osobę, która go wykupiła, albo osoba ta rości
sobie większą pretensyę do nagrody, aniżeli jej przyznać
chce strona przeciwna. Wykupem jeńców tatarskich zaj-
mują się niemal zawodowo Ormianie polscy, obdarzeni
sprytem wrodzonym do takich wielce utrudnionych nie-
kiedy transakcyj, a przy tern doskonali znawcy całego
Wschodu, jego języków i stosunków; obok Ormian po-
średniczą w tem żydzi a między nimi specyalnie Karaici
haliccy, w końcu zaś polscy renegaci, t. zw. poturmacy,
') Agr. Halickie, tom 120 p. 189—191.
^ Ibidem, p. 694.
168 PLAOI ŻYWOTA
którzy przyjęli wiarę Mahometa i osiedli stale w Krymie
lub w Turcyi, jak n. p. głośny tego czasu szlachcic
z lwowskiej ziemi Białoskórski. W r. 1621 skarżą się
Ormianie lwowscy, a to w liczbie dwudziestu trzech, że
gdy Stefan Potocki, mąż Mohilanki,« był w Turczech w nie-
woli, ręczyli zań, za którem rękojemstwem z więzienia
wyszedł, a z nich każdy pro sua rata parte zapłacił lichwę,
która była urosła dla nieoddania sumy przez p. Poto-
ckiego i po dziś dzień roście.« ^) Szlachcic Marcin Kucz-
kowski świadczy się przed aktami: »Iż ja będąc w wię-
zieniu w Tatarzech, gdzie i p. Sroczyński spoinie z p. An-
drzejem Pawłowskim był w więzieniu, tamże p. Sroczyń-
ski starając się, aby jako najprędzej mógł być eliberowany,
użył Tatarzyna swego, aby p. Pawłowski za rękojem-
stwem jego i innych Polaków był dla prędszego okupu
zwolniony, który to p. Pawłowski za zł. 700 krom inszych
upominków był oszacowany, za którą sumę p. Sroczyń-
ski Tatarzynowi za p. Pawłowskiego przyrzekał i ślubo-
wał.... Pawłowski będąc za ślubem puszczony, nie pa-
miętając na przysięgę i sumienie swoje i na uczynność p.
Sroczyńskiego, na czas pewny z Tatarzynem umówiony
nie stawił się, ani pieniędzy przysłał okrom ferezyi falen-
dyszowej, którą tylko za 100 zł. przyjęto, i Tatarzyna przez
pachołka swego do Soroki przysłał, którego za p. Mo-
krzyckiego a nie w zapłacie p. Sroczyńskiego dano. Za
czem p. Sroczyński mUsiał sumę, której nie dostawało,
Tatarzynowi zapłacić. A co udawał p. Pawłowski, jakoby
za mnie dał pieniądze Tatarom, tego nigdy nie było, bo
mnie Makowiecki, sługa p. starosty halickiego, z p. Przy-
łuskim, szwagrem moim, wykupił.^ -)
Przytoczyliśmy to zeznanie w jego całej osnowie, bo
przykład jest typowy. Proces na temat wykupu z niewoli
^) Acta Consularia miasta Lwowa z r. 1621, pp.
122—145.
^ Agr. Halickie, tom 121 p. 943.
PLAGI ŻYWOTA 169
najczęściej powstaje ztąd, że kilku jeńców za zgodą tatar-
ską wysyła z pośród siebie jednego, aby postarał się
o sumę wykupu dla wszystkich i z nią na termin ozna-
czony powrócił, przywożąc także okup za samego siebie;
nieuczciwy wysłannik, rad że się wydobył z jassyru, nie
wraca wcale, a ci współjeńcy, którzy mu zaufali, po dłu-
giem a daremnem oczekiwaniu płacić muszą za siebie i za
niego.
Przed temiż aktami halickiego grodu stawa w r. 1623
mnich Dominikanin Paweł Garwoliński i zeznaje: »Iż on
z miłości swojej przeciw urodzonemu p. Andrzejowi Ło-
zińskiemu i za pozwoleniem starszych konwentu czort-
kowskiego, w którym natenczas życie zakonne przyjąwszy
mieszkał, jako się był podjął jechać do Ordy dla wyswo-
bodzenia przerzeczonego p. Łozińskiego, tedy, że sumy
tak wielkiej na ten czas nie było, za którą by był mógł
być wolen od okrutnego pogańskiego więzienia, on za
część pewną sumy pieniężnej za tego JM. p. Łozińskiego
w więzieniu pogańskiem zasiadł, z którego więzienia, aby
go wyswobodził, p. Łoziński starał się, i gdy się okazya
podała za bytnością tu w Haliczu posła sułtańskiego,
a w niebytności samego p. Łozińskiego JM. p. Łozińska
dała do rąk niewiernych Abrahama Kropiwczyna, którego
Suką zową, i Noego alias Nowickiego, rabina zboru ka-
raimskiego halickiego, także Sączka Moszkowicza i dru-
giego Sączka Janiowego, karaimów halickich, 500 zł. i na
upominki i insze potrzeby, jako o tem intercyza w grodzie
halickim roborowana szerzej obmawia. A że Abraham
Suka tak tu udawał, że on tam w Ordzie będąc pierwej
dał kilkaset zł. za przerzeczonego księdza Paulusa a osta-
tek teraz miał dać i onego z więzienia wyswobodzić
i przywieźć bez omieszkania, tedy idem recognoscens tak
zeznawa, iż ten Abraham Suka karaim halicki niesłusznie
się tem chlubił, aby zań miał tam jakieś pieniądze dawać
gotowe albo sukna coś dał, bo mu się nie ukazał ani go
170 PLAOI ŻYWOTA
widział. Ale za łaską Pańską, który zwykł miłosierdzie
ułrapionym pokazywać et sohere compeditos, tempore oppor-
tuno ks. Paulus z więzienia wyszedł....* ')
Po bitwie nieszczęsnej pod Cecora głośną była spra-
wa między AIexandrem Bałabanem, starostą Winnickim,
a spadkobiercami Jana Żółkiewskiego, starosty hrubieszow-
skiego, który wraz z Bałabanem dostał się był w onej
klęsce w ręce tatarskie. Bałaban pozwał Zofię Daniłowi-
czową, siostrę tegoż Żółkiewskiego, o zwrot 40.000 zł.,
które wrzekomo wydał na wykupienie brata z niewoli.
W sporze tym zeznawali z obu stron świadkowie, a ze-
znania te tak pełne są interesujących szczegółów i tyle
rzucają światła na cały proceder wykupu, że nie wahamy
się podać ich tu w najgłówniejszych ustępach i słowami
oryginału, aby nie zatrzeć pierwotnej barwy tych opo-
wieści. Pozwana przez Bałabana Daniłowiczowa nie uznaje
jego pretensyi, a niejaki Paweł Werner, niegdyś sługa Żół-
kiewskiego a obecnie dworzanin jej męża Jana, wojewody
ruskiego, świadek naoczny klęski cecorskiej, składa przed
aktami grodzkiemi Iwowskiemi obszerne zeznania.
Na tymże placu pod Cecora — opowiada — mię-
dzy inszymi fortuna p. starosty hrubieszowskiego i p. Ba-
łabana taką cząstką poczciła, że żywcem pan mój starosta
hrubieszowski u mnie na rękach i ze mną wzięty, Dew-
let Oierajowi sułtanowi Oałdze w wołoskiej ziemi od-
dany. A p. Bałaban w tymże razie pojmany Kantymirowi
się dostał, gdzie mu się przez kilka dni zarazem przy-
krzono bardzo, ileże w drodze z wojskiem, które nas tu
prowadziło, a drugie do Polski wpadło. P. Bałaban słał
do nieboszczyka pana, aby przez jakie pactum mógł być
pospołu u Oałgi; nieboszczyk zarazem asekuracyę dał
Białoskórskiemu na upominki, żeby był eliberował p. Ba-
łabana. Jakoż w kilka dni Białoskórski dostawszy p. Ba-
1) Agr. Halickie, tom 121 pp. 1143—4.
PLAGI ŻYWOTA 171
łabana, pospołu ich złączył i od tego czasu byli już po-
społu z sobą w drodze, i przyprowadzono nas do wsi
Katardżi, zkąd listy dopiero do Polski panowie pisali. Pi-
sał i p. Bałaban swą ręką do paniej kanclerzyny o poży-
czenie pieniędzy.
»Tam we wsi Katardżi 'mieszkaliśmy — opowiada
dalej Werner — póki Dniepr nie zamarzł, gdzie często
poselstwa od Porty do Oałgi bywały, żeby więźnie cesa-
rzowi odesłał, czego się on długo wzbraniał — aż za
przykrem napominaniem i groźbami naznaczono do Porty
nieboszczyka p. starostę hrubieszowskiego, p. Bałabana,
p. Strusa i innych. Co bardzo frasowało nieboszczyka,
chorego i potrzebnego. Nagotował się tedy nieboszczyk
do Porty, ordynacye poczyniwszy i plenipotencyą dał na
wszystko JM. p. Łukaszowi Żółkiewskiemu, a wzajem
też dał p. Łukasz nieboszczykowi dyspozycyę pismami
także, bo nie wiedzieli, którego odeszła — atoli potem
odmiana stanęła, bo się większych pieniędzy za niebo-
szczyka spodziewali i na jego imię i miejsce p. Łukasza
do Porty z innymi odesłano, a nieboszczyka i p. Bała-
bana, skoro Dniepr zamarzł, do Krymu zaprowadzono,
gdzie przydawszy nam więzienia, szacować się wszystkim
kazano, a wzięło to niemało czasu. Okup nieboszczykow-
ski stanął był na 40.000 talarów, ale zaś za swoichże dłu-
giemi językami, podniesiony dwojako na 80.000 talarów.
Okup p. Bałabanowy na 18.000 talarów stanął. I kiedy już
okupy stanęły, długo poswarki były między samymi wię-
źniami, ktoby do Polski po okup jechać mial.« Zgodzono
się nareście na to, aby jechał Jan Żółkiewski, bo był
chory a nadto najłatwiej mu było wystarać się o pieniądze
lub o kredyt na okup za siebie i za innych jeńców.
>Jużeśmy się byli z nieboszczykiem do Polski nagp-
lowali, czemu wszyscy więźniowe bardzo byli radzi, tylko
p. Bałaban perswadował różnie nieboszczykowi, żeby
z Krymu nie jechał, raczej aby jego samego wysłał; po-
Fig. 17.
Pomnik Stanisława i Jana Żółkiewskich w Kollegiacie w Żółkwi.
PLAGI ŻYWOTA 173
wiadał to, że jeśliby był p. starosta wyszedł, nieboszczka
p. kanclerzyna *) nie dałaby była okupu jego i nie dbałaby
była, cłioćby byli wszyscy przepadli. Na ostatek mówił,
czego się wspominać nie godzi, i prawie upadając do nóg
nieboszczykowskicłi prosił, aby on do Polski jechał, obie-
cując to, jeśliby go do Polski wyprawił, okup jego i swój,
majętności swoje i dobra królewskie sprzedawszy, za nie-
dziel siedm się stawić. Bo on to ukazował, że nieboszczka
pani kanclerzyna jako żywo wykupić go nie miała.... «
Dyskretne a podstępne napomknienia Wernera o kancle-
rzynie, jakoby według zapewnień Bałabana nie można się
było spodziewać po niej, aby zapłaciła okup za Jana Żół-
kiewskiego, rzucić by mogły cień na charakter tej czcigo-
dnej matrony i na stosunki rodzinne Żółkiewskich, gdyby za-
sługiwały na wiarę. Jan Żółkiewski, starosta hrubieszowski,
dostał się do niewoli w bitwie przy boku swego wiel-
kiego ojca, którego był jedynym męskim spadkobiercą —
jeżeli już nie miłość macierzyńska, to pietyzm dla pamięci
hetmana, który w tej samej bitwie poległ po bohatersku,
który idąc już na śmierć pewną, nie zapomniał uścisnąć
jeszcze dłoni tego swojego syna — już sam pietyzm,
powtarzamy, nakazywał Żółkiewskiej uczynić wszystko,
co tylko było w jej mocy, ponieść choćby największe
ofiary, aby tylko syna jaknajrychlej uwolnić z więzów po-
gańskich. Jakoż ani chwili przypuszczać nie wolno, aby
inaczej być mogło, aby inaczej było. Sam zaś podany przez
Wernera wrzekomy fakt, że Bałaban, który był bliskim
krewnym wielkiego hetmana, bo urodził się z Żółkiewskiej,
śmiał Janowi powiedzieć: Matka twoja za ciebie nie za-
płaci; matka twoja, gdy sam wrócisz, pozostawi nas, two-
ich zakładników, w rękach tatarskich, każe ci złamać słowo,
splamić swój honor i nazwisko ojca, zdradzić towarzyszy
broni i niewoli, i że Jan okazać się miał przystępnym ta-
^) Regina z Herburtów Żółkiewska, małżonka hetmana.
174 PLAGI ŻYWOTA
kim uchybiającym jego matce perswazyom — sam ten wrze-
komy fakt, jeżeli nie jest tylko szczerą plotką famulusa,
wytłumaczyć łatwo psycłiologicznym stanem chorego i przy-
gnębionego jeńca, skłonnego do najczarniejszych myśli
i do najbardziej złowrogich przypuszczeń.
Po tej dygressyi, która się cisnęła pod pióro, wróćmy
do relacyi Wernera. Żółkiewski zgodził się na projekt Ba-
łabana, który też odjechał z Krymu do Polski, a pozostali
jeńcy oczekiwali niecierpliwie siedmio-tygodniowego ter-
minu, w którym miał -powrócić, przywożąc im utęsknione
wyzwolenie. -Czekaliśmy owych siedmiu niedziel, jak
Boga — opowiada dalej Werner. Ale i drugie i trzecie
siedm niedziel minęło, a nas piekło jakieś miało, żadnej
pociechy, żadnej wiadomości od p. Bałabana nie było....
Zażył sposobu p. starosta hrubieszowski, że różnie pytał
się o sługach, o których się mógł dopytać w krymskiej
ziemi, biorąc ich na swoją //rf^/n i tych kilku za pozwo-
leniem Oałdzynowem z listami do p. Bałabana wyprawił,
bo się nigdy nie spodziewał, aby go matka
okupić miała, bo tak p. Bałaban udawał. Atoli kiedyś
niekiedyś doczekaliśmy się responsu od p. Bałabana,
w którym wszystkie winy przyczytał pani kanclerzynej,
że okupu nie chciała dać, więc i sam swego okupu do-
stać nie mógł.... Pan Wolski nam tę był wiadomość
przyniósł, za którą wiadomością nieboszczyk nietylko się
frasował ale i zwątpił o swojem wyjściu. Bo i to udano
było, że JM. pan wojewoda ruski (Jan Daniłowicz) był
też przeszkodą oswobodzenia; bardziej tedy gotował się
nieboszczyk lubo na śmierć lubo na wieczne więzienie,
a o wyjściu ani myślał, i popisawszy testamenta, wolą
swą wszystkie majętności zadnieprskie różnym osobom
pozapisywał i tak testamenta jako i wiele innych pism
i membranów gołych ośm przez p. Wolskiego do rąk p.
Bałabanowych na dostawanie pieniędzy na okupy posłał,
gdyż się nic od matki za pismem p. Bałabana nie spo-
PLAGI ŻYWOTA 175
dziewał. Bo co wiedzieć, czegoby się w takim razie nie
uczyniło, a w niewoli utrapienia zewsząd przydawane bo-
leśniejsze niżeli kajdany, bo od swoich. Już była dobra
wiara, że jest piekło, którego wizerunki już się nam były
dały znać.<'
»Nareście jakoś w rok cjano znać nieboszczykowi,
że okup pani kanclerzyna na Zaporoże odesłała, zkąd ra-
dość, ale niedługa, gdy bowiem jak na pewne Szaszfar
w kilkunastu tysięcy wojska nas ku Perekopu był prze-
prowadził -- nowina zła: z Zaporoża pieniądze p. Bałaban
do Winnicy wrócił, z jakiej przyczyny. Bóg wie. Powia-
dano przed nieboszczykiem, że się zdrady jakiej bał, ba
i swego okupu nie miał zupełna. Na ostatek nowy hałas
między samymiż pany w więzieniu będącymi; narzekali,
że do Polski p. Bałabana wyprawił a sam nie jechał, więc
i o te testamenta i o membrany gołe, które mu był po-
słał, na ostatek i konjekturowali, jako to w więzieniu, że
i okup wiecznie miał przepaść i oni zginąć w niewoli.
Bo z listów z Polski od różnych, tak od pani kanclerzyny
jako i od inszych doszła późna wiadomość, że okup za
p. starostę przed przyjazdem do Polski p. Bałabana go-
towy był i Tatarom oddany i ni przez kogo inszego w tej
mierze omieszkania nie było, tylko przez p. Bałabana, który
wiele czasu, dostav/ając okupu swego, więc i u dworu
i różnie strawił. Bo mu się trudno było do Krymu bez pie-
niędzy ukazować; bardzo tam niesłownych ukarają prędko.
Dano było i o tem znać nieboszczykowi, że p. Bałaban mia-
sto tego, coby miał dostawać pieniędzy na membrany, rady
szukał w trybunale, jeśliby sobie nie mógł na tych mem-
branach gofych prokuracyi albo długów zapisać. ^<
Nieszczęśliwy jeniec chwyta się ostatniego środka,
jaki mu jeszcze pozostawał: wysyła do Polski za pozwo-
leniem Tatarów samego autora tej relacyi, Wernera, osta-
tniego już sługę, jaki mu pozostał. Zaopatrzył go w t)ła-
galne listy do matki i do siostry swej, wojewodziny ru-
Fig. 18.
Regina Żółkiewska, żona hetmana. Z pomnika w kollegiacie
żółkiewskiej.
PLAGI ŻYWOTA 177
skiej Zofii Daniłowiczowej, dał mu plenipołencyę, mocą
której wszystko ważne być miało, coby imieniem pana
swego uczynił, dał mu także pismo, kasujące wszystkie
dokumenta wystawione Bałabanowi a w końcu i list do
tegoż z wezwaniem, »żeby swój okup z okupem jego ko-
niecznie stawił, żeby go za jego szczerość nie zabijał, żeby
pisma i testamenta popalił i niczego sobie po nieboszczyku
nie obiecował, bo dosyć na tem, że nieboszczyk dla niego
i niewolę i koszta wielkie ponosił. I przybyłem — kończy
zeznania swe Werner — dnia jedynastego (po wyjeździe
z Krymu) do Latyczowa, potem do Winnicy, gdzie nie
zastawszy p. Bałabana, pojechałem do Żółkwi a upadłszy
do nóg pani kanclerzyny, odniosłem to, po com był przy-
słany. Wziąwszy prędko odprawę nazajutrz do Winnicy
wyjechałem, gdzie doczekałem się p. Bałabana i com miał
w poleceniu, ukazawszy plenipotencyę, prędko wyprawiłem
okup do Kijowa. Pan Bałaban też swój ale nie wszystek
wyprawił. Tam w Kijowie jeszcze p. Bałaban jakieś omie-
szkanie chciał czynić, bo mu się bardzo nie chciało z Gałgą
widzieć. Z Kijowa potem z okupami wszystkich więźniów
na Zaporożu stanąwszy, czekaliśmy więźniów, których
gdy przeprowadzono, Tatarowie za pieniądze a my za
więźnie z wielkim bardzo hałasem, bo okupów nie dosta-
wało i musieli zakłady dać.« ^)
Proces Bałabana z spadkobiercami Żółkiewskich, Da-
niłowiczami, trwał nadzwyczaj długo; jeszcze w r. 1633,
a więc w trzynaście lat po wypadkach, które go wywo-
łały, nie był rozstrzygnięty. Bałaban usiłując uzasadnić
swoje pretensye i dowieść, że poniósł wielkie koszta
i trudy w sprawie wykupienia Żółkiewskiego z niewoli,
stawi przed aktami Iwowskiemi sługę swego, szlachcica
Mikołaja Nycza, który opowiada wszystkie przygody i kło-
poty, z jakiemi było połączone uwolnienie więźniów. »Na
1) Agr. Lwowskie, tom 379 p. 103—109.
12
178 PLAOl ŻYWOTA
Zaporoże idąc — zeznaje Nycz — w Kijowie gotując ży-
wność wszelaką, której było trudno z sobą z domu pro-
wadzić, częścią dla drogi dalekości, częścią dla niesposo-
bności jej, bo to na wiosnę było o Wielkanocy — musiało
się wszystko za pieniądze kupować i na bajdaki najęte
ładować. Na co wszystko lekko rachując do pięci tysięcy
zł. wydałem. Przybywszy na Monasterski Ostrów przed
porohami musieliśmy się znowu nazad na włoście wrócić
dla najęcia mniejszych szuhajów, któremi wszystka ta
żywność przez porohy się upuściła i pieniądze, które na
okup prowadził JM. pan starosta winnicki (Bałaban). A w tę
się drogę gotując, na włości jeszcze będąc, zaciągnął z sobą
Jegomość pieniężnych kozaków zaporoskich pod dwieście,
którym na każdy miesiąc po zł. 10 każdemu płacił, a wo-
dzom, których było czterech, każdemu po zł: kilkaset dać
musiał, i wszystkiemi dodatkami i żywnościami tych wszyst-
kich kozaków podejmował. Tatarów sołtanowych, którzy
przy pieniądzach z nami jachali, kilkunastu także podejmo-
wał, a samemu Kazemu, inszych nie rachując, do 2000 zł.
dał. Znowu z Białoskórskim kilkadziesiąt Tatarów, których
z Winnicy polmi wprzód wyprawił przed sobą, dając
znać, że z okupem już się wraca do Krymu, ci barzo
siła kosztowali. Stanąwszy na Zaporożu, czekając sułtana
z więźniami, musieliśmy dwa miesiące wszystkie te zgraje
podejmować i kozakom pieniądze miesięczne dawać, której
drogi od Wielkanocy aż do Panny Maryi Zielonej było.«
»Po onych dwóch miesiącach — opiewa dalsza nar-
racya Nycza — jakośmy na Zaporożu stanęli, przyszedł
sołtan z wojskiem i więźnie przyprowadził na ostrów Ka-
raj-Tebim; tamże w zakłady między sobą dali z naszej
strony Alexandra Podwysockiego, Manasterskiego i Za-
charę, których sołtan z włości kazał przyprowadzić dla
tych zakładów, gdyż co znaczniejszych obrał, bo hetma-
nami bywali, a sołtan także dał czterech murzów do nas
w zakładzie. Dopierośmy pieniądze szuhajami prowadzili
PLAGI ŻYWOTA 179
W tatarską stronę z tymi Tatarami, którzy pilnowali tych
pieniędzy, w Winnicy jeszcze przez nich samych odebra-
nych i zapieczętowanych ichże pieczęciami, z których szu-
hajów pieniądze na swój brzeg brali, a my też p. starostę
hrubieszov/skiego od nich na też szuhaje wzięli, gdyż tam
już p. Bałaban z inszymi u sołtana był w zakładzie dotąd,
ażby pieniądze zupełne znowu odliczone były, bo chociaż
Tatarowie odliczanych w Winnicy przez wszystką drogę
pilnowali, sołtan temu nie chciał wierzyć, aby spełna
wszystka suma była, mając tajemną w sercu zdradę, aby
p. starostę hrubieszowskiego mógł jako nazad wywabić.
Jakoż się to drugiego albo trzeciego dnia okazało. Zatrzy-
mawszy już pp. Bałabana, Odrzywolskiego, Rajkowskiego,
Sławickiego, Oraznego, Łochyńskiego, Wielowiejskiego
i inszych, którzy dobrowolnie przy tych pieniądzach zje-
chali, nie chciał ich puścić, ażby p. starosta hrubieszowski
wrócił się do niego i pożegnał się z nim i ażby przy-
jaźni swe sobie obaj oharowali. Na które traktaty zjechali
z Białoskórskim i Szaszfar do sohana, który ku Krymowi
kilka noclegów już się był z tamtego pierwszego miejsca
umknął.
Zostawszy Szaszfar nad brzegiem z wojskiem swem,
posłał Białoskórskiego na korzenie do p. starosty hrubie-
szowskiego, aby z nim o tem mówił, żeby do sołtana
zjechał, ale kiedy widział, że go wojsko zaporoskie pu-
ścić nie chciało żadną miarą, czując o tej zdradzie, po-
wiedział :
— >Już i możesz jechać, ale obyczajnie, abyś i sam
nie zginął i z tymi wszystkimi, którycheś do sołtana po-
słał, i z pieniądzmi.
>Z tych traktatów wróciwszy się do sołtana, że nie
sprawił, po co był posłany, zagniewanego barzo na się
zastał, i mówił mu sołtan:
— >Jeźliś go żywo nie mógł dostać, czemuś rozma-
wiając z nim przynajmniej nożem w niego nie uderzył,
12*
180 PLAGI ŻYWOTA
aby się żyw nie wrócił do Polski ! — co Białoskórski po-
tem opowiadał, kiedy nas na ostatku odprowadził.
:» Kiedy sołtana ten opał ominął, p. Bałaban przez
różnych murzów mówił, że jeśli znajduje sołtan do mnie
przyczynę o pieniądze za p. starostę hrubieszowskiego
przywiezione, powiadając, że nie spełna, chociaż na miej-
scu w Winnicy spełna Tatarom odliczone i oddane były,
tedy ci niewinni, którzy ze mną do niego dobrowol-
nie przyjechali — i prosił, aby byli wolno puszczeni.
Uczynił tak sołtan, bo ich wolno za perswazyą p. Bała-
bana puścił, ale jemu samemu powiedział: że ty nie wy-
nijdziesz, aż mi okup dasz za się, którym ci był odpu-
ścił, ale że za starostę hrubieszowskiego nie spłacona
suma, musisz się okupić. I tak uczynił, bo co było pie-
niędzy przywiezionych na okup, swemi rękami oddawa-
łem w Szaszfarnym namiocie za Dnieprem na tamtym
brzegu za korzeniami, faktorom Szaszfarowym. A było tego
10.000 talarów. Przy temże targowaniu okupu musiał p.
Bałaban więźnia swego Baldybaszę darmo wypuścić, bo
to był rodzony szwagier sołtański; inaczej by też p. Ba-
łaban nie wyszedł, by był na to nie pozwolił, który wię-
zień 10.000 czerwonych złotych dać za siebie był powin-
nien. Wziąwszy pieniądze Szaszfar, pojechał z niemi do
sołtana aż za Carowski Ostrów, za której sumy wzię-
ciem jeszcze nie chciał puścić p. Bałabana sołtan, powia-
dając: żeś ty mnie siła winnien, żem tak mało wziął za
Żółkiewskiego, bo bym był mógł daleko więcej wziąć,
a tak ty tego musisz przypłacić. Na co powiedział p. Ba-
łaban : że już co było, wszystkoś wziął, że i na strawę nie
będziemy mieć i sposobu nie masz. Na co sołtan: Więc
mi w zakładzie zostaw przyjacioły! Kiedy nie mogło być
inaczej, użyłem p. Andrzeja Czołhańskiego, który ze mną
był na korzeniu przy p. staroście hrubieszowskim, i samże
p. starosta prosił go, biorąc go na sumienie swoje, iż jako
najprędzej eliberować obiecuje go swoim kosztem, w czem-
PLAGI ŻYWOTA 181
bykolwiek zasiadł, i nagrodę mu wielką za to obiecował.
I tak uproszony Czołhański pojechał i zasiadł za p. sta-
rostę Winnickiego Bałabana we trzecłi tysiącacłi czerwo-
nycłi złotycłi, na którycłi długo przystać nie chciał sołtan
aż za intercesyą tych Tatarów, którzy tu z Krymu z p. sta-
rostą winnickiem przyjechali i tu kosztem wielkim mie-
szkali rok cały. Ci dali attestacyę , że spustoszone te kraje
i majętności jego, i tak ledwie przystał. Co wszystko p.
Bałaban za p. Czołhańskiego oddał i istotnie zapłacił
w Chocimiu, i tym Tatarom, co go przywieźli, nagro-
dził. <' O
Druga podobnaż sprawa wykupu z niewoli toczyła
się między Potockimi a Sieniawskimi i chociaż w głównej
rzeczy załatwiona przez sąd przyjacielski, oparła się prze-
cież i o trybunały. Kiedy w r. 1648 Mikołaj Potocki, łietman
w. kor., i Hieronim Adam Sieniawski, starosta lwowski,
dostali się do niewoli kozacko-tatarskiej, z której mogli
się wydostać tylko za bardzo wysokim okupem, Sieniaw-
ski czując się bardzo chorym uprosił Potockiego, aby
był jego zakładnikiem i poręczył za jego okup, który ozna-
czony był na 10.000 dukatów. Potocki wzruszony opłaka-
nym stanem towarzysza niedoli — jakoż wkrótce po od-
zyskaniu wolności Sieniawski umarł — zgodził się na to
i obligował się osobnym rewersem na tę sumę Tatarom.
Tymczasem Sieniawski pieniędzy nie nadsyłał a hetman
Potocki znalazł się sam w bardzo krytycznem położeniu,
bo rodzina jego nie mogła się zdobyć w krótszym prze-
ciągu czasu na tak ogromną sumę, jaką wynosił jego
okup pomnożony o 10.000 dukatów, poręczonych za
Sieniawskiego. Z tej fatalnej sytuacyi wyratował hetmana
syn jego Mikołaj, starosta czerkawski, który nie mogąc
złotem wykupić ojca, wykupił go swoją osobą, oddając
się Tatarom do niewoli jako jego zakładnik. Nieszczęście
^) Agr. Lwowskie, tom 384 p. 877—881.
182 PLAGI ŻYWOTA
chciało, że hetman tak samo jak Sieniawski dostawszy się
na wolność umarł, zanim mógł wykupić syna z jassyru.
Młody Potocki, zagrożony bardzo ciężką i długą nie-
wolą, słał list po liście do Polski, błagając spadkobierców
Sieniawskiego o zapłacenie poręczonego okupu, ale nie
otrzymywał żadnej odpowiedzi. Jakoż byłby, kto wie, jak
długo pozostał jeńcem tatarskim, gdyby nie grono zna-
komitych kupców zagranicznych — egregiorum virorum
exoticorumy jak się wyraża nasze źródło — a mianowicie
Neapolitańczyków, Ormian i Turków, którzy ufając fortu-
nie i honorowi Potockiego, zapłacili za niego i za Sie-
niawskiego całą żądaną sumę, ubezpieczając się jego za-
pisem. Potocki wrócił do kraju i sam naciskany przez
swoich wybawców, naciskać począł wdowę po Hieroni-
mie, Elżbietę Sieniawską, o wypłatę 10.000 dukatów i zwrot
kosztów, jakie poniósł przy transakcyi z cudzoziemskimi
kupcami, którzy oczywiście nie bez nadzieji sowitego zy-
sku oswobodzili go z niewoli. Upominania Potockiego
długo pozostawały bez skutku, aż nareszcie dzięki pośre-
dnictwu wspólnych przyjaciół w. kanclerza kor. Jerzego
Ossolińskiego i w. podczaszego kor. Mikołaja Ostroroga,
ale przecież nie bez interwencyi sądów, Sieniawską wy-
równała całkowicie dług męża, który według dekretu try-
bunału lubelskiego wynosił razem 60.000 zł. ^)
Niewola tatarska miała swoją romantykę: cudowne
ocalenia, fantastyczne przygody, wzruszające przykłady
poświęcenia lub heroizmu, niespodziewane powroty w oj-
czyste progi jeńców już opłakanych przez rodziny i t. p.—
wszystko to dziś stanowi obfite źródło dla powieściopi-
sarzy i poetów, ale w swoim czasie otwierało także pole
przebiegłym oszustom, którzy niegodziwie wyzyskiwali
strapione rodziny pod pozorem, że mają środki uwolnie-
nia jeńca, o którego miejscu pobytu wcale nie wiedzieli.
1) Agr. Lwowskie, tom 403 pp. 2316-22.
PLAGI ŻYWOTA 183
albo który już dawno nie żył. Najzuchwalszy a dlatego
też i najrzadszy rodzaj oszustwa polegał na przybieraniu
nazwiska dawno nieżyjącego już jeńca i odgrywaniu roli
jakiejś znakomitej osobistości, niby to szczęśliwie ocalo-
nej. Jeden taki wypadek zapisały akta lwowskie. W siedm
lat po śmierci Stanisława Daniłowicza, wojewodzica ru-
skiego, który w r. 1637 wzięty przez Tatarów do niewoli,
zamordowany został w okrutny sposób przez synów
Kantymira, zaczęły nadchodzić do Żółkwi i do dóbr żół-
kiewskich listy niby od tegoż Daniłowicza, które donosiły,
że ocalał, że powraca do kraju i obejmie napowrót dobra
swoje dziedziczne, znajdujące się już w ręku Sobieskich.
Wrzekomy Daniłowicz w listach tych swoich wzywał pod-
danych, aby czekając rychłego powrotu jego, odmawiali
posłuszeństwa nieprawnym okupatorom dóbr i aby nie
płacili im czynszów, które on sam za powrotem swoim
odbierze, a zarazem czynił różne obietnice łaski pańskiej
i zapewniał hojne donacye rozmaitym osobom. Równo-
cześnie pojawił się w Krakowie jakiś samozwaniec, który
wydawał się był najprzód za Teofila Paca a następnie za
owego nieżyjącego już Stanisława Daniłowicza. Bawił
wtedy właśnie w Krakowie były długoletni sługa Daniło-
wiczów, który znał doskonale Stanisława; ten dowiedzia-
wszy się o samozwańcu, pojmał go i stawił przed sądy
marszałkowskie.
Schwytany tak na gorącem kłamstwie, samozwaniec
porzucił rolę Daniłowicza i utrzymywał przed sądem, że
jest Teofilem Pacem, synem pisarza ziemskiego Jana i Bar-
bary Sapieżanki, siostry wojewody wileńskiego Leona.
Na nieszczęście oszusta znalazł się w Krakowie dworza-
nin królewski Krzysztof Pac, podkanclerzyc litewski, któ-
remu według tej genealogii samozwaniec miałby być bra-
tem stryjecznym. Ten Pac wykazał cały fałsz zeznań oszu-
sta, który przyparty przez marszałka Adama Kazanow-
skiego, z płaczem przyznał się do winy. »Dla Boga, Mo-
184 PLAOI ŻYWOTA
ści Panowie — mówił ze skruchą— przyznawani błąd i winę
swoją, żem ja nie jest ani Daniłowicz ani Pac, ale z de-
fektu głowy swojej, która mi się pomieszała, z namowy
i poduszczenia niektórycłi osób, osobliwie księdza Jana
wikarego w Gródku pode Lwowem, takem się był uda-
wał. Jam jest szlachcic imieniem Wojciech Bolkowski,
prawdziwy, ze wsi Witkowie z pode Mstowa. Zaczem
proszę o miłosierdzie i o przepuszczenie a ja obiecuję
już tak nigdy nie zwać się i żywota swego poprawić.
O co i powtóre z płaczem proszę.« Ponieważ strona
oskarżająca nie domagała się kar kryminalnych, skoń-
czyło się na tem, że samozwańca odwieziono najpierw
do Żółkwi, gdzie go przez trzy dni pokazywano ludowi
jako tego, który śmiał udawać pana i dziedzica na żół-
kiewskich dobrach, następnie ten sam proceder powtó-
rzono na rynku we Lwowie, poczem osadzono Bolkow-
skiego na 6 miesięcy in fundo wieży zamku lwowskiego. ^)
^) Agr. Lwowskie, tom 395 pp. 1056—1064.
II.
ŻOŁNIERZ SWAWOLNY. ZWIĄZKI WOJSKOWE. BEZKARNOŚĆ BUN-
TOWNIKÓW. Wypłaty zaległego żołdu. Listy przypo-
wiEDNiE. Wybrańcy. Ciurowie. Werbunki zagraniczne.
Ucisk wojskowy. Stacye. Lisowczycy.
Zaraz po Tatarzynie szedł żołnierz swawolny, lepszy
od Tałarzyna chyba tylko tern, że wsi nie palił i jeńców
nie brał. Pod względem wojskowym nie było chyba kraju,
w którym by się tak ścierały ostateczności, jak w Polsce.
Nie miała stałej armii a miała najdotkliwszy ucisk żołnier-
ski, nie miała żołnierza dla siebie a miała go na export
zagraniczny, miała go na export zagraniczny, a sama im-
portowała go z Węgier, z Wołoch, z Niemiec. W tych
czasach i w tych ziemiach, o których piszemy, żołnierz
swawolny był ciężką a nieustającą plagą, i nie masz ta-
kiego roku, w którymby akta województwa ruskiego nie
były przepełnione protestacyami i pozwami przeciw rot-
mistrzom swawolnych chorągwi lub nieskończenie dłu-
giemi wykazami szkód i gwałtów, dokonanych przez nich
nietylko w dobrach królewskich i duchownych, ale nawet
i w nietykalnych szlacheckich. Najsrożej cierpiał lud, wy-
dany na pastwę zdzierczego żołnierstwa i jego t. zw. sta-
cyj. Na klęskę tę chroniczną składały się dwojakie przy-
186 PLAGI ŻYWOTA
czyny: wyjątkowe i stałe. Wyjątkowemi nazwać można
wypadki z czasów Zygmunta III., zwłaszcza z pierwszego
okresu jego panowania, wojny zewnętrzne z Szwecyą,
Moskwą, Turcyą, wojna domowa wywołana rokoszem
Zebrzydowskiego i nie lepsze od niej wojny prywatne,
dalej wyprawa Mniszchowska do Moskwy z Dymitrem
Samozwańcem i niemniej może nieszczęsne wyprawy ma-
gnatów polskich, Mohiłowych zięciów, podejmowane na
własną rękę do Wołoszczyzny, a w końcu zezwolenie
dane przez króla na werbowanie w Polsce żołnierza na
posługi zagraniczne. Stałemi przyczynami były brak wszel-
kiej ściślejszej organizacyi wojskowej, opłakany zawsze
stan skarbu, który nie pozwalał na regularną wypłatę
wojska, brak karności, wydawanie listów przypowiednich
osobistościom dwuznacznym i awanturniczym, niesłycłiana
gdzieindziej pobłażliwość władzy i samego społeczeństwa,
i w końcu ów nieszczęsny anarcłiiczny zwyczaj wojsko-
wych konfederacyj, które nieukarane, jak należało, zaraz
w początkach, przeszły w rodzaj uprawnionej instytucyi.
> Spełniła się widzę wielkiego hetmana Jana Zamoy-
skiego przestroga — powiada Starowolski — mądrze upa-
trzona, który przewidział w senacie na sejmie, kiedy pier-
wszej konfederacyi żołnierskiej, gdy ją w Samborze sta-
nowili, nie skarano: >Ja nie będę tak długo żyw, ale
uczuje ojczyzna, co nieskaranie tej pierwszej konfederacyi
złego potem narodzi.c ») Piąta to już za mego wieku se-
dycya żołnierska — mówi na sejmie w r. 1624 hetman
polny litewski Krzysztof Radziwiłł — nie pomnę gliniań-
skiej, bom był dzieckiem; dwie ich było za hetmana Za-
moyskiego, trzecia inflancka za Chodkiewicza nieboszczyka,
czwarta moskiewska, piąta dzisiejsza.^ Lata 1603, 1604,
1613 do 1615, 1622, 1644, 1648, 1659 były latami ciągłych
^) Reformacya obyczajów polskich. Wyd. Tur.
Str. 114.
PLAGI ŻYWOTA 187
buntowniczych związków wojskowych, latami ciężkiej
klęski, która w pierwszym rzędzie przygniatała nieznośnem
swem brzemieniem województwo ruskie, a osobliwie mia-
sta i lud. Wszystko to uszło bezkarnie hersztom tych
anarchij wojskowych — stracenie okrutną śmiercią we
Lwowie Karwackiego, Skipora, Borowskiego i kilkunastu
ich towarzyszy w r. 1615 było wyjątkowym, dorywczym
aktem energji, improwizowanym przypadkowo epizodem.
Ołówniejsi od nich winowajcy pozostali bezpieczni w kraju,
a cała akcya przeciw nim wytoczona skończyła się na
pozwach królewskich i hetmańskich lub na infamji, którą
z nich wkrótce zdejmov/ano.
Ludwik Poniatowski, który według słów uniwersału
hetmana Żółkiewskiego z r. 1608 wielką część Korony
począwszy od granic pruskich aż tu do naszych krajów
splądrował, zacne senatory i miasta poszacował, depredo-
wał, gwałty uczciwym białogłowom poczynił i inszych
wiele rzeczy złych przykładem gorszym snąć niż Nale-
wayko narobił, nakoniec będąc napominany, aby tego za-
niechał, miasto tego teraz pod jarmark do Lublina oby-
czajem nieprzyjacielskim przyciągnąwszy, kupcy złupił
i podarł, tak że już i commercia ustać muszą i Korona do
wielkiego niedostatku przyjdzie i t. d. ') — ten Ludwik
Poniatowski bawi bezkarnie w kraju, żeni się z wdową
po Dyable Stadnickim i żyje sobie spokojnie i bezpiecznie
jak każdy inny cnotliwym obywatel.
Wacław Pobidziński, według słów pozwów królew-
skich z r. 1614, O opuścił wojska Rzeczypospolitej z swo-
jemi rotami w czasie wojennym, zdradził króla Zygmunta
Iii. w najkrytyczniejszej chwili kampanji jego moskiew-
skiej, wchodził w związki z nieprzyjacielem a nawet z Ta-
^) Agr. Przemyskie, tom 324 p. 357. Cf. Pisma
Żółki ewskiego.
^) Agr. Przemyskie, tom 330 pp. 134—8.
188
PLAGI ŻYWOTA
tarami (cum barbaris) ; pod pozorem konfederacyi, choć
mu się nic nie należało, wtargnął z swojemi bandami do
Polski, dobra królewskie, duchowne i szlacheckie niszczył,
rabował, wyludniał, przy wypłacie zaległego żołdu osobno
Fig. 19.
Wybraniec. Z współczesnego malowidła w zamku podhoreckim.
dla siebie 24.000 zł. tytułem »karmowego« wymusił, a ru-
szywszy w szyku bojowym na miejsce wypłaty, obóz tam
roztoczył, okolicę do koła zrabował i z ziemią zrównał,
przygotowane na wypłatę wojska pieniądze gwałtem za-
PLAGI ŻYWOTA 189
brał i komisyc do wypłacania wyznaczoną pojmał i pod
strażą zatrzymał, następnie na Warszawę chciał ruszyć
i tym sposobem dwuletni żołd, który mu się wcale nie
należał, iuxta libitum wydarł, a cłicąc się z góry ubezpie-
czyć przed następstwami swojej zuchwałości, przymusił
groźbami komisarzy Rzeczypospolitej, aby mu wystawili
asekuracyę bezkarności, i posuwając to zuchwalstwo swoje
do ostatecznych kresów, groźbą zbrojnej opresyi kraju
i otwartych gwałtów taką samą asekuracyę wymógł na
królu i senacie — zgoła jako skończony łotr i buntownik,
jako bezczelny contemptor legam dmnamm et humanarum,
dopuścił się całego szeregu najnikczemniejszych zbrodni,
z których najlżejsza powinna go była zawieść na szubie-
nicę lub pod topór kata — a za to wszystko co mu się
stało? Nic. Urąga z pozwów królewskich i mieszka sobie
bezpiecznie w ziemi przemyskiej, a co więcej, już w r.
1616 szlachta na sejmiku wiszeńskim w instrukcyi danej
swym posłom wnosi za nim instancyę, bo »będąc między
nami dawał dostateczną sprawę niewinności swej i jawnie
oświadczał //rf^/w suam in rempublicam ! ') A kiedy król
mimo to pozwów nie cofnął, szlachta po raz drugi w r.
1618 uchwala na sejmiku instancyę za Pobidzińskim i do-
maga się, aby -Król Jegomość z nim w sąd swój zacho-
dzić nie raczył i od pozwu na sąd sejmowy uwolnił. - *)
Józef Ciekliński, fatalnej pamięci marszałek konfede-
racyi wojskowej r. 1613, oskarżony o zdradę stanu, obrazę
majestatu, bunt wojskowy, złamanie przysięgi żołnierskiej,
otwartą zdradę w obec nieprzyjaciela, o gwałty, rabunki,
kradzież koronnych klejnotów moskiewskich, defraudacyę
sum olbrzymich z skarbu publicznego i o inne niezliczone
łotrowstwa i zbrodnie — jak to czytamy w pozwach kró-
^) Agr. Przemyskie, tom 332 p. 469.
-) Agr. Przemyskie, tom 334 p. 54.
190 PLAGI ŻYWOTA
lewskich*) — ten sam Ciekliński już w następnym roku
otrzymuje za zgodą króla glejt hetmański od Stanisława
Żółkiewskiego, proklamowany na czterecłi rogach lwow-
skiego rynku, i to nie na podstawie jakiejś czynnej po-
kuty, jakiegoś aktu rzetelnej skruchy, ale według słów te-
goż glejtu na zasadzie »zwyczaju dawnego, zachowałego
w Rzeczypospolitej, który każdemu zostawuje plac wolny
do zasługowania się Jego Król. Mości i Rzeczypospolitej —
tak też i p. Ciekliński, będąc dekretem Króla Imci prze-
sądzony i wyłączony z społeczności Rzeczypospolitej,
prosił, aby mógł surowość prawa pospolitego mężnym
i odważnym postępkiem zmiękczyć....*^)
Żółkiewski odwołuje się tu do zwyczaju x dawno za-
chowałego<, malującego doskonale szlachetność i rycer-
skość natury polskiej, dla której tylko czyn bohaterski na
polu chwały, tylko dowód heroicznej waleczności w obro-
nie ojczyzny, miał wagę rehabilitacyi. Jakoż wiemy, że in-
famis, któremu dano taką sposobność odzyskania czci, do-
konywał nierzadko cudów odwagi, igrał ze śmiercią jakby
szaleniec lub samobójca, przepasywał się szarfą czerwoną
i jako straceniec szedł na kule i szable. Mawiano nawet:
^Bije się jak infamis.^^^ Opowiada Jakób Maxymilian Fre-
dro w liście pisanym '^) w r. 1628 z obozów Koniecpol-
skiego, że kiedy Czarniecki i Bukowiecki ważyli się pod
Brodnicą na coś, co już nie było zwykłą walecznością ale
szaloną imprezą junacką, ^towarzystwo dziwując się im,
pytali, czy to infamis dla rekuperowania czci taką czyni
odwagę ?« Zmywanie plamy krwią było tedy niewątpli-
wie pięknym zwyczajem, ale czy wystarczało w takim
wypadku, jak Cieklińskiego, czy uznawanie czynu niepo-
spolitej waleczności za dostateczną expiacyę otwartej
^) Agr. Lwowskie, tom 369 pp. 39—43.
2) Agr. Lwowskie, tom 370 p. 2723.
^) Przyłęcki, Pamiętnik o Koniecpolskich, str. 147.
W liście do ks. kanclerza Zadzika.
PLAGI ŻYWOTA 191
zbrodni, otwartej zdrady, bez poprzedniego od-
bycia kary, było ze stanowiska publicznego ładu i prawa
rzeczą rozumną i sprawiedliwą? Czy nie uzuch walało ono
śmialycłi a awanturniczych charakterów, czy nie było dla
nich rodzajem patentu na bezkarność i czy była w tern słu-
szna miara winy i pokuty, szkody i nagrody?...
Województwo ruskie już dla swoich licznych i ob-
szernych królewszczyzn , zajmywały bowiem 440 mil
kwadratowych t. j. trzecią część całej powierzchni, było
najbardziej wystawione na ucisk związkowego żołnierza,
który dzielił między siebie dobra królewskie, duchowne
i opackie, a jak te nie wystarczały, także i szlacheckie,
i wybierał dla siebie -chleba t. j. kontrybucye, żyjąc z uci-
sku ludności, dopóki nie zaspokojono jego pretensyj.
Lwów był najczęściej siedzibą komisarzy, mianowanych
do ugody i wypłaty, i widownią targów z pełnomocni-
kami związkowego koła. Nie wiedzieć, co sprawiało
widok przykrzejszy, czy staranie się komisarzy o pie-
niądze, przybierające niekiedy formę osobnej kontrybucyi
i zdzierstwa, niekiedy zaś niegodnej żebraniny o pożyczki
i zaliczki u bogatych osobistości, u dzierżawców myt,
ceł i czopowego, u żydów, jak n. p. u sławnej żydówki
lwowskiej Róży Nachmanowej, której schlebiano na-
wet tytułem > szlachetnej - — czy też targowanie się
uporczywe z konfederatami, ujadanie się o zniżenie
sumy wymaganej na pokrycie zaległego żołdu przez po-
trącenie -wybranego chleba. « Komisarze wśród targów
dobywali z pod ziemi pieniądze, naruszali nawet obce de-
pozyty, jak n. p. w r. 1630 depozyt złożony na ratuszu
lwowskim przez księcia Władysława Ostrogskiego a wy-
noszący 22.000 zł.,^) związkowi opuszczali stopniowo, czyli
O Agr. Lwowskie, tom 381 p. 1621—1691. Oblała
Regestrationis et stipendiorum per Exercitum Regni etc Akt
oryginalny z podpisami i pieczęciami komisarzy.
192 PLAGI ŻYWOTA
jak to piękniej brzmiało: » darowywali « coś Rzeczypospo-
litej. W r. 1613 opuścili po 100 zł. z konia; w r. 1634
komisarze byli daleko szczęśliwsi w swoich targacłi, bo
dobili do ^l szczęśliwego brzegu ukontentowania wojsk,
Fig. 20.
Wybraniec. Z współczesnego malowidła w zamku podhoreckich.
a to przez zgodę z temi wojskami Jego Król. Mości tak
konnem, które za porachowane w skarbie circiter pół-
szesnaście milionów na siedmiu milionach go-
towych a ósmym milionie w fantach, dziewiątym w pro-
PLAGI ŻYWOTA 193
wentach i innych sumach publicznych bez potrącenia
chlebów wybranych pozostać się deklarowało ; jako i z fan-
teryą, która za jedenaście milionów w skarbie po-
rachowanych na czterech milionach i 300.000 zł.
przestała, byle tylko w czasie od tychże obudwu wojsk
zamierzonym a osobliwie najdalej ad diem 15 februarii wspo-
mnione miliony tu we Lwowie gotowe były.«*)
Wydawanie lekkomyślne » listów przypowiednich« na
rotmistrzowstwa, t. j. autoryzacyj deformowania rot kon-
nych lub pieszych na posługi Rzeczypospolitej, było pra-
wdziwą fabryką swawolnych kup żołnierskich. List przy-
powiedni zawierał surowe napomnienie, aby rotmistrz
z zaciągiem swoim szedł do obozu przystojnie i bez czy-
nienia szkód ludności — ale była to tylko czcza formułka,
zwłaszcza jeźli się zważy, że często taki list przypowiedni
był mieczem w ręku szalonego, patentem na rozbój pu-
bliczny. Dawano listy przypowiednie ludziom, którzy się
ledwie co otrząśli z zadekretowanej na nich infamji, i to
nie drogą prawnego uczynienia zadość sprawiedliwości
ale drogą t. zw. sublewacyi, dawano je znanym już i gło-
śnym gwattownikom i burzycielom publicznego spokoju,
jak n. p. Zygmuntowi i Stanisławowi Stadnickim, synom
Dyabła, dawano nawet szczerym opryszkom jak n. p.
w r. 1619 infamisowi Rapackiemu. Gorzej jeszcze bywało
z listami przypowiedniemi, wydawanemi cudzoziemskim
kapitanom, zawodowym przekupniom krwi ludzkiej, rozłaj-
daczonym landsknechtom niemieckim, awanturnikom szkoc-
kim i francuzkim, którzy formować mieli dragonie lub pie-
chotę niemieckiego autoramentu z chłopów polskich na
usługi wojenne Rzeczypospolitej. Taki cudzoziemiec, nie-
przywiązany niczem do kraju, wiedziony tylko chciwością
zysku, starał się o list przypowiedni głównie na to, aby
okradać skarb Rzeczypospolitej i nieszczęśliwego żołnierza.
1) Agr. Halickie, tom 124 pp. 385—8 (fragment).
13
194 PLAGI ŻYWOTA
Okradał Rzeczpospolitą, bo nie miał nigdy tyle głów pod
chorągwią, za ile mu płacił skarb publiczny, okradał żoł-
nierza, bo nie dawał mu ani części tego, co brał na jego
utrzymanie. Ćwierć (t. j. koszt utrzymania przez jeden
kwartał) wynosiła na dragona 33—39 zł., z czego i trze-
ciej części nie wydawał nań rotmistrz. Starowolski nie
przesadza, utrzymując, że rotmistrze cudzoziemscy dawali
chłopom po Szostaku albo po orcie t. j. po trzy grosze
na miesiąc; reszta tonęła w ich własnym mieszku.
Czytając ciągle o pułkach »cudzoziemskich,« o pie-
chocie »niemieckiej,« o dragonach i rajtarach (Reiter), uni-
formowanych po niemiecku lub szwedzku, dowodzonych
przez Szkotów, Francuzów, Włochów a najczęściej Niem-
ców, słuchających komendy w języku niemieckim, odnosi
się wrażenie jak gdyby to rzeczywiście zawsze były woj-
ska zaciężne obce, werbowane w Niemczech, na Węgrzech
lub Szlązku — tymczasem byli to najczęściej chłopkowie
polscy. Dragonów i rajtarów formowanych w wojewódz-
twie ruskiem przez oficerów Niemców nazywają akta wy-
raźnie: Ruthenos et agrestes, habitu vero Oermanos. Odyby
kapitanowie cudzoziemscy, którym król dawał listy
przypowiednie na takie formacye, byli uczciwymi ludźmi
a nie należeli przeważnie do klasy profesyjnych awantur-
ników, szukających fortuny po najciemniejszych niekiedy
ścieżkach, zaciągany przez nich chłop polski byłby do-
skonałym żołnierzem — ale i tak przecież, jak było,
pułki i chorągwie regularne cudzoziemskiego autoramentu,
a zwłaszcza te, w których przeważał chłop polski, ćwi-
czone w służbie polowej, w obrotach i władaniu bronią,
słuchające ślepo komendy, posłuszne, karne i zaprawne do
tworzenia taktycznych jednostek, oddawały nieocenione
usługi, zwłaszcza w nieszczęsnych latach wojen kozackich
i szwedzkich, biły się walecznie, a zmuszone do odwrotu, nie
uciekały bezładnie, ale i w odwrocie zachowywały szyk
i zwarcie odporne. Nie miały może fugi i fantazyi chorą-
PLAGI ŻYWOTA 195
gwi szlacheckich, które wichrem wpadały na szeregi nie^
przyjacielskie, ale których w- razie niepowodzenia ten^ sam
wicher rozmiatał w nieładzie i rozsypce — były one grzbie-
tem wojska, terra firma wśród nieujętych w brzegi dyscy-
pliny fluktów pospolitego ruszenia.
Ile razy czytamy o tych rajtarach polskich, przycho-
dzi nam na myśl bezimienny rajtar- l^ohater i akt hero-
icznej cnoty żołnierskiej, przekazany potomności przez
dwóch świadków naocznych, Daleyrac^a i Diakowskiego;
Pod Parkanami. Szyki polskie złamane przemocnym naci-
skiem Turków uchodzą z pola. Panika. Król Jan III. po
rozpaczliwych a daremnych próbach powstrzymania zde-
moralizowanych hufców, prawie ostatni z ostatnich zwraca
konia do odwrotu. Opuszczają go wszyscy, tylko jeden
Czerkies i koniuszy kor. Matczyński towarzyszą mu wier-
nie w najwyższem niebezpieczeństwie. Król otyły, zmożony
trudem boju, nie może uchodzić szybko, koń pod nim
słabnieje, ledwie go unieść może przez pola poorane, roz-
grzęzłe. Zgiełk uciekających taki, że król ma kolana i ra-
miona pogniecione od koni i zbrój uchodzących żołnierzy.
Pościg turecki już go dopada, dzidy spahisów godzą już
w głowę bohatera z pod Wiednia. Jak huragan mijają go
husarze, pancerni, towarzysze chorągwi szlacheckich, nikt
z nich nie spieszy z pomocą. Życie króla wisi na włosku.
Daremnie woła Matczyński: » Mości panowie! Widzicie,
kto jest! Wstrzymajcie konie, salwujcie króla !« Nikt się
nie zatrzymuje; jedni odpowiadają: »l nam życie miłe!«,
drudzy jeszcze gorzej, bo niepoczciwie — wszyscy pę-
dzą dalej, myśląc tylko o sobie. W tej chwili, ostatniej
i najgroźniejszej, kiedy już król czuje gorący oddech koni
tureckich za sobą, mija go uchodzący rajtar polski. Mat-
czyński woła: >Panie rajtar, wstrzymaj konia, pilnuj nas !«
I oto rajtar w jednej chwili wstrzymuje konia i staje po
zadzie króla. Tymczasem Turek jeden z dzidą sadzi z boku
na króla. Matczyński woła: »Zmiłuj się, panie rajtar, obróć
13*
196 PLAGI ŻYWOTA
się na tego Turczyna !« Żołnierz zwraca się natychmiast
w wskazaną stronę i powala Turka na ziemię wystrzałem
z bandoletu. Następują dwaj inni Turcy, rajtar stoi murem,
zwiera się z nimi, walczy, słychać strzały i szczęk szabel —
król uratowany! Co się stało z rajtarem, nie wiadomo;
nikt nie wiedział, czy poległ, czy też dostał się do niewoli,
nie można się też było dowiedzieć jego nazwiska. Ten
rajtar-bohater, godzien spiżowego pomnika, to był prosty
chłop polski.')
Ale ten niezrównany materyał marniał pod ręką chci-
wych i nieludzkich cudzoziemców. Taki najemny Niemiec-
kapitan, który go werbował, starał się przedewszystkiem
o to, aby na nim zarobić. Nim go do obozu doprowadził,
włóczył się z nim po wsiach królewskich i duchownych,
każąc mu się żywić kosztem chłopów, a włóczył go tak
niekiedy przez trzy i sześć miesięcy, bo mu się rachowały
przez ten czas t. zw. ćwierci, to jest żołdy kwartalne,
które szły do jego kieszeni. Niewypowiedzianą też była
nędza tych biednych chłopów polskich, zaciągniętych pod
chorągwie rajtarskie i dragońskie. Wierszopis-anonim, współ-
cześnik Wacława Potockiego, kreśli nam obrazek z natury,
któremu nikt nie odmówi prawdy, kto nieco bliżej poznał
stosunki wojskowe XVII. wieku:
Pan major drabny wóz lanc do obozu wiezie,
W inszych kilkanaście par wołów ledwie lezie
Z chorymi żołdakami, których ode Lwowa
Począwszy, z skurczonego brzucha boli głowa.
Na zdrowszych jeszcze woła: Maszir! póki mogą
Choć pomału zgłodniałą postępować nogą ^)
*) Mikołaja Diakowskiego, Dyaryusz wiedeńskiej
okazyi w Zbiorze Pamiętników Niemcewicza, tom V str. 268 — 9
i Pamiętnik Daleyrac'a, tamże t IV str. 441.
*) A. Bruckner, Spuścizna rękopiśmienna po Wacławie
Potockim (Rozprawy Akad. Um. Wydz. filolog.) str. 261.
PLAGI ŻYWOTA
197
Nie dziw, że taki żołnierz żył własnym przemysłem,
że łupił cliłopa, kradł i rozbijał. Nie była ło zresztą oso-
bliwość polska; w wszystkicłi państwach europejskich
współczesnych działo się tak samo, niekiedy gorzej jeszcze.
Co więcej, Polska była jedyną, która miała armię obywa-
Fig. 21.
Dragon. Z współczesnego malowidła w zamku Podhoreckim.
telską, czysto-narodową, bo złożoną z całej szlachty, obo-
wiązanej do pospolitego ruszenia, a jedną z pierwszych,
która zdobyła się na zawiązki kadr stałych, złożonych
z ludu. Takim zawiązkiem byli wybrańcy — instytucya
stworzona w r. 1578 przez króla Stefana, która gdyby
198 PLAGI ŻYWOTA
była pielęgnowana i rozwijana statecznie, starczyłaby była
Polsce za rodzaj stałej armii rezerwowej, dobrze wyćwiczo-
nej, regularnej, karnej, na każde zawołanie gotowej. Według
uniwersału tego króla z każdycłi 20 łanów w dobracłi
królewskich miał być obrany jeden człowiek, » któryby się
sam do tego miał dobrowolnie, między inszymi śmielszy
i do potrzeby pochopniejszy ; będzie wolen od wszystkich
powinności, jako czynsze, pobór łanowy, od podwód i in-
nych onera, angaryj i preangaryj. Co kwartał do rotmi-
strza swego na miejsce oznaczone stawić się ma do mon-
strowania z rusznicą, szablą, siekierką, w sukni barwy
takiej, jaką rotmistrz naznaczy, z inszymi podobną, proch
też swój i ołów ma mieć.« ^) W r. 1589 wobec groźby wojny
tureckiej błysnęła myśl świetna ale niestety płonna, aby
obok wybranieckiej piechoty zorganizować także wybra-
niecką jazdę. Z có dziesiątego łanu miał być wybierany
pachołek na koniu w zbroji, a województwa miały wy-
znaczać rotmistrzów. Ale szlachcie nie podobał się ten
projekt. Bała się chłopskiego wojska. »Jakożby to niebez-
pieczna nam rzecz była, bron swą odpasawszy od boku
innemu ją dać. Dobrze to tak u nas postanowiono, żeby
był rotmistrz, towarzysz i pacholik w rocie« — powiada
Bielski.
W energicznej i rozumnej dłoni Batorego młoda in-
stytucya wybrańców rozwijała się dzielnie, stawiała do boju
kilkutysięczny korpus. Osierocona śmiercią swego twórcy
zaczęła upadać szybko; w r. 1616 odzywa się już na sej-
mie skarga, »iż liczba wybrańców do wielkiego zmniej-
szenia przyszła, tak że ich na służbie Rzeczypospolitej
bardzo mało bywa^ Konstytucya z tegoż roku miała na
celu ratować wybraniectwo od ostatecznego upadku, na-
kazywała starostom, dzierżawcom i ekonomom dóbr kró-
lewskich, aby wydawali sprawiedliwie wybrańców, aby
^) Polkowski, Sprawy wojenne króla Stefana, p. 117.
PLAGI ŻYWOTA 199
ich nie przymuszali do płacenia podatków i do żadnych
robót a to pod karą 500 grzywien ; ^) król Zygmunt III.
wysyłał do starostów swych w województwie ruskiem,
które miało dostarczać największego kontygentu wybra-
nieckich żołnierzy, to surowe to błagalne mandaty, jak
n. p. w r. 1618 do Piotra Opalińskiego, jako starosty ro-
hatyńskiego, w których wybrańców mieć chce wolnymi
»od wszelakich robót, czynszów, zaciągów i inszych po-
datków,* i nadaje im »zupełną wolność używania maję-
tności swych, t. j. zupełnych trzech łanów roli, paszy tak
polnej jak i leśnej, jezior, rzek, rąbania drzew w puszczach
i lesiech królewskich krom pustoszenia ich, a to na dom
i własne potrzeby, a jeśliby po łanie albo po włóce zu-
pełnej nie mieli, tedy im mają być wymiedzone.« '^) Wysyła
król rotmistrzów z listami przypowiedniemi po wybrańców
do swoich dóbr ruskich ; każdemu rotmistrzowi wyznacza
płacę miesięczną 25 zł. ; mają zbierać » ludzie do boju i dzieła
rycerskiego sposobne, nie luźne ale osiadłe dziedzice« ^) —
w ogóle nie brak starań o utrzymanie tak ważnej i obie-
cującej instytucyi, ale rozbijają się one wszystkie o opór
starostów i dzierżawców i świadczą tylko o tej samej
niemocy króla, jakiej będziemy mieli bardzo smutne przy-
kłady, gdy nam przyjdzie mówić o opiece nad ludem w kró-
lewskich włościach. Dzierżawcy ekonomij królewskich
krzywdzą zuchwale i bezkarnie wybrańców, odbierają im
łany, zmuszają ich do pańszczyzny; trafiają się przykłady,
że żołnierz, który wraca z wojny, widzi się bez ziemi
i bez dachu. Świadczą o tem protestacye w aktach, liczne
glejty, których nikt nie szanuje, i liczne mandaty królew-
skie, których nikt nie słucha. Objaw to bolesny naszej
przeszłości, że nikomu się ani śni o usunięciu instytucy]
^) Volumina Legum, tom 111. p. 133 — 4.
^) Agr. Halickie, tom 118 pp. 301—2.
») Agr. Halickie, tom 114 p. 342.
200 PLAOI ŻYWOTA
jawnie szkodliwych, anormalności prawnych i administra-
cyjnych, wydających społeczeństwo na pastwę nierządu
i samowoli — ale kiedy zaczyna upadać instytucya jakaś
wysoce pożyteczna, a to nie brakiem własnej żywotności,
ale niedołęztwem, egoizmem i karygodnem niedbalstwem
tych, którzy pielęgnować ją i czuwać nad nią byli po-
winni, zaraz zgoda na to, aby ją znieść i usunąć, bo to
radykalny środek pozbycia się raz na zawsze kłopotu
i obowiązku. Tak się też stało i z instytucya wybraniecką.
Na sejmie z r. 1649 zapada uchwała: »lż włoki wybra-
nieckie in tantum abusum przyszły, iż Rzeczpospolita
z wybrańców żadnego pożytku nie ma, owszem obywa-
telom koronnym częstemi przechodami bardzo są
uciążliwe,* więc każdy starosta albo dzierżawca za-
miast uzbrajać i dostawiać wybrańca, ma z każdej włoki
wybranieckiej wnieść 60 zł. równocześnie z opłatą kwar-
cianą.
Wielka myśl Batorego : zorganizowanie armji z ludu,
stworzenie regularnych pułków z dzielnego, bitnego i kar-
nego polskiego chłopa, gdyby się była stała rzeczywisto-
ścią — na jakiejże wyżynie postawiła by była Polskę,
i ktoby jej l)ył silen w Europie ! Niestety, cnoty żołnierskie
polskiego chłopa odkryto zbyt późno, a wyzyskały je do-
piero rządy rozbiorowe, chociaż nie brakło i w czasach
naszego opowiadania licznych i świetnych dowodów, ile
w nim było waleczności. Te »pacholiki,« te pogardzane
»ciury,« ta »czeladź,< której bardzo wielka liczba, czyli jak
mawiano, » sroga rzecz « bywała zawsze w obozach pol-
skich na usługi szlachty i przy taborach, zapisała się
w dziejach wojennych niejednym świetnym czynem mę-
stwa, którego jej pozazdrościć mogli jej panowie. Na
chwałę wojenną Lisowczyków zarobiły w całej może poło-
wie ciury i czeladź obozowa, która w Wirtembergii w nie-
wielkiej liczbie uderzyła raz na trzy kornety rajtarów i 500
ćwiczonej niemieckiej piechoty, rozprószyła jazdę, wysie-
/^*=
l^^r^^
6
^
a
O
2
O
CVI
202 PLAOI ŻYWOTA
kła piechotę, zdobyła 8 cłiorągwi, a sama miała dwócłi
w zabitycłi a łrzecłi rannycłi;*) w r. 1610 pacholikowie
szturmem zdobyli moskiewski bardzo obronny zameczek
Rostów, w r. 1649 pod Zborowem luźna czeladź obo-
zowa zrobiła wycieczkę, położyła trupem kilkuset koza-
ków i Tatarów, zdobyła bateryę i trzy cłiorągwie nieprzy-
jacielskie; podczas wojen szwedzkich ciurowie uderzyli
na nieprzyjaciół w Łęczycy i haniebną im zadali klęskę;
taż sama » hołota obozowa« odebrała Szwedom Warszawę
— czyn wielkiej waleczności, któr> uwiecznił Potocki
w swojej Wojnie Chocimskiej :
Szkoda ich lekceważyć, kędy co z zdobyczą,
Pewnie ani postrzałów ani ran nie liczą,
Dali próbę odwagi w szwedzkiej onej wrzawie,
Gdy szturmem Wittemberga dostali w Warszawie,
Który wczoraj tryumfy swoje mierzył w strychy,
Nie wojsko, nie żołnierze, Helik go wziął lichy,
Aleć i w tę straszliwą z pogaństwem tumieją
Nieraz pokazowali, co mogą, co śmieją.
Ta myśl narodowego regularnego wojska, złożonego
z zagonowej szlachty i z ludu, ćwiczonego na wzór nie-
miecki, przebłyskiwała także szlachcie województwa ru-
skiego, jak tego mamy dowód w laudum sejmiku wiszeń-
skiego z r. 1630, która opiewa: » Agitowane dawno bywały
artykuły sejmiku tego i z inszych województw, aby żoł-
nierza cudzoziemskiego nie zaciągać, upatrując w tem nie-
które pericula Rzeczypospolitej, lecz że pp. regimentarzom
wojennym taki służby wojennej sposób bardzo się zda
być potrzebny, przetoż to widząc w narodzie naszym
polskim, któremu męztwo jest wrodzone, że ad quaevis
genera armorum dowcipni są i prędko mogą być wpra-
^) Dębołęski, Przewagi Elearów, str. 90.
PLAGI ŻYWOTA 203
wieni, czegośmy doznali w pruskiej expedycyi w piechocie
pana Rożnowej, jako mu ło sami cudzoziemcy przyzna-
wali, nie chcemy w łem puścić cugu inszym nacyom, ale
raczej tego ćwiczenia w służbie wojennej cudzoziemskim
sposobem narodowi swemu ziścić, więc i tego chleba,
jaki cudzoziemcy za nieobaczeniem się naszem od nas
biorą, wolimy.* *) Do tej argumenłacyi dodać było można
jeszcze jeden przeważny powód: niepewność i zdradzie-
cką niewierność cudzoziemskiego żołnierza, który wśród
kampanji uciekał z marszu, z obozu, z pola bitwy. Liczne
tego przykłady były podczas wojen kozackich. Marcin
Kalinowski, hetman polny kor., wzywa w r. 1651 uniwer-
sałem starostów, burgrabiów, burmistrzów i wójtów, aby
imali dragonów i pieszych cudzoziemskich żołnierzy, któ-
rych »niezmierna liczba czeladzi Niemców, konie, ryn-
sztunki i insze dostatki pobrawszy^< uciekła mu z marszu,
kiedy wyruszył z pod Kamieńca, aby połączyć się z woj-
skiem królewskiem i to właśnie w chwili, kiedy »nieprzy-
jaciela na sobie trzymał i za łaską Bożą szczęśliwie się
z nim rozprawiał. « ^) Nawet Węgrzy nadwornej piechoty
uciekali gromadnie, wziąwszy żołd z góry, jak to np. miało
miejsce w r. 1628.
Wracając do swawoli żołnierskiej nie możemy po-
minąć, że przyczyniło się do niej w znacznej mierze po-
zwolenie króla i senatu na werbowanie jazdy polskiej dla
austryackiego cesarza. Zygmunt 111. udzielił takiego ze-
zwolenia hr. Althan, który wydawał listy przypowiednie
na rotmistrzowstwa ludziom najgorszej sławy. Władysław
IV. poszedł za przykładem ojca i pozwolił Maciejowi Ar-
noldi de Klarstein zaciągać w Polsce żołnierzy do słu-
żby austryackiej. ^) Los tych nieszczęsnych chłopów pol-
Agr. Lwowskie, tom 381 p. 1539.
2) Agr. Lwowskie, tom 401 p. 1133.
») Agr. Lwowskie, tom 38 6pp. 1362— 5, 147311493.
204 PLAGI ŻYWOTA
skich i tej drobnej szlachty, która się dostała w ręce ta-
kiego niemieckiego werbownika, był najczęściej niewypo-
wiedzianie opłakany. Handel żołnierzami był specyficznie
niemieckim przemysłem — uprawiano go w Niemczecłi
w najnikczemniejszy sposób jeszcze do samego końca
XVIII, wieku. W czasie naszego opowiadania kwitnął,
a żywego towaru szukał z predylekcyą w Polsce, gdzie
to niestety ucłiodziło bezkarnie. Około roku 1645 głośny
był w całej Polsce łotrowski czyn jednego z takicłi nie-
mieckicłi werbowników, Truchsessa. »Z żalem nam to sły-
szeć przyszło — czytamy w laudum sejmikowem szlachty
województwa ruskiego — że Truchsess Prusak 300 szla-
chciców mazowieckich jakoby na służbę Cesarza Jego
Mości zaciągnąwszy, republice weneckiej na galery za-
przedał, który aby o to na przyszłym sejmie pozwany
condignas sceleri suo poenas odniósł, gorąco starać się
będą posłowie nasi.« Zaprzedaną szlachtę wydźwignął
z tej niewoli Jan Zamoyski, starosta kałuski, a sejmik wi-
szeński uchwala, aby mu za to honorifica była uczyniona
mentio.<^ ')
Najemne, dla służby obcej w Polsce zwerbowane
chorągwie, ciągnąc za granicę pustoszyły wszystko, co
leżało na ich szlaku, dopuszczały się najzuchwalszych
gwałtów i rabunków, jak n. p. rota infamisa Rapackiego,
który zaciągnąwszy się w służbę cesarską w r. 1619
splądrował ziemię przemyską. *) Mimo najgorszych do-
świadczeń, mimo klęsk, jakie sprowadzały na kraj takie
roty wracające z obczyzny, gdzie się nauczyły żyć prze-
ważnie łupem wojennym — nie zdobyto się w Polsce
nigdy na tyle energji, aby postawić kres takim zaciągom.
Werbowano polskiego żołnierza do Niemiec, do Wołoch,
do Węgier; a czy to idąc w obcą służbę czy z niej wra-
^) Agr. Sanockie, tom 158 pp. 1175 — 6.
*) Agr. Przemyskie, tom 337 p. 2146.
206 PLAOI ŻYWOTA
cając, chorągwie takie rozpisywały sobie samowolnie sta-
cye, uciskały lud, łupiły miasta. Szczytem rozpasania żoł-
nierskiego była swawola Lisowczyków, którycłi niesły-
cłianej drapieżności dorównywała cłiyba tylko niesłycłiana
także icłi waleczność. Lisowczycy, kwiat i szumowina za-
razem fantazyi polskiej, kipiący ferment szlacheckiego
temperamentu, rycerze bez trwogi i bez honoru, bohate-
rowie i łotry zarazem, których »Bóg nie chciał, a dyabeł
się bał,« sława i niesława szabli polskiej w całej Europie
— to zjawisko naszej przeszłości, na którem się można
uczyć, jak najwyższe zalety skojarzyć się mogą z najniż-
szemi instynktami, jeżeli pierwszych od drugich nie prze-
gradza mur sumienia i karności. Przyszło do tego, że ci,
co cały świat napełnili rozgłosem swojej niezrównanej
waleczności, przed których czarno-czerwonemi sztanda-
rami drżał najwyborowszy, najbardziej ćwiczony żołnierz
europejski — zarobili sobie w Niemczech na nazwę
Teufel und Bluthunde a w ojczyźnie homo Lissovianus
był synominem opryszka i wyrzutka społeczeństwa, któ-
rego gdy zabił infamis, w nagrodę za to powracał do czci.
Werbowany w Polsce na cudzoziemską służbę, za-
smakowawszy łatwego chleba, a powszechną w całej
współczesnej Europie regułą, bywał to chleb obfity z łupu,
grabieży, z kontrybucyj i krwawych krzywd okolic, które
Bóg w gniewie swym czynił widownią wojny — rozpa-
sawszy się życiem obozowem, w którem wszystko było
wolno, żołnierz najemny, skoro wrócił do Polski, stawał
się nietylko nieszczęściem własnego kraju, ale także plagą
i ciężkiem niebezpieczeństwem dla krajów ościennych.
Wiadomo, co ucierpiał Szlązk od takich werbowanych
chorągwi polskich; Węgry i Wołoszczyzna narażone by-
wały również na ich napady rozbójnicze, a szukając od-
wetu mściły się potem na pogranicznych okolicach pol-
skich, których niewinna ludność płacić musiała krwią
swoją i mieniem za wybryki złoczyńców. »Nasi Polacy
PLAGI ŻYWOTA 207
wpadłszy w węgierską ziemię w kilkunasłuset koni —
czytamy w uniwersale Jana Zamoyskiego, kasztelana
chełmskiego i strażnika koronnego z czerwca 1605 r. —
miasto Huszt spalili i wsi kilkanaście węgierskicli, zatem
tedy i mychmy sami są w wielkim niebezpieczeństwie,
gdyż Węgrowie na góracli stojąc, wołali na naszycli, gdy
nazad się zwracali, obiecując nam to dobremi słowy czasu
niedługiego oddawać, jakoż i którycłi jedno od wojska
zostalców dostawali, żywo w ogień miotali.* ^)
Ale nietylko samozwańcze ctiorągwie, nietylko bez-
prawnie »zwodzone kupy« lub konfederackie roty »wybie-
rające ctileb« i czekające zapłaty, były plagą ludności —
nie ustępowały im niekiedy także cłiorągwie autoryzo-
wane, stojące pod buławą łietmańską i należące do pra-
wowitych wojsk Rzeczypospolitej. Najwięcej od nich do-
znawał ucisku i zdzierstwa lud w królewszczyznach i do-
brach duchownych, ale dostawało się i wsiom szla-
checkim. Akta województwa ruskiego przepełnione są
protestacyami przeciw chorągwiom, które obsiadały jakby
szarańczą całe okolice i objadały je do kęsa. Protestacye
te wyliczają dokładnie każdą szkodę wyrządzoną, każdą
grabież, każdą kokosz i każde jajo wydarte chłopom przez
żołnierzy, i są niekiedy, jak to zobaczymy w dalszym ciągu,
cennym materyałem do poznania stopnia zamożności ludu
w danej okolicy. Nazywało się to wybieraniem »stacyj« —
jakoż samo słowo >stacyav było najbardziej znienawi-
dzone w całym ówczesnym słowniku. Gore chłopkom, do
których sioła zawitała chorągiew na stacye! Obejmowała
ona często oprócz żołnierzy sporą liczl^ę *gęb nieużyte-
cznych, < bo wlókł się za nią długim ogonem tabor wcale
niewojennie wyglądający. -Potkałem pod Rzeszowem roku
przeszłego jedną chorągiew — opowiada Starowolski —
która tylko 60 husarza miała, a wozów przy niej naliczyłem
^) Agr. Trembowelskie, tom 106 p. 252.
208 PLAOI ŻYWOTA
225, z których niemal połowa poczwórnych a poszóstnych
była, nuż koni luźnych, białych głów i chłopiąt pieszo, co
niemiara.« ')
Przytoczymy kilka przykładów »stacyj.< W starostwie
dolińskiem chorągiew Kielczewskiego zakłada swoje leże,
a mieszczanie i włości ^ultro z ochoty swej pozwalają*
dla jej utrzymania: owsa 800 mac dolińskiej miary, żyta
100 mac, jagieł 20 mac, piwa beczek 100, jałowic 25, sło-
niny połciów 25, masła fasek 25, sera kóp 25, śledzi na
post na konia po 30, oleju na koń jeden kwart 7, drew na
koń jeden wozów 25, kur na koń jeden po 30, gęsi na koń
po 10, siana na koń wozów 5, jarzyny, rzepy, kapusty, mar-
chwi, pasternaka, pietruszki, cebuli, co może być. Miasto
trzy dni jeść dać powinno według zwyczaju dawnego.
Ugoda zastrzega dalej : czeladzi dworskiej żeby nie despe-
ktowali i nie bili, jako pierwej. Poddanych do robót i do
podwód aby nie przymuszali i chłopów aby nie bili, jako
zwykli pachołkowie. 2) Ale to była »dobrowolna< ugoda;
gorzej się działo, gdzie do porozumienia nie przyszło.
Oto n. p. mały fragment z wykazu stacyj: »Wieś Kamień
wydała na przystawstwo pp. Cichałowskiego i Szepty-
ckiego na 9 koni w gotówce 3070 zł.; musiano na żoł-
nierzy przedać 98 wołów, 33 krów i 3 konie a 21 chło-
pów uciekło ze wsi. Wieś Łdziana dała na przystawstwo
na pięć koni gotówką 1739 zł., chłopi musieli sprzedać 46
wołów i 6 krów; ze wsi Podmichale przed agrawacyą
5 chłopów uciekło i t. d.^) Rota Piaseczyńskiego w r.
1628 przez dwa dni zjadła w Staremsiole, Butkowie i Szo-
łomyji 505 kur, 274 kwart masła, 213 workowych serów,
95 kóp jaj, nie licząc mięsa dla żołnierzy i owsa dla koni.*)
A co najgorsza, to że nie obyło się przy takich stacyach
PLAGI ŻYWOTA 209^
bez krwawych gwałtów i okrucieństw. »Nie dość, że
wszystko w domu mieszczankowi i chłopkowi ubogiemu
żołnierz wybierze, że i skobla nie zostawi, ale się jeszcze
nad nędznym człowiekiem pastwi, w kurek mu do rusznicy
palce wkręcając, bosemi nogami na węglach sadzając, wit-
kami głowę tak zakręcając, że aż oczy na wierzch wyłażą. «^)
Chorągwie spotkawszy się w jakiejś włości lub mia-
steczku biją się z sobą, czy to o pierwszeństwo w »stacyi«
czy z rankoru; w r. 1629 Andrzej z Rytwian Zborowski,
kasztelan oświęcimski, oblega miasteczko Sól, zajęte przez
rotę Dmochowskiego, bombarduje i następnie szturmem
zdobywa miasteczko; pada przy tem trupem 18 żołnierzy
a mieszczanie ponoszą niepowetowane szkody;^) w r.
1621 w Przemyślu dokazują straszliwie roty Opalińskiego,
Klonowskiego, Tarnowskiego, Zborowskiego i Gniewosza
a obok nich także chorągwie Lisowczyków. Rota Gniewo-
sza bije się z Lisowczykami i odbiera im łupy moskiew-
skie; jeden z nich skarży się gorzko, że mu oprócz go-
tówki, broni i t. p. zabrano kielich wielki kościelny pozło-
cisty sadzony dyamentami, rubinami i szafirami, >który ten,
to protestujący w Niemczech gromiąc heretyki zdobył. « ^)
Roty Jordana i Gwidzińskiego w r. 1613 pustoszą dobra
Jana Golskiego, kasztelana kamienieckiego, a żona jego
Zofia wnosząc o to protestacyę do grodu halickiego, za-
strzega sobie podanie dokładnych szczegółów, bo nie wie
jeszcze, »kto żyw, kto pojman, kto zabit.« Żołnierze zabi-
jali chłopów, > pobrali żywcem 80 człowieka i z tych je-
dne szacowali, drugie nie wiedzieć gdzie podzieli, usilstwa
białogłowskiej płci nie przepuszczając poczynili, koni kilka-
set i kilkaset dobytku zabrali, wieś Rudniki spalili « it. d.*)
^) Starowolski, Reformacya i t d. p. 112.
^^) Agr. Lwowskie, tom 381 p. 1801—18.
^) Agr. Przemyskie, t. 339 p. 1594.
^) Agr. Halickie, tom 116 p. 707.
14
210 PLAGI ŻYWOTA
W czasach wojennych a osobliwie w porze wojen
kozackich ucisk od żołnierza dosięgał szczytu. »Licencya
żołnierska — skarży się szlachta na sejmiku wiszeńskim
w r. 1653 — aby była ukrócona. P. Sulatycki nie mając
listu przypowiedniego nasze województwo i ziemie, niezno-
śne czyniąc krzywdy, na około tułając się obszedł, także
i p. Jerzy Kasper Szlichtyng nieznośne krzywdy i szkody po-
czynił, p. Janowi Jaworskiemu Perkowiczowi, p. Wysoczań-
skiemu i innym najechawszy na dwory, budynki popalili
i wszystko, co tylko było, wyrabowali; także p. Szumlań-
ski krzywdy poczynił obywatelom wszystkiej ziemi, także
p. Czechowicz z p. Hynkiem, także p. Zawisza z p. Trze-
ciakiem ; i o zabranie sreber i inszych krzywd i szkód po-
czynienie p. Fedorowi Winnickiemu, aby ci wszyscy z de-
lacyi posłów z tego sejmu poenis condignis i wytrąbieniem
z wojska pokarani byli.«^) » Wielka, która panów Kulczy-
ckich, obywatelów ziemi naszej, od p. Kuderowicza, rot-
mistrza, potkała wiolencya — czytamy w laudum sejmiko-
wem z następującego roku — gdyż niektórych pozabijano,
drugich powiązano, nie jako szlachtę, domy im popalono
i wszystką substancyę wyszarpano, aby pokarana była.«^)
W latach wspomnianych nawet najdostojniejsze domy nie
były bezpieczne od swawoli żołnierskiej, zwłaszcza od zu-
chwalstwa cudzoziemskich oficerów w służbie polskiej.
Przychodzi n. p. przed sejmik wiszeński »żałośna Jmci Pani
Sobieskiej, kasztelanowej krakowskiej, kwerela, której we
wsi Sobieskiej Woli niejaki Waydolt, cudzoziemski oficer
Jego Kr. Mości nietylko wielkie szkody z kompanią swoją
niemiecką poczynił, ale też w domu Jejmości sam in per-
sona sua naszedłszy ważył się violenter sługi posiec, szla-
chtę okuć w kajdany i łańcuchy i przy wozach prowadzić. «
Przykładów takich mnóstwo przytoczyć by można, ale dość
') Agr. Sanockie, tom 166 pp. 322—44.
*) Agr. Przemyskie, tom 350 p. 1685.
PLAOI ŻYWOTA 211
na kilku, aby dać wyobrażenie o słacyach żołnierskich
owego czasu. Nie dziw też, że ludność przywiedziona do
rozpaczy tak nieznośnem ździerstwem i uciskiem, uciekała
się niekiedy do gwałtownych środków oporu i odwetu.
Mamy tego w aktach bardzo liczne przykłady. Mieszczanie
i chłopi dzwonią na gwałt, uzbrajają się w kosy, cepy,
topory, wyruszają na swawolnych żołnierzy i wypędzają
ich sromotnie z kwater. Bardzo często stawa na czele
chłopów szlachcic, dziedzic lub dzierżawca wsi nawiedzo*
nej stacyą, i rozgramia, rani, zabija, ściga i łupi żołnierstwo,
zupełnie tak samo, jakby to była orda Tatarów lub banda
opryszków. Mnóstwo o to pozwów i protestacyj po gro-
dach województwa ruskiego.
Nie brak było prób uregulowania stacyj i unormo-
wania obowiązków ludności wobec chorągwi zajmujących
przeznaczone sobie leże zimowe, ale kończyło się na
projektach. Komisya zebrana w r. 1634 we Lwowie dla
obmyślenia hyberny, a zasiadali w niej obok innych he-
tman w. k. Stanisław Koniecpolski, krajczy kor. Jakób So-
bieski, podkomorzy czernichowski Adam Kisiel, ustano-
wiła na ćwierć t. j. na kwartał od jednego konia: jedną
jałowicę, 2 barany, 1 połeć słoniny, pół faski masła, 30
serów, 2 osmaczki pszenicy, 4 osmaczki żyta, 2 grochu,
półtora jagieł, 4 jęczmienia, 3 miarki owsa, 1000 tołpów
soli, 2 kwarty oleju, 4 wozy siana — i otaksowała to
wszystko na 35 złr., ale równocześnie wnosi, aby żołnierz
płacił tylko połowę tej otaksowanej wartości. »Żeby tedy
żołnierzowi — mówi komisya — i nad żywność na su-
stentacyę drugich potrzeb jego co zostało, bo lubo i tym
żołdem i wychować się i wszystkie potrzeby opatrować
mu nie podobna, jednak przecie, żeby jakakolwiek propor-
cya była, żeby mu i nad żywność na insze expensa jego
i czeladzi, bez której nietylko służyć ale i żyć nie może,
co zostało — rozumiemy, aby mu połowica żołdu w ży-
wności zostawała a połowica w pieniądzach, i dlatego,
14*
212 PLAGI ŻYWOTA
aby gdy tę żywność wyż wymienioną za to pretium ku-
pować będą, aby połowicą taniej każda z tych rzeczy
dawaną była.« Komisya czuje całą niesprawiedliwość
prawa, które uwalnia szlaclitę od ciężarów wojskowycli
a całe brzemię składa na dobra królewskie i ducliowne,
ale nie ma odwagi tentować reformy i nie ma nadzieji,
aby w ogóle reforma dała się przeprowadzić. » Aczkolwiek
widzimy — powiada komisya — żeby i z słuszności sa-
mej i z przykładów drugicli państw cudzoziemskicli i ex
ista egualitate, z której wszyscy z łaski Bożej w tej wol-
nej Rzeczypospolitej żyjemy, miałaby też wszystka Rzecz-
pospolita tę żywność obmyślać, bo wszystkiej Rzeczypo-
spolitej żołnierze służą, za sławę i bezpieczeństwo wszy-
stkiej krew leją i umierają — ale żeclimy już tego nieraz
miarę wzięli, iż stan szlachecki z dóbr dziedzicznych pod-
ciągnąć się pod to (jak go mieni) onus żadną miarą nie
da, restant tedy dwojakie dobra: królewskie i duchowne«^)
Podczas wojen kozackich, kiedy ciężar wojskowych
stacyj stał się srogą klęską dla ludu, usiłowano ile mo-
żności zapobiedz nadużyciom, a uniwersał królewski z r.
1651 stanowił, że z jednego osiadłego łanu o dwóch
włokach jednej chorągwi należy się tylko 5 korcy owsa,
półtora korca żyta, półtora korca pszenicy, półtora korca
jęczmienia, półtora korca grochu, korzec tatarki, pół korca
krup, 10 kwart masła, 20 serów, pół połcia słoniny, dwie
ćwierci mięsa, jeden baran, 2 kwarty oleju, 6 kur, 3 gęsi,
3 wozy siana; soli, jarzyny, sieczki » według przemożenia.«^)
Stanisław Koniecpolski ogranicza w r. 1644 stacyę jednej
chorągwi na leżach zimowych do następującycłi rozmia-
rów: Owsa 100 kłód miary lwowskiej, żyta 50 kłód, ję-
czmienia 100 kłód, jagieł 5 kłód, grochu 5 kłód, masła
^) Agr. Lwowskie, tom 384 p. 1963—77.
*) Agr. Lwowskie, tom 401 pp. 725 — 9. Miara rozu-
miała się sandomierska.
o
(A
O
*N
Q
e
o
N
3
C
S
Xi
£
Xi
O
bo
o
to
214 PLAGI ŻYWOTA
fasek 20, jałowic 30, słoniny połci 50, siana wozów 400,
kapusty beczek 10, kur 400, gęsi 200, wozów drew na
tydzień 50, słomy na tydzień wozów 10. ^) Był to wymiar
na jedną ćwierć, t. j. na trzy miesiące.
Żołnierz polski już samym temperamentem i animu-
szem szlacheckim skłonny był do swawoli — hetman
Koniecpolski, który znał dobrze i kochał swego żołnierza,
powiada raz o nim, »że jakiś zły duch między nim lata,« ale
ten sam Koniecpolski przyznaje, że żołnierz bywał ciągle
krzywdzony przez niewypłacanie żołdu, że był * spracowany
i znędzniony« niedostatkiem. Krzywdzony, krzywdził dru-
gich. Pochlebiano zwycięzkiemu żołnierzowi w oracyach
sejmowych, w dziękowaniach i witaniach, przy odbieraniu
zdobytych dział i chorągwi, nazywano go » skrzydłem ma-
jestatów« »firmamentem i ornamentem wszystkiej Rzeczy-
pospolitej,« ale nie zawsze troszczono się o to, aby nie
był głodny i obdarty. »Król Jmć wdzięcznie przyjmuje słu-
żbę naszą — skarżą się żołnierze w petitach swoich do
króla w r. 1627 przy oddawaniu chorągwi zdobytych pod
Amersztynem — ale z tych wdzięczności kto inszy jagódki
zbiera a nam się i listków nie dostaje. « Na wojnach sta-
czanych za panowania Zygmunta III. wyrobił się polski
żołnierz zawodowy, nieustraszony, niestrudzony, jakby ze
stali wykuty; w każdym z tych weteranów »było więcej
ołowiu niż w najprzedniejszym argumencie syllogizmów«—
jak się wyraża współczesny świadek — a gdyby go tak
bijano w karczmie jako na wojnie a rany płacono jako
w statucie, kontent byłby z nagrody. « Trudno było wy-
magać, aby taki żołnierz, wierzyciel tej ziemi, którą pier-
siami swojemi zasłaniał, czekał cierpliwie na to, co krwią
własną zarobił — nie dawano, brał sam, bo jak się nie
bez mimowolnego humoru wyraził jeden z tych wetera-
nów, Samuel Nadolski, ;^przecież i święci propter retribu-
^) Agr. Sanockie, tom 158 p. 2255.
PLAOI ŻYWOTA 215
tionem służyli Bogu, bo gdyby nie obiecano nieba, żadnych
by nie było męczenników.*')
Wyrządziłby zresztą krzywdę naszej przeszłości, ktoby
chciał uważać swawolę żołnierską i ucisk wojskowy za
specyalność polską. W czasach, w których zamyka się
nasze opowiadanie, działo się tak samo, gorzej nawet
może, w całej Europie, zawichrzonej wojnami i zdziczałej
pod wpływem wypadków. Czem byli u nas Lisowczycy,
tem byli w Niemczech t. zw. gartende Knechte, rozpasane
i zbiegłe z służby landsknechtyy które w bandach prze-
ciągały kraj, łupiąc, paląc, mordując ; tem byli na Węgrzech
hajducy, którzy według słów współczesnego memoryału
stanów węgierskich » najeżdżali majątki, łupili dwory, roz-
bijali kościoły, odkopywali groby, zdzierali z trupów su-
knie i kosztowności, mordowali niewinnych ludzi, wydzie-
rali żony mężom, dzieci rodzicom, gwałcili dziewice, kazali
sobie płacić okupy za darowanie życia, palili sioła i zmu-
szali lud wiejski do ratowania się ucieczką, do błąkania
się po lasach, górach i trzęsawiskach i umierania głodową
śmiercią.«*) Dopuszczała się najsroższych gwałtów włoska
soldatesca, osławiony był z okrucieństwa żołnierz hiszpań-
ski i szwedzki. Każdy z tych żołnierzy cudzoziemskich
prześcignął żołnierza polskiego w swawoli, ale żaden nie
dorównał mu w waleczności.
Szukajmy duszy polskiej nie w samych tylko obja-
wach anarchji społecznej i państwowej, o której nam tu
mówić przyszło, ale i w czynach, na które się mimo anar-
chji zdobywano. Ten sam swawolny żołnierz dokazywał
cudów wytrwałości i męztwa. W tym samym czasie, który
tak smutnie się zaznaczył powszechną niemal swawolą,
zapisały się na kartach historyi mnogie czyny energii i wa-
') P r z y ł ę s k i S t., Pamiętniki Koniecpolskich, str. 48 — 52.
*) Memoryał Andrzeja Ketskes; Katona S., Histo-
ria Critica tom XXVIII, p. 95—6.
216 PLAGI ŻYWOTA
leczności narodowej. Tczew, Połock, Wielkie Łuki, By-
czyna, Kłuszyn, Targowest, Karkhuz, Wenden, Kirchholm,
Smoleńsk, Chocim i tyle innych pobojowisk świadczą
o niezrównanem męztwie tego samego żohiierza, na któ-
rego swawolę narzekano. Żaden naród nie poszczyci się
współcześnie tylu i takiemi aktami wojennego bohaterstwa.
Waleczność polska ma homeryczną wielkość. Godna jest
hymnów. Żołnierz polski walczy jeden przeciw czterem
i pięciom, zawsze w zatrważającej mniejszości, a mimo to
tylekroć zwycięski. Szczegół niezrównany: »chudzi pa-
chołcy zdobyte chorągwie na podszewki sobie biorą,«
taką moc zdobywa się ich na polach bitew. »Zwerto-
wawszy kroniki, historye — powiada hetman Żółkiewski,
sędzia wymagający i skąpy bardzo w pochwałach — ledwie
się gdzie przykład znaleźć może, żeby które wojsko tak
haniebnych a mało słychanych niewczasów i niedostatków
wytrwaniem, sławą, zwyczajami, porównać się mogło. <v ')
^Tyś Wołgę i Okę obegnał, tyś strach i ogrom narodu
naszego aż do Azyi i granic perskich rozszerzył« — mówi
Sarbiewski na pogrzebie Jana Sapiehy, który z 30 bitew
wyszedł zwycięsko, 100.000 nieprzyjaciół trupem na po-
bojowiskach położył. Nawet w tej samochwalczej, ale
przepysznej i jedynej w swoim rodzaju rodomontadzie,
jaką przemawia Lisowczyk Kleczkowski do cesarza Fer-
dynanda II., jest tylko brak skromności a nie ma prze-
sady; nie kłamie kiedy mówi: >>Nie mamy żelaza na sobie,
tylko u koni pod nogami a u siebie przy boku, ale czę-
ściej w ręku, co ze wzgardy śmierci pochodzi ;« nie kła-
mie, kiedy mówi, że z towarzyszami swoimi bywał »w tych
klinach i uroczyszczach, jakoby kędyś precz i na drugim
świecie położonych i śmiele się tam mogły słupy miedziane
trybem Bolesławo wym zabijać ;< nie kłamie, kiedy powiada :
» Poszliśmy ziemią, po której podobno końska nie deptała
^) Pisma Żółkiewskiego, str. 215.
PLAOI ŻYWOTA
217
noga, mając za przewodnika słońce, rachując sobie, że
tam musi być coś, komu to niebieskie oko świeci ; tam
dopiero nowe kraje, różne narody, do zmówienia się nie-
podobne znalazłszy, szablą tylko dawaliśmy hasło, żeśmy
nie ich pobratymcami ; tam poszliśmy aż na lodowate mo-
rze, kędy dla pochopu i pędu wpadających rzek lód dru-
Fig. 25.
Rajtar.
Rysunek marginesowy z Aktów Gr. Lwowskich.
zgotać się poczynał i z bałwanami się mieszać, jakoby
góry z górami się potykały, i zgrzyt lodów kruszących się
słyszeliśmy na mil kilka z daleka i żaden drugiego wy-
słuchać od huku nie mógł....<'
Dokąd nie zajść, czego nie dokonać, kogo nie zwo-
jować takim rycerskim narodem — gdyby się była zna-
218 PLAOI ŻYWOTA
lazła dłoń silna i genialna w łym właśnie okresie, kiedy
wszystko było do wzięcia, wszystko do wygrania! Ale
lekkomyślne choć piękne słowa poety Szymono wicza :
» Sercem wojny stoją było także hasłem szlachty polskiej,
która nie chciała wiedzieć o tem, że wojny stoją nietylko
sercem, ale pracą, wiedzą, karnością, groszem i wytrwa-
niem. I dlatego tyle gorzkiej było prawdy w słowach ojca
Zygmunta III., wyrzeczonych do Allemaniego: Moc Po-
laków niedługa.
111.
ROZBÓJNICTWO. TOPOROWSKI I KOSTKA. OPRYSZKI ZIEMI HA-
LICKIEJ. Środki zaradcze. Hersztowie szlacheccy. Be-
SKiDNiCY. Bracia Białoskórscy i bracia Policcy. Udział
DROBNEJ SZLACHTY W ROZBOJACH. WATAHOWIE WOŁOSCY.
Między swawolnym luźnym żołnierzem a opryszkiem
były bardzo płynne granice, bo taki n. p. »pułkownik«
Toporowski, który w r. 1614 grasuje z rotą swoją ko-
zacką w ziemi halickiej, dobywa miasta Kołomyji, zakłada
w niem główną kwaterę i ztamtąd rozpuszcza rozbójnicze
zagony w dalekie okolice, i przeciw któremu wyrusza cała
szlachta halicka, urządzając na jego bandę przy pomocy
chłopów zbiorową obławę, taki »pułkownik« jest już po-
spolitym opryszkiem.^) Zwykłym też łotrem i zbójcą jest
taki samozwaniec Alexander Kostka, zwany Napierskim,
późniejszy herszt buntów chłopskich na Podgórzu w Kra-
kowskiem, stronnik Chmielnickiego, kończący swój awan-
turniczy żywot na palu w Krakowie, który na wiosnę
1650 r. jako kapitan z pułku Krzysztofa Ubalda (Hou-
waldta) grasuje w ziemi przemyskiej i łupi dwory szla-
^) Agr. Halickie, tom 117 p. 1460.
220 PLAGI ŻYWOTA
checkie, napada na starostę wiszeńskiego Franciszka Ko-
rytkę w Sądowej Wiszni, rabuje 6500 dukatów w gotówce,
srebra, klejnoty, bogatą garderobę i t. p., tak że złupiony
szlachcic taxuje sobie szkodę poniesioną na 200.000 zł.')
Województwo ruskie zawsze bywało widownią roz-
bojów i najwięcej po niem uwijało się zorganizowanych band
zbójeckich, jakby na stwierdzenie przysłowia: »Na Rusi
choćbyś Jezuity posiał, to przecież złodzieje się urodzą. «
Zapobiedz temu chciano osobną konstytucyą, uchwaloną
na sejmie r. 1588, która zaprowadzała w tem wojewódz-
twie niejako wyjęcie poddanego z pod jurysdykcyi pań-
skiej w sprawach, w których chodziło o rozbój, i obo-
wiązywała szlachtę, aby chłopa obwinionego o rozbójni-
ctwo zaraz stawiła w grodzie lub za niego ręczyła. Inna
konstytucyą, uchwalona w r. 1613 także specyalnie dla
województwa ruskiego, z uwagi, że »najdują się i po dziś
dzień na pograniczu pokuckiem ludzie swywolni narodu
szlacheckiego, którzy w majętnościach cudzych jakimkol-
wiek sposobem mieszkając, bez wszelakiej przyczyny kupy
łotrów zbierają, zagranicę do Wołoch i do Węgier wpa-
dają, mordy i grabieże czynią,« nakazuje, aby wszyscy tacy
przestępcy według przytoczonej powyżej konstytucyi z r.
1588 imani i do grodu stawiani byli. Jak nadgranicze
wołoskie w ziemi halickiej, tak znowu Karpaty graniczne
polsko-węgierskie w ziemi przemyskiej i sanockiej były
siedliskiem band zbójeckich, strasznych zarówno obu są-
siednim krajom, bo na obie strony robiły wycieczki. Wielką
trwogę rzucił w r. 1604 na ziemię sanocką niesłychanie
zuchwały napad opryszków podgórskich, t. zw. Beskidni-
ków, na Płonne, majętność kasztelana sanockiego Baltazara
Stanisławskiego, którego dwór do szczętu splądrowano.
Głośny ten swego czasu wypadek spowodował osobny
uniwersał królewski, wzywający starostę i szlachtę całej
^) Agr. Sanockie, tom 163 pp. 1072—8.
PLAGI ŻYWOTA 221
ziemi przemyskiej do zbrojnej wyprawy przeciw złoczyń-
com. ^ W tym samym i następnym roku ziemia przemy-
ska zaniepokojona była także bardzo gęstemi i śmiałemi
rozbojami a mandat królewski wzywał starostę, aby do-
raźnie imał i karał złoczyńców, niezważając na przywileje
szlactieckie, a to na zasadzie jasnego prawa: Fur, latro,
incendiarluSy viarum depopulator et praedo ubigue capiatur
et deteneatur.
Ziemia przemyska i sanocka, a w pierwszym rzędzie
ekonomia Samborska bywały widownią gęstych rozbojów
i łupieżczych napadów na dwory i sioła. Czem byli dla
ziemi halickiej bukowińscy i mołdawscy watahowie, tem dla
ziemi sanockiej i Samborskiej byli beskidnicy i spisnicy, gó-
rale nadgranicznego węgiersko-polskiego pasma. Osobliwie
okolice Homonny czyli Humienowa, włości należącej do
węgierskiej rodziny Drugethów de Hommonay, jak nie-
mniej dobra Rakoczych, bywały stałem siedliskiem opry-
szków, którzy stąd wyprawiali się do Polski. Bywały
lata formalnej trwogi, która nie ustępowała prawie trwogom
tatarskim. W r. 1629 i 1630 węgierskie bandy beskidni-
ków najbardziej dojęły szlachcie i ludowi Podkarpacia.
Chłopi, poddani węgierscy z Bystrej, Lutni, Wołosianki,
Zahorbia, Sławna, Użoka wyprawiali się w licznych ban-
dach na dwory i sioła polskie. Na czele tych band stali
dwaj głośni hersztowie, pop z Bystry i chłop Łapszun
ze strony polskiej. Łapszun po trzykroć napadał na dwór
Kazimierza Turskiego w Zwiniaczu, gdzie się spodziewał
bogatego łupu. Pierwszy raz beskidnicy torturowali pod
nieobecność męża Turską, chcąc wydrzeć jej wyznanie,
gdzie mąż ukrył złoto, gotówkę i klejnoty, a nieznalazł-
szy tyle, ile się znaleźć spodziewali, porąbali wszystkie
sprzęty, wypróżnili spichlerz a zboże wysypali do rzeki,
zrabowali i spalili kościółek. Pomagali im w tej robocie,
^) Agr. Przemyskie, tom 141 p. 50.
222 PLAGI ŻYWOTA
kłóra całych sześć godzin trwała, także poddani Turskiego,
chłopi z Zwiniacza, którzy potem wraz z bandą zbójecką
uszli do Węgier. Odparci za drugim razem, wracają po
raz trzeci, dwór równają z ziemią, 20 zagród chłopskich
puszczają z dymem i zabierają około 100 sztuk bydła. Po-
dobnegoż losu doznał Andrzej Dębicki. Beskidnicy wtar-
gnąwszy z Węgier pod pozorem, że idą na wezwanie
swego dziedzica Drugetha do Laszek (Mniszchowskich),
zapadli w lasach, nocą otoczyli dwór Dębickiego w Stan-
kowej, wdarli się do środka, zabili bawiącego w Stanko-
wej młodego Stanisława Skarbka i dwóch ze służby; sa-
mego Dębickiego, który zawarł się w alkierzu i bronił
się mężnie, szturmem wzięli i srodze porąbali. Tym ra-
zem chodziło opryszkom o uwolnienie kilku towarzy-
szy swoich, których Dębicki pojmał był i uwięził u siebie.
Jakoż uwolnili ich i zabrali z sobą, a jednego z nich,
którego podejrzywali o zdradę, na miejscu ścięli. ^) Lu-
dność z Bieszczadu, z Sturzycy, Polany, Ruskiego, Roso-
chów itd. składała się prawie cała z zawodowych beski-
dników i spisaków, a główną ich kwaterą były szałasy
sturzyckie, zaś szefem sztabu pop sturzycki, który utrzy-
mywał cały arsenał broni i przed wyprawą zbójecką do
Polski rozdzielał półhaki, topory, spisy i smołowe pocho-
dnie, któremi beskidnicy piekli swoje ofiary, aby ich zmu-
sić do wskazania ukrytych pieniędzy i kosztowności. Nie-
jaki Mudryk Dwernicki z Ustrzyk był głównym bankie-
rem tych band, kupował od nich zrabowane rzeczy i po-
życzał im na zastaw pieniędzy. Kiedy w r. 1648, w cza-
sie zagonów tatarskich i kozackich, szlachta z ziemi lwo-
wskiej i żydaczowskiej szukała schronienia, góry Sam-
borskie zdawały się być bezpiecznym przytułkiem. Po-
kazało się inaczej. Wygnańcy padali ofiarą beskidników,
^) Agr. Sanockie, tom 151 pp. 112—115, 658—664
897—903.
PLAGI ŻYWOTA 223
jak n. p. Marek Wysoczański, szlachcic bardzo zamożny,
który schronił się do Boryni i ulokował tam wszystko,
co tylko zdołał uwieźć z sobą, a więc bogate srebra,
klejnoty, gotówkę, kosztowne zbroje i futra. Beskidnicy
napadli nocą na dwór boryński, pomordowali dzieci, po-
zabijali i poranili służbę i złupili wszystko, co przed ko-
zakami uratował. W pościgu jednak, w który się za nimi
puściła zaalarmowana ludność Boryni, pojmano dwóch
członków tej bandy, i z ich konfesat dowiedziano się
dopiero o szerokiej organizacyi nadgranicznych opry-
szków i o ich spółce z chłopami po polskiej stronie. ')
W czasie naszego opowiadania nie w samej tylko
Polsce ale i we wszystkich krajach Europy grasowały hul-
tajskie i zbójeckie bandy, nigdzie jednak nie było może
tak trudno o ich poskromienie jak w Polsce, a już zwła-
szcza w województwie ruskiem. Nie sam tylko brak czuj-
nych i silnych władz wykonawczych był temu przyczyną —
stał temu na przeszkodzie także i to w najznaczniejszej może
mierze prawny stosunek chłopa do dziedzica. Głównego
kontyngentu zbójeckiego dostarczali w Sanockiem i Sam-
borskiem chłopi, a chłop stał pod jurysdykcyą i protekcyą
swego pana. Nie wolno było pojmać obcego poddanego,
nie wolno go było nawet bezpośrednio pozywać. O chłopa
złoczyńcę trzeba było pozywać jego pana, domagać się,
aby on sam stawił swego poddanego do grodu. Między
sprawiedliwością a chłopem stał szlachcic jakby murem,
który trzeba było przełamać pozwem i co za nim szło,
długim i trudnym procesem. Ztąd pochodzi ta niezliczona
ilość pozwów, wytaczanych szlachcie, któremi przepełnione
są akta grodzkie, a w których chodzi o statuicyą t. j. o sta-
wienie chłopów, o czynienie z nich sprawiedliwości za
występki, popełnione w cudzym majątku. W każdym po-
zwie o napad zbójecki stoi na samem czele pozwanych
O Agr. Przemyskie, tom 375 pp. 1663, 1710—22
i Agr. Sanockie, tom 161 pp. 2144 i dalsze.
224 PLAGI ŻYWOTA
imiennie złoczyńców ich dziedzic, tak że na kimś, co nie
jest dostatecznie poznajomiony z stosunkami prawnemi
tej pory, robi to wrażenie, jak gdyby ten dziedzic, magnat
niekiedy i wysoki dostojnik, był hersztem tej bandy, która
kogoś okradła, obrabowała lub zabiła. Ale nie brak wy-
padków, w których wrażenie takie niezbyt daleko odbie-
gało od prawdy. Spotykamy niejedną wskazówkę, że dzie-
dzic tolerował wybryki swoich poddanych, a co gorsza,
że z nich korzystał. Nie można tego twierdzić o szlachcie
znaczniejszej, dobrze osiadłej, żyjącej na widoku i pod
kontrolą równych stanowiskiem społecznem sąsiadów, ale
pamiętać trzeba, że w odludnych i bezludnych ustroniach
górskich, wśród przełęczy beskidzkich, w ^^^zarębach* Sam-
borskich, skrytych, zapadłych i niedostępnych, wśród bo-
rów i wertepów, siedział jak wilk niejeden mały szlachcic,
pan na spłachciu owsa, na chudej połonińce ale i na garstce
głodnych i dzikich poddanych, że siedziała tam osobna
klasa ludzi, niezdecydowana i niesklasyfikowana co do
swego społecznego stanowiska, cząstkowi i zagonowi pół-
szlachcice, pół-opryszki, pół-chłopi, owi wójtowie strwiążcy,
kniaziowie, krajnicy, łannicy, wolnicy, mający swoich chło-
pów poddanych, swoją niezawisłość i swoją jurysdykcyę,
czy to prawną czy tylko uzurpowaną lub zwyczajową. Były
tam całe rody, których nie można zaliczyć ani do szlachty
chodaczkowej ani do szlachty cząstkowej, ani do posesyo-
natów w całem tego słowa znaczeniu, ani do zwykłych
tenutaryuszów wójtostw i sołtystw, ani do właściwych
kniaziów i krajników strwiązkich, a które co do praw i sta-
nowiska swego łączą w sobie to wszystko razem.
Ustawiczne a coraz zuchwalsze i częstsze rozboje
tak w końcu dojęły szlachcie sanockiej, że w r. 1647 na
sejmiku województwa ruskiego w Wiszni postanowiła
uciec się do radykalnych środków i powzięła osobną
uchwałę, której najważniejszym celem było właśnie oba-
lenie zawady, jaką były prawa dziedzica w ściganiu zło-
PLAGI ŻYWOTA 225
czyńców chłopskich. Przekonała się szlachta, jak to sama
w swojej uchwale powiada, >iźby to tam łotrostwo wę-
gierskie nie miało do nas takowego przystępu, gdyby pod-
dani nasi nie byli receptorami, zwodźcami i podobnymi
tamtym łotrom «, i dlatego też postanowiła skrócić proceder
przy stawianiu i wydawaniu winnych poddanych, umożli-
wić szybkie przeprowadzenie sprawy przez odstąpienie od
warunku delatorstwa, przez zniesienie expurgacyj i effi-
dejussyj, t. j. wyręczania uwięzionego chłopa z więzienia,
i przez niedopuszczenie excepcyi i apelacyi od wyroku,
a równocześnie zniżyła znaczne stosunkowo koszta i taxy
sądowe i grodzkie, stanowiąc, że cały proceder nie ma
więcej kosztować nad jedną kopę. Sądy doraźne, prowa-
dzenie -czarnych ksiąg,« paszporty szlacheckie, rodzaj po-
licyi targowej, nałożenie obowiązku gromadnego ścigania
zbójców na wsie i miasteczka, to miały być według tej
uchwały dalsze środki przeciw beskidnictwu. Dwóch wia-
rygodnych świadków wystarcza, aby złoczyńca na kwestę
t. j. tortury był dany; kto in facto manuali pojmany albo
lice na kogo by jawne było, temu żadna expurgacya nie
służy, ale ma być zaraz gardłem karany. » Takowego też
każdego złodzieja i szkodcę, gdyby kto w majętności swo-
jej na świeżym uczynku albo w pogoni przy licu zeszedł,
wolno go imać nie stawiając do grodu. Gdyby też uszko-
dzony postrzegłszy szkodników na gwałt zawołał, w tejże
wsi albo pobliższej drugiej i trzeciej, także w miastach
i miasteczkach wszyscy na gwałt wypadać mają i rozbój-
nik! łapać i do grodu oddawać powinni z tem wszystkiem,
co się przy nich znajdzie, od czego gród nic brać nie ma,
a takowych pojmańców nawet bez delatora omnibus re-
iectis exceptionibus na gardle karać. A któraby wieś albo
miasteczko na gwałt nie bieżało i rozbójników nie imało,
takowe za szkodę płacić ma bez apelacyi. Warujemy so-
bie przy tem, aby chłopi nasi do Węgier tak na robotę
jako dla inszych potrzeb przez listów panów swoich nie
15
226 PLAGI ŻYWOTA
chodzili a jeśliby przeświadczono pod którymkolwiek z nas,
że jest taki poddany, który samowolnie bez listu pańskiego
do Węgier zabiega, ma być za podejrzanego trzymany
i wolno oń jako o nawodźcę i przewodnika pozwać które-
mukolwiek szlachcicowi. Dokładamy i tego, że za dojściem
tego prawdziwem, iżby z pod którego z nas rozbojem się
który chłop bawił a potem powróciwszy się pod swego
pana, chciał go jakimkolwiek sposobem przejednywać
i pan przyjął go znowu pod się, tedy jeżeliby oń
kto pozywał jako o rozbójnika, powinien go do grodu
ad primam citacionem stawić.**)
Ziemia halicka nawiedzana była przez bandy zbóje-
ckie, które się organizowały w lasach bukowińskich i w gó-
rach pokuckich. Szlachta tej ziemi, zgromadzona w r. 1606
na wybory deputatów do Trybunału Lubelskiego, ^bacząc
na świeże a codzień pomnażające się niebezpieczeństwa
swawoli ludzi luźnych, na rozboje i plądrowanie domów
szlacheckich i poddanych krajów naszych kupiących się
w tak gorącym pożarze, zapobiegając dalszym niebezpie-
czeństwom zdrowia, domów i majętności,* uchwala celem
poparcia usiłowań starosty halickiego, wojewody bełzkiego
Stanisława z Hermanowa Włodka, następujące laudum:
^Obiecujemy, że jeśliby w majętnościach naszych za prze-
wodem i faworem poddanych naszych takowe latrocinia
pomnażały się, albo i z kupy rozpędzeni takowi łotrowie
w majętnościach naszych najdowali się, a byli recentium
spoliomm et praedae przez powołanie urzędowe notowani
albo in recenti crimine za pojmaniem drugich poszlakowani,
wolno będzie panu wojewodzie takowe złoczyńcę ła-
pać, karać i egzekucyę nieodwłocznie rozkazać czynić,
o co potem prawnie p. wojewoda rekwirowan ani inkwie-
towan od żadnego z nas być nie może.« ') Było to więc
*) Agr. Sanockie, tom 160 pp. 15—19.
») Agr. Halickie, tom 112 pp. 1679—1682.
PLAGI ŻYWOTA 227
do pewnego stopnia zrzeczenie się dwóch klejnotów udziei-
ności szlacheckiej: jurysdykcyi nad własnymi poddanymi
i nietykalności domu — dowód, jak dalece bezpieczeństwo
było zagrożone.
Aby zapobiedz ustawicznym napadom zbójeckim,
które organizowały się w pogranicznych pasach wołoskich
i węgierskich, uciekać się trzeba było niekiedy do tak ra-
dykalnego środka, jak zupełne zamknięcie przesmyków,
ścieżek i dróg, t. j. wszelkiej komunikacyi między Polską
a sąsiedniemi krajami. 'Rozkazujemy i koniecznie to mieć
chcemy — opiewa uniwersał królewski z r. 1618 — aby-
ście się wszyscy wspólnie do tego rzucili a pomienione
miejsca, t. j. wszystkie brody, gościńce, przechody i ście-
żki, któremiby kolwiek z Węgier do Korony i do sie-
dmiogrodzkiej ziemi, także do Wołoch wozmi, końmi,
pieszo, jezdnie i chodzić był zwyczaj, zarąbić, zamiotać
i zarzucić jako najwarowniej rozkazali, nikogo z Węgier
do państw naszych nie puszczając. A ktoby drogi takie
odwalić i przechodzić śmiał, imać i do grodu bliższego
odesłać, kto zaś takiego swawolnika i występcę do grodu
odda, wszystkich rzeczy, towarów i kupi połowica onemu
należeć będzie a połowica do dyspozycyi naszej przyj-
dzie.* ^) Uniwersały i mandaty przeciw opryszkom i swa-
wolnym bandom powtarzają się niemal co roku, świadcząc
może bardziej o niedołęztwie władz bezpieczeństwa ani-
żeli o niepokonanej trudności zapobieżenia tej ciężkiej
pladze.
Zdarzało się często, że bandzie zbójeckiej przewo-
dził szlachcic, jeden z upadłej klasy tych herbownych szu-
brawców, którzy w zapiskach grodzkich figurują pod za-
bawną nazwą: golotae et odardi; pewnego kontyngentu
tak opryszków jak hersztów dostarczała szlachta choda-
czkowa i zagonowa. Niekiedy banda naśladowała organi-
Agr. Halickie, tom 118 pp. 726—7.
15*
228 PLAGI ŻYWOTA
zacyą swą formę roty swawolnej i miała swoją chorągiew, bę-
bny i kotły. Tak wyglądała banda zbójecka szlachcica Woj-
ciecha Żel)rowskiego, który w r. 1611 rozsiewał postrach
w ziemi przemyskiej, dopóki go nie rozbił dziedzic Ostro-
wa, Mateusz Ostrowski, który napadnięty we wsi swojej
i w dworze przez bandę Żebrowskiego, nietylko że się
obronił, ale rozprószył opryszków, odebrał im czerwoną
chorągiew z krzyżem, wziął kilku żywcem i do grodu
odstawił, gdzie ich ścięto. *) W halickiej ziemi dokazywał
około r. 1626 na czele bandy ^maleficorum notatorum na-
zwanych opryszki,« jak się wyraża zapisek grodzki, szlach-
cic Andrzej Górski, który korzystając z tego, że szlachta
wyruszyła na doroczne okazowaniedo Halicza, napadł na
dwór Stanisława Szpądowskiego w Chocimierzu, gdzie
pozostały tylko kobiety z nieliczną czeladzią. Ale dzielna
szlachcianka, pani Szpądowska, broniła się uporczywie
i walecznie w swoim obostrożonym domu, mimo że ra-
busie strzelali »z hakownic, muszkietów, jańczarek, łuków
i rzucali wekierami,« i doczekała się w ostatniej chwili
szczęśliwie odsieczy, bo kiedy już zbójcy przypuścili
szturm i rąbać poczęli ostrokofy, nadjechał z okazowania
z Halicza sam Szpądowski z swoim pocztem, uderzył na
opryszków i zmusił ich do ucieczki. Między bronią po-
zostawioną przez nich na placu boju, którą zwycięzca
odwiózł do grodu, było kilkanaście sztuk specyalnej broni
zbójeckiej, t. zw. >opryszkowskich wekier« czyli siekierek.^)
Niejaki Wojciech Pamiętowski, szlachcic nieosiadły, zgoło-
ciały, zebrawszy 200 chłopów z Łyskowic, Korszowa,
Lachowic, trybem tatarskim — ad instar Tartarorum —
napadał na wsie i dwory w ziemi halickiej, jak n. p. na
Dołhe i Horyszne podkomorzego Andrzeja Poniatowskiego,
') Agr. Przemyskie, tom 327 p. 1671.
«) Agr. Halickie, tom 123 p. 806—8.
PLAGI ŻYWOTA
229
któremu tak jak i jego poddanym zabrał wszystko, co się
tylko unieść, uwieźć lub uprowadzić dało. O
W górach sanockicłi istniały około r. 1629 osobne jaski-
nie zbójeckie, w których układały się plany wypraw, przygo-
towywały się zasadzki i ukrywały się zrabowane kosztowno-
Fig. 26.
Herszt Beskidników.
Z współczesnego malowidła.
ści. Gospodarzem bywał jakiś skończony łotrzyk, najczęściej
wywołaniec nie mający nic do stracenia, niekiedy imiennik
lub wyrodny członek bardzo poczciwej rodziny, niego-
dny swego szlacheckiego pochodzenia i nazwiska. Takiemi
1) Agr. Halickie, tom 127 p. 1471.
230 PLAGI ŻYWOTA
jaskiniami były Hołuczków i Gwoźnica. W Hołuczkowie
a właściwie pod tą wsią na odludziu utrzymywał taką go-
spodę zbójecką ów Ramułt, o którym już obszerniej była
mowa w pierwszym rozdziale tej książki, w Gwoźnicy miał
spółkę, czyli t. zw. przewodnią z opryszkami niejaki Paweł
Zaklika, wywołaniec, skazany w r. 1629 za zabójstwo po-
pełnione na Pawle Domaradzkim na infamię i proskrypcyę.
Kiedy się znalazł dzielny szlachcic, Alexander Gizowski,
który pojmał i odstawił do grodu jednego z należących
do bandy gwoźnickiej łotrzyków, niejakiego Dzikowskiego,
odkryła się cała jej organizacya. Znaleziono w Gwoźnicy
ceduły i awizy zbójeckie, z których przytoczymy tu jedną
próbkę: »Mości Panie Zaklika — pisze niejaki Daniel Wi-
słocki — Wiem zapewne, iż jeden kupiec Kazimirski je-
dzie w kraj podgórski dla skupienia maseł i innych legu-
min ; ma kilka tysięcy złotych, który jeśliby tamtędy blizko
WMości jachał, jakoż mu tamtędy droga przypada, raczy
WMość onego przeszpiegować i opatrzeć, gdyż szkoda
okazyi takiej opuścić dobrej. Jeżeliby minął, pewnie na
mojem skrzydle, które trzymam, onemu skonać przyjdzie.
Poszlij WMość swojego Miękickiego, aby nań czuwał
jutro, jako przed wieczorem właśnie ma tamtędy jachać.
Ja też nie będę zasypiał, tylko dla Boga ostrożnie Wmość
postępuj sobie i to pisanie moje zgub albo spal, proszę. Je-
żelibyś Wmość co gdzie wiedział nam być potrzebnego,
daj mi Wmości znać; przyjadę i pomocy dodam, a o ko-
nie, które tam Wmości posyłam, aby były w dobrem cho-
waniu, proszę. Winnien jestem odsłużyć. Dan, gdzie
Wmość wiesz.« Dzikowskiego stracono w Sanoku; co się
stało z innymi, milczą akta sanockie.*)
We Lwowie rozbijali bracia Białoskórscy, pode Lwo-
wem bracia Policcy. Białoskórscy, synowie burgrabiego
*) Agr. Sanockie, tom 150 p. 1660 — 1 itomlSl pp.
1169, 1174.
PLAGI ŻYWOTA 231
Wysokiego Zamku, wyuzdani łotrzykowie, grasowali około
roku 15Q0 po nocach w samym Lwowie i na jego przed-
mieściach, popełniając gwałty i rabunki, a dniami chowali
się na Wysokim Zamku, który był pod dozorem ich ojca.
Zamek stał się tym sposobem jaskinią zbójecką, a miesz-
czanie lwowscy nie mogąc znaleźć satysfakcyi ani u ojca
wyrodnych synów ani u starosty, uciekli się z swojemi
skargami do sejmiku wiszeńskiego, na którym rajca Jelonek
zażądał interwencyi szlachty. Uniesieni żądzą zemsty Bia-
łoskórscy szpiegowali Jelonka i zasadziwszy się w lesie
bartatowskim napadli na przejeżdżającego i byliby go nie-
ochybnie zamordowali, gdyby nie przybył mu był niespo-
dziewany sukurs w gronie podróżnych, które właśnie las
mijało. O W trzydzieści kilka lat po Białoskórskich, dwaj
szlachcice osiadli w Sokolnikach pode Lwowem, bracia
Policcy, z których młodszy Andrzej miał dopiero lat
siedmnaście, stawają na czele bandy zbójeckiej, złożonej
z własnej czeladzi, wśród której główną figurą był szlach-
cic Ostrowski, z chłopów sokolnickich Joba, Florka i kilku
innych, a w końcu z Lisowczyków, których około piętna-
stu należało do wypraw zbójeckich.
Policcy przez dwa lata tuż w bezpośredniem pobliżu
ruskiej stolicy uprawiają rzemiosło zbójeckie, urządzają
zuchwałe napady, rabują i mordują podróżnych, trzymają
w ustawicznej trwodze przedmieszczan a także i mieszczan
lwowskich, posiadających po za murami miasta folwarki,
letnie dworki i pasieki. Banda Polickich utrzymuje osobnego
bardzo sprytnego szpiega, niejakiego Gąsiorowskiego, który
maskuje się i przebiera w najrozmaitszy sposób, za chłopa, za
pielgrzyma, za mnicha, za żyda, przebiega okolicę, wy wiaduje
się o bogatych ludziach, bada sprzyjające okoliczności i uła-
twia zbójcom nocne wyprawy. Niezliczony szereg gwał-
tów, rabunków i okrucieństw popełniają bezkarnie Policcy.
*) Zimorowicz, Opera, p. 149.
232 PLAGI ŻYWOTA
Napadłszy na folwark mieszczanina lwowskiego Krzyszta-
nowicza, łupią go doszczętnie, a trzy osoby, które tam
zastali, zabijają, wiążą trupy razem »ręka do ręki, noga do
^ogiy i głowy do dołu obróciwszy, rzucają w studnię.^
Zbrodni tej przewodzi siedmnastoletni Andrzej! »Po te
czasy niebezpieczno się było z miasta wychylić — powiada
współczesne świadectwo — na gościniec i na drogę pokazać,
ale raczej potajemnie i w niemałej kupie trzeba było prze-
bywać; alias szczęśliwy, kto bez szkody został i zdrowo
się wrócił.* W śledztwie, jakie się toczyło na ratuszu po
pojmaniu jednego z głównych członków bandy, wspo-
mnianego już Ostrowskiego, wszyscy świadkowie ^zeznali
w jedne słowa, a mianowicie, którzy mieszkają na Stą-
clowskiej Woli i w Kulparkowie, że wszystka ulica
i wszystkie przedmieścia po tej stronie, po której Policcy
jeździli do Sokolnik, pokoju nie miały; uciśnienie wielkie,
przenagabywania, napaści tak od samych Polickich jak od
służków ich i od chłopów sokolnickich. Większy i cięższy
mieliśmy niepokój i strachy niźli od nieprzyjaciela; musiał
się więc każdy zawierać w domu swoim, rzadko kto się
wysiedział w spokoju; każdy z nas lękał się z domu na
drogę wychylić, jechać i przed domem nawet stać. Całe
dwie lecie taki zbrodnie robili bez przestanku... Hajduka
Jego Król. Mości, dobosza, który szedł z miasta, starszy
Policki zabił; pytał go: »Coś ty za drab?< Powiedział mu
hajduk, żem ja nie drab, alem jest dobosz Jego Król.
Mości. »A dobosz, dobosz !« za temi słowy ciął go zaraz
w szyję i zabił. Stało się to przed kościołem Maryi Ma-
gdaleny. «i)
Rzuca to najsmutniejsze światło na ówczesne władze,
które miały czuwać nad publicznem bezpieczeństwem, że
nie ręka sprawiedliwości, nie interwencya jakiejś publicznej
magistratury, ale całkiem osobisty, prywatny odwet położył
^) Acta Co n su 1 aria miasta Lwowa, tom 33 p. 1156.
PLAGI ŻYWOTA 233
ostatecznie w r. 1625 kres łotrowstwu Polickich. Mieli oni
tyle zuchwalstwa, a raczej tak byli przekonani o swojej
bezkarności, że rozbijawszy nocą, dniami otoczeni zbrojną
zgrają uwijali się po przedmieściach lwowskich a nawet
po samem mieście. Pewnego dnia podochoceni trunkiem,
konno, z rusznicami w ręku, z których ciągle strzelali
szerząc popłoch między ludnością, wszczęli burdę przed
domem mieszczki Kapinosowej pod kościołem Bernardyń-
skim, u której stanął był gospodą Mikołaj Cetner, i w bur-
dzie tej wywołanej przez Ostrowskiego, starszy Policki,
Jakób, dwoma strzałami z półhaka zamordował Stanisława
Głembockiego. »Z pany Ołembockimi poszedłem do go-
spody p. Mikołaja Cetnera — opowiada zajście to szla-
chcic Jan Siedlecki — był nam rad; tam się bawiąc, nad-
jechawszy Ostrowski przed gospodę, strzelił. Wyjrzę p.
Cetner i rzecze: »A bracie, kiedy by to nie strzelać I^ic
Odpowie: » Wolno mi strzelać.* P. Cetner na to: »A roz-
bójniczkowie, a kiedyby to do obozu!- i zawoła na chło-
pca, aby mu dał szablę. Wyszliśmy przed sień; tam
Ostrowski zaraz w kupę do nas strzelił, nie trafiwszy
nikogo. Rzecze p. Ołembocki: ^>Sam jedno, sam; nie ufaj
w tę ruszniczkę!« Zsiadłźe on Ostrowski z konia i zaciął
się z nieboszczykiem, a Policki starszy przypadłszy zastrzelił
p. Ołembockiego.«^)
Bracia zamordowanego, Mikołaj i Paweł Ołemboccy,
rzucili się w pościg za Polickimi. Dowiedzieli się, że
matka ich, drugiego małżeństwa Sarnowska, przebywa
wraz z córką swoją, którą nazywano Sarno wszczanką,
w Hodowicy, majętności kapituły lwowskiej, w domu
kmiecia Seńka, gdzie Policcy urządzili sobie skład zrabo-
wanych rzeczy. Dobrawszy sobie pewnej liczby zbrojnej
czeladzi napadli Ołemboccy nocą na mieszkamie Sar-
nowskiej i wtargnąwszy przemocą do domostwa, pojmali
') Ibidem, p. 1042.
234 PLAGI ŻYWOTA
tam młodszego Polickiego, nie bez oporu jednak i walki
zaciętej, w której Sarnowszczanka, piękna i młoda dzie-
wczyna, padła trupem, trzema kulami przeszyta. Dlaczego
ją zabito, czy brała czynny udział w zbrojnym oporze
przeciw Ołembockim, czy zasłaniała piersiami swemi brata,
czy zat)łąkane w nocnej strzelaninie kule ugodziły ją przy-
padkiem tylko, tego nie wyjaśnia zaniesiona do akt grodz-
kicłi protestacya matki, która obwiniając Ołembockicłi o za-
mordowanie swojej córki, zarzuca im także, że z zabitej
zwlekli czamarę i że zrabowali 1000 zł. w gotówce.*)
Pojmanego Polickiego oddali Głemboccy do więzień ratu-
szowycłi, gdzie go wrzucono do »Gelazynki,« najstraszniej-
szej z cel podziemnycłi. Miał stawać wraz z pojmanym
zaraz po zamordowaniu Głembockiego Ostrowskim przed
sądem kryminalnym mieszanym, t. zw. iudicium compositum,
ale starosta lwowski Mniszecłi odebrał go z więzień miej-
skicłi i umieścił w zamkowycłi. Skończyło się na ukaraniu
samego tylko Ostrowskiego, który dwa razy brany na
tortury, skazany został na ścięcie, podczas gdy Andrzeja
Polickiego za dekretem trybunału wypuszczono na wolną
stopę, albowiem, cłiociaż miał trzy stwierdzone morder-
stwa na sumieniu, nie był pojmany na gorącym uczynku,
non in recenti et manuali facto}) Zaraz po s wojem uwol-
nieniu Andrzej Policki zasypał pozwami Ołembockicłi
o gwałtowne pojmanie, a rajców, ławników, wójta i bur-
mistrza miasta Lwowa o bezprawne więzienie.
Z drobnej szlacłity, biorącej udział w zbójeckicli na-
padacłi, spotykamy w halickiej ziemi Źurakowskicli, w prze-
myskiej Komarnickicłi, Wysoczańskicłi i Czernickicłi. Łu-
kasz Wysoczański wspólnie z Wasylem Czernickim mieli
zorganizowaną bandę opryszków, głownie cłiłopów z Wy-
sokiej. W r. 1624 banda ta napadła na dwór Jana Romera
^) Agr. Lwowskie, tom 377 p. 484.
^) Ibidem, p. 1314.
PLAOI ŻYWOTA 235
W Chyszowie, zabiła go a z łupem uciekła w góry.^) Sie-
dmiu Żurakowskicłi (Fedio, Iwaś, Micłiajło i t. p.) napa-
dają w r. 1623 ze zgrają »Wołocłiów, Serbów i Czerkie-
sów,« jak czytamy w protestacyi, na dwór Andrzeja Źo-
łądzia, i gdy się dobyć • do niego nie mogą , podkładają
ogień i zmuszają oblężonego do ucieczki, a pojmawszy
go, gaszą ogień wzniecony, rabują gotówkę, srebro, klej-
noty, pojmanego zaś Źołądzia biorą z sobą do Staruni
a następnie w dalekie lasy i góry i tam go zabijają. W gwał-
cie tym jednak, który ma wszystkie cecłiy rozbójniczego
napadu, odgrywać musiała także rolę jakaś śmiertelna waśń
rodzinna, bo Źołądź był ożeniony z Żurakowską.*) Zbro-
dnia ta uszła bezkarnie i ośmieliła innycłi do równie zu-
chwałycłi pogróżek a nawet i czynów. Szlachcic Zagwoj-
ski najechawszy zbrojno ale bezskutecznie sąsiada swego
Trofana Drohomireckiego, woła nań: » Nasłałem był na cię,
aby cię było zabito, ale ponieważeś ty od tej rany nie
umarł, wiedz o tem, że ty moich rąk nie ujdziesz; przed-
się cię zabiję i ciało twoje zagubię, jako Źurakowscy za-
gubili Źołądzia, i nie będzie mi nic o to, jako i za Źołą-
łądzia żaden gardła nie dał.«*) Komarniccy, szlachta zago-
nowa, zamieszkała w górach Samborskich, na samem po-
graniczu Węgier, dostarczyła kilku głośniejszych w ziemi
przemyskiej hersztów, a między nimi najwięcej broił Kość
(Konstanty) Komarnicki,. zwany Czerleny, który miewał
porozumienie z węgierskimi sabatami, urządzał wycieczki
rozbójnicze na oba boki Beskidu, napadał przejeżdżających
z Polski lub do Polski kupców i podróżnych. W r. 1605
wysłał ks. Janusz Ostrogski, kasztelan krakowski, dwo-
rzanina swego z oddziałem czeladzi z Hutar do lasów be-
skidzkich na czaty i dla obrony dóbr położonych na wę-
*) Agr. Sanockie, tom 150.
2) Agr. Halickie, tom 121 p. 1777.
») Agr. Halickie, tom 126 p. 593.
236 PLAGI ŻYWOTA
gierskiej granicy przed sabatami Bocskaja; Kość Czerleny
wraz z bratem swoim Andryjem Komarnickim zasadzili się
na ten oddział, założyli mu drogę w lesie pościnanemi
w tym celu drzewami, opadli go z nienacka, dworzanina
zabili i trupa obdarli, kilku z czeladzi posiekli, broń, ko-
nie, wozy zabrali J) Inny Komarnicki, z przydomkiem Mo-
tykowicz, napada wracającego z Polski do Węgier wła-
dykę munkackiego Jerzego, rani i rozpędza mu służbę,
jego samego wyrzuca z karety i zabiera mu wszystko, co
tylko ma przy sobie.
Ziemia łialicka była właściwą krainą opryszków; oso-
bliwie Pokucie było osławione. Cłiłopi niektórycłi okolic,
jak n. p. Pniowa, Peczeniżyna, Rungur, Krzywołuk, dostar-
czali głównego kontyngentu do zorganizowanycłi band
zbójeckicłi. Około r. 1621 bandy te grasowały w zastra-
szający sposób. Na czele bandy stał wataha^ a jednym
z najgłośniejszycłi watałiów był cłiłop Hryń Kardasz.
Opryszki miały »przewodnią« t. j. spółkę z zbójcami w la-
sacłi bukowińskicłi, na którycłi czele stał Bernawski i Mu-
staca, watałia dorołiiński. Posiłkowani przez Wołocłiów,
zaopatrywani w broń przez Bernawskiego i Mustacę,
opryszkowie cłiłopscy wykonywali napady na dwory szla-
checkie, ubiegali nawet obronne zamki. Głośnym był icłi
napad na zamek Alexandra Kuropatwy w Pniowie. Jeden
z służby zamkowej wskazał im miejsce, w którem można
się było podkopać i dostać do zamku. Korzystając z tej
wskazówki banda złożona z 48 opryszków, między któ-
rymi był także szlacłicic Berezowski, wtargnęła podkopem
w nocy do zamku. Opryszki mieli polecenie pana unikać,
panią zabić, dzieci pościnać, zamek splądrować, spalić,
a całą stadninę zabrać i przyprowadzić Bernawskiemu.
Program ten tylko w części wykonano; Kuropatwinę
porąbano. Kuropatwę raniono także postrzałem z łuku.
*) Agr. Przemyskie, tom 321 p. 1501.
PLAC ŻYWOTA
237
złoto, klejnoty i pieniądze zrabowano. W odwrocie z tej
wyprawy wpadli jednak zbójcy w zasadzkę, urządzoną
na nich przez chłopów peczeniżyńskich, którzy odebrali
im cały łup pniowski. ^) Ta sama banda obrabowała pod
Śniatynem dwór Poniatowskiego, a jego samego zabiła.
Kuropatwa wytoczył po tym rabunku proces Tęczyńskim,
spadkobiercom Jana, wojewody krakowskiego, których
Fig. 27.
Beskidnik.
Rysunek z Aktów Lwowskich.
poddani z Rungur i Peczeniźyna mieli czynny udział w na-
padzie. Opryszki haliccy korzystali z każdej inkursyi tatar-
skiej, aby wśród powszechnego zamętu i trwogi urządzać
napady pod maską tatarską. Robili tak chłopi peczeni-
żyńscy, którzy dobrawszy sobie opryszków z Węgier
i Wołoch przebiegali okolice w sile około 300 ludzi
uzbrojonych w rusznice, łuki i spisy i z okrzykiem:
^) Agr. Halickie, tom 120 pp. 164—169.
238 PLAOI ŻYWOTA
Hałaj! halaj! napadali na dwory i sioła, rabowali cer-
kwie, nie przepuszczając popom i chłopom, którym osta-
tnie mienie zabierali. Pamiętny był w całej ziemi halickiej
bunt rozbójniczy chłopów z Laskowic, Mogilnicy, Chmie-
Jówki i Romanowa, którzy w r. 1641 w porozumieniu
z domownikami opanowali zameczek mogilnicki Jakóba
Poniatowskiego w czasie gdy tenże był nieobecny, i do-
puścili się gwałtów i rabunków na wielką skalę. Potrzeba
było dragonów Maryi Mohilanki Firlejowej i syna jej
z pierwszego małżeństwa Piotra Potockiego, aby wypa-
rować chłopstwo z zameczka i położyć kres dalszym roz-
bojom.
IV.
Zły sąsiad. Zatargi o miedzę. Ligęza i Humnicki. Zdra-
dzieckie DOMY. Rosińscy. Obrazek z natury. Krwawe
BIESIADY. DePREKACYE.
Zły sąsiad, miecz nad głową, wieczna infamija,
Wielka to dla szlachcica jest melancholija !
Do najgorszych utrapień życia zalicza to dictum
ówczesne złego sąsiada, podobne w tem do znanego po-
dania o Floryanie Szarym i powstaniu herbu Jelita. Było
w tem wiele racyi; zły sąsiad gorszy był pod niejednym
względem nawet od Tatarzyna i swawolnego żołnierza,
bo ci przyszli i poszli, a sąsiad ciągle siedział na karku
i ciągle żyć nie dawał. Te same były okazye i powody do
waśni sąsiedzkich, co i dzisiaj, z wyjątkiem spraw o zbie-
głego chłopa, tylko że dziś nikt, aby dokuczyć sąsiadowi,
nie powiesi mu przed oknami chłopa-złodzieja, jak to uczy-
nił Alexander Giedziński, który aby zdespektować sąsiada
Michała Poniatowskiego, z którego dworem w Przewoźcu
bezpośrednio grunta jego się stykały, kazał na szczycie
góry, ^>na samym prospekcie« jego mieszkania postawić
szubienicę i wykonać rzeczoną egzekucyę; nikt nie urzą-
dzi mu » kociej muzyki « w formie dzikiego polowania, jak
240 PLAGI ŻYWOTA
to uczynili w r. 1633 Kłodziccy, na których żalą się prze-
śladowani przez nich sąsiedzi Chordkowie, >że okazyj
różnych szukają, aby im tylko mogli na zdrowie nastąpić,
częstemi kontemptami znieważają, w odpowiedzi strasznej
zgładzeniem ich ze świata szczycą się, ludzie na żywot ich
poduszczają, w głos jawny i oczywisty mówią: >Zabij mi
tylko młodszego, z starym łatwiej; pojednamy to bardzo
prędko « — a teraz zebrawszy myśliwców z trąbami ró-
żnemi, nie aby polować, ale aby despektować, aż pod
dwór p. Chordki starego w Siemiginowie przyjechawszy,
psy zapuściwszy, trąbić rozkazali, szczwali, polowali, a po-
tem do wsi przyjechawszy i psy strąbiwszy, znowu je
rozpuścili « — nikt nie zrobi, jak zrobił w r. 1611 Walenty
Jaksmanicki, który Stanisława Porudeńskiego z Bonowa
wita na swoich progach uderzeniem w twarz, dając tern
hasło swojej służbie, która rzuca się na nieszczęśliwego
gościa i kładzie go trupem na miejscu, podczas gdy go-
spodarz woła: ^Zdejmijcie tę żmiję z mojej głowy. <^ ^)
Jakie bywały stosunki sąsiedzkie, ile najrozmaitszych
przyczyn lub tylko pozorów nastręczały do nieporozumień,
żalów, wzajemnych pretensyj, zajść gwałtownych, pozwów
i procesów, o tem da nam najlepsze wyobrażenie fakt, że
kiedy między Magdaleną Krasicką, kasztelanową sanocką,
wtórego zaś małżeństwa Korycińską, starościną ojcowską,
a Jerzym Krasickim, starostą dolińskim, przyszło nareszcie
w r. 1632 do prób kompromisu, wytoczono przed sąd
obywatelski, w którym superarbitrem był Samuel Sieciń-
ski, podkomorzy sanocki, ni mniej ni więcej tylko ośm-
dziesiąt siedm spraw i grawaminów, a wszystkie
z dwóch czy trzech lał ostatnich! Jakąkolwiek tylko
stronę sąsiedzkiego życia pomyśleć sobie można, każda
z nich figurowała w tej nieskończonej litanji zatargów
1) Agr. Przemyskie, tom 327 p. 1500, i tom 328
pp. 25, 333.
PLAGI ŻYWOTA 241
i krzywd wzajemnych — były to spory o granice, o lasy
o kamień, o pastwiska, o szkody polowe, o zagrabione
rzeczy, o wodę, ogień, ziemię i powietrze — a już naj-
więcej o chłopów poddanych, czy to zbiegłych, czy też
nieukaranych za jakieś winy i prawdziwe i urojone. *)
Arbitrowie pracowali kilka tygodni, spisali grube foliały—
ale kompromis nie przyszedł do skutku. W ziemi sano-
ckiej, gdzie nie było latyfundyów i gdzie szlachcic siedział
tuż obok szlachcica, a czasem szlachcic na szlachcicu,
jakby to powiedzieć można o wypadkach, w których ja-
kaś wieś podzielona była na części, t. zw. sortes, i miała
dwóch właścicieli, dwa dwory, dwie gromadki zbyt licznej
a niesfornej służby — przychodziło do bezustannych nie-
porozumień, które zaczynały się od zajść małych, przecho-
dziły w pozwy, rozpalały się w namiętną nienawiść a koń-
czyły rozlewem krwi a nawet śmiercią jednego albo
obudwóch przeciwników, jak to n. p. stało się w r. 1624
w Kreczowie, gdzie najpierw w zajściu sąsiedzkiem ginie
jeden współdziedzic Jan Chmiel za przyczyną drugiego,
Jana Zadorskiego, a zaraz tegoż samego roku ginie i Za-
dorski za przyczyną owdowiałej Chmielowej. *)
Nie pomogła przeciw złemu sąsiadowi cierpliwość,
nie pomogło uciekanie się pod opiekę prawa. Kto się
w nieporozumieniach o granicę zdał na komisyę podko-
morską a spór innego rodzaju chciał zakończyć na są-
dach ziemskich, ten często doświadczał tego, co n. p. spo-
tkało Krzysztofa Skopowskiego od Marcina Kazanow-
skiego albo chorążego podolskiego Alexandra Cetnera od
starosty czerwonogrodzkiego Franciszka Daniłowicza. Oba
wypadki są prawie typowe. Skopowski miał spór grani-
czny z Kazanowskim i pragnął go załatwić interwencyą
urzędu podkomorskiego. Chodziło o granice między Chle-
^) Agr. Sanockie, tom 151 pp. 1604 — 6.
^) Ibidem, pp. 728, 988—992.
16
242 PLAGI ŻYWOTA
biczynem Skopowskiego a Korszowem Kazanowskiego.
Zjechał na miejsce komornik graniczny ziemi halickiej,
Wojciech Wiczkowski, i przystąpił do wstępnej formalno-
ści, t. j. do t. zw. fundowania jurysdykcyi. Kazanowski
postanowił gwałtem udaremnić urzędowanie. »Towarzy-
stwo roty swej i pacholików wielką liczbę z stanowiska
własnego z Tustań i Siemakowic w zbrojach i z strzelbą
rozmaitą, jako półhaki, muszkiety i z łukami, także pie-
choty gwardyą niemałą z armatą, których ludzi było wię-
cej niż 500 zwiódłszy* wyruszył na pola, obsadził właśnie
sporne grunta, uszykował na nich żołnierzy swoich w hufce
i przyłożywszy sam lont do panewki rusznicy oświadczył,
że od tego miejsca na piędź dalej komornikowi postępo-
wać nie dopuści, urągając, że wolno mu jednak posunąć
się dalej »po niebie albo pod ziemią albo przeskoczyć. <
Na zapytanie komornika, »jeśliby jakiemi racyami prawnemi
tego bronili, odpowiedzieli, że prawa nie mamy, ale tego
prawem i lewem tu bronimy, i gardła przy tem poło-
żyć jesteśmy gotowi. « Komornik musiał ustąpić, a Kaza-
nowski » trochę odjechawszy, strzelbę ogromną wypuścić
rozkazał i za Skopowskim i za komornikiem; więcej niż
100 razy strzelono. « *)
Kiedy się wytoczył spór sąsiedzki między Cetnerem
a Daniłowiczem na sądach ziemskich lwowskich, Daniło-
wicz przywiódłszy z sobą oddział swoich dworskich dra-
gonów pod komendą kapitana Mari i ukrywszy ich w po-
bliżu, wszedł do sali sądowej i począł lżyć Cetnera, który
jak sam powiada, »z rewerencyi dla sądu odpowiedział
modeste.<^ Na to Daniłowicz wielkim głosem zawołał na
swoich dragonów i wraz z nimi rzucił się na Cetnera,
nie zważając na powagę miejsca. Cetner zaledwie miał
czas skoczyć pod stół i tam .się ukryć, a wtedy Daniło-
wicz i jego żołnierze, nie mogąc go inaczej dostać, po-
1) Agr. Halickie, tom 117 z r. 1614 p. 1438—1440.
PLAGI ŻYWOTA 243
częli kłuć go sztychami szabel i byliby go niezawodnie
na śmierć zakłuli, gdyby nie zbiegła się szlactiła i nie po-
wstrzymała gwałtowników. Tym razem jednak wybryk ten
nie uszedł bezkarnie; trybunał skazał Daniłowicza na rok
i 6 tygodni wieży, na karę pieniężną 3400 grzywien, z któ-
rej połowa miała się dostać Cetnerowi, i na opłacenie ran
temuż zadanycłi, co według taksy wyniosło 240 zł. Kapi-
tan Mari skazany został in contumacia na infamię i na
ścięcie, ale uciekł wcześnie i kara go nie dosięgła. Dani-
łowicz zapłacił zaraz wszystko, co mu zapłacić dekret na-
kazał, i zaczął nawet odsiadywać wieżę, ale na wiadomość
o cłiorobie żony za wiedzą i zezwoleniem Cetnera poje-
cłiał do domu. ^)
Nie potrzeba było zresztą nieporozumienia o gra-
nice, nie potrzeba było procesu — najmniejsza drobnostka
dawała powód do zwady a zwada do formalnej wojny
sąsiedzkiej. Oto mały, wcale ctiarakterystyczny obrazek
z ówczesnego życia: Andrzej Ligęza i Jerzy Humnicki
spotkali się w r. 1595 z sobą u wspólnego sąsiada Der-
śniaka w Rokitnicy i tam się przymówili, ale jak opo-
wiada świadek Jan Pieniążek, potem byli w milczeniu aż
do jacłiania p. Ligęzinego do imienia swego. Jadąc przez
imię p. Humnickiego — są dalsze słowa Pieniążka —
sługa pozad jadąc, na psa, który szczekając konia za nogi
kąsał, strzelił ale go nie zabił. Nazajutrz zaraz p. Humni-
cki posłał sługę swego do p. Ligęzy do Jaćmierza, który
przy bytności wielu ludzi a mianowicie przy p. Krzysztofie
Tarnowskim mówił: »Ligęzo! kazał się mój pan pytać,
jeślibyś wczoraj jadąc przez wieś pana mego na despekt
panu memu strzelał na dom jego?« Które takie pytanie
nietylko p. Ligęzę ale i tamtych ludzi, którzy tam byli,
obrażało i snąć mówili, ażeby temu słudze p. Ligęza dał
1) Agr. Lwowskie, tom 394 pp. 857—863, 868,
i tom 395 p. 1339.
16*
244 PLAGI ŻYWOTA
kijem za takie nieuszanowanie. Potem on shiga rzekł:
)>Mnie Waszmość nie miej za złe; ja to uczynić muszę,
ćo mi pan mój rozkazał.« Pan Ligęza za oną mową tak
powiedział: »że ja tobie nie mam za złe, ale za takiem
nieuszanowaniem pana twego powiedz panu twemu, żem
mu to na despekt uczynił.* Humnicki otrzymawszy od
sługi swego taką relacyę, posyła zaraz do Ligęzy woźnego
z dwoma szlachcicami z zapytaniem, »jeśli się do łych
słów zna, które przed sługą jego mówił? Ligęza odpo-
wiedział: że znam.« Humnicki jedzie natychmiast do Sa-
noka, gdzie słała chorągiew Abrahama Herburła, przybiera
sobie z niej 50 koni i rusza na Ligęzę. Na szczęście Li-
gęzy ktoś z życzliwych przestrzegł go kartką wetkniętą
we wrota, tak że mógł się przygotować na przyjęcie nie-
proszonych gości. Zebrał i uzbroił swoich ludzi i nie cze-
kając, aby go dobywano w domu, wyjechał w pole na
spotkanie Humnickiego. Byłoby przyszło zaraz do krwa-
wej utarczki, ale przypadkiem nadjechał krewny Humni-
ckiego, Samuel Sienieński, i rozwadził przeciwników, ale
tylko chwilowo, bo Humnicki przecie napadł na Jaćmierz
i przyszło do całego szeregu burd i bijatyk. ^)
Bywali sąsiedzi, do których pojechać było łatwo, po-
wrócić trudniej, jechało się jak na wojnę, nie wiedząc, jak
się powróci do domu, zdrowo czy też z guzem lub nawet
na marach. W ziemi sanockiej smutnego rozgłosu dorobili
się Rosińscy, ojciec Jerzy i trzej jego synowie Stanisław,
Piotr i Jan, których nie wiemy gdzie zaliczyć: czy do
złych sąsiadów czy do zbójeckich oczajduszów. Ich
wieś Teleśnica Oszwarowa uchodziła za jaskinię, z któ-
rej mało kto wychodził zdrowo i cało. Zaproszony
w gościnę, nie był pev/ny życia, wpadał jakby w zasa-
dzkę. W r. 1607 zwabionego pod pozorem sąsiedz-
kiej przyjaźni Wojciecha Kroguleckiego zabili Rosiń-
^) Agr. Przemyskie, tom 311 pp. 935—7.
PLAGI ŻYWOTA 2415
scy w swoim domu. Zbrodnia ta przejęła grozą całą zie-
mię sanocką. Zaraz po pogrzebie zamordowanego, który
się odbył w Choczwi, podkomorzy sanocki Piotr Bal wy-
stosował do szlachty pismo, w którem wzywał ją do kro-
ków stanowczych przeciw Rosińskim. v Będąc użyty od
Ichmościów niektórych przez listy — pisze Bal — a teraz
w Choczwi przy oddaniu posługi ostatniej ciału p. Woj-
ciecha Kroguleckiego, abym WMcie panów i braci jeszcze
raz przez ten mój list sollicytował i prosił o zjachanie
się do kupy dla dalszego obmyślawania bezpieczeństwa
nas wszystkich, tedy dość czyniąc żądaniu proszę mo-
ich Mościwych Panów, abyście się do Sanoka na te
przyszłe roki grodzkie zjechać raczyli.«*) Czy zjazd przy-
szedł do skutku i czy uczyniono co w tej sprawie, nie
wiemy — stary Rosiński znika wprawdzie z widowni,
ale trzej jego synowie dokazują dalej. W cztery lata po
zamordowaniu Kroguleckiego z ciężką tylko biedą ucho-
dzi w Teleśnicy takiemu samemu losowi Krzysztof Gło-
wa z Nowosielce, który zwabiony przez Rosińskich, ledwie
się wyrąbać zdołał z zasadzki.^) Nie łatwo też było
poskromić tych zuchwalców, bo gotowi na wszystko,
zorganizowali sobie prawie po wojskowemu swoich pod-
danych, a ci uzbrojeni nietylko w kosy, koły i siekiery,
ale nawet w szable i rusznice, na dany odgłosem dzwo-
nów sygnał kupili się pod dowództwo swoich panów.
Dopiero w r. 1616 młody Jan Bal, syn Macieja, wspólnie
z synem zamordowanego Kroguleckiego, dobrawszy so-
bie gromadkę szlachty, zrobili zbrojną wyprawę na Tele-
śnicę i pojmali jednego z braci Rosińskich, Stanisława.
Bal zabrał go z sobą do Daszówki Leszczyńskich i za-
mierzał go odstawić do grodu, przedtem jednak ukarać go
chciał śmiertelną trwogą. Oznajmiono Rosińskiemu, że bę-
^) Agr. Sanockie, tom 142 pp. 456, 525.
*) Agr. Sanockie, tom 143 pp. 668—70, 674.
246 PLAGI ŻYWOTA
dzie stracony, przywołano księdza i kazano mu się wy-
spowiadać przed śmiercią, poczem przyniesiono kloc i spro-
wadzono sążnistego hajduka z dużym mieczem. Rosiński
musiał położyć głowę na klocu — ale głowa mu nie spa-
dła, skończyło się na postrachu. Zamknięty pod strażą
czekał Rosiński dalszego losu, ale na jego szczęście straż
była pijana — już w Teleśnicy, przy pojmaniu, jak to
później sam Rosiński z żalem wielkim powiada, dwie be-
czki jego węgrzyna partim wypito partim na ziemię wy-
lano — i Rosiński korzystając z tego, »divina ope<f uciekł
z więzienia.^)
Krew Kroguleckiego nie spadła na głowy Rosińskich,
nie spadła przynajmniej w znaczeniu zemsty ludzkiej, ale
dziwnem igrzyskiem tajemnych fatalizmów ludzkich stała
się niejako złowrogim stygmatem jego własnej rodziny.
Śmierć jego dała hasło do nienawiści i wojny familijnej,
a w wojnie tej jakby dwie furye srożą się przeciw sobie
dwie kobiety: Zuzanna, wdowa po zabitym w domu Ro-
sińskich Wojciechu, i Jadwiga, jej synowa, żona Stanisła-
wa Kroguleckiego. Po Wojciechu pozostała wieś Daszowa
którą się podzielono. Wdowa z synem Janem osiadła na
jednej części, drugi syn Stanisław, ożeniony z Jadwigą
Łysakowską, na drugiej. Zaczyna się zaraz wojna, z razu
prawem, potem lewem; idą pozwy po pozwie, świekra
przeciw synowej, synowa przeciw świekrze, Zuzanna eon-
tra Jadwiga, Jadwiga contra Zuzanna. Po wojnach na po-
zwy następuje wojna na szable. Zuzanna werbuje w r. 1628
w Jarosławiu i Przemyślu zgraję Lisowczyków i przemocą
wyrugować im poleca syna i synową z Daszawy; przy-
chodzi do zbrojnego starcia i Stanisław Krogulecki ginie
od szabel napastników. Wdowa jego Jadwiga porusza
niebo i piekło, aby pomścić męża, nie waha się nawet szu-
kać pomocy w Teleśnicy, u tych samych Rosińskich, któ-
^) Agr. Sanockie, tom 144 p. 539.
PLAGI ŻYWOTA 247
rzy zabili jej teścia, zbiera zbrojnych ludzi, napada na dom
świekry i wyrzuca ją z Daszawy. Zuzanna udaje się o po-
moc do Balów, Jana i Samuela, łych samych, którzy swego
czasu chcieli pomścić śmierć jej męża, Balowie zbierają
czeladź i chłopów z swoich dóbr Zachaczowa, Choczwi,
Cisny i posyłają ich w posiłek wojowniczej świekrze. Zu-
zanna napada teraz na dwór Jadwigi i uniesiona furorę
plusguam novercaU — jak się wyraża w pozwie swym
synowa — zmusza ją do ratowania zdrowia a może i ży-
cia ucieczką wśród ciemnej nocy per ardua saxa et mon-
tes. Rosińscy dają jej przytułek w Teleśnicy. Wojna kończy
się przecież zwycięztwem synowej; Zuzanna przyciśniona
do muru prawem i lewem, poddaje się wyrokowi wspól-
nych przyjaciół, którzy orzekają: »Ma pani Zuzanna Kro-
gulecka z synem Janem w wieży sanockiej zasiąść na 1
rok i 6 niedziel pod zakładem 2700 zł.«*)
Z innych, nie tak już ponurych a charakterystycznych
przykładów sąsiedzkiego pożycia przytoczymy jeszcze na-
stępujące. Kasztelanie połaniecki Jan Skotnicki zaprosił
do swego zameczka w Samkach dwóch szlachciców
z sąsiedztwa, Mikołaja Zagwojskiego i AIexandra Świ-
stelnickiego, i oto co opowiada o tej wizycie w grodzie
Zagwojski. Skotnicki » wiele razów przez pewne osoby
do swego domu go wzywał, co i w niedzielę w dzień
Św. Wawrzyńca też uczynił.« Zagwojski nareście »bono
animo do niego pojechał, gdzie przed obiadem w Sam-
kach do zameczka przybywszy, nie mając przy sobie tylko
pachołka i chłopca i ledwie co siadłszy, zaraz gospodarz
o konie Zagwojskiego pytać się począł, chcąc je kupić,
a gdy gość odpowiedział, że nie są przedażne, Skotnicki
snąć to indigne ferens kazał nalać czarę wielką miodu,
w którą wchodzi więcej niż wodna konew dobra i sam
nie piwszy do gościa, onę czarę koniecznie, aby wypił,
O Ibidem, tom 150 pp. 1233, 1515—8, 1669—2143.
248 PLAOl ŻYWOTA
siłował, z czego gdy prosił, aby był wolen Zagwojski,
Skotnicki skoczywszy zaraz nieuczciwe od matki sło-
wo rzekł i zawołał: »Będę cale jako z nieprzyjacielem
z tobą postępował, jeźli nie wypijesz !« Czego widząc
nagłą instancyę, bo wyniść i ujść trudno, choć z nie-
zdrowiem Zagwojski podjął się spełnić. A interim jeszcze
czary nie dokończył, zaraz Skotnicki kord od jego chłopca
wziąwszy, począł go tłuc i na wszystkie boki krzywiąc
z wielką mocą kord złamał, poczem i kord i pana jego
przyganiał. A potem do sahajdaka Zagwojskiego się rzu-
ciwszy, strzały onego niepodłej roboty do ściany powy-
strzeliwał, czemu ten to pan Zagwojski nie przeciwiąc się
rozumiał, że to w żarty się obróci, jednak gdy Skotnicki
kazał gromadzie z siekierami i orężem przybyć, z pomo-
cnikami i sługami swymi' gdy się porozumiewać i szepty-
wać począł, muszkiety, aby gotowe mieli, rozkazał, udając,
iż się na p. Aleksandra Skotnickiego brata swego gotuje —
począł myśleć pan Zagwojski, jakoby nie dopijając onej
czary próżnym być od niebezpieczeństwa jakiego i przy
żadnych tam hałasiech między bracią nie być, co raz się
prosił, aby jachać.
» Ale jachać nie dopuszczano — czytamy dalej — owszem
już nad wieczorem onego Zagwojskiego do bramy zam-
kowej wziąwszy, Skotnicki illum suum malevolum animum
kończąc, szablę jego od boku mu dobył, mówiąc: »Spró-
buję, co masz za szablę :<s i kłótki i skoble nią rąbać chciał.
Zagwojski prosił, aby zaniechał: »Nie psuj mi Waszmość
broni !« A zatem Skotnicki jedno i drugie nieuczciwe
słowo rzekłszy i szablę rzuciwszy, Zagwojskiego obu-
chem, gdyby się był nie uskoczył, w łeb zakończyć chciał,
mówiąc: »Ty synu matki takiej, bij się ze mną!« i na pa-
chołki krzyknął i na gromadę. Zaczem gdy pan, czeladź
i chłopy powstali na niego, Zagwojski obronną ręką z cze-
ladnikiem jednym tylko uchodzić począł, wszystkiego tam
odbieżawszy, koni w stajni, strzelby i inszych rzeczy
PLAGI ŻYWOTA 249
W izbie.« Przy tern zajściu oberwał Skotnicki kilka ran,
o które nawzajem w grodzie zanosi protestacyę.^) Szla-
chetny Jerzy Szeptycki żałośnie skarży się i świadczy prze-
ciw Pawłowi Boguckiemu z Makoniowa, do którego po-
jechał ^dla myślistwa, <: wziąwszy z sobą »chartów dwoje«
także i wyżły dwa. Bogucki zaniechawszy myślistwa, upoił
Szeptyckiego, a gdy ten nareście o 3 godzinie nad ranem
chciał wyjechać, Bogucki kazał wrota zamknąć i charty
zabrał. »A gdy się ten Szeptycki upominał chartów u tego
p. Boguckiego, tedy ten Bogucki zadawszy mu słów nie-
uczciwych /a/wa/w ipsius laedentia, kazał go stłuc.«')
Ale najniebezpieczniejsze bywały biesiady. Zaczynały
się od przelewania wina a kończyły się na przelewaniu
krwi. » Ktoś wyłożył: biesiada, że bies siada na
niej« — ten koncept współczesnego wierszopisa przy-
pomina się ciągle przy czytaniu protestacyj o zabójstwa
i krwawe awantury, popełnione przy bankiecie. Nie mogło
być inaczej, skoro jeżdżono w gościnę zbrojno jak na
wojnę, z czeladzią również od głowy do stóp uzbrojoną,
niesforną i zuchwałą, i skoro trzymano się zwyczaju,
że panowie bili się za czeladź a czeladź za panów.
W obrazku biesiady, jaki nam pozostawił Kochanowski,
nie ma żadnej przesady; niemal co kilka kart spotykamy
się w aktach z podobną sceną.
Czołem za cześć, łaskawy mój panie sąsiedzie,
Boże nie daj u ciebie bywać na biesiedzie!
Zaczyna się od objawów najserdeczniejszej przyjaźni
sąsiedzkiej, od » dobrej myśli « i przystojnej ochoty. Po
szeregu puharów, po >>pełnych,« które dziś toastami nazy-
wamy, zaczyna się śpiew. Jedni śpiewają piosnkę: Chciejże
1) Agr. Halickie, tom 122 z roku 1625 pp. 375—6
380—3.
-) Agr. Przemyskie, tom 320 p. 146.
250 PLAGI ŻYWOTA
pomnieć najmilejsza, drudzy równocześnie : W czerwonej
czapce chodził, a w takim koncercie usłyszyć można »pięć
basów, dwanaście dyszkantów, sześć altów, ośm tenorów,
dwanaście wagantów.« Dotąd wszystko dobrze, aż nagle
powadzi się z sobą służba, popatrzy ktoś na kogoś nie
tak, jakby się podobać mogło, przypije nie po formie albo
nie tem samem winem — i zamiast talerzy i puharów za-
czynają dzwonić szable, a na wiwaty huczą strzały z pół-
łiaków i latają kule po izbie.
Więc też wojna bez wici, gospodarz się wierci,
Porwaniście zabitej na ostatek śmierci
Kufle lecą jako grad, a drugi już jęczy,
Wziął konwią, aż mu na łbie zostały obręczy.
Potem do arkabuzów: a więc to biesiada?
Jeźliście tak weseli, jakaż u was zwada?
Wystarczy przytoczyć kilka przykładów pierwszycti
lepszych, prawie na chybił trafił, aby scharakteryzować tę
nieszczęsną porywczość i grubość obyczajów, którą grze-
szyły najlepsze i najwyższe nawet warstwy szlacheckie.
Opowieść Albrechta Radziwiłła*) o bankiecie krakowskim,
na którym dwaj wojewodzice, ruski Daniłowicz i łęczycki
Radziejowski, powadziwszy się z małej okazyi, porwali się
za włosy i pobili, przyczem przyszłoby było do strasznego
rozlewu krwi, gdyby rozważni współbiesiadnicy nie byli
wcześnie zamknęli drzwi przed wpadającą czeladzią obu
przeciwników — opowieść ta powtarza się ciągle w aktach
naszych z waryantami osób, miejsca i czasu. Grzegorz Przy-
łuski przyjeżdża na obiad do sąsiadki swojej Zbijewskiej,
gdzie już zastaje grono innych gości. Przy stole młody
syn gospodyni, Krzysztof, już podchmielony, każe chłopcu
swojemu śpiewać swawolne piosneczki. Przyłuski, człek
poważny, »upomina go chędogo,« aby tego zaprzestał, na
1) Pamiętniki, I. str. 218.
PLAGI ŻYWOTA 251
CO Krzysztof dobywa szabli i najpierw siecze na stole
dzban z miodem i wszystkie szklanice, a potem rąbie
Przyłuskiego. Służba przypada, rozpoczyna się walka na
gołe łby i bankiet kończy się krwawo.*) Jerzy Dziedu-
szycki zaprasza do swoich Horbacz grono gości, między
nimi chorążego kor. Sebastyana Sobieskiego i Jana Obor-
skiego ; bankiet kończy się na tem, że Oborski ciężko po-
rąbany powraca do domu. Starosta lwowski Mniszech za-
prasza do siebie na wieczerzę znakomitszą szlachtę, prze-
jeżdżającą przez Lwów na sejmik wiszeński, między nimi
Piotra Ozgę i Jana Wyźgę. Poczas bankietu Ozga zacho-
waniem się swojem obraża uczucie przyzwoitości, a Wyżga
upomina go słowy: »Szpetna to zaprawdę polityka Mości-
panie!« — Ozga na to do szabli i wszczął się rwetes
i trzask pałaszy i czekanów, wśród którego polała się
krew rzęsiście, poczem Ozga pozywa Wyżgę, Wyżga po-
zywa Ozgę. A przecież obaj liczyli się do znakomitszych
osobistości ziemi lwowskiej, obaj byli członkami sądu ka-
pturowego.'^) Alexander Kazanowski, wojewodzie podolski,
zaprasza do siebie w Podkamieniu Jędrzeja Żółkiewskiego ;
przy wieczerzy Żółkiewski, który za wiele pił, zdrzemnął
się właśnie w chwili, kiedy Kazanowski pił do niego zdro-
wie swego domu. Ocknąwszy się wziął podany sobie pu-
har nie prawą ale lewą ręką, co widząc dworzanin Kaza-
nowskiego Spławski wziął to za obrazę pańską i zawo-
łał: O panie Żółkiewski, młodyś! Trzeba wiedzieć, u ko-
goś to w domu! >A zatem p. starosta Kazanowski drze-
mającego w gębę uderzył, a potem dobywszy szabli w rękę
szkaradnie ciął.< '^) U Mikołaja Ostroroga, podczaszego kor.,
starosty rohatyn skiego, odbywa się w Komarnie bankiet,
na który przybywają > ludzie zacni, tak pp. senatorowie
1) Agr. Halickie, tom 126 p. 1053.
^) Agr. Lwowskie, tom 383 z r. 1632 pp. 3388—95.
^) Agr. Lwowskie, tom 391 pp. 770 — 5.
252 PLAGI ŻYWOTA
jako i urzędnicy koronni z pany oficyalisłami ziemskimi
i grodzkimi.<: Przy stole Jan Miękicki upomina Andrzeja
Łęskiego, aby się przyzwoicie zachował; Łęski na ło ude-
rza go czekanem w głowę i zabija na miejscu.^)
W Bucniowie pod Trembowlą odbywa się bankiet
u Piotra Potockiego, wojewodzica bracławskiego. Między
zaproszonymi znajdują się wojewodziec lubelski Piotr
Firlej z córką, starosta tłumacki Adam Kazanowski i kilku
towarzyszy z pod chorągwi hetmana Mikołaja Potockiego,
ojca gospodarza. Po bankiecie odbywają się tańce, a kiedy
już panowie przestali tańcować, sługa pokojowy Potockich,
szlachcic Szczęsny Sulatycki, korzystając z przywilejów,
jakie zawsze na wielkich dworach magnackich miała star-
sza służba szlachecka, posuwa się śmiało do panny wo-
jedzanki Firlejównej i prosi ją w taniec. Wojewodzanka
nie odmawia, a jak opowiada świadek naoczny, kiedy Su-
latycki z nią tańcował, » dziwnie Jegomość pan Firlej, ro-
dzic panny wojewodzanki, z onego skromności i przy-
stojnego postępku kontent zostawał. « Nie podobało się to
jednak towarzyszom chorągwi hetmańskiej i poczęli wy-
śmiewać taniec Sulatyckiego. Na zapytanie, czemu zeń
szydzą, towarzysz Łowczycki odpowiada: » Dlatego, żeś
błazen. Myśmy żołnierze a przecież z panną wojewodzanka
nie tańcujemy, a ty dworska polewko śmiałeś z nią tań-
cować.« Słowo po słowie i kończy się na tem, że Szczę-
sny Sulatycki zapłacił życiem taniec swój z panną woje-
wodzanka. Padł tejże nocy, porąbany na sztuki przez to-
warzyszy, a przy nim poległ również brat jego Melchior,
pokojowy Kazanowskiego.^)
Przytoczyliśmy przykłady tylko z znakomitszej war-
stwy społecznej; co się działo między szarą rzeszą szla-
checką, łatwo sobie wyobrazić. W obec tych awantur bie-
^) Ibidem, pp. 1317-19.
2) Agr. Trembowelskie, tom 127 pp. 479—82.
PLAGI ŻYWOTA 253
siadnych przyjemnie uderzają jako objawy wyższej oby-
czajności towarzyskiej przeproszenia, w których winowajcy
proszą o przebaczenie osoby, obrażone przez nich pod-
czas bankietu. Przeproszenia takie pokorne spotyka się
często w aktach, które trzeba wiedzieć, zastępywały nie-
kiedy nasze gazety, a czytane i odpisywane przez szlachtę,
bywały do pewnego stopnia organem publicznej opinji.
W r. 1606 Adam Tyrawski, podsędek halicki, i Andrzej
Bełzecki wystawiają następujący dokument, który druga
strona, Walenty Cebrowski, podaje do akt grodzkich:
»Przyznawamy to szczerze, łaskawy nam panie Cebrow-
ski, nieszczęściu swemu, iż nie mając żadnej do Wmości
przyczyny, w domu p. Piotra Zawiszy w Hnilczu, gdzie
Waszmość proszony, na żadną burdę się nie gotując, sa-
mowtór przyszedłszy, z ochoty gospodarskiej z drugimi
gośćmi dobrej myśli zażywał, my samem pijaństwem zwie-
dzeni, niepotrzebne i niesłuszne obrazy, za stołem siedząc,
przewiedliśmy byli WMości, czego jakochmy świeżo ża-
łowali tak i przez wiele ludzi zacnych o uspokojenie tego
kłopotu swego a żalu WMości pilnie staralichmy się. Te-
raz tedy fawor WM. kojąc, a tę pyrskliwość swoją pi-
jaństwu przypisując, serdecznie żałujemy i uniżenie a po-
wolnie prosimy, abyś nam WM. jako człowiek zacnego
urodzenia swojej tej krzywdy, którąbyś srodze zemścić
był mógł, łaskawie i sercem chrześciańskiem odpuścił a na
potem żadnej obrazy do nas sobie nie zostawował etc.«*)
Deprekacye takie bywały zazwyczaj wynikiem sądu
przyjaciół i poważnych medyatorów, których nie brakło
w żadnym powiecie, do których jednak pojednawczego
pośrednictwa niestety nie zbyt często się uciekano. For-
mułkę uroczystych przeprosin układał zawsze ten sąd
rozjemczy honorowy, a winowajca odczytywał ją z kartki
publicznie, t. j. w obecności liczniej zgromadzonej szla-
*) Agr. Halickie, tom 111 p. 567.
254 PLAGI ŻYWOTA
chty, niekiedy w kościele, częściej jednak na zjeździe sej-
mikowym albo na t. zw. kwerelach i roczkach zamkowych.
Zazwyczaj formułki te są doskonale zredagowane, bywają
zwięzłe, pełne miary i taktu, dają satysfakcyę zupełną obra-
żonemu a nie narażają na zbyt dotkliwe upokorzenie wino-
wajcy. »Mój łaskawy panie Błażowski — temi słowy przepra-
sza w r. 1592 na kwerelach trembowelskich niejaki Dłużnie-
wski — proszę, żebyś się Waszmość do mnie obrażać
nie raczył tą kartą, która jest Waszmości posłana odemnie,
gdyż wie Pan Bóg, iż o Waszmości inaczej nie rozumiem,
jeno tak jako się godzi o człowieku poczciwym, mnie we
wszystkiem równym rozumieć, jako o sobie samym rozu-
miem. «*)
*) Agr. Trembowelskie, tom 101 p. 870.
ROZDZIAŁ CZWARTY
AMOR I DEMON
I.
Zajścia rodzinne. Traoedye domowe, Mężobójczynie.
Beata Zawiszanka. Brat i siostra. Dramatyczna zagadka.
Zofia Herburtowa i Ewa Podolecka. Piękna Helena.
MŚCIWA ŚWIEKRA. DWAJ KOCHANKOWIE. RąTY AKT DRAMATU.
Pani Klofasowa. Dramat w rodzinie Makowieckich.
Przechodząc od stosunków sąsiedzkich do stosunków
najpoufniejszych, rodzinnych, uprzedzić musimy czytelnika,
że poznane przez nas akta województwa ruskiego sto-
sunkowo tylko bardzo mało zawierają tego najwydatniej-
szego dla historyi obyczajowości materyału, jakiego w ta-
kiej obfitości dostarczają akta miejskie lwowskie i kra-
kowskie. Mamy tu na myśli taki materyał źródłowy, jak
testamenty, intercyzy ślubne, działy majątkowe, układy kom-
promisarskie, inwentarze posagowe i t. p., które otwierają
nam dom starożytny niejako na oścież i pozwalają wglą-
dnąć w poufne sprawy rodzinnego życia. Więcej w aktach
ujemnego niż dodatniego materyału; t. j. więcej niż o innych
stronach życia, dowiadujemy się z nich o stronach jego
ujemnych, anormalnych, o waśniach domowych, o niena-
wiści rodzinnej, o walkach na śmierć lub życie między ro-
dzonymi braćmi. Jest to więc źródło jednostronne, odbija
życie w spaczonem, jakby potrzaskanem zwierciadle i gdyby
17
258 AMOR I DEMON
na niem opierać całą znajomość ówczesnego rodzinnego
życia, obraz musiałby być nieprawdziwy, ostateczny wnio-
sek mylny. Tyle jednak stwierdzić się da na podstawie
zapisków, że owo ogólne zdziczenie obyczajów, jakie na-
stąpiło w pierwszych dziesiątkach lat XVII. wieku, nie
u nas tylko, ale w całej Europie, odbija się i w rodzin-
nem życiu polskiem. Mówiąc w następnych rozdziałach
o anarchji w życiu szlacheckiem tej pory, będziemy mieli
sposobność do opowiedzenia niejednego dramatu, który
się odegrał w tej lub owej rodzinie, tu poprzestaniemy
na niektórych luźnych przykładach.
> Stała nam się nowina, pani pana zabiła *^ — tragi-
czny ten temat pieśni ludowej w sześciu wypadkach od-
zywa się do nas z aktów. Z tych sześciu wypadków je-
den wyjaśnia się niewinnością posądzonej o straszną zbro-
dnię żony, dwa pozostają wątpliwe i nierozstrzygnięte,
jeden jest bardzo zawikłanym dramatem, dwa tylko są
stanowczo pewne. Jak na całe półwiecze, jak na taki
ogromny obszar, bo na całe województwo ruskie — cy-
fra niestraszna, ale oczywiście wzięta tylko z warstwy
szlacheckiej. W r. 1607 Beata Zawiszanka, pierwszego
małżeństwa Strzelecka, drugiego Solikowska, wspólnie
z dwoma sługami swymi, Sieniem i Stasiem, zabiła w Mi-
łowaniu męża swego. Szczegóły tej zbrodni mamy z ze-
znań jednego z służących, Sienią, który pojmany, poniósł
W Haliczu śmierć pod toporem kata. Sień >u nieboszczyka
p. Jakóba Solikowskiego był sługą rękodajnym i dobro-
dziejstwa jego znał, ale był namówiony od pani Beaty,
p, Jana Zawiszy rodzonej siostry,« która mu darowała
konia, aby jej w morderstwie pomógł i tajemnicę zacho-
wał. »Pani pana upoiła tak, że zaraz spokojnie szedłszy
precz usnął. Natenczas kilka razy dziewkę słała, aby się
dowiedziała, jeśli już usnął, a gdy powiedziała, że usnął,
zarazem pani z Stasiem, który z siekierą a ten Sień z świecą
do izby przyszli, i tam Staś z siekierą obuchem w głowę
AMOR I DEMON 259
pana uderzył, za którym haniebnym razem nieboszczyk
się porwał, którego porywającego się pani przyległa na
nim pierzyną i wespół z Stasiem dusili, aż go udusili, po*
tem z łoża ściągnąwszy szablą Staś go przebił. « Po doko*
nanym czynie zaczęto się naradzać, jak >zagubić« zwłoki.
Pani Beata cliciała, aby Staś utopił nieboszczyka wraz z ko*
niem w Dniestrze, tak aby się ludziom zdawać mogło, że
przypadkiem utonął; Staś doradzał innycli sposobów ukry*
cia zwłok, a nareście zgodzono się na jedno: zakopano
nieboszczyka w mierzwę pod stajnią, a potem mierzwę
tę wraz z trupem spalono.^)
Tu się kończy jeden dramat, a zaczyna się teraz drugi.
Nie ma jego przebiegu i perypetji w księgacli grodzkicti,
które notują tylko suclie dalsze fakta, ale fakta te kryją
w sobie moment wysoce dramatyczny, temat godny ima-
ginacyi powieściopisarza. Solikowska czy już pojmana czy
blizka pojmania, znajduje pomoc u swego brata Jana Za*
wiszy, który ratuje ją od uwięzienia, ręcząc czyli dając tak
zwaną fidejussoryę bratu zamordowanego, Janowi Soli-
kowskiemu, mocą której pod zakładem 6000 zł. obowią-
zuje się sławić siostrę-mężobójczynię na termin trybunal-
ski. Termin ten mija, Zawisza siostry nie stawi. Solikow-
ski wytacza mu proces o zapłacenie zakładu 6000 zł., za-
strzeżonego w poręczeniu, wygrywa, wyrabia sobie intro-
misyę na jego majętność a w ostatecznej konsekwencyi
prawnej przymusową rumacyę. Zawisza apeluje przeciw
wyrokowi pod zwykłym pozorem, że pozwy Solikowskiego
były nieformalne, że forum było niewłaściwe i t. p. —
zgoła jak to mówiono : de małe obtento. Trybunał znosi
dekret a Solikowski — odstawia siostrę sądowi... Trybunał
zwalnia go od zapłaty 6000 zł., bo dotrzymał warunku
fidejussoryi, a mężobójczynię osadza w górnej wieży zamku
lubelskiego celem przyzwoitej dełencyi — ad honestam de-*
O Agr. Halickie, tom 112 p. 949.
17*
260 AMOR I DEMON
tentionem. Sąd grodzki halicki przeprowadza na miejscu
czynu śledztwo czyli t. zw. scrutinium a trybunał po zba-
daniu jego wyników poleca bratu zamordowanego przy-
siądź samosiedm, t. j. z sześciu świadkami szlacheckiej
kondycyi, że nie kto inny tylko Beata Solikowska zamor-
dowała we śnie jego brata. Solikowski czyni zadość temu
walnemu warunkowi procedury kryminalnej, a trybunał
skazuje Beatę Solikowska na karę śmierci przez ucięcie
głowy. ^)
Jak pogodzić, jakiemi motywami powiązać te fakta,
zewnętrznie i procesowo logiczne, ale wewnętrznie, psy-
chologicznie pozbawione logiki? Jak zrozumieć brata mę-
żobójczyni? Dlaczego wydaje siostrę w ręce kata, skoro
zaraz po zbrodni nie wyparł się jej, ale przeciwnie uchro-
nił od pojmania? Co rozstrzygało, czy żal pieniędzy za-
kładowych, silniejszy od żalu nad siostrą, czy też inna
jakaś wyższa ale zawsze tragiczna pobudka? Dlaczego
Beata nie ratowała się ucieczką, mając do tego tyle czasu ;
czy nie chciała, czy nie mogła, będąc jakoby w więzieniu
u brata? Czy brat wydał ją za jej zgodą, czy wiózł ją
gwałtem na śmierć pewną? Wszystkie te pytania cisną
się po przeczytaniu tego zapisku w aktach, a każda z nich
to ponętna dla imaginacyi zagadka. To pewna, że po dra-
macie między żoną a mężem rozegrał się tu drugi dramat
między bratem a siostrą.
Drugi wypadek zamordowania męża przez żonę zda-
rzył się w r. 1622 w znakomitej historycznej rodzinie
Herburtów. Morderczynią była Zofia z Podoleckich, córka
Krzysztofa, wojskiego Samborskiego. W porozumieniu
z swoją matką Ewą z Wielżyńskich, która także czynnie
pomocną była przy spełnieniu zbrodni, wiedziona długą
a zdradziecko tajoną nienawiścią, jak jej zarzuca pozew,
zamordowała Zofia męża swego Kaspra tlerburta. Zbrodni
^) Agr. Halickie, tom 113 pp. 23, 24.
AMOR I DEMON 261
dokonano w ten sam sposób, w jaki zginął Solikowski.
Herburt powrócił z obozu po długiej nieobecności do
domu w Ctiyszowicacłi, w ziemi lwowskiej, a żona powi-
tawszy go z kłamaną radością, wyprawiła mu wesoły
bankiecik, obsypała pieszczotami i upoiła małmazyą, a gdy
małżonek po gęstycłi libacyacłi i uściskacłi miłośnycłi usnął
snem twardym, udusiła go w łóżku przy pomocy matki,
poczem pogrzebała go w okazały sposób i opłakiwała
nagły zgon męża. Krewni zamordowanego, nieuwiado-
mieni o śmierci, niezaproszeni na pogrzeb, dowiedzieli
się dopiero później o katastrofie. Brat zamordowanego
Andrzej Herburt odkrywszy zbrodnię, wystąpił przeciw
bratowej i jej matce, które po pogrzebie udały się były
najspokojniej do Lwowa i tam całkiem jawnie przebywały.
W dramacie tym małżeńskim odgrywać musiała rolę
intryga miłosna, bo występuje w nim trzecia osoba, szlacti-
cic Andrzej Stocki, przeciw któremu zwraca się w pier-
wszej cliwili zemsta brata. Andrzej Herburt napada we
Lwowie z zbrojną czeladzią na gospodę wdowy i jej
matki w kamienicy Bogdanowskiej i porywa tam Stockiego
gwałtem, prowadzi go »bez czapki i broni, bijąc i policz-
kując sromotnie przez miasto- do swojej gospody, wiezie
go nazajutrz najpierw na widownię zbrodni do Chyszo-
wic, ztamtąd do Beńkowej Wiszni a następnie do Dobro-
mila i do Ujkowic pod Przemyślem, gdzie go osadza
w locłiu więziennym i zapowiada mu śmierć przez roz-
siekanie. Stocki jednak, za >przestrogą niektórych ludzi
i za pomocą Bożą,« jak się wyraża w swojej protestacyi
przeciw Andrzejowi Herburtowi, uciekł nocą i tym spo-
sobem uratował życie. Mimo takiej przestrogi, jaką było
pojmanie Stockiego, Herburtowa i jej matka pozostały we
Lwowie, i tu na natarczywe naleganie Andrzeja Herburta
starosta lwowski Stanisław Bonifacy Mniszecli kazał je
pojmać i osadzić w wieży Wysokiego Zamku. Po prze-
prowadzonem śledztwie trybunał skazał obie kobiety na
Fig. 28.
Ornamentyka z Aktów Grodzkich Lwowskich (tom 451).
AMOR I DEMON 26S
Śmierć przez ścięcie, mimo bardzo energicznej obrony
Sebastyana Korytki, który był ich rzecznikiem. Wykonanie
wyroku polecono staroście lwowskiemu, a miało ono na-
stąpić bezzwłocznie, skoro Andrzej Herburt, pars adorea,
zaprezentuje mu wyrok — warunek zaiste potworny, skła-
dający życie i śmierć w ręce prywatnego człowieka, zmie-
niający wyrok trybunału w akt osobistej woli i zemsty!
Herburt wyrok zaprezentował, ale mężobójczyni tuż przed
samą egzekucyą — in ipso prodnctu executionis — ucie-
kła. Matkę jej ścięto.^)
Dramat ten miał jeszcze swój procesowy epilog. Obie
kobiety, skazane na śmierć i czekające wykonania wyroku,
szukały pociechy religijnej i przyzywały do siebie Karme-
litów Bosych, im też aktem ostatniej woli zapisały cały
swój majątek osobisty, a mianowicie dobra Chyszowice,
Romanówkę i Koropuź. Andrzej Herburt wystąpił z im-:
pugnacyą tego zapisu, wywodząc, że obie morderczynie,
przekonane i skazane na śmierć a zatem i na utratę dóbr,
nie miały prawa rozporządzać majątkiem, że zatem daro-
wizna ta, uczyniona in ipso poenae mortis articulo, jest
nieważna. ^) Proces trwał długo i nie znaleźliśmy w aktach
wiadomości, jak się skończył, jeszcze jednak w r. 162Q
Chyszowice były w faktycznem posiadaniu Andrzeja Her-
burta, który zaraz po śmierci brata i uwięzieniu jego
wdowy zajechał je był i zajął. W tymże samym roku 1629
mężobójczyni Herburtowa daje znak życia z Krakowa,
ztamtąd bowiem wytacza pozwy staroście lwowskiemu
Mniszchowi i Andrzejowi Herburtowi o zniesienie wyroku
infamji, jaki zapadł na nią po jej ucieczce z Wysokiego
Zamku.*)
O Agr. Lwowskie, tom 375 pp. 1145—6, 1188—91,
1289, 1549—52, 1629—37.
^) Agr. Lwowskie, tom 377 pp. 82 — 5.
^) Agr. Lwowskie, tom 380 pp. 3097—3100.
264 AMOR I DEMON
Jakby się prosił pod pióro powieściopisarza i wyzywał
imaginacyę dramatyka wypadek trzeci, który się zdarzył w zie-
mi sanockiej w r. 1631, przez trzy lata do głębi poruszał
umysły a skończył się tragiczną śmiercią trzecti ofiar. Istny
dramat miłości i nienawiści, szczerego szału i podstępnej
intrygi, mordercza erupcya pod iskrami pięknycti oczu ko-
biecycli. Główną botiaterką tego dramatu była Helena KIo-
fasowa, z domu Brześciańska, kobieta piękna i zalotna.
Dwócłi młodycłi szlachciców sanockicłi, Abrałiam Polań-
ski i Stefan Dydyński, zakocłiali się w niej namiętnie.
»Piękna Helena« żyła najgorzej z mężem swym AIexan-
drem Klofasem, którego nienawidziła, nie wiemy, z jakicli
i czy słusznycti powodów, okoliczność wszakże, że w tej
nienawiści miała po swojej stronie matkę Reginę Brze-
ściańska, zdawałaby się może wskazywać, że mąż ten nie
był bez ciężkiej winy, inaczej bowiem nie podobna sobie
wytłumaczyć, dlaczego ta matka w nienawiści do zięcia
posuwa się dalej niż córka, dlaczego kieruje całą intrygą
i przeprowadza ją aż do tragicznego końca. Cliciałoby się
koniecznie przypuszczać, że tylko obrona ukoclianego dzie-
cka przed tyranią złego człowieka, tylko zemsta za zdeptane
szczęście córki popclinęła matkę do zbrodni — chociaż
niestety nie przemawiają za tem akta. Brześciańska posta-
nowiła uwolnić córkę od męża. Do wykonania skrytobój-
czego zamachu namawia dwóch mężczyzn, ślepych miło-
ścią i pożądaniem, Polańskiego i Stefana Czernieckiego.
Polański, jak już wspomnieliśmy, zakochany był w mężatce
Helenie, Czerniecki w pannie Olesi, drugiej córce Reginy
Brześciańskiej. Regina jednemu przyrzeka Helenę, drugie-
mu Olesię w dank i nagrodę skrytobójstwa — i oto obaj
rzucają się ochotnie w piekło za ukochane kobiety. Wraca-
jący z dalszej podróży Klofas, napadnięty z zasadzki pod
Pełkinią, pada trupem z dłoni obu kochanków. Odgrywa
się piąty akt dramatu. Helena nie chce oddać ręki Polań-
skiemu, który tylko dla niej i o nią dopuścił się zabój-
AMOR I DEMON 265
słwa — oddała ona swoje serce Dydyńskiemu i jego zosta-
nie żoną. Polański odbiera sobie życie a równocześnie
odkrywa się zbrodnia. Stefan Czerniecki, któremu obiecana
była Olesia, doczekał się innycłi, krwawycli godów. Poj-
many i osadzony w wieży sanockiego zamku, przewie-
dziony o skrytobójstwo, skazany został w r. 1633 na śmierć
i dał głowę pod miecz w Sanoku.*) Helena wycliodzi rze-
czywiście za Dydyńskiego, o losach Olesi nic nie wiemy.
Z trzecli wspomnianych już wypadków, w których
oskarżenie o zamordowanie męża albo okazało się zupeł-
nie fałszywe albo pozostało wątpliwem, jeden wywołał
w r. 1615 wielkie poruszenie umysłów w całej szlachcie
ziemi przemyskiej i był przedmiotem osobnego petitum,
uchwalonego na sejmiku wiszeńskim. Mikołaj Miękicki
oskarżył bratowę swoją Annę z Mogilnickich, pierwszego
małżeństwa Jabłońską, drugiego Przeczymińską, trzeciego
Stanisławową Miękicką, że była sprawczynią zabójstwa
swego męża, którego kazała zgładzić ze świata w gospo-
dzie w Lublinie przez jego własnych służących, niejakich
Olszanowskich. Sprawa wlokła się bardzo długo i musiała
być powodem wielkiego zająłrzenia w licznych kołach
krewnych i przyjaciół obu stron przeciwnych, skoro
szlachta na sejmiku uchwala: Za pp. Miękickimi prosić
mają pp. posłowie nasi, aby Król Jegomość sprawę ich,
którą z panią bratową swą mają, sądzić raczył nieodwło-
cznie na tym sejmie; o toż samo i druga strona prosi.**)
Drugi wypadek nie może być uważany za fakt stwierdzony,
zapadł w nim bowiem wyrok infamji tylko zaocznie, co
niczego nie dowodzi i łatwo nastąpić mogło nawet przy
zupełnej bezzasadności oskarżenia. Zaoczny ten wyrok za-
padł w r. 1644 przeciw Magdalenie z Świerzyńskich Her-
manowskiej, posądzonej o zamordowanie męża Stanisława
*) Agr. Sanockie, tom 151 p. 1479 i tom 153 pp.
34—41.
*) Agr. Przemyskie, tom 331 p. 17.
266 AMOR I DEMON
W porozumieniu i przy pomocy kochanka Władysława
Klofasa« Wiele przemawia za tem, że zachodziło tu nie
morderstwo, ale samobójstwo.*)
Trzeci wypadek zdarzył się w ziemi halickiej, w zna-
cznej i możnej rodzinie Makowieckich. W r. 1640 w Bo-
ryszkowcach zginął okrutną śmiercią Jan Makowiecki z rąk
swego szwagra AIexandra z Bestwina Kopycińskiego i jego
towarzyszy. Kopyciński przyjechał do Boryszkowic w to-
warzystwie kilku swych poufnych przyjaciół czy też umyśl-
nie zamówionych szlachciców, Pogonowskiego, Laskow-
skiego, Orłowskiego, Bielskiego, Gorżkowskiego i innych,
niejako w gościnę, i podejmywany był przez Makowie-
ckiego, który mimo przestróg swego ojca Mikołaja nie
przeczuwał gotującego się nań zamachu. Jak utrzymuje
stary Makowiecki, Kopyciński przyjechał już z zamiarem
zabicia jego syna, a zwlekał jego wykonanie przez parę
dni jedynie dlatego, że nie miał odwagi, wiedział bowiem,
że szwagier jest człowiekiem bardzo mężnego serca, vir
cordatuSy i jak lew bronić się będzie. Dopiero gdy nad-
jechał do Boryszkowic najzuchwalszy z jego przyjaciół,
Stefan Małyński, syn Anny Łahodowskiej, a więc członek
rodziny, która głośną była z swej gwałtowności i krwa-
wych wybryków w całem województwie ruskiem, a o któ-
rej w następnym tomie tej książki obszernie będzie mowa,
zdecydowano się przystąpić do wykonania zbrodniczego
czynu. W upatrzonej chwili rzuca się Kopyciński z swo-
imi towarzyszami na Makowieckiego, który nie tracąc serca
broni się z kilku sługami swymi do upadłego, a gdy mu
zabijają dwóch dworzan, szlachcica Urbańskiego i Niemca
Hanusza, cofa się do jednej z komnat, gdzie na jego
szczęście znajdowała się właśnie siostra jego żony i Ko-
pycińskiego, młoda panienka Zosia. Widząc, że ta dziew-
*) Agr. Lwowskie, tom 370 p. 983—989 i tom 371
p. 153.
AMOR I DEMON 267
czyna może mu być puklerzem ochronnym od kul i sza-
bel szwagra, który nie zechce wystawić siostry na nie-
bezpieczeństwo życia, zatrzymuje ją przy sobie i zamyka
się z nią w oblężonej komnacie. Stało się rzeczywiście tak
jak przewidywał, napastnicy zaprzestali szturmu, ale obsta-
wili do koła straże, aby oblężony nie uszedł. Tak nadeszła
noc. Makowiecki znużony walką i ufny w ochronę, jaką
mu zapewniała współoblężona Zosia, usnął głęboko. Cze-
kała tylko tego Zosia i otworzywszy okno komnaty wy-
skoczyła na podwórze, wydając tym sposobem Makowie-
ckiego na pastwę nieprzyjaciół. Mając teraz wolne ręce,
Kopyciński i jego towarzysze z tryumfalnym okrzykiem:
»Hurra! hurra! teraz do niego !« przypuszczają szturm
gwałtowny do komnaty, usiłując strzałami i czekanami wy-
ważyć silnie kowane drzwi. Makowiecki widząc, że oblę-
żenia nie wytrzyma, zaczyna parlamentować. Kopyciński
stawia mu warunki, żąda aby natychmiast podpisał akt
rozwodu z żoną, ułożony w najobelżywszy sposób, aby
zgodził się na inne upokarzające ustępstwa (aliasgue dis^
honestates plenissimasj , i aby w tym celu złożył broń
i dobrowolnie wyszedł z oblężonej komnaty. Makowiecki
prosił o małą chwilę do namysłu, na co zezwolono, skoro
jednak czas ten minął a Makowiecki nie wychodził i na
wezwania nie odpowiadał, przypuszczono ponowny szturm
i wyłamawszy drzwi, wtargnięto do środka. Komnata była
pusta. Makowiecki skorzystał z przyznanej mu do namy-
słu chwili i uszedł, ale z dworu otoczonego dokoła stra-
żami wydobyć się nie mógł, skrył się tylko do małej ko-
mórki, gdzie był skład owoców. Wkrótce znaleźli go tam
napastnicy i nie zważając na prośby i zaklęcia Makowie-
ckiego, który błagał o darowanie życia albo przynajmniej
o księdza przed śmiercią, zabili go strzałami z półhaków
i ciosami szabel, zadając mu tyle ran, że ciało podziura-
wione było jak rzeszoto.*)
') Agr. Halickie, tom 133 pp. 1412—15.
268 AMOR I DEMON
Że jednym z powodów tej zbrodni były niewątpli-
wie zajścia jakieś małżeńskie i że Kopyciński występował
tu jako obrońca i mściciel swojej siostry, nie ulega wąt-
pliwości; wypływa to jasno z jego żądania, aby Makowie-
cki podpisał akt rozwodowy — oskarżenie jednak starego
Makowieckiego, podniesione przeciw synowej, jakoby była
moralną sprawczynią mężobójstwa, okazało się bezpod-
stawnem. Ojciec zamordowanego zarzucał synowej, że
namówiła brała do spełnienia zbrodni, że wszystko z nim
obmyśliła poprzednio, że bawiąc w Boryszkowcacli przy
mężu, przed samą katastrofą wyjectiała do poblizkich Ka-
lenic na to tylko, aby odwrócić od siebie podejrzenie, że
zaraz po dokonanem morderstwie powróciła do Borysz-
kowic, że wyprawiła nazajutrz mordercom bankiet, że od-
bywała z nimi tajne narady, przeszukiwała papiery i listy
nieboszczyka i pozabierała z nicli to, co się jej zdało być
kompromitującem, że ciało nieboszczyka tylko dla formal-
ności, tylko vulgan moń satisfacienSy prezentowała w gro-
dzie, nie oskarżając morderców właściwycli, ale przeciwnie
dla zatarcia śladów rzucając podejrzenie na zupełnie nie-
znane jakieś osoby. Sąd grodzki lialicki — starostą był
Stanisław Potocki — na podstawie tego oskarżenia i ze-
znań niejakiego Jana Oorżkowskiego, który należał do
towarzystwa Kopycińskiego i został pojmany przez starego
Makowieckiego, wydał na Barbarę Makowiecką, jej brata
i jego wspólników zaocznie wyrok infamji. Makowiecka
otrzymawszy glejt królewski wytoczyła wraz z bratem
pozew o zniesienie tego wyroku i zażądała, aby na termin
trybunalski w Piotrkowie przystawiono także owego Oorż-
kowskiego, przeciw któremu wystąpi z obroną swojej
czci i niewinności i któremu dowiedzie, że obwiniając ją
kłamał. Sam Kopyciński, mając już na sobie jeden wyrok
banicyi i infamji za inny występek, nie czeka rozstrzy-
gnięcia sprawy, sprzedaje swoje dobra Niżniów, Oleszów,
Kutyszcze, Bratyszów, Nowosiółki i Okniany podczaszemu
AMOR I DEMON 269
bracławskiemu Mikołajowi Potockiemu i nic o nim dalej
nie słychać, ale Makowiecka stawa śmiało przed trybu-
nałem i oczyszcza swój lionor, a trybunał z uwagi, że
śledztwo wykazało lucide jej niewinność, wydaje dekret
uwalniający ją od wszelkiej winy i przywracający jej cześć,
a starego Makowieckiego skazuje za potwarz na dwana-
ście tygodni wieży i na zwrot kosztów i szkód poniesio-
nycli przez jego synowę w takiej sumie, jaką ona wraz
z dwoma męskimi świadkami poprzysięże, a to pod karą
banicyi i infamji.^)
Przykładu, aby mąż zamordował żonę, nie spotka-
liśmy ani jednego. Znachodzi się wprawdzie w aktach
przemyskich zapisek o wrzekomym morderczym zamachu
męża przeciw żonie, ale z samej już opowieści faktu wy-
pływa, że grała w tem rolę bardziej imaginacya kobieca
aniżeli rzeczywistość. Halszka Stadnicka, żona Jerzego,
córka Mikołaja Boratyńskiego, ucieka z domu męża do
Przemyśla i tu zanosi przeciwko niemu protestacyę, w któ-
rej go obwinia, że jej nienawidzi, że na życie jej godzi,
że z rusznicy do niej strzelał, że wyjechawszy z domu,
kazał ją hajdukom swoim zabić, że hajducy zakradli się isto-
tnie do jej sypialni i za gardło dusić ją poczęli, ale mamka
przebudzona narobiła hałasu i mordercy uciekli.*) W ciągu
naszego opowiadania przytoczyliśmy jednak już niejeden
przykład, że hajducy w wykonauiu choćby najokrutniej-
szego rozkazu swoich panów nie dawali się odstraszyć
krzykiem mamek.
^) Agr. Halickie, tom 135 pp. 810, 1402—3.
•) Agr. Przemyskie, tom 311 p. 395.
II.
Porywanie panien. Przyczyna raptów. Panna Halszka.
Zosia Szpandowska. Kalinowski i Krystyna Strusiówna.
Panna wojewodzanka Mniszchówna. Chorążanka Wy-
szogrodzka. Dramat orabownicki. Mieszczaneczka. Nie-
DYSKRECYA RODZINNA. MeZALIANSY.
Z innych czynów zuchwałych i awanturniczych, które
zakłócały spokój rodzin i kończyły się procesem albo nie-
kiedy srogim odwetem, najczęstszem jest porywanie pa-
nien. Kochanek nie mogąc dostać panny wykradał ją lub
w jasny dzień porywał, a że to najczęściej działo się za
zgodą panny a niekiedy i matki, więc kończyło się na
ślubie i przemijającym gniewie ojca. Porywania panien
czyli rapty, bo tak je z łacińska nazywano, nie zawsze
też bywały skutkiem porywczości i zuchwalstwa ówcze-
snej młodzieży, miewały one częściej może swoje źródło
w pewnej niesprawiedliwości rodzinnej, która tak była
rozpowszechniona, że przybierała znamiona zwyczaju :
w tyranji i chciwości krewnych i opiekunów. Najczęściej
też porywano panny osierocone. Aby wcale nie wypłacać
pannie osieroconej posagu lub aby przynajmniej jak naj-
dłużej przewlekać wydanie jej oprawy czyli t. zw. refor-
macyi, ojczym, macocha, krewni i inni prawni czy też na-
AMOR I DEMON 271
turalni opiekunowie odstraszali konkurentów, zadawali
gwałt sercu dziewczyny, odwlekali zamążpójście pod naj-
rozmaitszemi pozorami, zmuszali do wstąpienia do kla-
sztoru albo do staro-panieństwa. Niejedną pannę możnego
domu pogrzebiono tym sposobem w murach zakonnych,
a że to zdarzać się musiało nierzadko, świadczy o tem
fakt, że samaż szlachta województwa ruskiego protesto-
wała na sejmikach przeciw tej nieludzkiej praktyce. »Iż
wiele córek szlacheckich osierociałych — uchwala szla-
chta w roku 1638 na sejmiku deputackim w Sądowej
Wiszni — w opiece powinnych będących, dla chciwości
in matrimonium ulokowane nie bywają, dlatego warować
to, aby pannie lat 25 mającej, którejby opiekunowie przy-
rodzeni intuando ipsius bona za mąż wydać nie chcieli,
wolno sobie tutora obrać i cum scitu ipsius statum sobie
eligere,« *) Dlatego też przeważna część raptów miewała
gładki epilog, kończyła się na kobiercu z wstydem chci-
wych krewnych lub opiekunów, a młoda para, której tym
sposobem powiodło się przerwać siecie intryg i tyranji,
zdobywała sobie poklask i sympatyę szlacheckiego ogółu.
Inna rzecz, kiedy nie zachodziły takie okoliczności uspra-
wiedliwiające akt porwania, kiedy wzięto gwałtem pannę
bez jej woli, z chciwości lub zbrodniczego zuchwalstwa
— awantura kończyła się wtedy tragicznie.
Z dość licznych przykładów wykradnięcia panny
przytoczymy tu niektóre. Szlachcic przemyskiej ziemi Sa-
muel Pawłowski wpadł w r. 1601 do dworu starosty lu-
baczowskiego Jana Płazy w Dziewieńczycach, gdzie ba-
wiła panna Halszka Lutosławska, porwał ją z pośród
innych panienek na ramiona i podał ją przez okno cze-
kającym na słodką zdobycz towarzyszom, potem sam
oknem wyskoczył i ujechał. 2) W napuszystej i makaro-
^) Agr. Przemyskie, tom 361 pp. 167 — 175.
-) Agr. Przemyskie, tom 317 p. 1435.
272 AMOR I DEMON
nizmami do zbytku przeplatanej protestacyi żali się Sta-
nisław Szpandowski na Jana Strzeleckiego, »iż on nie
oglądając się, że crimina raptus in virginem perpetrata^
familje denigrantury przyjaźnie desoluntur, pominąwszy
sposoby przystojne, porzuciwszy solennitates decentes^ na-
jechawszy modo illicito ze wsi Meżyhorzec do wsi Pasz-
nik, pogranicznej majątkowi protestującego, przez dwa
dni szpiegując Zofię córkę jego a trzeciego dnia zasadzi-
wszy się w lesie chocimirskim, obaczywszy córkę, że wy-
szła z panną służącą Krystyną Zaleską do robotnic, które
konopie brały, wypadł z lasu z kolasą na to przygoto-
waną, onę gwałtownie pobrał i z tą panną służebną na ko-
lasę wrzucił i z niemi do domu ojca swego do Chocimierza
o mil sześć z prędkością ujecłiał i w nim się ku żalowi
wielkiemu i hańbie protestantis trzyma, czaty i straże roz-
stawiwszy.«*)
Jan Ramułt, członek rycerskiej i dzielnej ale też bardzo
niespokojnej i rogatej rodziny w ziemi przemyskiej, wykradł
stolnikowi przemyskiemu Samuelowi Trojeckiemu w r.
1608 synowicę, której pan stolnik jako stryj był opieku-
nem. Stało się to za wiedzą i zezwoleniem matki wykra-
dzionej panny, a mimo że Trojecki należał do ludzi, któ-
rych się powszechnie bano, uszło mu to płazem, a nawet
tak uzuchwaliło, że wyruszył jeszcze potem po posag i na
czele zbrojnej gromadki zajechał Trójczyce, włość rodową
stolnika, gdzie dopuścił się rozmaitych gwałtów.*) Przy
wykradnięciu panny chodzi bardzo o jaknajszybsze poślu-
bienie w kościele, aby rodzice doścignąwszy parkę, znaleźli
już mosty spalone pochodnią Hymenu. Szlachcic ziemi
lwowskiej Jan Stapkowski wykradłszy pannę Eufemię, córkę
Bartosza Swirskiego z Podlisek, wozi się z nią po roz-
maitych parafiach, szukając mniej skrupulatnego księdza,
O Agr. Halickie, tom 134 p. 426, 505.
2) Agr. Przemyskie, tom 324 pp. 1237—9.
AMOR I DEMON 273
któryby mu dał ślub na prędce; jedzie do Jaryczowa,
z Jaryczowa do Glinian, z Glinian do Gołogór, wszędzie
znajduje odmowę, aż nareście w Dunajowie trafia na księ-
dza, który udzielił wędrującym oblubieńcom sakramentu
małżeństwa.^)
Niepospolitej i bardzo p^odziwianej, ale i z wielkiem
zgorszeniem przyjętej przez szlachtę sztuki dokazał w r.
1625 Adam Kalinowski, starosta winnicki, bo wykradł
pannę i jej wyprawę zarazem, a wykradł ją grodowemu
staroście, zawołanemu żołnierzowi, z obronnego zamku
i podczas licznego zjazdu na roki ziemskie. Na domiar
wyjątkowości i skandalicznego zuchwalstwa tego czynu,
wykradziona panna była jego ciotką, rodzoną siostrą matki.
Kalinowski zakochał się w Krystynie, córce słynnego wo-
jownika Mikołaja Strusia, jednego z najwaleczniejszych
i najwierniejszych towarzyszy hetmana Żółkiewskiego.
Struś właśnie co został wtedy starostą halickim. Kali-
nowski pozyskał serce panny, trafił jednak na słuszny
a nieubłagany opór ojca, który nie chciał zezwolić na
małżeństwo w takim stopniu pokrewieństwa. Nie mogąc
przejednać opozycyi ojcowskiej, porozumiał się z panną
i jej powiernicą Zofią Rudnicką i urządził po swoją Sa-
binkę nocną wyprawę, tak zorganizowaną, aby jeżeli nie
uda się panny wykraść podstępem, zostawała jeszcze szansa
porwać ją przemocą. Zebrawszy liczny zastęp zbrojny,
złożony przeważnie z wołoskich i » serbskich « hajduków,
w kilkanaście czółen podpłynął Dniestrem pod zamek
w Haliczu nocną porą, wytłukł dziurę w jego murach,
dostał się do środka, a tak się zręcznie uwinął, że nietylko
wziął starościankę, ale wraz z starościanką także cały
skarbiec klejnotów, złota, pereł, srebra i wszystką bogatą
garderobę białogłowską, a wyzyskując do dna pomyślną
sytuacyę i chcąc jeszcze bardziej dojąć staremu żołnie-
Agr. Lwowskie, tom 373 p. 1923.
18
274 AMOR I DEMON
rzowi, uwiózł z sobą także mnóstwo palnej broni i kilka
dział mniejszych.*) Oburzony i w najszanowniejszych uczu-
ciach srodze dotknięty Struś nie wahał się w protestacyi
swojej publicznej nazwać czynu tego hańbą, wyrządzoną
zacnej rodzinie, zbrodnią i występkiem przeciw wszelkim
prawom krwi i poczciwości rodzinnej, i zarzucić młodej
parze, że incestuose się połączyła.
Bardzo głośny był rapt w rodzinie Mniszchów, który
się zdarzył w r. 1629, a którego bohaterką była panna
Eufrozyna Mniszchówna, córka wojewody sandomierskiego,
siostra carycy Maryny, bohaterem zaś młody szlachcic Her-
molaus Jordan z Samoklęsk. Wdowa po wojewodzie mie-
szkała wraz z niewydanemi jeszcze córkami w Dembo-
wcu i z tamtąd to wykradła się panna. Jordan jako sąsiad
bywał gościem u wojewodziny a porozumiawszy się
z panną i pozyskawszy sobie jej żeńską służbę, zawsze
sympatyzującą i zawsze pomocną w takich sprawach, miał
czas i sposobność ułożyć dokładnie cały plan awantury,
czyli jak się z oburzeniem wyrażają bracia panny Eufro-
zyny, starosta lwowski Stanisław Bonifacy i starosta sa-
nocki Franciszek Mniszchowie: »osób pewnych ladajakich
męzkiej i białogłowskiej płci sobie przysposobiwszy, przez
nieuczciwe instrumenta pod pretextem sąsiedztwa u Wiel-
możnej Pani Wojewodziny kilkakroć bywszy, okazyę upa-
trował...« Jakoż okazya istotnie dobrze była upatrzona —
plan powiódł się gładko. Po północy zajechała do Dem-
bowca kareta, a panna Eufrozyna już gotowa, niezapom-
niawszy, jak jej zarzucają bracia, zabrać z sobą sreber,
złota i klejnotów a nawet garderoby (cum auro, argento^
clenodiis et mundo muliebri), wymknęła się z dworu i uje-
chała z Jordanem, który zawiózł ją najpierw do Samoklęsk
a ztamtąd do drugiej majętności swojej Rudołowiec. Mnisz-
chowie nie chcieli puścić Jordanowi płazem zuchwalstwa,
O Agr. Halickie, tom 122 pp. 206—9.
AMOR I DEMON 275
wytoczyli mu pozwy przed trybunał, ale przegrali sprawę.
Śledztwo sądowe wykazało, że panny Eufrozyny, już nie-
młodej, owszem wcale dojrzałego wieku — nubilis et ma-
turae aełatis wyraża się dekret trybunalski — a nadto ty-
ranizowanej przez matkę (quia angiistiata fuit) Jordan nie
porwał gwałtem ale wywiózł ją za jej zgodą i wolą. Po-
czuwając się jednak do obowiązku strzeżenia karności ro-
dzinnej, orzekł w swoim wyroku trybunał, że panna Eu-
frozyna przecież » wykroczyła przeciw poczciwości stanu
swego « (contra honestatem status sui) i skazał ją na utratę
połowy posagu.^)
Jakby romans czyta się w aktach szczegóły porwa-
nia z klasztoru panny, już prawie zakonnicy, bo po trzech
latach nowicyatu i po wzięciu habitu, tuż przed obłóczy-
nami. Rzecz stała się w Przemyślu w r. 1634 a musiała
być epilogiem całego szeregu intryg i dramatycznych wy-
padków, których nie znamy a które wyzywają fantazyę
powieściopisarską. Była to panna chorążanka wyszogrodzka
Leonora Szczawińska, w klasztorze przemyskich Domini-
kanek już siostra Franciszka — a szczegół to dający do
myślenia, że była także sierotą po ojcu i miała ojczyma,
matka jej bowiem wyszła powtórnie za mąż za niejakiego
Niszczyckiego. Mieszkała przedtem kilka lat w klasztorze
po świecku, a opiekowała się nią wojewodzina Krasicka,
wdowa po Marcinie. Jak utrzymuje w swojej żałobie za-
niesionej przed grodem przemyskim przeor Dominikanów,
siostra Franciszka nietylko wzięła habit, ale »ter//^ już na-
wet złożyła była professyę,< i czekano tylko na przyjazd
matki, aby odbyć uroczysty akt obłóczyn. Nim jednak
przyjechała matka, zjawił się w Przemyślu młody szlach-
cic Samuel Kurdwanowski, przyjaciel jednego z Drohojo-
wskich, Matyasza, i mieniąc się czyli mówiąc słowami
^) Agr. Przemyskie, tom 355 pp. 455 — 58 i Agr.
Sanockie, t. 151 pp. 2021, 2074.
18*
276 AMOR I DEMON
Ojca Przeora »ozywając się być bratem i krewnym Siostry
Franciszki, bardzo subtelnym i chytrym sposobem « po-
czął odwiedzać klasztor i widywać się z nią za kratą^
a przy tej sposobności nietylko porozumiał się z nią samą
ale pozyskał sobie także probantkę, która pełniła służbę
przy furcie. Dnia 12 listopada w nocy Kurdwanowski
usunął kilka desek z parkanu, który otaczał klasztor, do-
stał się pod okno celi chorążanki a obecnie Siostry Fran-
ciszki, dał jej znak umówiony, a gdy się wymknęła z kla-
sztoru przy pomocy siostry probantki, uniósł ją z sobą
do stajenki, dobudowanej do klasztornego parkanu.
Tu była już przygotowana cała toaleta, a mianowicie
adamaszkowy letnik czerwony i jak zapewnia strapiony
przeor, także »inne ocłiędóstwa światowe«, i tak Siostra
Franciszka przeobraziła się w jednej chwili w pannę cho-
rążankę Leonorę. Tak przebraną zaprowadził Kurdwanowski
do swego pomieszkania, które znajdowało się w pobliżu
klasztoru a tu niebawem znalazł się ksiądz wraz z kilku
osobami uproszonymi na świadków. Rozpostarto na po-
dłodze kobierzec, Kurdwanowski ukląkł z chorąźanką i ksiądz
połączył młodą parę ślubem małżeńskim. Pilnował dokła-
dności tej ceremonji bardziej od samegoż księdza Kurd-
^wanowski, bo kiedy ksiądz zapewne pod wpływem tak
wyjątkowej sytuacyi zapomniał wiązać stułą rąk oblubień-
ców, Kurdwanowski zawołał: » Pater Reverendey ależ Wasz-
mość przepomniał co najlepszej rzeczy! Nie wiązałeś nas
stułą !« Ksiądz odparł: »Tedy poprawię« i uzupełnił cere-
monię. Następnie Kurdwanowski wyprosił gości a sam
pozostał z chorąźanką >aż do jutrzni,<j^ poczem przebrał
ją znowu w habit zakonny, odprowadził do klasztoru i za-
sunął napowrót deski wyjęte z parkanu, tak że cała ta
nocna przygoda pozostała tajemnicą.
Dopiero kiedy w lutym następnego roku przyjechała
sama Niszczycka i miał się odbyć uroczysty akt obłóczyn
chorążanki, Kurdwanowski sam zaczął rozgłaszać, że Sio-
AMOR 1 DEMON 277
stra Franciszka jest jego poślubioną żoną, a kiedy już
przystrajano kościół do ceremonji, posłał do klasztoru ten
sam kobierzec, na którym brał ślub z cłiorążanką, aby na
nim składała śluby zakonne tak jak na nim jemu składała
przysięgę małżeńską. Obłóczyny odbyły się mimo tej de-
monstracyi, a odbyły się zapewne pod naciskiem matki
i przełożonycłi klasztoru, którzy ślub dany pokątnie i po
świętokradzku uważali za nieważny. Minęło dziewięć mie-
sięcy od tego ślubu, chorążanka już całkiem była mniszką,
ale Kurdwanowski nie dał za wygrane. W nocy na dzień
1 sierpnia dostał się znowu do klasztoru, wykradł chorą-
źankę, ukrył ją w gospodzie swego przyjaciela Drohojo-
wskiego, potem przebrał w suknie męzkie, następnej nocy
przewiózł na przygotowanej już łodzi przez San i uwiózł
w czekającej na drugim brzegu karecie. Sprawa oparła się
o trybunał, przed który matka i bracia chorążanki pozy-
wali Kurdwanowskiego; trybunał przekazał śledztwo sądom
konsystorskim w Przemyślu, ale biskup Andrzej Szołdrski
zaniechał wszelkiej inkwizycyi, jak się o tem dowiadujemy
z protestacyi matki, która zarzuca biskupowi, że mimo jej
próśb i nalegań nie wykonywa dekretu trybunalskiego i ani
sam nie zjeżdża z Brzozowa na inkwizycyę ani żadnego
prałata delegować do niej nie chce. O
Równie romantyczne a nie tak gorszące było por-
wanie panny Salonieji Nagórskiej z Orabownicy przez
Stanisława Przedwojowskiego, towarzysza roty husarskiej
Alexandra Koniecpolskiego. 1 w tym wypadku, na potwier-
dzenie naszych uwag poprzednich, panna była posażną
sierotą a fakt porwania był tylko epilogiem intrygi rodzin-
nej. Panna Salomeą nie miała ani ojca ani matki i wycho-
wywała się w domu swego dziadka Mikołaja Pełki. Do
opieki nad bogatą panienką rościł sobie jednak prawo jej
^)Agr. Przemyskie, tom 356 pp. 1549 — 55, tom
358 p. 1155, 1331—4, 2059.
278 AMOR I DEMON
szwagier, ożeniony z jej siostrą Katarzyną, Jacek Krasowski
z Orabownicy. Wiedziony chciwością, chciał koniecznie
odebrać Pełkom pannę Salomeję, bo upatrzył dla niej męża,
Gabryela Boratyńskiego, który deklarował się kontentować
trzecią częścią posagu panny a z dwóch trzecich kwito-
wać Krasowskiego. Kiedy raz Pełczyna z panną była na
mszy w kościele Franciszkańskim w Sanoku, wpadł Kra-
sowski z zbrojną czeladzią do świątyni i nie zważając na
nabożeństwo, właśnie przy samem Podniesieniu, porwał
Salomeję przemocą i zawiózł ją do Orabownicy. Aby faktem
dokonanym ubiedz opozycyę krewnych, przyspieszył ter-
min ślubu z Boratyńskim, nie zważając na łzy i prośby
panny, która serce swoje oddała już była Przedwojowskie-
mu. Zbliżył się dzień fatalny; już pannę młodą stroić po-
częto do ślubu, kiedy nagle, w przedostatniej prawie chwili,
wpada do dworu w Orabownicy Stanisław Przedwojowski
z kilku towarzyszami swojej husarskiej chorągwi, porywa
Salomeję, unosi ją na koniu do przygotowanych nieopodal
kolas, w których czekają już na nią jej druga siostra i jej
ciotka pani Bylińska wraz z bratem stryjecznym Nagór-
skim — a Krasowskiemu i niefortunnemu panu młodemu
Boratyńskiemu pozostaje tylko ta wątpliwa satysfakcya
i pociecha, jaką dać mogą piorunujące protestacye zanie-
sione do ksiąg grodzkich.^)
Niestety, niedługo cieszyło się swojem szczęściem,
tak romantycznie skojarzone stadło! Romantyka dziejów
rodzinnych owego czasu obfituje nietylko w miłosne i liry-
czne, ale także w tragiczne ballady o szkockim, krwawym
kolorycie. W r. 1645 napada nocą na dwór w Orabownicy
sąsiad Stanisław Kozłowski, podczaszy sanocki, i pod sza-
blami jego pachołków ginie gwałtowną śmiercią Stanisław
Przedwojowski. Rozsiekano go na sztuki — dwadzieścia
dwie ran stwierdzono w grodzie na jego zwłokach. Stało
1) Agr. Przemyskie, tom 370 pp. 2982, 2738.
AMOR I DEMON 279
się to za poduszczeniem matki podczaszego Anny z Rytra
Kozłowskiej, wdowy po Mikołaju sędzi ziemi sanockiej,
a było epilogiem jednej z tych krwawych i zaciętych wo-
jen sąsiedzkich, w jakie tak obfitowała ziemia sanocka.
Kozłowską skazał trybunał za zbrojny zajazd i zabójstwo
na dwa lata i 12 tygodni wieży, nim ją jednak zasiadła,
doścignęła ją zemsta z ręki opryszków beskidzkich, któ-
rzy napadłszy na jej dom w Humniskach a chcąc ją zmu-
sić do zeznania, gdzie ukryła złoto i klejnoty, wzięli ją na
tortury i piekli pochodniami. Srodze skatowana manife-
stuje się Kozłowska przed aktami grodzkiemi, że wieży
odsiedzieć nie może, bo stan jej waży się między życiem
a śmiercią. Tragiczny los męża nie na długo odebrał pani
Salomeji ochotę do życia i miłości, w cztery miesiące po
katastrofie jest już żoną Jana Fredry.^)
Nie zawsze gładko, owszem bardzo tragicznie koń-
czyła się niekiedy taka awantura. W r. 1629 niejaki Jakób
Źołczyński porwał w Busku od boku matki w jasny dzień
dwunastoletnią dzieweczkę. >Dnia 15. lutego w godziny
ranne — opowiada w swojej protestacyi matka porwanej,
Elżbieta z Lipskich Podhorecka — byłam z córką swoją,
panną Anną, lat natenczas ledwie 12 mającą, w kościele
u OO. Dominikanów w Busku, żadnej około siebie cze-
ladzi nie mając, jako niemłoda i spokojna wdowa... Wie-
dział o mnie w Busku i o mojej niepotędze p. Jakób Źoł-
czyński i upatrzył czas sposobny, w którymby zamysł
swój nieprzystojny mógł wykonać, na który z mojej i dzie-
cięcia mego strony żadne nigdy podobieństwo nie wyszło.
Nagotowawszy się na to dobrze, stanął Źołczyński w Bu-
sku na Nowem Mieście przy kościelnej drodze u Rygera
mieszczanina, gdzie miał sanie gotowe w cztery konie za-
przężone a przy nich czeladź swoją. Wyszłam z kościoła
^) Agr. Przemyskie, tom 376 pp. 1100 — 3 i Agr.
Sanockie tom 158 pp. 1974—1979, 2287, 2313—15.
280 AMOR I DEMON
do gospody swojej zwyczajnej, Żołczyński zastąpił ml na
drodze a jakoby w sposób przyjacielski począł mi służby
a potem rękę oddawać, któremum ja, zdrady się nie spo-
dziewając, rękęm także podała, ale to przywitanie zdradliwe
było, bo wziąwszy mnie za rękę krzyknął na swoich ludzi,
ażeby porwali pannę, którą zaraz Jurek, woźny jego, por-
wawszy na sanie rzucił. Wydzierałam się długo z rąk jego
za córką, także córka z płaczem wydzierała się z rąk
oprawców, ale trudno się było wydrzeć, ujechał z panną
do Białego Kamienia. « Żołczyński miał tu przyjaciela, wójta
miejscowego Pawła Suskiego, który był wtajemniczony
w jego zamiary, do niego więc schronił się z panną. Suski
uzbroił kilkudziesięciu mieszkańców miasteczka i obstawił
dom strażami do koła, a kiedy matka, która śladem Żoł-
czyńskiego popędziła za córką, stanęła przed domem, nie
puszczono jej do dziecka, a samej pannie, która przez
okno rwała się do matki z krzykiem o pomoc, zatkano
usta chustką. Podhorecka widząc, że prośbami niczego nie
osiągnie, odjechała i obesłała natychmiast wszystkich przy-
jaciół i krewnych. Tymczasem Żołczyński, nie mogąc do-
stać ślubu w Białym Kamieniu, zabrał pannę i wraz z dru-
gim Suskim, Piotrem, nocą ruszył ku Lwowowi, gdzie ła-
twiej było o księdza i ślub improwizowany. Suski »w dro-
dze na saniach podle panny siedząc, rozmaitemi sposobami
wiódł ją do tego, ażeby ślub brała, ukazując jej rozmaite
przykłady, że takowe rapty na wielu miejscach uchodziły,
ale się tych osób nie mianuje dla dobrej ich sławy, które
on sam natenczas mianował. Na koniec straszył ją tem,
że »jeśli ślubu nie weźmiesz, odjadę od ciebie a w tem
cię lekkość od p. Żołczyńskiego spotka.«*)
Krążywszy noc całą ubocznemi drogami, przywiózł
Żołczyński pannę do Hołoska pode Lwowem i tu stanął
w domu niejakiego Handlowskiego, który był » swatem
*) Agr. Lwowskie, tom 380 pp. 2093—2099.
AMOR I DEMON 281
albo li szwagrem « Suskich. Pannę zamknięto w ciemnej
i ustronnej izdebce i poczęto szukać księdza, któryby ze-
chciał dać ślub. Kiedy trudno było o księdza łacińskiego,
któryby się podjął tego wśród podobnych okoliczności,
udano się do księży ruskich, ale i między tymi nie znalazł
się we Lwowie żaden, któryby się dał był nakłonić do
tego aktu. Tymczasem brat porwanej panienki Adam Pod-
horecki wraz z gromadką krewnych był już w pełnym
pościgu za zuchwalcem, a goniąc go jego śladami, odkrył
miejsce jego pobytu i wpadłszy do Hołoska osaczył dom
Handlowskiego, wtargnął do środka i tu rozegrała się
krwawa scena. Źołczynski przeszyty kilku kulami z mu-
szkietów i porąbany szablami wyzionął ducha na miejscu,
a ojciec jego, który następnie prezentował trupa w gro-
dzie, w protestacyi swojej powiada, że jeszcze zwłoki syna
jego »bito, kopano i deptano.«^) Jednego z towarzyszy
Źołczynski ego. Piotra Suskiego, pojmano i osadzono w wię-
zieniu na Wysokim Zamku, zkąd jednak uciekł, i to —
rzecz godna zanotowania — po poprzedniej deklaracyi,
zapisanej w aktach grodzkich, ^ze przy]dz\e mu omni modo
o sobie radzić i starać się, gdyż tu głodu cierpieć nie po-
winien i causam honoris przy zdrowiu ochraniać prawo
wszystkie mu pozwala,< a zatem niejako po otwartej
i urzędowej zapowiedzi, że uciec zamierza.^)
W okolicach odległych od miast i grodów, w gó-
rach n. p. Samborskich, na szlakach sabatów i opryszków,
gdzie z rzadka w zapadłych wioskach mieszkała na poły
zdziczała szlachta i dokąd już wcale nie sięgało krótkie
i słabe ramię ówczesnych władz bezpieczeństwa, zuchwal-
stwo rekuzowanych konkurentów przybierało formę krwa-
wych gwałtów i okrucieństw. Wojciech Pamiętowski z Roz-
łucza stara się o pannę Katarzynę, córkę Maruchny Dwer-
1) Ibidem, pp. 2614—17.
«) Ibidem, p. 2681.
282 AMOR I DEMON
nickiej w Boberce, ale matka odmawia i przyrzeka rękę
Katarzyny innemu konkurentowi, Remigianowi Tyszkow-
skiemu. Pamiętowski dobiera sobie kilku towarzyszy a mia-
nowicie Łukasza Wysoczańskiego z Komarnik, Jana Ro-
mera z Wysockiego, Pawła Rozłuckiego z Rozłucza i kilku
innych a między nimi i Jana Fredrę, który niewiadomo,
dlaczego się tam zabłąkał, napada na dwór w Boberce,
szukając panny rozbija wszystkie komnaty i schowki,
a znalazłszy ukrytą, każe przywołać miejscowego popa
i wzywa go, aby mu dał natychmiast ślub. Pop się wzbra-
nia, a wtedy towarzysze Pamiętowskiego wymierzają doń
nabite półhaki i pod grozą śmierci zmuszają go do speł-
nienia religijnej ceremonji, poczem Pamiętowski odjeżdża
zostawiając poślubioną sobie tym sposobem pannę przy
matce. Nie zważając oczywiście na ślub tego rodzaju,
który nie miał żadnego znaczenia, matka oddaje rękę córki
Tyszkowskiemu i wkrótce odbywa się wesele. Gody we-
selne są właśnie w pełnym toku, kiedy Pamiętowski
z bandą tych samych przyjaciół napada na dwór w Bo-
berce, rzuca się na pana młodego i zadaje mu kilka ran
ciężkich szablą, tak że Tyszkowski pada we krwi na zie-
mię, porywa następnie pannę młodą, wsadza przy sobie
na konia i ujeżdża z nią do Rozłucza. Zatrzymawszy ją
czas krótki u siebie, całkiem niespodziewanie — nescitur
guibus informatus consiliis, jak się wyrażają akta — zwraca
ją znowu matce. Poślubiony pannie prawowity małżonek
Tyszkowski przyjmuje ją jako żonę bez względu na to,
co zaszło, i młode małżeństwo żyje z sobą spokojnie
przez cztery tygodnie. Po upływie tego czasu Pamiętowski
napada ich znowu zbrojnie i uwozi przemocą Tyszkowską,
a męża jej, który nieostrożnie, wiedziony zapewne chęcią
odzyskania żony, udał się był do Rozłucza, chwyta, zabija,
ucina mu głowę i do odciętej już strzela jeszcze jak do
celu z łuku. *)
^) Agr. Lwowskie, tom 376, pp. 13—18. Rok 1623.
AMOR I DEMON 283
Najbardziej gorszącemi były wypadki, w których nie
kochanek uniesiony namiętnością, nie konkurent wzgar-
dzony przez rodziców a pewny wzajemności panny, ale
człowiek żonaty z rozpusty porywa córkę rodzicom. Wy-
padki takie należały na szczęście do najrzadszych wyjąt-
ków; najgłośniejszy zdarzył się w r. 1639 we Lwowie.
Mieszczanin i pisarz sądowy miejski Jan Załęski wybrał się
pewnego dnia w maju z całą rodziną swoją po za mury
miejskie do pasieki Wolfberndowskiej. Miał ładną córkę
Annę, która także mu towarzyszyła. Ledwie całe grono
wyszło na pola za miastem, kiedy nagle przypada z kilku
towarzyszami Krzysztof Źórawiński, który czatował na tę
sposobność, porywa pannę i uwozi ją z sobą. Nie wiemy,
jak się skończyła ta przygoda dla Źórawińskiego i dla
panny, domyślać się wszakże można, że nie miała zbyt
fatalnych następstw i zamknęła się jakąś wystarczającą
satysfakcyą rodziców, bo prócz jedynej protestacyi, zanie-
sionej do akt grodzkich zaraz po wypadku, ^) Załęski nie
czyni już żadnych dalszych kroków prawnych.
Że po każdym rapcie, t. j. po każdem porwaniu
panny, chociaż je usankcyonował ślub kościelny, rodzice
i krewni biegli do aktów, aby w piorunującej protestacyi
obwieścić światu wypadek, który bądź co bądź był epi-
zodem z dyskretnych dziejów rodzinnych, zrozumieć ła-
twiej, bo rapt był uważany za zbrodnię i mógł być przed-
miotem kryminalnego pozwu. Że jednak nie wahano się
manifestować w grodzie w sprawach poufnych, które nie
mogły mieć i nie miały procesowych konsekwencyj i nie
powinny były wychodzić po za granice czysto domowego
kwasu lub zgorszenia, tego nie będzie nigdy mógł zro-
zumieć, kto dzisiejszem okiem patrzy na owe czasy, dzi-
siejszemi nerwami odbiera z nich wrażenia i z stanowiska
dzisiejszych sądzi je zapatrywań. Ta nadmierna ambicya
rodu i ten brak wstydliwości w jego sprawach poufnych
^) Agr. Lwowskie, tom 390 pp. 706—7.
284 AMOR 1 DEMON
— to na pozór dwie otwarte sprzeczności. A przecież
jedno wypływało właśnie z drugiego. Im żywsza była tra-
dycyjna duma familijna, tem żywsza musiała być reakcya
przeciw temu, co ją obrażało. Nie bano się skandalu —
dusze były namiętniejsze, usta szczersze ł śmielsze, tem-
perament nieskończenie pierwotniejszy i bardziej pory-
wczy. Owa siła i cnota woli: panowanie nad sobą,
nie było zaletą natur i charakterów ówczesnych. Przewa-
żną część tych wszystkich czynów zuchwałych, tych zajść
tragicznych, tych ciężkich grzechów przeciw etyce społe-
cznej, jakie nam przechowały akta XVII. wieku, nie z prze-
wrotności dusz płynie, ale z braku siły nad sobą saijiym.
Wspomnianemu u góry brakowi dyskrecyi domowej
zawdzięczamy także wiadomość o nielicznych zresztą me-
zaliansach. Małżeństwa niedobrane majątkowo lub pod
względem dostojności rodowej budziły niesmak i nieza-
dowolenie, ale nie wywoływały nigdy namiętnej, publi-
cznie objawianej opozycyi. Inna rzecz, kiedy szlachcianka
wyszła za plebejusza albo szlachcic pojął nieszlachciankę.
To był dopiero gruby mezalians, przeciw któremu nie
wahano się protestować w publicznych aktach. W r. 1633
Przecław Chrząstowski pokochał dziewczynę z ludu,
niejaką Zosię Dymnicką, która służyła w domu jego ro-
dzinnym w Bukowie. Nie przebaczyli mu tego bracia
i wykluczyli niejako z wszelkich związków rodzinnych.
Widzieli w małżeństwie brała »niepamięć na honor sta-
rożytnego domu swego, który cnotą, męztwem i usługą
ojczyźnie zawsze słynie.« W protestacyi swojej zaniesionej
przed grodem sanockim, oburzają się i żalą, że Przecław
z tą żoną >przysiercki płodzi ku wielkiej zelży wości
domu swego, bo przecież Chrząstowskimi zwać się będą
chcieli, tedy przeciwko nierządnemu małżeństwu prote-
stują się i oświadczają, że żadnego z tej nieszlachetnicy
spłodzonego za poczciwego nie przyzna wają.<: ^)
^) Agr. Sanockie, tom 151 pp. 2300—2.
AMOR I DEMON 285
Bardziej wyrozumiałym i pobłażliwym pokazał się
w podobnym wypadku Andrzej Herburł, synowiec słyn-
nego Jana Szczęsnego. Córka jego Anna, owdowiawszy
po pierwszym mężu Krzysztofie Wapowskim, kasztela-
nicu przemyskim, wyszła wbrew woli ojca w r. 1638 po
raz wtóry za nieszlachcica Hieronima Outetera. Ten Hie-
ronim pochodził z bardzo bogatej rodziny kupieckiej,
osiadłej w Krakowie i we Lwowie, która później przy-
brała polskie nazwisko Dobrodziejskich, ale nie dziw, że
dla takiej dostojnej i wyniosłej rodziny, jak Herburtowie,
był to tylko, aby się wyrazić słowami ówczesnemi: » pro-
sty biernat i zamsik.« Obrażony Herburt wyrzekł się córki,
dał się jednak wkrótce ubłagać, ale postawił jako waru-
nek przebaczenia, aby pani Anna przyniosła mu list po-
lecający czyli przyczynny od Samuela Koniecpolskiego,
kasztelana chełmskiego, ożenioiiego z Herburtówną, i aby
uczyniła przed grodem sanockim cum assistentia męża
swego naprzód, niżeli go przeprosi, wyrokę t. j. zrzecze-
nie się wszystkich dóbr ojczystych i sukcessyj.« ^) Po
spełnieniu tych warunków Herburt przebaczy, »czemu
czas naznaczam w domu moim, kiedykolwiek przyjadą,
łaskę i miłość moją ojcowską pokazać i oświadczyć go-
tów będę. Bez których warunków NON.«
Poprzestajemy na tych dwóch przykładach, dorzu-
cając je do tych wszystkich drobnych rysów, które przy-
czynić się mogą do oddania obyczajowej fizyognomji
czasów.
*) Agr. Przemyskie, tom 361 p. 705.
ROZDZIAŁ PIĄTY
RZESZA SZLACHECKA
I.
Drobna szlachta. Jej mnogość i stanowisko społeczne.
Jej występowanie jako stan i jako ród. Jej stanowisko
w WALKACH O UNIĘ. WojNA DWÓCH WŁADYKÓW.
Szare tło szlacheckiego świata stanowi szlachta dro-
bna, cząstkowa, zagonowa, chodaczkowa, zaściankowa,
najbliższa chłopu, owszem niekiedy nawet dobrze chłop-
ska, wyglądająca zupełnie tak, jakby wyglądał był chłop
wolny w Polsce, gdyby był istniał. Kontrast między po-
zorami tego stanu a jego społeczną prawdą, między splen-
dorem herbowym a nędzą egzystencyi, między fikcyą
udzielnej wolności i braterskiej równości szlacheckiej
a rzeczywistą zawisłością i upokorzeniem, doznawanem
od możnych, między ambicyą a nawet pychą rodową
a stopniem oświaty i obyczajowej kultury — nadaje tej
warstwie wszystkie te cechy tragi-komiczne, jakie bywają
nieodłączne od każdego sprzecznego w sobie samem sta-
nowiska. Ale ta stotysięczna rzesza szlacheckiego drobiazgu
miała przecież wszystko po temu, aby być dobrym ma-
teryałem dziejowym, a w militarnej organizacyi państwa
mogła odegrać doniosłą rolę. Pełna fantazyi i animuszu,
przejęta ambicyą stanu, złożona z ludzi sposobnych do
rycerskiego rzemiosła, uważających się z dumą za » synów
19
290 RZESZA SZLACHECKA
koronnych,<' chciwa krescytywy — jakby czekała tylko na
to, aby ją twórcza myśl jakiegoś męża stanu, jakiegoś
wielkiego organizatora, zrobiła wagą w mectianizmie spo-
łecznym, siłą w narodzie. Patrząc na ten szary tłum szla-
checkiego proletaryatu, który mógł być stanem a był naj-
częściej tylko trudnością społeczną i polityczną, przypo-
minają się słowa współczesnego poety: »Robić tym lu-
dem, robić potrzeba koniecznie !« — bo jakby o nim
właśnie były wypowiedziane. *)
Nikt nim nie robił, prócz chyba sejmikowych war-
chołów, i on sam nic nie robił, prócz burd i procesów.
Pieniacka i zawadyacka ta szlachta wypełnia sobą prawie
całą trzecią część aktów województwa ruskiego, bije się
i procesuje między sobą z namiętną zaciekłością — nie-
masz prawie jednej karty w księgach grodzkich tego woje-
wództwa, a zwłaszcza ziemi halickiej, gdzieby nie figuro-
wał albo szlachcic martwy, produkowany po gwałtownej
śmierci w grodzie, albo ranny, który jako saucius, laesus,
caesiiSy vulneratiiSy jawi się w urzędzie starościńskim, aby
jeszcze przed cyrulikiem dać sobie otaksować odniesione
guzy, albo w końcu pieniacz oblatujący protestacye i pozwy.
Województwo ruskie obfitowało w drobną i zaścian-
kową szlachtę. Najwięcej jej w przemyskiej ziemi, nieco
mniej w halickiej, lwowskiej i żydaczowskiej, najmniej
w sanockiej. W halickiej ziemi roją się Berezowscy, Cho-
cimirscy, Drohomireccy, Orabowieccy, Hołyńscy, Kniehi-
niccy, Krechowieccy, Sulatyccy, Strutyńscy, Tatomiry, Uher-
niccy, Wołkowiccy, Żurakowscy; w przemyskiej Bilińscy,
Baczyńscy, Bratkowscy, Bereźniccy, Bojarscy, Czołhańscy,
Czernieccy, Dobrzańscy, Horodyńscy, Horodyscy, Uniccy,
Jamińscy, Jaworscy, Jasieniccy, Kalnofojscy, Koblańscy,
Komarniccy, Kryniccy, Kulczyccy, Lityńscy, Łuccy, Mat-
*) Szymonowie z, Sielanki i t d. Wyd. Węclewskiego,
str. 143.
RZESZA SZLACHECKA 291
kowscy (piszą się długo: Majtkowscy), Manasterscy, Po-
pielowie, Podhorodeccy, Rytarowscy, Radyłowscy, Sieleccy,
Sozańscy (piszą się długo: Zozańscy), Stupniccy, Smere-
czańscy, Turzańscy, Terleccy, Tureccy, Tusłanowscy,
Uniatyccy, Uruscy, Wysoczańscy, Winniccy, Żeliborscy;
w lwowskiej i żydaczowskiej ziemi Czaykowscy, Hoszo-
wscy, Konieccy, Łozińscy, Podlesieccy, Popiele, Potio-
reccy, Podwysoccy, Przedrzymirscy, Świrscy, Srokowscy,
Siemiginowscy, Winniccy, Witwiccy; w sanockiej ziemi
spotykamy głównie Dobrzańskich i Łodzińskich. Wszystko
to szlachta ruska, jeszcze mało spolszczona, twardo sto-
jąca przy swoim wschodnim obrządku, obok popów naj-
silniejszy filar anti-unickiej ortodoksyi. Nie latynizuje ani
polszczy swoich imion chrzestnych, owszem używa ich
nawet w aktach zawsze w chłopskiem familiarnem zdro-
bnieniu, same to jeszcze Łeśki, Sienie, Hrycki, Fed'ki, liki,
Steczki, Waśki, Jurki, Hawryły, Demki, z przydomkami
czyli imioniskami, które ich mają odróżniać między sobą,
a które zachowały się do naszych czasów. Czaykowscy
n. p. mają imioniska : Słoninka, Berynda, Trunkowicz i t. p.,
Żurakowscy, którzy swoją osiadłość w Żurakach (pierwo-
tnie Czerakach) wywodzą jeszcze od Władysława Opol-
czyka i produkują na to dokument w halickim grodzie,^)
odróżniają się między sobą przydomkami Lechnowskich,
Jakobszowiczów, Josypowiczów, Jaźwińskich, i t. p., Ło-
dzińscy mają przydomki Kowal, Przystawka i t. d., Łuccy
przydomki Tatarzyniec, Szczerbiak, Pełczak, Żurkowski
i t. p., Popiele przydomki Chwościak, Chwostowicz, Ko-
łodrub i t. p. Te imiona drobnej szlachty ruskiej, te Wa-
śki i Łeśki dziwnie odbijają w aktach od Auktusów czyli
Zbożnych, od Hermolausów, Bieniaszów, Wszeborów,
Przecławów, Dadzibogów, Prandotów, Wespazyanów, od
biblijnych Samsonów, Ezdraszów, Abrahamów i Samuelów
^) Agr. Halickie, tom 132 pp. 408—10.
19*
292 RZESZA SZLACHECKA
szlachty znamienitszej, bo wszystkie te imiona częste są
jeszcze w owym czasie, zwłaszcza w ziemi przemyskiej —
jest to blizkie sąsiedztwo dwóch dalekich światów, płynna
granica dwóch sprzecznych z sobą kultur.
Nazwaliśmy drobną szlachtę szarem tłem społe-
cznem i była też niem istotnie. Stanowiła najniższy szcze-
bel uprzywilejowanej warstwy, ciemny początek krescy-
tywy, podnóże hierarchji szlacheckiej. Legenda o równo-
ści, legenda o szlachcicu na zagrodzie równym wojewo-
dzie, była i wówczas legendą, a jak tyle innych legend
nie była nigdy prawdą. Respektował ją mały szlachcic
z naiwną satysfakcyą, wielki pan z ironiczną obłudą —
nie wierzył w nią ani jeden ani drugi. Był to vox, vox,
et praeterea nihil, hasło święte, zawieszone na kołku,
przed którem się uchylało kapelusza, którego z kołka
broń Boże było ruszać, ale które nikomu nie zawadzało,
nikomu nie pomagało. Była to, że tak powiemy, za-
sada w zasadzie, pozór bez rzeczy. Nie daj tego Panie
Boże robić różnicy między większą a mniejszą szlachtą
w konstytucyi sejmowej, w akcie jakimś publicznym, w prze-
mówieniu sejmikowem, bo by to wywołało było Ijurzę
a może i trzask szabel; kiedy raz do konstytucyi o po-
dymnem wkradło się słowo: »m ni ej sza szlachta,« po-
wstał taki hałas, że musiano tekst uroczyście sprostować
drogą osobnej uchwały sejmowej, aby to słowo »//z per-
petuo było zniesione z przyznaniem, że in aegualitate ani
mniejszego ani większego nie masz.<^ ^)
Ale na tem koniec. W rzeczy samej hierarchja szla-
checka istniała, i to nietylko ta, która wypływała z pia-
stowania urzędów i dostojeństw publicznych, ale i ta,
która polegała na stanowisku czysto społecznem i rodo-
wem. W aktach województwa ruskiego, a więc nawet
w źródle publicznem i urzędowem, mamy tego dowód
O W konstytucyi z r. 1699.
RZESZA SZLACHECKA 2Q3
W słałem stopniowaniu szlacheckiego tytułu, w używaniu
dwóch formułek: szlachetny i urodzony, nobilis
i generosus. Szlachcic zagonowy, cząstkowy, uboższy, fi-
guruje w aktach zawsze jako » szlachetny,* szlachcic zajmu-
jący majątkowo i towarzysko wybitniejsze stanowisko
figuruje jako » urodzony « — co więcej, w XVI. jeszcze
wieku nawet członkowie głośnych i możnych już w tym
czasie rodów, jeżeli nie mają żadnego urzędu, występują
w aktach bardzo często tylko jako szlachetni. Spotykamy
z tytułem skromnym nobilis nawet Stadnickich, Krasickicłi,
Fredrów, choć równocześnie tegoż nazwiska osoby pia-
stujące jakiś urząd wyższy występują jako generosi a na-
wet magnificL W jednym i tym samym dokumencie ojciec
figuruje jako generosus^ syn jako nobilis. Były to jeszcze
czasy, kiedy tytuły nie stały się tanią monetą zdawkową,
kiedy królowie pisząc do hetmanów, wojewodów i ka-
sztelanów, poprzestawali na tytule: » urodzony wiernie
nam miły« a co najwyżej »wieImożny.« Dopiero z końcem
XVII. i w XVIII, wieku lada cze^nik, lada wojski, lada pi-
sarz lub podstarości grodzki rości sobie prawo do ty-
tułu magnificuSy a każdy wyższy dygnitarz jest już Ulu-
strissimus,
W r. 1634 samaż szlachta województwa ruskiego
odróżnia owe dwa stopnie szlacheckie: szlachetny i uro-
dzony, i ubolewając na sejmiku wiszeńskim nad coraz
częstszą uzurpacyą szlachectwa, gniewa się głównie o to,
że taka nowa, wątpliwa szlachta »nietylko nobiles ale ge-
nerosi zwykła się pisać. « ^) Była to tedy równość szcze-
gólna, bo równość stopniowana, której bardzo charakte-
rystyczną w swojej sprzeczności formułą było owa ulu-
biona w Polsce dewiza : Par super parem. Miało to sens
w rzeczywistej hierarchji urzędowej, nie miało go wcale
w hierarchji fikcyjnej, czysto tytularnej, która miała swoje
^) Agr. Sanockie, tom 152 p. 1053.
294 RZESZA SZLACHECKA
Źródło właśnie w chęci wyrwania się z ram szlacheckiej ró-
wności. Takich tytularnych urzędów była wielka obfitość —
ale ci wszyscy łowczowie, skarbnicy, cześnicy, podczaszo-
wie nie posiadali żadnego rzeczywistego urzędu, nie speł-
niali żadnej funkcyi ani w ziemi ani w powiecie, nie
mieli żadnych praw i żadnych obowiązków, niczem nie
byli, nic nie znaczyli — dawało to rączkę do nazwiska^
the handle to the name, jak to trafnie nazywają Anglicy.
Piechota z ostrogami. Ale ostrogi brzęczały i brzęczą do-
tąd w rodowodach i kronikach domowych, wśród tycłi
starostów, którzy nigdy nie byli starostami, ale tylko po-
spolitymi dzierżawcami ekonomij królewskich, wśród tycłi
niezliczonych słomianych kasztelanów, wśród tych -woje-
wodów in partibus infideliurriy bo tytułujących się od
ziem, które dawno przestały były należeć do Polski.
Drobna szlachta dostarcza przeważnie popów, ręko-
dajnych famulusów, najemnych żołnierzy dworskich, go-
spodarczej służby, a często gęsto idzie w kozaki i opry-
szki. Solidarnie jako stan lub jako ród nie występuje
nigdy, z wyjątkiem dwóch wypadków: jako stan w spra-
wach swojej religji, jako ród w sprawach swego szla-
chectwa. Chłop ruski w sprawach religji, do której form
przywiązany jest całą siłą upartej duszy, może odgrywać
tylko bierną rolę: jest skałą niemą, nieruchomą, ale nie-
wzruszoną; kiedy chodzi o tłumną i czynną akcyę, po-
dejmuje się jej drobna szlachta. Mamy tego przykład
w zajściach, które wywołało mianowanie Atanazego Kru-
peckiego władyką przemyskim i Samborskim po śmierci
Michała Kopystyńskiego. Krupecki, unita, wyforytowany
na stolicę władyczą przez biskupa przemyskiego Stani-
sława Siecińskiego, wywołał przeciw sobie w ruskiem
duchowieństwie gwałtowną opozycyę, a drobna szlachta
ziemi przemyskiej wystąpiła przeciw niemu solidarnie i wy-
powiedziała mu formalną wojnę. Władyka Krupecki zna-
lazł się w ciężkich opałach, nie był pewny nietylko swojej
RZESZA SZLACHECKA
295
stolicy ale nawet zdrowia i życia. Wszyscy Chłopeccy,
Turzańscy, Manasterscy, Lityńscy, Winniccy, Kopystyńscy,
Błażowscy, Rytarowscy, Rudyłowscy, Ustrzyccy, Jasieniccy,
Koblańscy, Wysoczańscy, Kulczyccy, Sulatyccy, Czaykow-
ff<
^^^ ^^^K
L ^^ ■ - . ;• • «-
6/ //
Fig. 29.
Władyka Atanazy Krupecki.
scy, Tustanowscy, Tatomiry, ile ich było, a wymieniamy
tu tylko tych, którzy posunęli się do czynnych gwałtów,
godzą na powagę a nawet na osobiste bezpieczeństwo
nienawistnego im władyki-unity, a król Zygmunt III. mię-
296 RZESZA SZLACHECKA
dzy tą szlachtą a zagrożonym przez nią Krupeckim zakłada
w r. 1611 vadium w kwocie na owe czasy olbrzymiej
50.000 dukatów. *) Szlachta drobna podnieca opór popów,
którzy otwarcie wypowiadają posłuszeństwo władyce, nie
płacą mu prowentu czyli t. zw. kunie do katedry przemy-
skiej, nie przyjeżdżają na synody doroczne na św. Jari,
zamykają mu cerkwie przed nosem. Cerkwie zajęte przez
Krupeckiego i jego stronników szlachta odbiera zbrojną
przemocą, jak n. p. cerkiew św. Jana w Przemyślu i cer-
kiew Pozdrowienia Najśw. Panny w Samborze, a kiedy
władyka w r. 1611 przyjeżdża na sejmik wiszeński, opada
go w gospodzie z gołemi szablami, strzela do jego służby
i wypędza go sromotnie z Wiszni.*) Przeszło dwadzieścia
lat trwa ta wojna popów i małej szlachty przeciw Kru-
peckiemu; daremnie w r. 1618 starosta przemyski Marcin
Krasicki usiłuje przywrócić spokój, daremnie wzywa szlachtę
do pojednawczej interwencyi, >aby się środkować między
stronami mogło, jakoby te sprawy pomiarkować, żeby już
wżdy takowym rebelliom obrzydliwym koniec sięstał,«*) —
walka ta trwa dalej i przybiera w końcu rozmiary prawdzi-
wej kampanii wojennej, obfitej w krwawe utarczki, oblę-
żenia i szturmy na klasztory.
Jest to akcya prawem i lewem co się zowie. Pra-
wem grzęźnie jakby w trzęsawisku, lewem pędzi jak roz-
hukany strumień górski. Kiedy władyką unickim miano-
wany został w przemyskiej dyecezyi Krupecki, dyzunickie
duchowieństwo i wroga unji drobna szlachta ruska, po-
pierana gorliwie przez archimandrytę kijowskiego Piotra
Mohiłę, wystarały się u króla o ustanowienie osobnego
dyzunickiego władyki i oddanie mu pewnej części dóbr
kościelnych i trzech monasterów, w Spasie, Ławrowie
i Smolnicy. Polityka w kwestyach cerkwi ruskiej była nie-
1) Agr. Przemyskie, tom 327 p. 18—19.
2) Agr. Sanockie, tom 143 pp. 281—3.
^) Agr. Sanockie, tom 144 pp. 1862—3.
RZESZA SZLACHECKA 2Q7
słeły zawsze chwiejną, przygodnią, bez stanowczego pro-
gramu a zatem i bez konsekwencyi. Epizodycznie prowa-
dzona, polegająca na półśrodkach i paliatywach, przepla-
tana ustępstwami, które jednych drażniły a drugich nie
zadowalały, regulowana od czasu do czasu dekretami kan-
celaryi królewskiej, które pogodzić się z sobą nie dały —
robiła kwestyę tak doniosłą a drażliwą igrzyskiem oso-
bistych iiłtryg, emulacyj i nieporozumień. Dyzunickim wła-
dyką przemyskim zamianowany został Jan Romanowicz
Popiel, ale władyka unicki Krupecki oparł się jego intro-
misyi a Popiel nie miał ani potrzebnych środków ani do-
syć energji, aby » lewem « dochodzić tego, co mu się wrze-
komo należało prawem. Trzeba było wynaleźć innego kan-
dydata, nie ubogiego czerńca-szlachetkę, jakim był Popiel,
ale szlachcica możnego, śmiałego, mogącego liczyć na setki
szlachty ruskiej. Musiał to być ktoś, coby dopiero w osta-
tniej, zwycięzkiej chwili umiał zamienić szablę na pastorał
i niejako w butach z ostrogami przekroczył carskie wrota.
Piotr Mohiła i szlachta przy nim stojąca upatrzyła
sobie takiego człowieka w Sylwestrze łlulewiczu-Wojutyń-
skim, szlachcicu piastującym urząd pisarza ziemi łuckiej,
i jego desygnowano na dyzunickie władyctwo przemyskie.
O teologiczne wiadomości w takich wypadkach nie dbano;
kilka tygodni pobytu w jakimś monasterze, postrzyżyny
zakonne i obznajomienie się z najniezbędniejszemi szcze-
gółami rytuału — oto i wszystko, czego wymagano od
takiego kandydata. Ale Popiel miał dyplom królewski na
władyctwo, daremnie zrzec by się go nie chciał; trzeba
było tedy dyplom odkupić. Hulewicz zapłacił Popielowi
za dyplom 3000 zł. — taką sumę podaje Krupecki — zło-
żył urząd pisarza, wystarał się o przepisanie nominacyi na
swoje imię i jako władyka zabrał się do zdobycia swojej
dyecezyi. Mówimy: do zdobycia, bo łlulewicz z góry wie-
dział, że zdobywać ją będzie musiał zbrojną mocą. Złożył
sobie tedy najpierw rodzaj generalnego sztabu, w którego
298 RZESZA SZLACHECKA
skład wchodzili obaj jego bracia Alexander i Daniel Hule-
wicze, jego szwagier chorąży czernichowski Andrzej Ko-
sakowski, Andrzej Zachorowski, Semen Myszka Chołonie-
wski, Teodor Winnicki i Piotr Szeptycki. Rolę komisarza
królewskiego objął Kosakowski, który był w posiadaniu
pisma królewskiego z pieczęcią pokojową, polecającego
mu wprowadzić dyzunickiego władykę w wyznaczone mu
monastery. Rozwinięto potajemną agitacyę między drobną
szlachtą, popami, mieszczaństwem i ludem wiejskim, uło-
żono plan kampanji, rozdano role — był to formalny spi-
sek z całym aparatem tajnych schadzek, werbunków, szpie-
gów i emisaryuszy.
Około Zielonych Świątek 1636 r. wyruszył władyka
Hulewicz na Przemyśl z całym swoim sztabem i nielicznym
ale dobranym orszakiem zbrojnym, który miał stanowić
niejako kadry pospolitego ruszenia szlachty i ludu. W sam
dzień Zielonych Świątek stanął pod Przemyślem, opano-
wał cerkiew na Wilczu pod samem miastem i założył tu
główną kwaterę, z której wychodziły rozkazy i do której
garnęły się zewsząd zbrojne posiłki. Pora była dobrze wy-
brana, starosta przemyski Mikołaj Daniłowicz bawił wła-
śnie po za granicami swej jurysdykcyi a władyka Krupecki^
jakby w przewidywaniu najazdu, wyjechał do monasteru
Św. Spasa, tego samego właśnie, którego zajęcie było
pierwszym celem zbrojnej wyprawy. Wzmocniwszy dosta-
tecznie swoje szeregi, ruszył wojowniczy władyka w po-
chód na Spaś traktem Samborskim. Ruszyli z nim razem
wszyscy schyzmatyccy mieszczanie przemyscy, ruszyli oko-
liczni popi i chłopi, ruszyły zastępy drobnej ruskiej szla-
chty, a po drodze z każdej wsi prawie, którą mijano, przy-
łączał się do tej wyprawy lud wiejski. Jak lawina rósł
zastęp Hulewicza: opuścił Przemyśl w kilkaset ludzi, a nim
zdążył do Starego Sambora, urósł w olbrzymią tłuszczę.
Siłę jego obliczano na 10.000 ludzi. W Starym Samborze
zatrzymano się i założono obóz a Hulewicz zasięgnąwszy
RZESZA SZLACHECKA 209
języka, że Krupecki jest w monasterze św. Spasa i prze-
strzeźony, obwarował się tam ile możności, wysłał do niego
jako parlamentarzy Kosakowskiego, Zachorowskiego, Win-
nickiego, Szeptyckiego i Bazylego Lityńskiego, dodając im
oddział jazdy w sile 50 ludzi.
Wysłannicy, przyjęci przez władykę Krupeckiego, za-
żądali od niego dobrowolnego oddania monasłerów św.
Spasa w Spasie i św. Onufrego w Ławrowie i wsi do
nich należących, a Kosakowski zaprodukował mu wspom-
niane pismo królewskie. Krupecki oświadczył na to, że
monasterów nie wyda, bo ma dyplom, który przyznaje mu
ich dożywotnie, pismu zaś królewskiemu zarzucił, że wy-
dane jest tylko pod pieczęcią pokojową (sub sigUlo cubi-
culari) i nie ma wagi przywileju, a gdyby ją nawet miało,
to stoi w niem wyraźnie, że Hulewicz ma objąć włady-
ctwo »nie przeszkadzając jednak posesyi teraźniejszego
władyki ojca Krupeckiego. « Na tem się skończyła akcya
- prawem v< a rozpoczęła się akcya » lewem. < Dowiedziawszy
się od posłów o płonności ich misyi, Hulewicz dał hasło
do pochodu. Ruszono na Spaś i otoczono monaster — lud,
który się wysypał z wszystkich siół okolicznych, obsadził
wszystkie wzgórza do koła, że wyglądały od płótnianek
chłopskich jakby pokryte śniegiem. Pod wodzą Kosako-
wskiego uderzono do szturmu, wyrąbano ostrokół i bramy,
wtargnięto do murów klasztornych. Załoga monasteru bar-
dzo nieliczna, uzbrojona na prędce, nie mogła stawić oporu
tak ogromnej przewadze i schroniła się do murowanej
wieży, sam zaś władyka Krupecki zamknął się w cerkwi
i położywszy się krzyżem na posadzce świątyni, z rezy-
gnacyą oczekiwał katastrofy. Niebawem i ta garstka, która
się schroniła do wieży, zmuszoną została do kapitulacyi*
Na znak tryumfu zagrzmiały teraz okrzyki tłumu, ode-
zwały się salwy śmigownic i marsowe fanfary surm i po-
mortów, a zwycięzki Hulewicz wprowadzony został do
cerkwi. Krupeckiego wywiedziono przed tłum na igrzysko,
300 RZESZA SZLACHECKA
wydano go na szyderstwo i obelgi. Skarży się w swojej
prołesłacyi, że tłum plwał na niego, hańbił go i policzko-
wał, że go wrzucono do locłiów monasteru i łam go trzy-
mano o głodzie przez dwie doby, a nareście sromotnie wy-
pędzono ze Spasa i byłby musiał wracać piecłiotą do Prze-
myśla, gdyby nie pomoc okolicznej szlacłity katolickiej.
Opanowawszy Spaś zajął Hulewicz oba dalsze monastery
w Ławrowie i Smolnicy a wraz z niemi i wsie władycze
Straszewice, Nanczułkę, Ławrów, Wołkowice i Duszowce.^)
Przy szturmie monasteru św. Spasa zabito brata Krupe-
ckiego i poraniono kilkunastu jego zwolenników.
Krupecki uciekł się do trybunałów. Wydał kilkadzie-
siąt pozwów i wytoczył kilkadziesiąt procesów, każdemu
z głównych a znanych mu uczestników napadu z osobna ;
uzyskał też przeciw nim kilkadziesiąt dekretów infamji. Ale
to była czysto platoniczna satysfakcya — nie przeszka-
dzało to Hulewiczowi posiadać zdobytych monasterów
i należących do nich dóbr ziemskich. Dekrety trybunalskie
były prawomocne, chodziło tylko o egzekucyę, a to wła-
śnie była rzecz najtrudniejsza. Wykołatał nareście Krupecki
w r. 1638 u starosty przemyskiego egzekucyę, t. j. przy-
musową rumacyę Hulewicza z zajętych monasterów —
de brachio regali finaliter et fortiter, jak opiewała for-
muła — i podstarości Franciszek Dąbrowski w towarzy-
stwie pisarza grodzkiego wyprawił się na ten akt z orsza-
kiem, jakiego zdaniem jego egzekucya wymagała. W dro-
dze z Starego Sambora do Spasa zabiegł im drogę jeden
z stronników Hulewicza, szlachcic Bazyli Jaworski, i usi-
łował odwieść podstarościego od zamiaru egzekucyi, za-
nosząc równocześnie protest w imieniu całej szlachty ru-
skiej przeciw gwałceniu przywilejów królewskich i przeciw
zamachowi na nietykalność dóbr kościelnych tak rezolutnie
i z taką siłą przekonania, że zdawałoby się, że role się
^) Agr. Przemyskie, tom 358 pp. 2018—2031.
RZESZA SZLACHECKA 301
pomieniały, i że on czyni »prawem« a urząd grodzki »le-
wem.« Podsłarości nie usłuchał protestu i posunął się
z swoją drużyną pod monaster św. Spasa. Ale tu przed-
stawił mu się widok bardzo groźny. Góry i lasy dokoła
monasteru obsadzone były uzbrojonym ludem; urząd
grodzki powitano wojennym okrzykiem i ogniem z działek
i muszkietów. Sam monaster był zamknięty i obwarowany
i miał liczną załogę, dobrze uzbrojoną i na wszelką osta-
teczność gotową. Podstarości wysłał pod monaster wo-
źnego i dwócłi szlacłiciców, napominając władykę Hule-
wicza, który był w monasterze i kierował jego obroną, aby
nie opierał się buntowniczo prawowitej władzy, ale i wła-
dyka i otaczająca go szlachta odprawili woźnego z odpo-
wiedzią, że przybyli tu w imię całej ludności ruskiej i z man-
datu archimandryty kijowskiego Mohiły i że raczej śmierć
poniosą a nie ustąpią. Równocześnie wyszli z monasteru
dwaj księża Antoni i Filoteus Uniatyccy i wręczyli pod-
starościemu pismo następującej osnowy: »Mościwi Pano-
wie sądowi ! My duchowni będąc od Jegomości Ojca Me-
tropolity Mohiły posłani, stoimy przy przywileju diploma-
tls, który przywilej konstytucyą z r. 1635 utwierdzony, na
rezydencyę te trzy monastery władyce nieunitów naznacza.
Zaczem WM. Panowie nie macie na nas tak następować,
gdyż to nie jeno Ojcu Hulewiczowi należy władyctwo ale
i wszystkiej Rusi, którzy nie są z unji, i przeto nie czyń-
cie nam WMPanowie praeiudicium żadnego i bezprawia.
Przed Panem Bogiem oświadczamy, nie czyńcie nam gwałtu
w tej mierze.«
Podstarości widząc taki stan rzeczy a nie mając ani
ochoty ani sił po temu, aby szturmem dobywać klasztoru,
postanowił cofnąć się z honorem i niby to dla ominięcia
rozlewu krwi odstąpił od sądowej egzekucyi. > Więc przy-
patrzywszy się inszym rzeczom — powiada w swojej re-
lacyi urzędowej ') — jako zameczkowi przeciwko temu mo-
») Agr. Przemyskie, tom 361 pp. 1814—1825.
302 RZESZA SZLACHECKA
nasteru na samym wierzchu góry będącemu i ludźmi od tam-
tej strony osadzonemu przy takiej rezydencyi pomienionego
Ojca Hulewicza, protestante parte actorea^ aby z tego oka-
zya maiońs tumultus et seditionis nie powstała — nie przy-
szło nam do rzetelnego i skutecznego oddania monasteru
tego.« Ale na tem się skończył dopiero jeden epizod tej
długiej i uporczywej walki o władyctwo dyzunickie, która
przygasła tylko na chwilę, aby znowu wybuchnąć płomie-
niem i zapalić umysły nietylko ruskiej małej szlachty ale
i całej ludności wschodniego wyznania.
Aż do śmierci Hulewicza był jakby pewien rodzaj
zawieszenia broni. Hulewicz skazany za gwałtowne najazdy
na monastery i wsie władyctwa przemyskiego, zniewolony
był do zgodzenia się na pewien modus vivendL Za instan-
cyą posłów ziemskich zniesiono z niego w r. 1641 infa-
mię i przywrócono go do czci, a konstytucyaztegoźroku
uregulowała kwestyę unji i dyzunji w ziemi przemyskiej
w ten sposób, że władyctwo z monasterem św. Spasa
i należącemi doń wsiami po wieczne czasy pozostać miało
przy unitach, zaś monastery w Ławrowie i Smolnicy
z wsiami Ławrowem i Nanczułką przy dyzunitach. Hulewicz
aż do śmierci swojej miał zachować godność dyzuni-
ckiego władyki, po śmierci zaś jego władyctwo dyzunickie
' stanowczo miało być zniesione, a najwyższym duchownym
dostojnikiem dyzunickim miał już być tylko archimandryta
ławrowski. Tym sposobem unici utrzymywali się przy
władyctwie a dyzunici poprzestać musieli na archimandryi.*)
Takie połowiczne załatwienie sporu nie zadowoliło
ani jednej ani drugiej strony, bo każda rościła sobie prawo
do wszystkiego. Śmierć Hulewicza dała hasło do pono-
wnego wybuchu wojny o władyctwo, a trzeba przyznać,
że przyczyniła się do tego także chwiejna i nielogiczna
w wysokim stopniu polityka dworu. Oto wbrew wyra-
1) Vol. Leg urn, tom IV., 8.
RZESZA SZLACHECKA
303
znym postanowieniom konstytucyi z r. 1641 król Jan Kazi-
mierz mianował dekretem z dnia 24. kwietnia 1650 r.
Antoniego Winnickiego dyzunickim władyką przemyskim
i następcą Hulewicza. Miała więc ruska dyecezya przemy-
ska znowu dwócłi wrogich sobie władyków, zgrzybiałego
Fig. 30.
Władyka Sylwester Hulewicz-Wojutyński.
już unitę Krupeckiego i młodego, energicznego dyzunitę
Winnickiego. Przypuszczać trzeba, że nominacya Winni-
ckiego była niejako poniewolną koncesyą w myśl trakta-
tów Zborowskich, zawartych z kozakami, nie uwalnia to
304 RZESZA SZLACHECKA
jednak dworu od zarzutu niekonsekwencyi, bo jak to
zobaczymy, ta sama kancelarya królewska, która wydała
dekret nominacyjny, robiła potem wszystko, aby go za-
kwestyonować a nawet stanowczo unieważnić.
Władyka Winnicki pochodził z bardzo rozrodzonej
drobnej szlacłity tegoż nazwiska, której gniazdem były
Winniki w przemyskiej ziemi. Była to szlacłita uboga ale
łiarda, twarda, rogata i do gwałtownycłi wybryków bar-
dzo pochopna. Nie było między nią żadnej solidarności
mimo tożsamości herbu, nazwiska i szczepowego pocho-
dzenia — przeciwnie, jeżeli któryś Winnicki miał jakiego
nieprzejednanego wroga, to wrogiem tym był z pewno-
ścią inny Winnicki. Pieniali się i bijali między sobą Kul-
czyccy, Jaworscy, Popiele i t. p., ale nigdzie waśnie nie
były tak częste i tak zacięte a nawet tak dzikie i krwawe,
jak między Winnickimi. Nawet w kwestyi religijnej,
w której między szlachtą ruską panowała do pewnego
stopnia jednomyślność, Winniccy nie z przekonania ale
raczej z osobistych antypatyj dzielili się na dwa obozy.
W wojnie między dwoma władykami spotykamy licznych
Winnickich w obu przeciwnych obozach. Historya naj-
bliższej rodziny nowo-mianowanego władyki Winnickiego
dostarczyćby nam mogła wielu przykładów tej nienawi-
ści Winnickich do Winnickich, ale wystarczy przytoczyć
tylko jeden fakt, aby niejako krwawą łuną oświetlić tę
rodową zawziętość.
Ojciec władyki, Teodor Winnicki, znany nam już
z zajść między Krupeckim a Hulewiczem jako najżarli-
wszy poplecznik anti-unickiego ruchu, był jednym z pier-
wszych albo raczej był najpierwszym swego nazwiska,
który z powodzeniem dobijał się krescytywy. W czasie,
kiedy syn jego wykierował się na władykę, był już
dość zamożystym szlachcicem, zażywał znacznej powagi
w powiecie i był nawet posłem ziemi przemyskiej. Nie
mieszkał już w Winnikach, ale przeniósł się do Uroża,
RZESZA SZLACHECKA 305
gdzie siedział na znaczniejszej dziedzicznej części. Nie
cierpiała go szlacłita winnicka; za co? nie wiadomo. On
sam twierdził w jednej żałobie zaniesionej do grodu, że
za to jedynie, iż >fortuną, ogładą i świetnością szlacłie-
cicą — ut in substantia sic in moribus et claritate —
wyniósł się nad innych. <' Ale nietyiko sami Winniccy nie
lubili pana Fedora, bo tak go nazywano, był także solą
w oku licznych Unickich, Uniatyckich, Uhernickich, Uru-
skich, a nie podobał się i znamienitszej szlachcie przemy-
skiej, jak o tem świadczy zarzut nieszlachectwa, zrobiony
mu przez sędziego Jana Fredrę i cześnika lwowskiego
Jana Pieniążka — sprawa, która skończyła się krwawo, jak
o tem będzie mowa na swojem miejscu.
Najzacieklejszym wrogiem Teodora Winnickiego był
inny Teodor Winnicki, ale podczas gdy pierwszego, po-
sesyonata, ojca władyki, posła ziemskiego, nazywano pa-
nem Fedorym, tego drugiego Teodora nazywano tylko
Fedorkiem. Otóż w r. 1650 ten Fedorko Winnicki urzą-
dził w same święta Bożego Narodzenia napad na dwór
Teodora Winnickiego w Urożu, a napad ten pamiętny
był długo w okolicy jako »kolenda uruska.<' Teodor Win-
nicki wyjechał był właśnie do swego syna władyki, który
przebywał w Zarzycach. Fedorko zebrawszy czterdziestu
szlachty, przeważnie samych Winnickich, ale było w ich
gronie także kilku Unickich, Uhernickich i Uruskich, na-
padł nocą na dwór, porozbijał sługi, powypędzał domo-
wników, i wśród ustawicznego śpiewu kolend ruskich,
który miał przygłuszyć wołanie o pomoc przerażonej cze-
ladzi, złupił wszystko, co było do złupienia, nie oszczę-
dzając i rzeczy licznych gości p. Teodora, którzy przyje-
chali byli do niego na święta a w chwili najazdu towa-
szyli mu do Zarzecza. Zabrano około 3000 gotówki, klej-
noty, srebra, całą garderobę, rzędy złociste, kobierce
i wszystkie szlachetne konie, w których się miłował go-
spodarz, i wśród odgłosu wesołych kolend powrócono
z tryumfem do Winnik. 20
306 RZESZA SZLACHECKA
Teodor Winnicki zastawszy po powrocie dom złu-
piony i spustoszony jakby po napadzie tatarskim, poprzy-
siągł zemstę Fedorkowi, a żona jego Maryna, z domu
Dziusanka, kobieta wyjątkowo mężna i namiętna, która
oddawała się ćwiczeniom rycerskim, jeździła konno jak
kozak, strzelała celnie i bić się umiała na pałasze, nie
dała mu długo odwlekać odwetu. Jakoż już w dzień
Trzecłi Króli stało się zadość jej pragnieniu. Dowiedziano
się od szpiegów, że Fedorko Winnicki, który po złupie-
niu Uroża uszedł był w góry Samborskie, powrócił do Win-
nik. Zebrawszy gromadę życzliwej sobie szlachty i cłiło-
pów ruszyli oboje małżeństwo na Winniki — ona, stra-
szna Maryna, ubrana po męzku, w mundurze dragońskim,
na koniu, z szablą przy boku i z pistoletami w olstracłi.
Cłioć napadnięci nocą i z nienacka, Winniccy pod wo-
dzą Fedorka bronili się dzielnie i przyszło do krwawej
bitwy, w której najgęstszym zgiełku z szaloną odwagą
walczyła pani Maryna, istna Amazonka — Amazonum
morę stricta cum framea, jak się wyraża nasze źródło.
Fedorko ugodzony kulą muszkietową padł na ziemię,
a wtedy pani Maryna miała zeskoczyć z konia i tulichem
wykłuć oczy poległemu wrogowi — szczegół, który po-
wtarzamy tylko na wiarę protestacyi zaniesionej ze strony
Winnickicłi do grodu przemyskiego, za którego tedy pra-
wdziwość ręczyć trudno, chociaż sam fakt nie ulega wąt-
pliwości, że zwłoki Fedorka były sromotnie okaleczone.
Wśród zaciętej walki czy to umyślnie podłożony czy też
z nieostrożności lub od ognia strzałów wzniecił się pożar
w Winnikach i cały prawie ten zaścianek szlachecki stał się
pastwą płomieni, wśród których zginęło jedenaście osób,
samych schorzałych starców lub drobnych dzieci. Win-
niccy prezentują w grodzie popalone kości tych niewin-
nych ofiar pożogi.^)
^) Agr. Przemyskie, tom 377 pp. 46—9 i 100—110.
RZESZA SZLACHECKA 307
Syn takich energicznych rodziców, nie dziw, że wła-
dyka Winnicki śmiało zabrał się do opanowania stolicy
władyczej i podległych jej monasterów. Miał za sobą prawie
całą ruską szlachtę, kryłoszan kapituły, większość popów
i lud wiejski. Ojciec i brat rodzony Stefan, a dalej liczni
pokrewni, między którymi było trzech Szeptyckich, Andrzej,
Aleksander i Stanisław, zorganizowali mu szybko zbrojne
kadry, około których kupić się później mieli chłopi. Wie-
dział dobrze Winnicki, że tylko przemocą i czynnym gwał-
tem odbierze Krupeckiemu monastery i zaraz też wyru-
szył w pole. Powtórzyło się to samo, co zaszło między
Krupeckim a Hulewiczem. Zajechano zbrojnie wsie wła-
dycze Nanczułkę, Straszewice, Busowiska, zajęto monastery
w Ławrowie i Smolnicy i ruszono na zdobycie monasteru
Św. Spasa, który, jak wiemy, był obwarowany na kształt
zameczka i mógł stawić opór czas dłuższy. Władyka Kru-
pecki, starzec już wówczas ośmdziesięcioletni, przebywał
właśnie w tym monasterze. Zgrzybiały, niedołężny, cały
oddany postom i modlitwom, bo nawet jego przeciwnicy
przyznają mu cnotę ascetyzmu, mało się już zajmował
świeckiemi sprawami swego biskupstwa; gospodarowali
w niem samowolnie jego synowcy, Janusz i Tobiasz Kru-
peccy, którym zarzucała kapituła ruska, że mając przez lat
40 zarząd majątku władyctwa, obracali dochody na własny
swój pożytek i naruszyli nawet skarbiec katedralny. Sta-
nąwszy pod Spasem, Winnicki wysłał do monasteru par-
lamentarza z wezwaniem, aby w myśl paktów Zborowskich
Krupecki ustąpił dobrowolnie. Krupecki odpowiedział to
samo, z czem niegdyś odprawił wysłanników Hulewicza:
Umrę raczej a nie ustąpię.« Winnicki zawołał: » Dlatego
jam się poświęcił i wiele z ojcem moim stracił, abym te
dobra z monasterem św. Spasa odebrał !« i dał bratu swemu
hasło do akcyi, dodając jednak przestrogę: » Bracie, tylko
nie po Hulewiczowsku postępujmy; suchemi razy traktujmy
jego posługaczy!: Rzeczywiście obeszło się bez rozlewu
20*
308 RZESZA SZLACHECKA
krwi, bo przekupieni już poprzednio stróże pozostawili
bramy otwarte i stronnicy anti-unickiego władyki z łatwo-
ścią wdarli się do monasteru i opanowali go w jednej
cłiwili. Krupeckiego trzymano kilka dni pod kluczem a na-
stępnie wśród urągań wydalono z monasteru J)
Akcya rozpoczęta lewem poszła teraz na chwilę pra-
wem. Krupecki na gwałt odpowiedział pozwami, któremi
objął nietylko samego władykę Winnickiego i jego rodzinę
ale i wszystkich Szeptyckich, Sozańskich, Baczyńskich,
Podhorodeckich, Kopystyńskich i t. p., którzy dostarczyli
mu szabel do zbrojnego zajazdu monasterów, uciekł się
pod opiekę króla i trybunału, zaapelował do pomocy ka-
tolickiej szlachty przemyskiej. Król mandatem z 30. czerwca
1650 roku stanął po jego stronie. Po zobowiązaniach Zbo-
rowskich, po wydaniu formalnego dyplomu na władyctwo
Winnickiemu, była to rzecz trochę trudna — ale od cze-
góż była owa sakramentalna formułka: ad małe narrata,
argument przedziwnie wygodny, bo dawał wyjście z naj-
ciaśniejszej sytuacyi i pozwalał odwoływać mandaty i dy-
plomy. »Lubośmy — są słowa mandatu królewskiego —
na niektóre monastery i cerkwie od unitów niedawno ode-
brane według deklaracyi naszej pod Zborowem uczynio-
nej diploma nostrum ludziom religji greckiej nie w Unji
będącym z kancelaryi naszej wydać rozkazali, jednak iż
do władyctwa przemyskiego i Samborskiego jakoteż do
monasteru św. Spasa, św. Onufrego i Smolnickiego Antoni
Winnicki żadnej słusznej nie ma pretensyi i u nas ad
małe narrata one uprosiwszy modo violento Ojcu Krupe-
ckiemu odbierać ich nie mógł« — przeto osobna komi-
sya, w której skład wejdą biskup Jan Zamoyski, kanonik
Fryderyk Alembek, podkomorzy przemyski Franciszek
Dubrawski, starosta przemyski Marcin Madaliński, pod-
czaszy lwowski Andrzej Stano, a w końcu Andrzej Ma-
^) Agr. Przemyskie, tom 377 pp. 392—99.
li
2
I
'-^m *
o
bo
310 RZESZA SZLACHECKA
xymiHan Fredro i sekretarz królewski Maciej Cielecki,
ma zjechać do dóbr i monasteru władyctwa i oddać je
napowrót Krupeckiemu. ^) Aby zamknąć drogę Winni-
ckiemu do stolicy władyczej także i po śmierci Krupe-
ckiego, król poszedł dalej i w kilka miesięcy po pierw-
szym mandacie wydał drugi, którym ze względu, iż » Ojciec
Krupecki w sędziwości lat swoich po naradzie z kapitułą
umyślił za żywota swego obrać sobie koadjutora i pro-
ponował na to stanowisko archimandrytę dubieńskiego
O. Prokopa Chmielowskiego, < zatwierdził wybór tegoż
Chmielowskiego i mianował go zarazem sukcesorem na
władyctwie po śmierci Krupeckiego. *)
Wytworzyła się sytuacya nieznośna, ale aż do wiosny
1651 r. nie przyszło do gwałtownego wybuchu, Czas ten
przeminął na komisyach, które niczego nie załatwiły, na
procesach, które się ciągle zaczynały a nigdy nie koń-
czyły, na dekretach, których nikt nie słuchał, na kondem-
natach, których nikt nie egzekwował, na infamiach, których
nikt się nie bał i na wieżach, których nikt nie odsiadywał.
Władyka Winnicki, skazany ex remissione commissionali na
rok wieży przemyskiej, 1500 grzywien winy i odszkodo-
wania Krupeckiemu, obracał się swobodnie po dyecezyi,
zwoływał pokątne synody, spiskował, zbierał wojsko z małej
ruskiej szlachty, z mieszczan i chłopów, i gotował wojnę.
Krupecki dogorywał jeszcze w Walawie pod Przemyślem,
kiedy wojna wybuchła na całej linji — wojna otwarta,
podjazdowa, prowadzona z obu stron napadami, zajazda-
mi, krwawemi utarczkami. Sukcesor umierającego władyki
Chmielowski nie miał za sobą takiego zastępu małej szlachty,
popów i chłopów, jak Winnicki, ale po stronie jego sta-
nęło grono najmożniejszej szlachty przemyskiej, a dwaj
Fredrowie, stolnik sanocki Zygmunt i brat jego Andrzej,
1) Ibidem, p. 952.
«) Ibidem, p. 1090—2.
RZESZA SZLACHECKA 311
Franciszek Karol Korniakt, podczaszy przemyski Marcin
Krasicki i brał jego Adam dostarczyli mu swojej zbrojnej
czeladzi, hajduków i dragonów.
Winnicki nie czekał na śmierć Krupeckiego. Mimo
lat ośmdziesięciu, mimo sił wyniszczonych postami i no-
cnem czuwaniem na modlitwach, mimo ciężkiej choroby,
stary asceta choć niby umierał codziennie w Walawie, żył
przecież dalej wbrew wszelkim oczekiwaniom. Winnicki
wiedział, że po jego śmierci będzie miał trudniejsze zadanie,
bo wtedy Chmielowski wejdzie w konferowane mu przez
króla prawo sukcesyi na stolicę władyczą — postanowił
tedy stworzyć fakt dokonany i gwałtem opanować cerkiew
katedralną w Przemyślu. Spisek dojrzał, organizacya była
już gotowa, mieszczanie ruscy pozyskani — chodziło już
tylko o śmiały zamach. Wykonano go w pierwszych dniach
maja 1651 r. Winnicki stanął nocą pod Przemyślem na czele
silnego hufca, na dany znak ruscy mieszczanie przemyscy
otworzyli mu bramy i zastęp cały, pomnożony ludem oko-
licznym i przedmiejskim, wtargnął na rynek, zajął prze-
mocą pałac władyczy, powiązał domowników i przebywa-
jących w pałacu wiernych Krupeckiemu księży, odebrał od
nich klucze do katedry, wziął ją w posiadanie i według
wszelkich reguł sztuki wojennej osadził się tam i otoczył
strażami. Aby gwałtowi temu nadać formę legalną, uczy-
nić z niej t. zw. intromisyę, przywołany woźny wraz
z dwoma szlachcicami Stanisławem Szeptyckim i Janem
Skorodenskim stwierdził, że akt objęcia dokonał się według
prawa i że kryfoszanie kapituły wzięli go bez opozycyi do
wiadomości.
Cały skarbiec katedralny dostał się wtedy w ręce
Winnickiego, a był to skarbiec nadzwyczaj bogaty w złoto,
perły, klejnoty i najdroższe aparaty liturgijne. Były tam kie-
lichy kryształowe w złoto oprawne, krzyże cedrowe z zło-
tem okuciem, trzy ewangelie pisane złotem na pergaminie,
ozdobione miniaturami, oprawne w złote blachy, sadzone
312 RZESZA SZLACHECKA
rubinami, szafirami, łurlcusami ; jedna z nich miała wartość
26.000 zł.; cztery mitry osypane gęsto perłami, dyamen-
tami i rubinami ; manipularze, orarze czyli stuły dyakońskie
i stuły episkopalne pokryte najdroższemi kamieniami, osa-
dzonemi na rzeźbionycłi złotycłi blacłiacłi, wartości od 15
do 23.000 zł., ryzy t. j. ornaty biskupie rfotogłowowe, łiafto-
wane bogato perłami, z którycłi jeden taksowany był na
10.000 zł. i t. p.^
Jeden z domowników Krupeckiego, któremu się po-
wiodło wymknąć z zdobytego pałacu, pospieszył z wie-
ścią o tem gwałtownem opanowaniu katedry do Wa-
lawy. Przyniósł on z sobą śmierć dla Krupeckiego. Wia-
domość tak przeraziła chorego staruszka, że wysłuchawszy
ją, zaraz wyzionął ducha. Umarł w porę, bo czekała go
dalsza przygoda — Winnicki z częścią swej siły zbrojnej
ruszył właśnie z Przemyśla na Walawę. Ledwie domo-
wnicy Krupeckiego zdołali ubrać zwłoki w aparaty bi-
skupie a już dyzunici z tryumfalnym okrzykiem wpadli
do walawskiego dworu, Winnicki zajął w posiadanie
wieś z całym inwentarzem i poddanymi, przywłaszczył
sobie wszystkie ruchomości i sprzęty dworskie, a przeci-
wnicy jego rozgłaszali nawet, że zdjąć kazał z zwłok
Krupeckiego szaty i insygnia biskupie, podczas gdy prze-
ciwnie kryłoszanie stojący po stronie Winnickiego oska-
rżali o to synowców Krupeckiego, twierdząc w osobnej
protestacyi, że jeszcze przed przybyciem dyzunitów do
Walawy oni to odarli z szat zmarłego, pozostawiając
ciało jego na prostej słomie — in stramine solo humi
recubans,
Chmielowski, który otrzymał po śmierci Krupeckiego
od króla formalny dekret na władyctwo przemyskie
z wszystkiemi monasterami i dobrami, wystąpił teraz
energicznie w obronie praw swoich i mając do dyspozy-
cyi żołnierzy nadwornych wymienionej już u góry szla-
*) Agr. Przemyskie, tom 379 pp. 72—83.
Fig. 32.
Krzyż (mirownik) cedrowy w złotem obramieniu, zabytek
z czasów naszego opowiadania, w skarbcu katedry ruskiej
w Przemyślu.
314 RZESZA SZLACHECKA
chły przemyskiej a nadto sporą kupę woluntaryuszów,
między nimi także kilkunastu Winnickich, nieprzejedna-
nych wrogów Teodora, rozpoczął żwawo wojnę z kontr-
władyką. Władyka Winnicki miał swego »generała« Zy-
gmunta Oczesalskiego, władyka Chmielowski oddał ko-
mendę Cypryanowi Wojerskiemu. Dokładna opowieść tej
wojny, która zakłóciła spokój ziemi przemyskiej w r. 1652,
znużyłaby uwagę czytelnika, poprzestaniemy tedy na jej
najciekawszych epizodach.
Chmielowski opasawszy swego przeciwnika siecią
szpiegów, dowiedział się, że władyka Winnicki kazał dla
większego bezpieczeństwa przewieźć swoje własne ko-
sztowności i aparaty z monasterów i z Sambora do Prze-
myśla. Konwój ten prowadził brat cioteczny Winnickiego,
Stanisław Szeptycki, który z całym majątkiem ruchomym
swoim i swoich braci przenosił się także z zagrożonych
zagonami tatarskiemi okolic do tego bezpiecznego, bo
obwarowanego miasta. Na ośmiu dużych wozach i pod
silną eskortą służby odbywał się ten transport, przy któ-
rym jechały także żony obudwu Szeptyckich. Ludzie
Chmielowskiego wypadli z zasadzki, uderzyli na eskortę,
rozbili ją i rozprószyli, i wszystko co było na wozach,
jako łup wojenny zabrali. Było tam 4300 zł. gotówki
i mnogie srebra i kosztowności tak świeckie jak cerkie-
wne, których wartość szacowała sobie strona poszkodo-
wana na 50.000 zł. — cena wcale nie przesadna, jeśli się
zważy, że obok sreber, broni, kobierców, garderoby Szep-
tyckich były tam takie przedmioty kosztowne, jak n. p.
obraz Matki Boskiej w blasze srebrnej misternej roboty,
mitra władycza perłami haftowana, w których było 30
rubinów wielkich z jednym dużym brylantem i krzyży-
kiem rubinowym na szczycie, wartości 9600 zł., krzyże
złote dyamentami sadzone, pateryk cały srebrny, ozdobiony
turkusami, kilkanaście kielichów mszalnych, kadzielnice,
ewangelie bogato oprawne, ryzy, omofory, epitrachile, wela,
RZESZA SZLACHECKA 315
płaszczenice — wszystko to figuralnym haftem złotym
i perłami pokryte.^)
Jeden z najgorliwszycłi i najofiarniejszycłi stronników
władyki Winnickiego i blizko mu pokrewny, Andrzej Szep-
tycki, stracił w tym napadzie całe swoje rucłiome mienie.
Jako illustracyę do swojej żałoby wniesionej do grodu
przytacza Winnicki następujący list tegoż Andrzeja: »Mó]
Ojcze Episkopie Przemyski, mój wielce Mościwy Panie
i Bracie! Wpadłem gorzej tureckiej niewoli, gdzie i sam
rady sobie dać nie mogę, a zwłaszcza iż żona barzo jest
przestraszona, że ledwie żywa, która na wielkiej mi jest
przeszkodzie, na co barzo boleję, gorzej niźli na obna-
żenie moje, żem ledwie nie goły został. Atoli proszę o in-
formacyę, czego się mam trzymać: jeżeli mam sejmiko-
wego ratunku spodziewać się czyli też o sobie radzić,
jako módz. O rzeczy przynajmniej tamte proszę, co u św.
Spasa zostawione. Wmość sam się obaczysz, że nie mam
co jeść ani pić, ani też za co i kupić, bo wszystko ode-
brano odemnie etc.v<*)
Władyki Winnickiego właśnie w tym czasie niebyło
w Przemyślu, ojciec zaś jego Teodor, który był posłem
sejmowym, pojechał był do Warszawy, aby w sejmie
i u dworu czynić zabiegi o władyctwo dla syna i wyje-
dnać unieważnienie dyplomu, który i stolicę biskupią i mo-
nastery wraz z dobrami ziemskiemi przyznawał Chmie*
lowskiemu. Nieobecność Teodora Winnickiego ułatwiła
znacznie dalszą akcyę Chmielowskiemu, który też nie omie-
szkał wyzyskać sposobnej pory. Władyka Winnicki bardzo
znaczną część swojego prywatnego mienia i wiele drogich
sprzętów cerkiewnych ulokował był w Walawie, która
mając okop silny mogła się oprzeć zwykłemu napadowi,
i oddał to wszystko Stanisławowi Szeptyckiemu w opiekę.
*) Agr. Przemyskie, tom 378 pp. 1035—40.
^) Ibidem, pp. 1336—8.
316 RZESZA SZLACHECKA
Chmielowski wysłał tam dnia 14. września dragonie i łiaj-
duków Korniakta, Fredrów i Krasickich, których miał do
swojej dyspozycyi, i polecił im dobyć przemocą dworu
i objąć go w jego posiadanie. Dwie kolumny, jazda i pie-
chota, ruszyły na Walawę, uderzyły wśród gęstych strza-
łów i odgłosu surm na okopy, rozparły i rozprószyły cze-
ladź biskupią, próbującą się bronić, i wtargnęły do środka.
Garstkę przyjaciół Winnickiego, którzy byli w Walawie^
między nimi i Stanisława Szeptyckiego wraz z żoną zam-
knięto w zaimprowizowanem więzieniu i dodano im straż
dragonów z zapalonemi knotami od muszkietów. Schowek
tajemny, w którym ukryte były kosztowności Winnickicli
i Szeptyckich, zdradził pewien wiarołomny rękodajny sługa
walawski, a tak wszystko, co tam było, dostało się ludziom
Chmielowskiego. Zabrano 1500 dukatów i 700 talarów
bitych w gotówce, futra, broń, kobierce, piwnicę pełną
likworów, kanarów i innych win szlachetnych i t. p., ale
wszystko to nic nie znaczyło wobec skarbca władyki Win-
nickiego. Hospodar multański, wielki protektor ruskiej cer-
kwi, darował był Winnickiemu »nawładyctwo do poświę-
cenia« t. j. do konsekracyi srebrno-złocistą ewangelię per-
gaminową starożytną, złotem pisaną i miniaturowaną, i reli-
kwiarz czyli t. zw. grobnicę szczero-złotą z relikwiami Św.
Paraskewji, najkosztowniejszej roboty, sadzoną brylantami
i rubinami, o kształcie oryginalnym i misternym, bo miała
formę świątyni o trzech wieżach, a jako szczytowe banie
tych wież figurowały trzy ogromne perły, cokół zaś świą-
tyni składał się z ośmdziesięciu przednich pereł kałakuc-
kich — i oba te arcydzieła sztuki kościelnej wraz z sporą
ilością kadzielnic, ampułek, łubków i t. d. dostały się w po-
siadanie Chmielowskiego.^) Zabrano także a potem z na-
kazu Chmielowskiego spalić miano szkatułę z dokumen-
tami i papierami ojca władyki Winnickiego, Teodora, »na
^) Ibidem, pp. 1497—1516.
Fig. 33.
Mitra władycza z skarbca katedry ruskiej w Przemyślu.
318 RZESZA SZLACHECKA
których — jak się wyraża prołesłacya — wszystka całość
honoru i substancyi zostawała. «
Winnicki powrócił tegoż samego dnia do Przemyśla
i tu się dowiedział, co zaszło w Walawie. Zarazem prze-
strzeżono go, że Chmielowski osadziwszy mocną załogę
w Walawie, zamyśla natychmiast ruszyć z zebraną siłą
zbrojną do Przemyśla i opanować katedrę. Pora do tego była
pogodna, bo właśnie dnia 16 września odbyć się miał zna-
czniejszy zjazd szlachty w Przemyślu z powodu terminów
kwerelowych i fiskalnych (causarum fisci) ; mógł więc wła-
dyka katolicki liczyć na sukurs niemały. Chmielowski rzeczy
wiście zjechał tego dnia do Przemyśla i stanął u Andrzeja
Fredry, a w ślad za nim przy odgłosie bębnów i muzyki
wojskowej z rozwiniętemi sztandarami wkroczyła do mia-
sta piechota i dragonia Korniakta i Krasickich i zabrała
się do otoczenia katedry i zajęcia okolicznych domów. Ale
Winnicki był już przygotowany do oporu i bitwy. Nim
jeszcze partya unicka wkroczyła do miasta, jego »generał«
Oczesalski, mając pod sobą około 6000 ludzi, głównie po-
spólstwa i chłopów, ustawił swoje siły w szykach bojo-
wych, podzielił je na kilka hufców, jednym najsilniejszym
osadził katedrę, drugim całą dzielnicę około pałacu władyki,
resztę ustawił w rezerwie. Starcie miało nastąpić lada
chwila. Chmielowski próbował jeszcze jednego legalnego
środka, przedłożył rajcom przemyskim dyplomy i uniwer-
sały królewskie i prosił o interwencyę. Magistrat wysłał
istotnie dwóch rajców do głównej kwatery Winnickiego
z tą urzędową misyą, ale parlamentarze ci ledwie uszli
z zdrowiem i życiem. Pędząc za uciekającymi rajcami roz-
namiętnione pospólstwo ruskie wołało: y>Byj Lachów po-
hańciw! Budut tu ne odnoho krów sobaki chłeptaty!«
Jazda Korniaktów i Krasickich uderzyła na lud bro-
niący katedry, piechota zaatakowała stronników Winni-
ckiego w innych miejscach, przyszło do żwawych utar-
czek i do rozlewu krwi, ale dyzunici byli liczniejsi i po-
RZESZA SZLACHECKA 319
zostali górą. Owardya Chmielowskiego została wszędzie
zwycięzko odparta, a wódz naczelny Winnickiego, Ocze-
salski, przeszedł teraz w akcyę zaczepną i uderzył sztur-
mem na dom Fredry, aby pojmać unickiego władykę.
Wśród gęstego ognia z muszkietów i po krótkiej utarczce,
w której padł jeden Winnicki a kilka sług Fredry było
rannych, dyzunici wdarli się do domu. Chmielowski wi-
dząc się w niebezpieczeństwie życia schronił się i zatara-
sował w najgłębszym zakątku domu a otoczony gronem
najwierniejszych przyjaciół i popleczników, gotów był do
śmiertelnej rozprawy. W tej krytycznej chwili dwaj księża
łacińscy zastępują drogę Oczesalskiemu i jego ludziom,
proszą o chwilę rozejmu i z samym władyką Winnickim
traktują o pokojowe załatwienie sprawy. Rokowania pełzną
na niczem, kończą się groźną odprawą: > Chce tu Chmie-
lowski tego władyctwa i zamyśla ciało Krupeckiego dzi-
siaj chować? Będzie tu wnet ciał nie mało! I tak się
Chmielowski w kamienicy, gdzie jest, nie wysiedzi !« Księża
wracają z tą odpowiedzią, ale tymczasem Chmielowski
skorzystał z chwilowego rozejmu, wymknął się z domu
Fredry i począł uciekać do Walawy. Rzucono się w pościg
za nim, bo tłum domagał się koniecznie, aby go pojmano
a nawet zabito: ^Lipsze ho nam zabyty — wołano — ni-
żeli na swoju hołowu wypustyty!« Chmielowskiemu powiodło
się przecież ujść szczęśliwie.^)
Po tych zajściach następuje znowu zawieszenie broni
a właściwie tylko zmiana broni. Znowu ucicha akcya le-
wem a zaczyna się akcya prawem. Zamiast szabel skrzypią
gęsie pióra, zamiast krwi przelewa się atrament. Sypią się
protestacye, pozwy i dekrety, skrutynia, kontrowersye i ko-
misye. Trybunał lubelski wydaje na władykę Winnickiego
dekret infamji a król ustanawia (mandatem z dnia 25. kwie-
tnia r. 1653) osobną komisyę, której nadaje niejako moc
O Agr. Przemyskie, tom 378 pp. 1369—1379.
320 RZESZA SZLACHECKA
sądu I miecza, upoważnia ją bowiem, aby z powodu
^gwałtów i sedycyj popełnionych przez Antoniego Win-
nickiego i jego stronników w czasie zamierzonego ingresu
władyki Chmielowskiego do stolicy władyczej, przewiodła
dokładną inkwizycyę, winnych pojmała, nieszlachtę na ścię-
cie oddała, szlachtę zaś uwięziła i do jego informacyi od-
niosła, sprawę sporną zbadała, Chmielowskiego do stolicy
biskupiej i do dóbr fortiter et realiter wprowadziła, mona-
stery spaski i ławrowski w jego posiadanie oddała. ^^) Ale
drobna szlachta ruska nie opuszcza sprawy Winnickiego,
zjeżdża tłumnie na najbliższy sejmik do Sądowej Wiszni
i głosami swemi przeprowadza instrukcyę posłom, aby się
starali o to, >iżby Wielebnemu Ojcu Antoniemu Winnic-
kiemu, episkopowi przemyskiemu, władyctwo totaliter na
teraźniejszym sejmie konferowane było ad possessionem
jego.«
Tak wyglądała walna akcya, w której mała szlachta
ruska ziemi przemyskiej odegrała najważniejszą rolę jako
zwarty stan społeczny.
^) Agr. Przemyskie, tom 379 pp. 942 — 6.
II.
Drobna szlachta jako ród. Nagana szlachectwa i wy-
wody RODOWE. Kaduki. Krwawe odwety. Schłopienie,
Ambicya stanu. Okazowanie. Rozrodzenie gniazd. Mi-
lites caligati. pospolite ruszenie.
Jako ród, jako elan, żeby użyć tu szkockiej nazwy,
występuje drobna szlachta solidarnie, gdy chodzi o za-
szczyt szlachecki, o stwierdzenie, czy ktoś należy do niej
lub tylko przywłaszcza sobie jej herb i nazwisko. Kwe-
stye takie rozstrzygać się były zwykły na sejmikach, zwo-
ływanych celem wyboru posłów na sejm lub deputatów
na trybunał. Pozwany o nieprawne używanie praw szla-
checkich bronił się w ten sposób, że na sejmiku tej ziemi,
z której ród swój wywodził, dedukował swoje prawowite
szlachectwo świadectwami krewnych, których szlachectwo
nie ulegało wątpliwości, a otrzymawszy atestacyę, uwie-
rzytelnioną podpisem i pieczęcią marszałka, szedł do try-
bunału, gdzie stawił znowu świadków, którzy zaprzysię-
gali jego szlacheckie pochodzenie. Takich świadków mu-
siało być sześciu, trzech z linji ojczystej, trzech z macie-
rzystej. Filip Drohomirecki n. p., któremu niejaki Tomasz
Jaszowski zarzucił był uzurpacyę szlachectwa, stawił 1.
jednego Drohomireckiego ex linea proaviali paterna; 2.
21
322 RZESZA SZLACHECKA
jednego Hołyńskiego ex linea proaviali materna; 3. je-
dnego Drohomireckiego ex linea aviali a patruelibiis lon-
giorem ; 4. jednego Medyńskiego ex linea aviae suae fratrem
amitalem; 5. jednego Drohomireckiego ex linea paterna
fratrem suum patruelem i 6. jednego Drohomireckiego de
linea materna, *) Był to już zaostrzony niejako sposób
dedukcyi; są przykłady, że pierwotnie a nawet jeszcze
w pierwszych latach XVI. wieku nie potrzeba było ta-
kiego ściśle genealogicznego wywodu od trzech pokoleń,
wystarczało poświadczenie grona szlachty miejscowej.
Niejakiego Fed'ka Manasterskiego spotkała w roku 1513
nagana szlachectwa i to ze strony bardzo poważnej, wcho-
dził bowiem w tę sprawę pośrednio sam wojewoda ruski
Jan Odrowąż. Na remonstracye Manasterskiego król Zy-
gmunt I. polecił Stanisławowi z Chodcza, marszałkowi kor.
i staroście lwowskiemu, aby wysłuchał >expurgacyi i mun-
dacyi^, t. j. wywodu szlacheckiego pochodzenia Fed'ka, co
też marszałek kor. czyni tegoż roku na zjeździe wiszeń-
skim. Nad wszelkie spodziewanie sam wojewoda Odrowąż
pierwszy przyznaje, że rzeczony Fed'ko Manasterski jest
verus nobilis ex omnibus antecessoribus suis, poczem swoją
drogą następuje poświadczenie złożone przez ośmiu szla-
chciców, między którymi jednak nie ma ani jednego Mana-
sterskiego. 2)
Jak widzimy, wywody szlachectwa były łatwe i nie
odpowiadały warunkom ścisłości. Działy się też często
nadużycia i legitymowali się ludzie, którzy nie mieli prawa
do szlachectwa. O świadków i w rzekomych krewnych nie
tak było trudno ; kupowano ich sobie z lepszym skutkiem,
niż to uczynił pewien niefortunny Drohomirecki, o któ-
rym będzie poniżej mowa. Były to wywody zmowne,<
jak je zazwyczaj nazywano. W r. 1633 szlachta wojewó-
*) Agr. Halickie, tom 139 p. 859.
^) Agr. Halickie, tom 351 p. 84.
RZESZA SZLACHECKA 323
dzłwa ruskiego zgromadzona na sejmiku w Sądowej Wi-
szni, widzi się zniewoloną do energicznego wystąpienia
przeciw takim wywodom, opartym na kupionych świade-
ctwach słownych. >Z żalem tego w naszym kole słucha-
liśmy — opiewa uchwała sejmikowa — gdy nam prze-
kładane było, jako tak drogiego klejnotu szlachectv/a pol-
skiego plebejusze różnemi imposturami dopinają, impo^
nendo to sejmikom, to trybunałom, świadkami, attesta-
cyami i rozmaitemi sztuczkami, tak że ex condictamente
dekreta otrzymują. Dlaczego szukać będą sposobów pp.
posłowie nasi, znosząc się z drugiemi województwy, aby
się tym zmownym dekretom zabieżeć mogło, i żeby nie-
tylko świadectwy, ale dyspozycyami, działami, reforma-
cyami, dożywociami przodków swych szlachectwo wywo-
dzone było.« ^)
W roku 1608 Drohomireccy odkryli czterech ludzi
nieszlacheckiej kondycyi, którzy podszywali się pod ich
herb i nazwisko, a to niejakiego Fila, jego dwóch sy-
nów Jaremę i Trofana i jego wnuka Teodora. Wytoczono
im akcyę sądową o uzurpacyę szlachectwa i kazano >de-
dukować się« na sejmiku. > Dosyć tedy czyniąc ci wrze-
komi Drohomireccy dekretowi Ichmość panów sądowych,
stawili się pośrodek koła, przy ścisku i kupie niemałej«
prawdziwej szlachty tegoż nazwiska. Trofan usiłuje na
sejmiku wywieść się z swojego szlachectwa i nazwiska,
ale wywód się nie udaje i dwudziestu obecnych Droho-
mireckich, >wszyscy zobopólnemi głosami ozwali się
i attestacyą wspólną takową uczynili, iż ten Trofan Dro-
homirecki nie jest szlachcic, ale z urodzenia plebeiae eon-
ditionis.^^ Dowodzą mu, że pochodzi od chłopa z Czer-
niejowa, który się wprawdzie ożenił z szlachcianką Dro-
homirecką, ale nigdy szlachcicem nie był. Fałszywy Dro-
homirecki postarał się o świadectwo kilku Hołyńskich,
1) Agr. Sanockie, tom 151 p. 2237.
21*
324 RZESZA SZLACHECKA
których przekupił, i ci stanęli na sejmiku, aby poprzeć
jego dedukcyę, »ale wszyscy panowie Drohomireccy ta-
kową attestacyę wnoszą przeciwko Hołyńskim, którzy nie
będąc onemu żadnym bratem ani powinnym, ale za prze-
najmem, który od niego wzięli, attestowali go być szla-
chcicem, którym on nie jest.^< Trofan postawił dalszego
świadka, szlachcica Lazara Drohomireckiego, ^allegując
go być sobie bratem stryjecznym, <^ ale taka była dbałość
tej drobnej szlachty o klejnot herbowy, że właśni syno-
wie tego Lazara zdradzili nieczystą praktykę swojego
ojca, który za fałszywe świadectwo > wziął był kopę^ od
Trofana. »Co był uczynił ten Lazar gwoli tej kopie, jednak
iż synowie tego Lazara, Iwan i Siemion, attestowali to ze-
znanie ojca swojego, że to uczynił za najmem tego Tro-
fana, sami nie przyznawali go być szlachcicem, jeno ple-
beiae conditionis.^ Adam Tyrawski, podsędek ziemi hali-
ckiej, marszałek tego sejmiku, który zebrał się był dla
elekcyi deputata na trybunalskie sądy, wydaje urzędowy
skrypt stwierdzający, że wywód szlachectwa nie powiódł
się, a tak Drohomireccy wydziobali « z pośród siebie sa-
mozwańców. *)
W r. 1601 tak samo poczynają sobie Kopystyńscy
z człowiekiem, który uzurpował ich herb i nazwisko a był
sobie tylko laboriosus Paulus, i domagają się konfiskaty
jego majątku; tak samo protestują Wołkowiccy przeciw
trzem fałszywym Wołkowickim ze wsi Witwic, że będąc
ignobiles przywłaszczają sobie ich nazwisko i tytuł szla-
checki; tak samo siedmiu Bereźnickich w r. 1635 zabiera
się do kroków energicznych przeciw Jackowi Bereźni-
ckiemu z Przemyśla, który ma być synem rzeźnika
a ośmiela się > szczycić tem, jakoby miał być de stirpe ac
progenię Bereźnickich.<^ ^) W tym ostatnim jednak wy-
") Agr. Halickie, tom 118 p. 287—290.
*) Agr. Przemyskie, tom 355 p. 1029 i tom 358 p.
2072.
RZESZA SZLACHECKA
325
padku była ło tylko czysta napaść ze strony owych siedmiu
Bereźnickich, którzy wkrótce sami przyznać widzą się
zniewoleni, że po ich stronie była ^wszelka popędliwość
z porywczych affektów i nieuważnego rozsądku pocho-
dząca,« i odszczekują swoje oskarżenie, oświadczając uro-
czyście przed aktami: >że my tegoż Jacka z prawdziwej
linji Bereźnickich, dziadów, pradziadów i abdziadów na-
Fig. 34.
Typ szlachcica. Ze zbiorów Pawlikowskich.
szych idącego, jednegoż herbu, jednejże familji, ze krwie
naszej, bratem naszym być przyznawamy a protestacyę
naszą wiecznemi czasy kasujemy i w niwec obracamy.*
Zdarza się także przeciwnie; ktoś pochodzący na-
prawdę z tej drobnej rzeszy szlacheckiej, któremu zarzu-
cono w obcych stronach nieszlachectwo, otrzymuje od
326 RZESZA SZLACHECKA
swoich panów braci poświadczenie pisemne, jak n. p. Ba-
zyli Koblański, który podaje do akt ałłesłacyę następującej
osnowy: »My Koblańscy zeznawamy i dajemy atłestacyą
naszą wszyscy generalnie bracia w powiecie przemyskim
mieszkający bratu naszemu szlachetnemu Bazylemu Koblań-
skiemu w powiecie halickim mieszkającemu na ten czas.
A to jest dla wielu przyczyn od ludzi różnych, co, jako zwy-
kle, choćby sam szlachcicem nie był, a lepszego niźli sam,
na honorze szarpa — gdzie my zeznawamy jako własnemu
bratu naszemu tą attestacyą naszą z podpisem rąk naszych
i z pieczęciami naszemi.^^^) Słowa: »z podpisem rąk na-
szycłi« były tylko figurą: Koblańscy przeważnie podpisali
się krzyżykami.
Zdarza się także, że nie pewien szlachcic zagonowy
ale cała osada, cały ród jest ofiarą zamachu i rozpaczliwie
broni się przed schłopieniem. Tak się stało Witoszyńskim
z Witoszyniec, wsi królewskiej należącej do starostwa
mościskiego. Anna Mohilanka Czarnkowska chce ich schło-
pić i zmusić do pańszczyzny a jej administrator, niejaki
Kamocki, zaprzecza im szlachectwa i nie waha się ucie-
kać do gwałtownych środków, aby złamać ich zacięty opór.
Z szczegółów tego sporu wypływa, że Witoszyńscy de
facto już niczem nie różnili się od chłopów, a jeśli de iure
byli istotnie szlachtą, to przybici nędzą i ciemnotą, nie
mając nic, coby za nimi przemawiało, prócz własnej wiary
i dalekiej, mętnej tradycyi, udowodnić tego nie mogli. Ale
w chwili najcięższej w r. 1639 zjawia się w Witoszyńcach
mnich -czerniec unita, mianowany tam popem, Harasym
Krykina Witoszyński, syn tej wioski, członek tego samego
rodu, dawno tu niewidziany, dawno zapomniany. On tylko,
osoba duchowna, czerniec, bohomolca, pop ustanowiony
przez samego władykę, on tyko, co sam jeden umie czy-
tać i pisać między wszystkimi Witoszyńskimi, uratować
^) Agr. Halickie, tom 139 p. 1236.
RZESZA SZLACHECKA 327
może swój szczep od schłopienia, koło niego też kupią
się wszyscy, wybierając go swoim rzecznikiem w proce-
sie, głową w radzie, wodzem w wojnie z Mohilanką. Czer-
niec nie zawiódł zaufania. Zniknął z Wiłoszyniec na czas
jakiś i powrócił z dyplomem szlachectwa, wydanym jesz-
cze przez ruskiego kniazia Leona, konfirmowanym w roku
1448 przez króla Kazimierza Jagiellończyka a opatrzonym
w świeżą konfirmacyc Władysława IV. na sejmie w r. 1639.
Zkąd się wziął tak nagle ten dokument kniazia Leona
z konfirmacyą Kazimierza, to zagadka ; czy był istotnie au-
tentyczny, wątpić by trzeba — ale konfirmacyą najśwież-
sza, konfirmacyą panującego właśnie monarchy, musiała
być rzetelną i nie mogła ulegać wątpliwości. Dokument
ten, aktykowany zaraz w grodzie przemyskim, dodał od-
wagi Witoszyńskim i ośmielił ich do otwartej wojny z Mo-
hilanką i jej administratorem. Uzbroili się i zorganizowali
w hufiec pod dowództwem Harasyma, ufortyfikowali cer-
kiew i przysięgli walczyć w obronie swych praw szlache-
ckich do ostatniego. Kamocki zmobilizował wszystkich
hajduków i kozaków, jakich tylko miała Mohilanką w obu
swych starostwach, mościskiem i wiszeńskiem, i uderzył
na Witoszyńce. Trzeba było staczać krwawe utarczki, oble-
gać cerkiew, zdobywać ją szturmem. Witoszyńscy bronili
się walecznie, ale uledz musieli przemocy. Kamocki zdo-
był cerkiew i pojmał czerńca Harasyma, którego w kajda-
nach odstawiono do Mościsk i wrzucono do lochów zam-
kowych.^) Co się z nim stało, z aktów dowiedzieć się nie
można, tyle tylko wiadomo, że władyka przemyski Kru-
pecki wziął go w obronę i domagał się jego uwolnienia.
Zdaje się także, że Witoszyńscy przegrali stanowczo sprawę
i poszli w chłopy. W spisach szlachty zatwierdzonej przez
rząd austryacki po rozbiorze Polski nie spotykamy Wito-
szyńskich.
1) Agr. Przemyskie, tom 365, pp. 1188—1194, 1919.
328 RZESZA SZLACHECKA
Nagana szlachectwa czyli zarzucanie ł. zw. imparita-
tis i wytaczanie pozwów o uzurpacyę praw szlacheckich
zdarzało się, jak już widzimy z przytoczonych przykładów,
bardzo często, a niezawsze bywała tu pobudką gorliwość
w strzeżeniu prawdy i dostojności rycerskiego klejnotu.
Bardzo często wchodziła w grę zemsta osobista, »wexa^^
moźniejszego przeciw chudopachołkowi albo prosta chci-
wość, apetyt na ius caducam, prawo bowiem mieć chciało,
że z konfiskaty majątku, którą karano taką uzurpacyę szla-
chectwa, korzystał prywatny delator, któremu przyznawano
połowę, podczas gdy druga połowa przypadała królew-
skiemu skarbowi. To polowanie na kaduki po ludziach
przewiedzionych o uzurpacyę szlachectwa zwracało się
najczęściej przeciw drobnej szlachcie chłopiejącej albo już
schłopiałej obyczajem i całym sposobem życia, choć jeszcze
świadomej swego stanu, bo tu jeszcze najłatwiej było osią-
gnąć cel zamierzony. Rodowód takiego szaraczka czy cho-
daczka zapadał rychło w ciemność, pamięć jego nie się-
gała do dziada, gubiła się wśród zawikłanej filiacyi rodzin
tego samego nazwiska, łączyła się w podejrzany sposób
z nieszlacheckiemi a nawet chłopskiemi domami. Dopóki
żył w rodzinnym zaścianku, wśród swoich, wywód był
łatwy, ale w obcym powiecie i w dalszem pokoleniu sta-
wał się bardzo trudny a niekiedy wprost niemożliwy. Mimo
to bardzo rzadko spotyka się w aktach przykład, aby takie
ius caducum uzyskane na czyjś majątek z powodu udo-
wodnionej uzurpacyi szlachectwa, nabyło ostatecznej pra-
womocności i przychodziło rzeczywiście do skutku — da-
leko częściej, najczęściej nawet, sprawa kończyła się źle
dla delatora. Zwyczajna minimalna kara na kogoś, co nie-
słusznie pozwał szlachcica o uzurpowanie szlachectwa,
wynosiła 60 grzywien winy, do tego jednak przybywały
poniesione szkody i koszta procesu, które niewinnie oskar-
żony liczył sobie w ogromnej niekiedy sumie i dochodził
ich na majątku potwarcy.
RZESZA SZLACHECKA 329
Na ius caducum nie potrzeba było zresztą wyroku
sądowego, wydawał na nie dekrety król a raczej wydawała
je kancelarya królewska z bezprzykładną zaprawdę łatwo-
ścią czy lekkomyślnością. Takie dekrety nie miały żadnej
realnej mocy, były one asygnatą na skórę niedźwiedzia,
który jeszcze zdrów po lesie chodził — wydawano je na
odpowiedzialność i ryzyko donataryusza, który najczęściej
Fig. 35.
Typ szlacłicica. Ze zbiorów Pawlikowskicti.
nietylko niczego nie osiągał, ale jeszcze w dodatku narażał
się na dotkliwy odwet prawny. Przywilej na ius caducum
był tedy rodzajem »promesy,^ streścić się dał słowami:
Jak wygrasz, będzie twoje. « Niekiedy już sam przywilej
wyraźnie to zastrzegał; w dekrecie królewskim z r. 1637,
nadającym Dymitrowi Zagwojskiemu za czyny waleczne,
330 RZESZA SZLACHECKA
za heroicas virtutes viro magnanimo dignaSy okazane w woj-
nach z Wołoszą i Moskwą a poświadczone przez hetmana
Mikołaja Potockiego, dobra nieruchome po czterech bra-
ciach Drohomireckich, po kilku Podlesieckich i Baczyń-
skich, które jakoby przypadły skarbowi królewskiemu z po-
wodu, że wszyscy ci wymienieni uzurpowali sobie szla-
chectwo — w dekrecie tym dodane jest zastrzeżenie,
aby sobie Zagwojski te dobra wyprocesował legalnie, nie
uciekając się do środków gwałtownych: Ita łamen, ut
eadem bona adeat, repetat, vindicet, nihilgue vi et violen'
ter attentet sed decreto sibi adiudicata teneat ^)
Przykłady w aktach świadczą, że to się najczęściej
nie udawało. Pewien szlachcic halickiej ziemi, Szymon
Orłowski, pozwał dwóch braci Gostyńskich o uzurpacyę
szlachectwa i uzyskał kaduk na ich majątek. Gostyńscy,
obaczywszy się wczas, wywiedli należycie swoje szlache-
ctwo a Orłowski skazany został przez trybunał na 20.000
grzywien odszkodowania. ^) Felicyan Tyszkiewicz zarzu-
cił w r. 1635 Źurakowskim, Michajłowi i jego całej rodzi-
nie, osiadłej w Źurakach i Staninie, uzurpacyę szlachectwa
i gładko uzyskał ius caducum na ich majętności; Źurako-
wscy obalili dekret królewski wydany ad małe narrata,
wywiedli się na sejmiku elekcyjnym halickim z szlache-
ckiego pochodzenia i wytoczyli pozew Tyszkiewiczowi,
a trybunał skazał go na karę 60 grzywien, które miał
in instanti zapłacić każdemu z tych Żurakowskich z oso-
bna, a było ich kilkunastu, dalej na wynagrodzenie szkód
również każdemu z nich po 3000 grzywien a ponadto
jeszcze na 500 grzywien. Źurakowscy domagali się zna-
cznie wyższej sumy, taksowali sobie zadaną obelgę na
20.000 a szkody na 50.000 grzywien. 3)
^) Agr. Halickie, tom 131 p. 908.
^) Agr. Halickie, tom 135 p. 1200, tom 137 p. 2174.
») Agr. Halickie, tom 132 pp. 773—6, tom 133 pp.
1436, 1466.
RZESZA SZLACHECKA 331
Ale nietylko groszem, niekiedy krwią i życiem na-
wet opłacić musiał oskarżyciel krzywdę wyrządzoną zada-
niem nieszlachectwa. W r. 1635 Jan Fredro, sędzia prze-
myski, wystąpił z naganą szlachectwa przeciw Teodorowi
Winnickiemu i wyrobił sobie kaduk na jego majętność
ziemską. Nie sam Fredro jednak, ale Jan Pieniążek, cze-
śnik lwowski, był właściwym autorem i promotorem tej
sprawy. Teodor Winnicki, który jak wiemy, był jednym
z głównych przewódców w zajściach z władyką Krupe-
ckim i miał wielki mir i poważanie między drobną szla-
chtą dyzunicką, zjechał na sejmik wiszeński dla dedukcyi
swego szlacheckiego pochodzenia, ale zjechał na czele
całego zbrojnego hufca zagonowej szlachty. Wszystkie
niemal jej rody, wyliczone przez nas na wstępie tego
rozdziału, reprezentowane były w tem małem wojsku,
które gotowe było szablami poprzeć wywód pana Teo-
dora. Sejmik się zerwał, zaledwie zdołano wybrać depu-
tata na trybunał, reszta spraw upadła. Fredry nie było na
sejmiku, ale był Pieniążek, który użył wszelkich środków
aby raczej sejmik zerwać a nie dopuścić Winnickiego do
wywodu. Winnicki przecież wywiódł się później na try-
bunale, a Pieniążek zapłacił za to życiem — Winniccy
rozsiekali go wkrótce potem szablami w Krukienicach.
Fredro z dekretu trybunalskiego okupił swój udział w tej
sprawie 60 grzywnami kary i 3000 zł. odszkodowania,
przyznanego Winnickiemu. ^
Pozwy o uzurpacyę szlachectwa przybierały czasem
postać szkaradnej napaści i połączone bywały z niegodną
machinacyą. Czterej bracia Strutyńscy wnoszą żałobę prze-
ciw podwojewodzemu bełzkiemu Jakóbowi Kakowskiemu,
iż pragnąc posiąść koniecznie ich części położone w ma-
jątkach Rożniatów, Cieniawa, Duba, rozmaitych używał
O Agr. Przemyskie, tom 356 pp. 1791 i 2133, tom
358 p. 1807.
332 RZESZA SZLACHECKA
sposobów, molestował, najeżdżał, rąbać w lasacli zakazy-
wał, bydło i poddanycli zabierał lub przez ciężką opresyę
do ucieczki zmuszał, a nareście wyrobił sobie na icłi
cząstki kaduk u króla ad małe narrała pod zarzutem nie-
szlacliectwa ; przekupywał krewnycli Strutyńskicli, aby za
icli szlacliectwem nie świadczyli, przeciw wywodowi icłi
szlacliectwa do protestu niejakiego Nowosieleckiego nad-
stawił, a raczej protest taki sfałszował, a nawet dokument
podrobił z fałszowanemi podpisami, w którym się Strutyńscy
contra omnem naturae, iuris, decenłiae et eguitatis ratio-
nem jakoby sami dobrowolnie zrzekali tytułu i prerogatyw
szlaclieckicli, przywilej iuris caduci na rzecz rzeczonego
Kakowskiego uznawali i majątek swój jemu oddawali.<' ^)
Ale nietylko drobna szlachta narażoną była na za-
rzuty nieszlacliectwa, trafiało to także ludzi dobrze osia-
dłycli, majętnych, posiadających obszerne włości. Andrzej
Piotr Stadnicki zarzuca w r. 1607 Leonardowi Karwow-
skiemu, dziedzicowi Zamiechowa, Bojanówki i Ciemierzo-
wic, uzurpacyę szlachectwa i żąda konfiskaty tych mająt-
ków na rzecz swoją i skarbu; jakiś napastliwy szlachcic,
Hieronim Tryburski, występuje z takim samym zarzutem
przeciw Stanisławowi Słoniowskiemu i domaga się nietylko
jego majątku ale i jego głowy nawet, bo w pozwie wy-
raźnie żąda zastosowania do uzurpatora poenae capitis;^)
szlachta zgromadzona na sejmiku w Wiszni w r. 1637
wyraża swój żal i oburzenie, >że dobra Jmć Pana Romera,
wojskiego sandomierskiego, szlachcica z starożytnej familji
i z wielu domów zacnych spowinowaconej, niewiedzieć
quo praetextUy z chciwości raczej tych, co swoich dóbr
niemając na cudze godzą, iure caduco są uproszone i ta
sprawa z trybunału na- sejm odesłana. «'^) Jak widzimy,
1) Agr. Halickie, tom 136 p. 870.
*) Agr. Przemyskie, tom 323 pp. 679—84 i Agr.
Halickie, tom 129 p. 1431.
») Agr. Sanockie, tom 154 p. 980.
RZESZA SZLACHECKA
333
oskarżenia tego rodzaju były dość liczne — natomiast
spotkaliśmy się tylko raz jedyny z wypadkiem, w którym
udowodniona uzurpacya szlachectwa sprowadziła za sobą
rzeczywiście konfiskatę dóbr i podział icli między skarb
królewski a delatora. Stanisław Jabłonowski, miecznik
nurski, zarzucił uzurpacyę praw szlaclieckicli Jerzemu Ou-
Fig. 36.
Typ szlachcica. Z zbiorów Pawlikowskich.
mowskiemu, właścicielowi Dubaniowic w ziemi lwowskiej,
i wystąpił z twierdzeniem, że ten rzekomy Gumowski
nazywa się właściwie Skura i jest synem mieszczanina
z Ostrołęki. Gumowski ofiarował się wywieść z szlache-
ctwa a to z linji ojczystej na sejmiku wiszeńskim, z linji
macierzystej na sejmiku płockim, jednakże nie przeprowa-
334 RZESZA SZLACHECKA
dził dowodu, a trybunał lubelski ogłosił go w r. 1644
jako personam ignobilem et plebeiam i zadekretował kon-
fiskatę Dubaniowic, których połowa miała się dostać Ja-
błonowskiemu.*)
Nieskończenie wiele zależało na tem szlaclicie sza-
raczkowej i zaściankowej, aby przy każdej możliwej spo-
sobności zaznaczyć, że należy do > uprzywilejowanej dzia-
twy koronnej.^< Zbliżona w niebezpiecznym stopniu do
cliłopa, podobna mu często grubością bytu i obyczaju,
jak on ciemna i jak on niekiedy uboga, trzymająca się
swojego kusego zagona jako jedynej granicy, która ją
oddzielała od pogardzanej klasy golołae et odardorum,
chciała przynajmniej figurować i nie mogąc być rzeczą,
być przynajmniej jej cieniem. Tłumnie spieszy na wybory
urzędników powiatowych, na sejmiki deputackie i przed-
sejmowe, na zjazdy i zajazdy, a nie brak jej także na co-
rocznej lustracyi czyli t. zw. okazowaniu szlachty, nie tyle
dlatego, że nieobecnemu grozi konstytucya karą 50 grzy-
wien, bo wątpimy, aby winę tę pieniężną ściągano na seryo,
ile dlatego, aby tą obecnością stwierdzić swoje stanowisko
społeczne. Mało kto z tej szlachty drobnej przybywa na
okazowanie konno, mało kto z niej ma się przystojnie
w co ubrać i odpowiednio czem uzbroić; dobrze już, jeżeli
szlachetka taki ma przy boku na rzemieniu lub na kono-
pianym sznurku szablinę, bo często przychodzi na pole
tylko z siekierką, a zdarza się tak, że staje tylko z kijem.
W lwowskich regestrach okazowania szlachty czytamy
istotnie: >>Szlachetny Iwan Zapłatyński popisał się z pta-
szniczką i siekierką; szlachetny Fedor Dobrowlański z Brat-
kowic był personaliter na popisie pieszo z kijem ; szlache-
tny Iwan Jasiński Wołosowicz był pieszo z kijem; szla-
chetny Roman Hoszowski personaliter pieszo z kijem.<Ń^)
^) Agr. Lwowskie, tom 395 pp. 557 — 561.
-) Agr. Lwowskie, tom 380 pp. 2565 i dalsze.
RZESZA SZLACHECKA 335
Biorąc nawet cały ogół szlachecki na uwagę, mo-
żemy twierdzić, że mało było życia publicznego w woje-
wództwie, w ziemi, w powiecie. Hałasu i trzasku było aż
nazbyt, zwłaszcza w porze prywatnych i sąsiedzkich wo-
jen, o których mówić nam przyjdzie w następujących roz-
działach, ale poza sejmikami nie było publicznych narad,
poza jakąś chwilową szybko zawiązaną a nigdy nie do-
trzymaną konfederacyą nie było obywatelskiej akcyi, poza
kwerelami i roczkami sądowemi nie było zjazdu. Sejmiki
województwa ruskiego, wiszeński i halicki, nie lepsze były
od reputacyi, jaką te zjazdy miały współcześnie w całej
Polsce. Przychodziło na nich często do zwad i zaburzeń,
niekiedy do krwawych, tłumnych potyczek. W czasie wo-
jen prywatnych, których widownią była ziemia przemyska
w pierwszych latach XVII. w., niejeden zjazd sejmikowy
w Sądowej Wiszni podobien był do pobojowiska w przed-
jutrzu bitwy, bo stronnictwa rozkładały się zbrojnemi obo-
zami naprzeciw sobie. Z formalnem wojskiem zjeżdżał na
sejmik referendarz Drohojowski, kiedy toczył wojnę z Sta-
nisławem Stadnickim; nie śmiał się na sejmiku pokazać
bez wielkiej liczby najemnego żołnierza Łukasz Opaliński,
bo wiedział, że nań tam czyhać będzie z małą armią saba-
tów jego wróg śmiertelny, Dyabeł Łańcucki.
Rzecz godna uwagi, że najmniej dawał powodu do
zajść i zwady sam wybór posłów na sejm lub deputata
do trybunału — daleko niebezpieczniejsze były inne do-
mowe sprawy, a już osobliwie wywody szlachectwa, jeżeli
trafiały na opozycyę. Najmarniejsza też czasem kwestya,
jeżeli zetknęli się w niej dwaj możni a niechętni sobie
dygnitarze, jak n. p. nominacya granicznego komornika
i t. p. wywoływała burzliwe i niebezpieczne zajścia. O ta-
kiego komornika omal że w r. 1645 nie przyszło do wiel-
kiego rozlewu krwi na sejmiku wiszeńskim między kaszte-
lanem sanockim Andrzejem Boguckim a sędzią ziemi prze-
myskiej Janem Fredrą i ich stronnikami. Kiedy Bogucki
Fig. 37.
Scena sejmikowa.
Z współczesnej ryciny w zbiorach Pawlikowskich.
RZESZA SZLACHECKA 337
W ostry sposób wystąpił przeciw Fredrze, że mianował
komornika granicznego przeciw prawu a »kwoli prywacie,«
Fredrowie wszyscy, ile ich było, po równie ostrej replice
rzucili się do szabel, a za nimi cały sejmik podzielony na
dwa obozy, przemyski i sanocki. Nawa kościelna, w któ-
rej obradowano, zadrżała od Iiuku i trzasku, błyskały sza-
ble nad głowami adwersarzy; brata Boguckiego, kaszte-
lana Czechowskiego, omal nie porąbano w sztuki, gdyby
nie interwencya arcybiskupa lwowskiego i innych obecnych
na sejmiku senatorów, którym się powiodło zażegnać bu-
rzę. Ale tumult trwał dwie całe godziny i już tego dnia
nie było obrad.*)
Kwestye etykiety i emulacye dygnitarskie bywały także
bardzo niebezpieczne. Tak n. p. konstytucya z r. 1613
przyznała staroście lwowskiemu pierwsze miejsce i wotum
sejmikowe przed podkomorzym lwowskim, podczas gdy
w wszystkich innych ziemiach podkomorzowie mieli prym
przed starostami. Przychodziło ztąd do gorszących spo-
rów, zagrażało to zerwaniem obrad sejmikowych, aż
w końcu szlachta wobec tych ^turbacyj i niepotrzebnej
kontrowersyi : poleciła posłom swoim, aby się postarali
na sejmie o zniesienie tej anormalności, bo »kiedyby pp.
podkomorzowie w kupie i pp. starostowie ziem naszych
na sejmik się zjachali, przyszłoby się nie wotując rozja-
chać.<^*) Cóż dopiero, kiedy się na sejmik zjechało dwóch
łowczych, dwóch cześników, dwóch skarbników jednej
i tej samej ziemi, a i tak się zdarzało, bo kancelarya kró-
lewska tak sobie snąć lekceważyła te czysto tytularne go-
dności, że zapomniawszy, kto je już otrzymał i posiada,
wydawała na nie dyplom i drugim. W r. 1642 był taki
spór między Stanisławem Pobiedzińskim a Janem Kamiń-
skim, kto z nich obu jest cześnikiem ziemi sanockiej, bo
obudwóm król prawie równocześnie ferował cześnikostwo
») Agr. Sanockie, tom 158 p. 1221.
^) Agr. Sanockie, tom 166 p. 1898.
22
338 RZESZA SZLACHECKA
tej ziemi. Utrzymał się w końcu Pobiedziński, bo jego dy-
plom datowany był dnia 15. października, dyplom zaś Ka-
mińskiego dnia 12. listopada jednego i tego samego roku.*)
Na sejmiki zjeżdżano się chętnie i tłumnie, bo tam
rozprawiać było można de omnibus rebus et guibusdam
aliis, tam się wyszumiano na króla i na senatorów, regu-
lowano stosunki Europy, wypowiadano wojny i zawierano
traktaty, wywodzono gravamina, a co ważniejsza uchwa-
lano petiła o wakansy, o myta, o donacye, o nagrody za
urojone i nieurojone zasługi — ale już na doroczne oka-
zowania, na ten popis zbrojny, który miał stwierdzać po-
gotowie obronne szlachty i być demonstracyą jej rycer-
skiego zawołania, a zatem powinien był reprezentować
godnie zasadę i obowiązek stanu, szlachta przybywała nie-
licznie, z ladajakim pocztem lub bez pocztu. Znamienitsi
ziemianie najczęściej nie stawili się osobiście, zasłaniając
się pierwszą lepszą wymówką i przysyłali tylko poczty ze
służby złożone.
Okazowanie szlachty ziemi lwowskiej i żydaczowskiej
odbywało się zawsze w pierwszy poniedziałek po Prze-
wodniej Niedzieli na polu u św. Krzyża pode Lwowem,
okazowanie szlachty ziemi przemyskiej na polach pod
Medyką, zaś w wypadkach nadzwyczajnych, kiedy na we-
zwanie przemyskiego kasztelana szlachta gromadzić się
miała manu fortl et armatUy służyły za plac zborny błonia
nad rzeką Rak, między Sądową Wisznią a Rodatyczami.
Pola nad rzeką Rak były od wieków miejscem takich
zbrojnych wieców szlachty ziemi przemyskiej, uświęciła je
tradycya przodków i kiedy chodziło o najważniejsze sprawy
Rzeczypospolitej, zjeżdżano się nie gdzieindziej tylko na
to miejsce, jak n. p. w październiku r. 1572, kiedy to zie-
mia przemyska nad brzegami Raka zobowiązała się przy-
sięgą, że gdy przyjdzie do elekcyi, nikt nie zostanie w domu^
') Ibidem, tom 157 p. 566 i tom 158 p. 1211.
RZESZA SZLACHECKA 330
Że nikomu nie wyrządzi się gwałtu i że obrany ma być
królem nie ten, co kupuje głosy, nie tctiórz i nie zapamię-
talecJ) Ale nietylko dla ziemi przemyskiej, nawet dla ca-
łego województwa ruskiego błonia nad Rakiem były tra-
dycyjnem miejscem zbrojnego zjazdu i pogotowia. Pod-
czas rokoszu Zebrzydowskiego nad rzekę Rak powoływa
uniwersałem swoim wojewoda ruski Stanisław Oolski
w lipcu 1606 r. szlachtę całego województwa dla obrony
zagrożonego majestatu królewskiego, a następnego roku
w marcu szlactita zgromadzona we Lwowie pod przewo-
dem wojewody bełzkiego Stanisława Włodka, hetmana
Stanisława Żółkiewskiego, kasztelana kamienieckiego Ja-
kóba Pretficza i innych wzywa gorącym uniwersałem nie-
tylko województwo ruskie ale także województwa bełzkie
i podolskie, aby zbrojno zjeżdżały nad rzekę Rak i spie-
szyły w pomoc królowi przeciw rokoszanom.^) Szlachta
halicka odbywała lustracyę pod Haliczem, sanocka pod
Sanokiem, Samborska nie zjeżdżała się, jakby było należało,
na błonia Medyki, lecz pod Sambor.
Z kilku regestrów takiego okazowania szlachty ziemi
lwowskiej i żydaczowskiej łatwo się przekonać, jak te
zbrojne rewie szlacheckie, po których sobie tyle obiecy-
wano, wypadały z każdym rokiem coraz mizerniej, aż na-
reście stały się parodyą rycerskiego popisu. Na okazo-
wanie w r. 1621 stanęło razem 628 szlachty licząc w to
poczty nieobecnych panów i poczty wdów, a w liczbie tej
było 421 konnej a 207 pieszej t. j. najuboższej zaścianko-
wej szlachty. Między tą drobną szlachtą było samych
Czaykowskich 43, ale z nich tylko 3 konno; Witwickich
40, sami piesi; Hoszowskich 34, Popielów 12, Przedrzy-
mirskich 9 i t. d.^) W pięć lat później regestr okazowania
O Orzeł s ki, Bezkrólewia I. str. 16.
'^) Agr. Trembowelskie, tom 106 pp. 878 — 81,
1260—3.
^) Agr. Lwowskie, tom 374, p. 343 i nast
22*
340 RZESZA SZLACHECKA
wylicza już znacznie mniej szlachty, bo tylko około 523,
z tego większa połowa pieszej.*) W dwa lata później,
w r. 1628, liczba wzrasta nieco, bo zjeżdża się 635 szlachty,
z tych 361 z pocztami, zaś reszta, t. j. 274 chudopachołków
oczywiście bez pocztów i w dwóch trzecich częściach
pieszo. Z wyjątkiem takich biedaków, którzy, jak już wspo-
mnieliśmy, przychodzą na okazowanie z ptaszniczką, sie-
kierką a nawet z gołym kijem, wszystka szlachta uzbro-
jona jest w półhak i szablę.*) W r. 1637 liczba szlachty
obecnej na okazowaniu spada do 374. Gorzej jeszcze bywa
z okazowaniem szlachty sanockiej, której najliczniejszy zjazd
zbrojny (w r. 1629) wynosi 200 a niekiedy spada do śmie-
sznie małej cyfry, jak n. p. w r. 1618, kiedy to stanęło oso-
biście tylko 35, przysłało poczet, przyjaciela lub sługę tylko
21 — a więc razem było tam obrońców ojczyzny 56 ! Re-
szta, jak się wyraża relacya: in contemptum legum została
w domu.*) Zdarzało się nawet, że nikł się nie zjawił na
okazowanie, jak n. p. w r. 1646, jak się o tern dowiadu-
jemy z manifestacyi Krzysztofa Zabawskiego, który żałuje
się w grodzie, że przybywszy w oznaczonym terminie na
popis do Sanoka, nie zastał tam ani kasztelana, ani żadnego
urzędnika, ani żadnego okazowania Nie można się tedy
dziwić, iż w końcu do tego przyszło, że szlachta zaczęła
się sama wstydzić tego upokarzającego widowiska, ale za-
miast starać się o to, aby okazowanie odzyskało poważną
cechę rycerskiego pogotowia, wolała wybrać krótszy i ła-
twiejszy środek i żądać całkowitego zniesienia dorocznych
lustracyj. Na sejmiku wiszeńskim r. 1638 uchwala szlachta
instrukcyę swoim posłom sejmowym: »Okazowanie, że
swego effekłu nie bierze i do dobrego porządku przyjść
nie może, chcemy, aby zniesione było,« a w trzy lała
^) Agr. Lwowskie, tom 377 p. 811 i nast.
*) Agr. Lwowskie, tom 380 pp. 2565—2604.
*) Agr. Sanockie, tom 150 p. 1931 i tom 144 pp.
1716—7; tom 159 p. 2613.
o;
. CD
5 "^
^o
oó
>^ ^
en
^ c/>
te
1-
\L
s ^
S.a
5 bo
O 5
•s
^
342 RZESZA SZLACHECKA
później ponawia tę rezolucyę: »Okazowania, iż żadnego
Rzeczypospolitej pożytku nie przynaszają, raczej per abu-
sum pośmiewiskiem jakiemś są, zlecamy pp. po-
słom, aby zniesione były.«^)
Potrzeba było dopiero trwogi wojennej i bardzo gro-
źnycłi a bardzo blizkicłi niebezpieczeństw, aby ocenić
znaczenie takiego rycerskiego pogotowir, aby zrozumieć,
że jeśli się nie chciało płacić podatków na żołnierza,
trzeba było samemu być żołnierzem. W r. 1648 szlacłita
przemyska uchwala na sejmiku w Wiszni nadzwyczajne
okazowania, na które wszyscy stawić się mają »vintini
tak jako do obozu,« i upoważnia swego kasztelana, aby
bez dalszych uchwał zarządził w razie potrzeby pospolite
ruszenie. Jakoż w krótkim przeciągu czasu odbywają się
pod Medyką cztery zbrojne okazowania, dnia 8. i 28.
września, dnia 15. października 1648 r. i dnia 30. lipca
164Q. Czwarte okazowanie było już pospolitem ruszeniem
a szlachta z pod Medyki udała się wprost do obozów
wojennych. Na okazowanie, które się odbyło w dzień św.
Wacława (28. września) r. 1648 stawiło się z całej ziemi
przemyskiej niespełna 1000 szlachty,*) zbrojnej w szable
i rusznice. Najliczniejszego kontyngentu dostarczyła oczy-
wiście drobna szlachta zagonowa — ci historyczni w Pol-
sce milites caligati — a ze spisu możemy mieć miarę
ich gniazdowego rozrodzenia. Najwięcej stawiło się Ja-
worskich; było ich na tem okazowaniu 70. Najliczniejszy
po nich ród Kulczyckich dostarczył 46 zbrojnych. Dalej
idą Winniccy (36), Bilińscy (23), Kruszelniccy (20), Matko-
wscy i Horodyscy (po 1Q), Terleccy (16), Komarniccy
(15), Manasterscy i Turzańscy (po 14), Wysoczańscy, Ba-
czyńscy, Podhorodeccy i Uniccy (po 13), Dobrzańscy (10),
Łuccy (Q), Sozańscy (7), Kalnofojscy (5).
^) Agr. Lwowskie, tom 392 p. 798.
2) Agr. Przemyskie, tom 375 pp. 1821 — 1833.
RZESZA SZLACHECKA 343
Na okazowanie z dnia 30. lipca 1649, które już wła-
ściwie było pospolitem ruszeniem na plac boju, przybyło
tylko około 800 szlachty '), ale tym razem nie jest to
wcale dowodem zaniedbania rycerskicłi obowiązków, bo
w tym czasie wszystka zamożniejsza szlachta ziemi prze-
myskiej z licznemi pocztami a nawet na czele całych cho-
rągwi znajdowała się już w obozach wojennych. Przeci-
wnie z aktów tej nieszczęśliwej pory odbiera się wraże-
nie, że szlachta przemyska spełniła swój obowiązek. Po
za pospolitem ruszeniem postawiła swoim kosztem pięć
chorągwi: trzy husarskie i dwie piesze, każda po 100 lu-
dzi, nad któremi rotmistrzowstwo objęli Jan Fredro, sę-
dzia ziemi przemyskiej, Mikołaj z Góraja Czuryło i Piotr
Sieciński ; *) od pospolitego ruszenia uchylili się tylko
chorzy, kalecy i starcy a i ci w grodzie stwierdzali swoją
niezdolność do posług wojennych. Między temi manife-
stacyami grodzkiemi znajduje się niejedna, która sama
przez się jest pięknym rysem rycerskości i patryotyzmu.
Tak n. p. staje i manifestuje się przed grodem p. skarbnik
sanocki Szymon Zaporski, starzec leciwy, cały bliznami
okryty, i z żalem oświadcza, że iść na wojnę nie może,
ale jedynaka swego, całą podporę swojej starości, wysłał
już dawno do obozu. Mimo wieku i on by poszedł, tak
jak chadzał na wszystkie wojny za swego żywota, ale
otworzyły mu się rany, które w grodzie produkuje, bo
chce > warować cześć i sławę swoją, która jedynie czyni
nieśmiertelnym człowieka. « Ran ma na sobie kilka, a trzy
z nich ciężkie: ręka na wskroś kulą przeszyta, druga
z kością odtrzaskaną, prawy bok rozpłatany. ^) Anna Du-
nikowska, wdowa przywiedziona do ubóstwa, bo kozacy
splądrowah' jej wioskę i zrabowali »ostatek substancyi«
O Agr. Przemyskie, tom 376 pp. 1239—1255.
*) Agr. Przemyskie, tom 375 p. 1666.
•'*) Agr. Przemyskie, tom 376 p. 1152.
344 RZESZA SZLACHECKA
deponowany w klasztorze gródeckim, wysyła jedynego
swego syna na wojnę — co jej poświadcza kasztelan
sanocki Andrzej Bogucki, który z litością dodaje, że
biednej wdowie pozbawionej jedynej opieki, jaką miała,
»do powinnych w sanockiej ziemi mieszkających przytu-
lić się przyszło.« ^) Zbigniew Oórajski, zaskoczony nie-
spodziewaną w drodze przeszkodą, porzuca swój wóz
z zapasami obozowemi i spieszy dniem i nocą, aby zgo-
nić wojsko, bo się ruszyło z pod Zasławia, abym okazyi
nie zaniecłiał, bo bym się wolał widzieć na gałęzi, aniżeli,
czego Panie Boże zachowaj, miałbym przyjść po wszy-
stkiem.« Nie spóźnił się — poległ na pobojowisku.
Chorągwie ochotnicze ziemi przemyskiej i lwowskiej
spełniły chwalebnie swój obowiązek. Biły się walecznie
w wszystkich utarczkach aż do bitwy pod Zborowem,
gdzie około 2000 szlachty przemyskiej i lwowskiej pole-
gło, a sam Korniakt stracił 400 ludzi. Jak mężnie poczy-
nały sobie chorągwie ziemi przemyskiej na polu chwafy,
świadczy fakt, że jedna z nich — o innych nie mamy dat
potrzebnych — a mianowicie chorągiew, której rotmistrzo-
wał skarbnik ziemi lwowskiej Zygmunt Przedwojowski,
licząca mało co nad 90 ludzi, straciła w bojach 28 towa-
rzyszy, a więc cała blisko trzecia część tych walecznych
poległa w obronie ojczyzny. Padł pod tą chorągwią śmier-
cią chwalebną także ów Jacek Dydyński, stary żołnierz
Lisowski, o którym już wspominaliśmy i o którym jeszcze
nieraz będzie mowa, ów pan » Jacek nad Jackami, « spe-
cyalista-fachowiec w zbrojnych zajazdach i szef sztabu
wojen prywatnych ziemi przemyskiej.*^)
Dalsze nieszczęsne lata nakładały na szlachtę twarde
obowiązki. W r. 1651 nastąpiło drugie pospolite ruszenie.
Przychodziło ono ciężko do skutku, bez ochoty i z na-
Agr. Lwowskie, tom 399 p. 1000.
2) Agr. Lwowskie, tom 399 p 779.
RZESZA SZLACHECKA 345
rzekaniem. Na sejmiku wiszeńskim z tegoż roku skarży
się szlachta obrażona, że król o jej patryotycznej goto-
wości ^acerbe i gorzko^ się wyraził, przeciw czemu pro-
testuje, ale równocześnie sama z żalem przyznaje, »że
służyć ojczyźnie gratuite i kosztem swym nikt nie
chce<^. Z całej ziemi przemyskiej w roku tym jeden tylko
Andrzej Maxymilian Fredro wystawił własnym kosztem
prywatnym chorągiew jazdy ze stu ludzi złożoną, ale i ten
posiłek nie poszedł do obozu, bo Fredro wysłany został
w legacyi do Rakoczego i musiał wziąć ten hufiec z sobą
do Siedmiogrodu. O Przed wyruszeniem do obozu szla-
chta ziemi przemyskiej odbyła swój własny osobny sej-
mik i w ten sposób zorganizowała swoją mobilizacyę,
że mianowała sobie dwóch pułkowników, jednego do ja-
zdy, drugiego do piechoty złożonej z samej drobnej
szlachty, podzieliła się na chorągwie, z których żadna nie
miała liczyć więcej nad 100 ludzi, wybrała strażnika, obo-
źnego i siedmiu rotmistrzów, z czego by wypływało, że
wyruszyła w pole tylko w siedm chorągwi, a więc w 700
ludzi. Pułkownikiem jazdy został podkomorzy Franciszek
Dubrawski, pułkownikiem piechoty Jasienicki. Uchwalono
także, że nie wolno żadnemu posesyonatowi ziemi prze-
myskiej zaciągnąć się pod chorągiew innej ziemi. Sądy
na czas pobytu szlachty w obozie pozostać miały przy
urzędnikach ziemskich, którym przydano dwóch deputa-
tów. Nad bezpieczeństwem domów czuwać miał osobny
rotmistrz z odpowiednią liczbą żołnierzy, a był nim Wa-
lenty Fredro.*)
Ciężej jeszcze i oporniej poszło w r. 1653, kiedy król
Jan Kazimierz zaapelował znowu do ofiarności i rycerskich
obowiązków szlachty w tym strasznym ucisku Rzeczypo-
spolitej. Z uniwersałów królewskich, wydanych tego roku.
^) Pamiętniki Radziwiłła, tom II. str. 440.
*) Agr. Przemyskie, tom 377 pp. 721 — 4.
346 RZESZA SZLACHECKA
Z wici na pospolite ruszenie, tchnie boleść i rozpacz pra-
wie. Król puka do serc, szarpie najczulsze struny dusz
szlacheckich : dumę stanu i miłość złotej wolności. Wzywa
ich dnia 12. marca ze Lwowa »jako miłujących tę ojczyznę
synów, jako cnych Polaków i nieodrodnych potomków
sławnych przodków swoich, którzy tę Rzeczpospolitą krwią
swą ufundowali i dotąd w swobodziech wolności wszyst-
kim narodom świata zazdrosnych zachowali,« wzywa >przez
tę nieporównaną złotą wolność, przez spoiną ojczyzny mi-
łość, przez sacrorum conservationem, przez carissimorum
pignomm Waszmościów charitatenty przez dostojeństwo
na ostatek nasze królewskie« — aby albo sami wyruszyli
w pole albo obmyślili zapłatę żołnierzom. W drugim uni-
wersale (z Warszawy dnia 30. listopada) żali się król, że
na sejmie pozostawił to samej szlachcie, czy ma odbyć
pospolite ruszenie czy też dostarczyć łanowego żołnierza,
na co zgody nie było; » wzięli to posłowie do braci na
relacyjne sejmiki, mimo przestróg, że to tylko zamieszanie
sprawi; do tego się nam jednak stosować przyszło. Teraz
różni różne przedsiębiorą sposoby tej obrony, jedne wo-
jewództwa uchwaliły łanowego żołnierza w tejże samej
wyprawie z 20 zwłok jednego, drudzy z 16, inne z pię-
tnastu, inne z dwunastu, z dziesięciu, z sześciu, z pięciu.
Niektóre w laudach dołożyły, że się z województwa nie ruszą,
póki główniejsze województwa nie uprzedzą i przyjściem
swem nie miną onych — a na ostatek niektóre wojewódz-
twa żadnej nie uchwaliły wyprawy, czem w innych woje-
wództwach zahamowały ochotę. «
Król błaga szlachtę o pomoc i pospolite ruszenie: ^żą-
damy, abyście w oczach sobie stawiając one odważnych
przodków waszych dzieła a przez nie nabyte ozdoby i klej-
noty, w ich się umysł i serca nieustraszone przybrawszy,
tego trudu podjąć się nie wzbraniali, który przy nieśmier-
telnej sławie długim spoczynkiem utrapionej ojczyzny, wa-
szym i miłej potomności nagradzać się będzie. Wejrzy Pan
RZESZA SZLACHECKA 347
Bóg na tę odwagę waszą, którą wprzód dla chwały jego
kościołów i ołtarzów świętycłi weźmiecie przed się, że na
samo wejrzenie pobożnych hufców wiernego Bogu ludu
strachać się i cofać krzywoprzysiężca będzie a niewolnik
poda kark swój wolnym i szlachetnym szablom!*
Obaczmyż, jakie echo wywołały w województwie
ruskiem te słowa króla, przez którego usta ojczyzna wzy-
wała ratunku. Zestawimy tylko kilka cyfr suchych, dadzą
one same jeźli nie miarę patryotyzmu, którego w gruncie
nie brakło, to miarę zasobów w materyale ludzkim i eko-
nomicznym, ale też może i miarę elastyczności dusz i serc,
które rosnąć powinny z wielkością celu i świętością obo-
wiązku.
Województwo ruskie z początku było za pospolitem
ruszeniem i żądało tylko przez posłów swoich, >aby sine
divisione belli wszyscy stanęli, nie cisnąc się ad custodiam
corporis Jego Kr. Mości ani cieniem pocztów się zasłania-
jąc, a jeśliby który z panów braci ex pio affectu erga pa-
triam poczet stawił, on oddawszy pod władzę Jego Król.
Mości, aby sam w województwie swem równo z bracią
stawał,« i aby województwo ruskie wpierw nie ruszyło,
aż inne województwa razem ruszą. Następnie jednak zmie-
nia szlachta na sejmiku uchwałę i godzi się na wystawie-
nie żołnierza łanowego. »Jakkolwiek takeśmy exhaustiy że
już prawie na podatki z ubogich chłopów naszych krew
wyciągamy,<^ jednakoż zgoda na to, »aby w tak ciężkim
Rzptej czasie i sobie ciężko czyniąc, certam prowentów
dorocznych partem na żołnierza wydać, któryby całość
ojczyzny i nas od ciężaru pospolitego ruszenia
zaszczycić by mógł< <*) Zaraz na następnym sejmiku ob-
myśla szlachta fundusze na wystawienie i zapłatę żołnierza
i w następujący sposób załatwia tę kwestyę: Z każdych
12 łanów ma być postawiony jeden żołnierz konnyzryn-
') Agr. Sanockie, tom 166 pp. 322 — 44.
348 RZESZA SZLACHECKA
szłunkiem i żywnością, a ktoby nie miał całej dwunastki
łanów, ten z drugimi sąsiadami złączywszy się aż do tej wy-
maganej dwunastki wspólnie składa się na jednego żołnie-
rza. Zastawnicy, t. j. ci którzy za pożyczone sumy trzymają
zastawem dobra ziemskie, mają ten sam obowiązek co dzie-
dziczni właściciele, i nie wolno im obowiązku tego przeno-
sić ani na cłiłopów ani na dłużników, którzy im dobra
swe zastawili. Ci zastawnicy, którzy tylko pewną sumę
obligatorie na dobrach mają a z powodu większycłi
prowentów zastawionej ziemi dopłacają swoim dłużni-
kom, dać mają od każdego tysiąca 10 zł. Dzierżawcy
dóbr wyprawią od 20.000 zł. sumy dzierżawnej jednego
konnego żołnierza; ci co mniej płacą, łączą się z innymi.
Szlacłita żyjąca po miastacłi z kapitału i procentu wy-
prawia z 12.000 zł. jednego konnego. Mieszczanie, kupcy
i żydzi dzierżawcy postawią od każdych 10.000 zł. jednego
konnego, miasta z każdej dwudziestki domów jednego
pieszego.^)
Do tej normy niewszystkie ziemie województwa zasto-
sowały się jednakowo; jedna tylko ziemia sanocka przyjęła
i wykonała bez żadnej zmiany uchwałę wiszeńską. Ziemia
halicka z początku nie chciała nawet słyszeć o wyprawie-
niu własnym kosztem łanowego żołnierza, na którego dla
wielkiego spustoszenia nie spodziewała się wydobyć pie-
niędzy, później jednak, aby się okupić od pospolitego ru-
szenia, konformowała się do uchwał sejmiku wiszeńskiego
ale limitowała swój udział tylko do 100 żołnierzy po ko-
zacku i powierzyła ich zaciąg i komendę Bonawenturze
Bełzeckiemu.*-^)
Ziemia sanocka stosując się w zupełności do laudum
wiszeńskiego uchwaliła jednego konnego żołnierza od ka-
żdych 12 łanów i od każdych 20.000 zł., a jednego pie-
^) Agr. Sanockie, tom 166 pp. 6Q1— 702.
«) Agr. Halickie, tom 145 pp. 905, 1160.
RZESZA SZLACHECKA 349
szego od każdych 20 domów po miastach. Z około 2400
łanów tej ziemi miało tedy stanąć 118 żołnierzy konnych,
Z wszystkich kapitałów zaledwie siedmiu, z miast zaledwie
21 pieszych. (Dynów 8, Krosno 5, Sanok, Dubiecko, Jać-
mierz po 2, Nowotaniec i Babice po 1, z Rymanowa
i Zarszyna żadnego.')
Ziemia przemyska odstąpiła od normy przepisującej
wyprawienie jednego konnego żołnierza od każdych 12
łanów a natomiast opodatkowała łany. Z każdego łanu
miano płacić po 11 zł., z zebranej sumy miał być posta-
wiony żołnierz łanowy, który zastępywał już i pospolite
ruszenie szlachty. Od każdego 1000 zł. zapisanego długiem
prostym dawać miano 7 zł., od każdego 1000 zł. tenuty
dzierżawnej również 7 zł. Miasta i dobra duchowne wy-
prawiają z każdej dwudziestki domów po jednym hajduku,
żydzi od 28 osiadłych domów także jednego hajduka. Ży-
dzi trudniący się handlem od każdego 1000 zł. dają po
14 zł. Hajducy mają być ludzie sposobni do rzemiosła żoł-
nierskiego, mają być wyprawieni już w barwie, t. j. w żu-
panach błękitnych, w deliach czerwonych, z dobremi mu-
szkietami, rydlami, amunicyą i żywnością i każdy z nich
ma z sobą przynieść 6 zł. gotówki, które odda na popi-
sie rotmistrzowi in vim salariL Konnica łanowa ma być
ekwipowana po kozacku, porządnie, w pancerzach, misiur-
kach, zarękawiach, z bandoletem i pistoletami, na dobrych
koniach i ma mieć swoją muzykę. Łanów opodatkowanych
było w ziemi przemyskiej 2722, dochód tedy z podatku
na łanowego żołnierza wynosić mógł z ziemi okrągło
30.000 zł. Dochodu osiągniętego z opodatkowania kapita-
łów nie znamy, ponieważ jednak ziemia przemyska wysta-
wiła razem trzy chorągwie po 100 ludzi a każda chorą-
giew miała kosztować 14.000 zł., czyli razem 42.000 zł.,
O Agr. Sanockie, tom 166 pp. 1292—1305.
350 RZESZA SZLACHECKA
wypływałoby ztąd, że opłata od kapitałów, t. j. od sum łiipo-
tekowanycłi i od tenut dzierżawnych, wynosiła 12.000 zł.')
Ziemia lwowska we wszystkich szczegółach poszła
za wzorem przemyskiej, efektu jednak opodatkowania nie
podają nasze źródła. Gdybyśmy jednak przypuścili, że wy-
stawiła tyleż co ziemia przemyska, t. j. 300 żołnierza, co
już będzie liczbą pewnie wygórowaną, bo ziemia lwowska
w porze tej daleko więcej doznała bezpośrednich klęsk
wojennych i daleko bardziej była zniszczoną aniżeli ziemia
przemyska, to z całego województwa ruskiego, otrzymamy
razem 846 żołnierzy. Jeżeli się z waży, że w r. 1648 pospolite
ruszenie samej ziemi przemyskiej wynosiło 1000 komba-
tantów, że w następnym roku taż ziemia przemyska po za
pospolitem ruszeniem wystawiła pięć chorągwi po 100
ludzi, że w dwa lata później pospolite ruszenie tej ziemi
wynosiło przecież jeszcze 700 zbrojnej szlachty — to kon-
tyngent całego województwa ruskiego z r. 1653 musi
sprawić smutne wrażenie, bo wrażenie upadku na sile
i duchu.
») Agr. Przemyskie, tom 379 pp. 1533—8.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
CHŁOPI
I.
Infernus rusticorum. Opieka królewska nad ludem.
Akcya chłopów przeciw starostom i dzierżawcom. Glejty
królewskie i ich lekceważenie. inwentarze robót i danin.
Nadziejów i Raków. Jerzy i Stanisław Krasiccy. Gminy
Leżajskie. Komisye królewskie. Ekonomia Samborska.
Zamożność ludu. Osadcowie.
Or discendiam guaggiu nel cieco mondo — powtó-
rzyć możnaby za Dantem, zstępując na chwilę z czytelni-
kiem do piekieł społecznych. Infernus rusticorum nazwał
Włoch Pacichelli Polskę i nie bardzo przesadził, zapomniał
tylko o tem, że nie sama Polska była wówczas piekłem dla
ludności wiejskiej. Nielepiej było w innych krajach Europy.
Już w XVI. wieku, podczas gdy w Polsce dola chłopów była
wcale pomyślna i daleko jeszcze było do niewolniczego
ujarzmienia ludu, w Niemczech chłop skazany był na srogi
ucisk i nędzę. W roku 1503 rozpoczynają się już wielkie
sprzysiężenia i bunty chłopskie w Niemczech, wywołane
straszną tyranią szlachty i książąt, powtarzają się po kil-
kakroć aż do roku 1526, srożą się następnie w latach
1594 — 7, wybuchają ponownie w r. 1626, wywołują całe
piekło mordów, okrucieństw i pożogi, i pełne są takich
niewymownie potwornych aktów obopólnej nienawiści
23
354 CHŁOPI
i zemsty, o jakich się w Polsce nikomu i nigdy
nie śniło. Bunty chłopskie z r. 1648 na naszem Poku-
ciu są niewinną ruchawką wobec zbydlęcenia i krwawego
szału niemieckiego chłopstwa, a odwet, jaki spotkał bun-
towników ze strony warstwy panującej w Polsce, jest
tylko igraszką wobec straszliwej, niemiłosiernej zemsty,
jaką szlachta niemiecka wywarła na swych pokonanych
niewolnikach.
Nie zapominajmy, że to, co nam przyjdzie w tym roz-
dziale powiedzieć o ucisku i krzywdach ludu wiejskiego
w województwie ruskiem, działo się w czasach najgor-
szych, w czasach, kiedy chłop w całej środkowej Europie
wydany był na łup samowoli i jęczał pod jarzmem niewąt-
pliwie cięższem, niżeli w Polsce. Świadek tych czasów, niemie-
cki pisarz Moscherosch (Philander von Sittenwald), osadza-
jąc magnata niemieckiego, ciemiężyciela ludu, na samem
dnie piekła, takie mu wkłada w usta słowa: »0 biada mi,
wyssałem krew i pot z moich biednych poddanych, trwo-
niąc je na biesiady, na hulanki, na łowy i l>łazeństwa!
Biada mi, po wieki biada, wysączyłem nieznośnemi cięża-
rami ostatnią kropelkę krwi z moich chłopów i grosz ten
krwawy użyłem na turnieje, na zbytki, kosterstwa i rozko-
sze! Biada mi, po wieki biada, dręczyłem chłopów moich
okrutną pańszczyzną, wypędzałem nędznych, głodnych,
nagich, chorych, chromych, w upał letni i wśród mro-
zów zimowych na pola, góry i lasy, a kiedy ustawali
w znoju, chłostałem starców rózgami, siekłem ich ciało
biczami, deptałem ich nogami jak żaby, zakłuwałem oszcze-
pem jak niedźwiedzi, gwałciłem ich córki, bezcześciłem ich
żony!« Współcześnie z naszem opowiadaniem, w porze
trzydziestoletniej wojny, ucisk ludu wiejskiego wzmógł się
tak okropnie, że chłop niemiecki w niektórych okolicach
był blizki doszczętnego wytępienia. Połowa ludności wiej-
skiej wyginęła w Niemczech, w Saxonji samej w przeciągu
dwóch lat ubyło jej 900.000; w Wirtembergji z 400.000
CHŁOPI 355
pozostało ledwie 48.000, w księstwie Meiningen ocaliło
się tylko 316 rodzin, w księstwie Nassauskiem były wsie,
w których po dwie tylko rodziny zostało, w cafym Pala-
tynacie w r. 1632 naliczono wszystkiego tylko 200 chło-
pów. Na Szlązku więcej było zwierzyny niż chłopów. Jak-
żeż wobec tego blednieje najgorsza nawet prawda, jaką
na podstawie aktów wypowiemy o doli ludu w wojewódz-
twie ruskiem! Jakim nędzarzem był chłop niemiecki już
w tym czasie, kiedy kmieć polski budził jeszcze dobroby-
tem swoim zawiść innych stanów i pomawiany był o skłon-
ność do zbytków, przekazał nam rysunek Diirerowski, praw-
dziwy dokument historyczny, wymowniejszy może od
słów Moscheroscha.
Nawet we Francyi, o tyle wyższej od Niemiec pod
względem humanitarnej kultury, długo nie bywało lepiej
niż w Polsce. »Widuje się pewne zdziczałe bydlęta —
pisze La Bruy^re jeszcze w r. 1689 — samców i samice,
rozprószone po polu, czarne, zsiniałe i całkiem spalone od
słońca, przybite do ziemi, którą grzebią i kopią z uporną
zaciętością. Posiadają one jakoby głos artykułowany, a kiedy
się podniosą na nogi, okazują oblicze ludzkie, i w istocie:
to ludzie! Nocą chronią się do lepianek, w których
żyją czarnym chlebem, wodą i jagodami. « Gorzej z pe-
wnością nie wyglądał chłop polski niż ten chłop francuzki,
którego losy z taką plastyką skreśliło nam w kilkunastu sło-
wach pióro słynnego pisarza. Zachodzi tylko zawsze ta sama
różnica, którą zaznaczyć mieliśmy sposobność przy innych
stronach społecznego życia w Polsce, że gdzieindziej już
współcześnie działać zaczynała reakcya państwa i prawa
przeciw opłakanym stosunkom, że wszędzie siła monar-
chy jako władzy zwierzchniczej i opiekuńczej wzrastała,
podczas gdy u nas działo się przeciwnie.
Kwestyi chłopskiej dotykamy tylko przygodnie, tylko
w ścisłem ograniczeniu czasu i miejsca — ale i tu nie
zawadzi przestrzedz czytelnika przed bezwzględnością i ge-
23*
356 CHŁOPI
neralizacyą wniosków. Sądzić rzeczy według dzisiejszych
pojęć byłoby anachronizmem, generalizować byłoby krzy-
wdą. Winę ludzi łagodzić należy koniecznie winą czasów.
Moc każdoczesnych wyobrażeń silniejsza bywa od serc
i rozumów, a przecież mamy po temu wskazówki, że
serce i rozum pewnej przynajmniej części społeczeństwa
polskiego owej pory bywały mocniejsze od wyobrażeń
czasów, a mamy je w licznych bardzo głosach ówczesnych
pisarzy naszych, którzy jeśli gorącą obroną ludu i otwartą
walką przeciw jego uciskowi wybiegali poza swój czas
i wyprzedzali swoje społeczeństwo, to przecież z drugiej
strony właśnie tylko w opinji i sumieniu znacznych kół
tegoż społeczeństwa czerpać mogli odwagę do swoich
śmiałych wystąpień. Orzechowski, Modrzewski, Górnicki,
Skarga, Klonowicz, Starowolski i tylu innych, tak wymo-
wnych w obronie ludu, acz ogólnie rzecz biorąc, wyżsi
od swego społeczeństwa, musieli przecież do pewnego
stopnia mieć w niem grunt i echo.
Że tak było w istocie, tego mamy nierzadkie wska-
zówki w niedrukowanych głosach szlacheckich, w prze-
mówieniach, listach i uwagach, jakie się przechowały
w odpisach po raptularzach, kopiaryuszach i tych licznych
SłIvce Rerum, które stanowią bogate a do dziś dnia nie-
wyzyskane jeszcze źródło wiadomości społecznych i oby-
czajowych. Są to świadectwa ważniejsze może od tych,
jakie mamy w literaturze, raz że są szczersze i naiwniej-
sze, powtóre, że pochodzą od ludzi, o których nie można
twierdzić tak samo jak o autorach, że wyprzedzali wy-
obrażenia swoich czasów. Przytoczymy jeden z takich
głosów, tern bardziej uwagi godny dlatego, że pochodzi
od człowieka, który już tern samem, że sympatyami swemi
stał po stronie rokoszu zebrzydowskiego, uchodzić może
za niepodejrzany typ szlachcica swojej pory, jak niemniej
dlatego, że nas informuje, jakie minimum dobrobytu
chłopa uważano za słuszne i konieczne w tych pierwszych
CHŁOPI 357
latach XVII. wieku. » Wrócę się do pospólstwa — pi-
sze ten szlachcic-anonim w liście do przyjaciela — tych
ludzi miseranda facies ; nie ludzie ale bydło ; dobrze ich
w pług nie zaprzęgają. A czemu by też nas nie miała bo-
jaźń Boża ruszyć; bliźni toż to nasz! Więceśmy ukno-
wali statut o zbiegłych kmieciach : dać za zbiegłego chłopa
500 marcaSy a kiedy szlachcica zabiją, tedy dobrze mniej.
A jakoż nie ma uciekać, kiedy mu niewola ? Pan na jeden
dzień po pięciorgu wygania na robotę: jedne orać, drugie
siać, trzecie młócić, czwarte pleć, piąte siano grabić, i tak
nie zostanie w chałupie, ktoby groch uwarzył. Ażaby też
nie lepiej ex aeguo et iusto z nimi żyć; i takbym rzekł:
niechaj pan da chłopu ziemi mieć takiej i tyle, coby mu
się najmniej sto kóp zboża na rok z dobrą sprawą
i z gospodarstwem jego urodzić mogło. Do tego łąkę, coby
mogło być siana 20 wozów z niej, k'temu drewno wolne
na opał i na poprawę domową, paszę wolną, a ten chłop
aby robił z tego trzy dni, czynszu aby dał złoty, ka-
płony dwa, gęś, jajec pół kopy, stróża i przewóz. A jeśliby
pan mniej roli dał, więc rol^ota niechby była mniejsza,
a jeśli więcej, więc robota większa, i tak mem zdaniem
mogłoby się to zbytnie ubóstwo od pospólstwa odegnać.
Więc rzeczami należącemi plebeis, aby się stan szlachecki
nie bawił, jako szynkiem, gorzałką, przekupieństwem, pie-
kaniem chleba et id genus — niech się tem lud pospolity
żywi. Wierz-że Waszmość temu, żeby i król i ksiądz
i pan i szlachcic i kmieć, kiedy by to tak było, mieli by
się nie najgorzej. « ^)
Ale nawet w tak ściśle ograniczonych i z natury swej
bardziej ujemnych źródłach, na których opiera się nasza
opowieść, nie brak licznych wskazówek, że po za złem
koniecznem, bo ugruntowanem na społecznym, prawnym
porządku rzeczy, wiele było dobrego, nie brak wskazówek,
*) Rękopis Bibl. Ossol. nr. 314 p. 26—7.
358 CHŁOPI
że lud doznawał opieki i dobrotliwości od swoich panów.
Zarysowują się w aktach takie szlachetne postacie, jak
n. p. kasztelan sandomierski Ligęza, który dba po ojcow-
sku o losy swego chłopa, funduje domy dla ubogich wło-
ścian w swoich dobrach, ubezpiecza ład w gospodarstwie
gmin wiejskich ; jak kasztelan przemyski Stanisław Krasicki,
który daleko idącemi ulgami w doli swych poddanych chce
»sobie bogomódlstwo zjednać na potomne czasy,« jak Jan
Jarmoliński, który testamentem swoim z r. 1653 uwalnia
chłopów swoich na lat trzydzieści od wszelkich danin,
czynszów i podatków. Spotykamy wyraźne wskazówki,
że dziedziców i dzierżawców, którzy uciskali lud wiejski,
traktowano z szczerem oburzeniem, że piętnowano ich
pogardliwą nazwą »panów Odrzychłopskich.« Mnóstwo
spotykamy przykładów, że dziedzice ujmują się gorąco
o krzywdę, wyrządzoną ich poddanym czy to przez są-
siada, czy przez żyda, czy przez dzierżawcę lub swawol-
nego żołnierza, a nie zdarzyło się nam spotkać w aktach
choćby jednego kontraktu dzierżawnego, w którymby
dziedzic w osobnym ustępie nie zastrzegał bardzo obszer-
nie i pod ciężkiemi rygorami i zakładami, aby po nad
zwykłe daniny i robocizny, ponad t. zw. inwentarz, dzier-
żawca nie obciążał i nie uciskał chłopów, aby się nie do-
puszczał żadnych »angaryj i agrawacyj.« Kazimierz Kra-
sicki idzie nawet dalej, bo w kontrakcie dzierżawnym wa-
ruje sobie prawo dowiadywania się od czasu do czasu
wprost u chłopów, czy dzierżawca ich nie uciska, a chło-
pom zabezpiecza osobną klauzulą swobodę śmiałego wy-
powiadania swoich skarg bez obawy przed zemstą dzier-
żawcy. Halszka Kalinowska, starościna kamieniecka, wdowa
po Walentym Aleksandrze, z domu Strusiówna, oddaje
około r. 1637 zastawem część swoich dóbr chorostkow-
skich Samuelowi Jabłonowskiemu, który uciska bardzo
chłopów. Uciemiężeni kmiotkowie udają się z serdeczną
supliką do swojej dziedziczki, aby ich wykupiła »od tej
CHŁOPI 359
srogiej niewoli, która wszystkie tatarskie przechodzi. <^ Ka-
linowska natychmiast spełnia tę prośbę. Wzywa w formie
urzędowej Jabłonowskiego, aby odebrał sobie pożyczonych
jej 8000 zł. i ustąpił ze wsi zastawnych. >Mościwy panie
Jabłonowski — pisze do niego w liście, wysłanym przez
woźnego i dwóch szlachciców — Patrząc na supliki pod-
danych, którzy płaczliwie skargi swoje do mnie wnoszą,
uskarżając się, że ich nieznośnemi krzywdami trapisz, do
więzienia brać każesz, bydło zabierasz i t. d., przychodzi
mi wykupić ich z tej niewoli Waszmości. Obwieszczam
WMci urzędownie przez woźnego i szlachtę, abyś WMć
do grodu trembowelskiego zjechał, pieniądze wziął, z maję-
tności ustąpił, a ja gotowa zaraz oddać dług Waszmości.
Proszę przytem, abyś Waszmość miłości chrześcijańskiej
nad tymi ubogimi poddanymi zażył i onych do końca
w niwec nie obracał. <^^)
Nie mniej też świadczą na korzyść czasów i ludzi
spotykane często w aktach grodzkich t. zw. eliberacye
i emancypacye, t. j. uwolnienia chłopów od poddaństwa,
choć tylko małą ich cząstkę oblatowano. Głośna sprawa
lwowskiego burmistrza dr. Marcina Kampiana, po którym
spuściznę i dzieci około r. 1629 reklamuje hetman Stani-
sław Koniecpolski jako po swoim poddanym chłopie z Ko-
niecpola, jest unikatem, zdradziecką machinacyą wrogów
tego sławnego burmistrza i lekarza*) — w całem półwie-
czu prywatnych dziejów województwa ruskiego nie zna-
leźliśmy przykładu, aby dziedzic reklamował syna chłop-
skiego, który wybił się na inne stanowisko społeczne, zo-
stał mieszczaninem, kupcem lub rzemieślnikiem. Eliberacye
w regule były aktem bezinteresownej łaski lub wdzię-
czności ; rzadko spotykamy się z wyraźnym okupem, a jeźli
gdzie zachodzi taki okup, jest bardzo mały. Najcięższy,
') Agr. Trembowelskie, tom 121 pp. 1159, 1207.
^) Łoziński Władysław, Patrycyat i mieszczaństwo
lwowskie str. 108—111.
360 CHŁOPI
jaki zanotowaliśmy, obejmuje beczkę wina, która koszto-
wać ma 200 zł. i ptaszą rusznicę a także «i insze specyały,
które należą małżonce mojej ;« *) inne okupy są bagatelkami;
chłop Proc Brodzicz płaci w r. 1624 Fedoro wi Bieleckiemu
za uwolnienie z poddaństwa 13 zł.*)
Na krótki czas przed porą, od której rozpoczynamy
tę rzecz naszą, bo około roku 1573, dokonał się w Polsce
ten proces ujarzmienia ludu wiejskiego, *) który aż do
schyłku XV. wieku był warstwą społeczną prawie wolną
i prawie obywatelską. Wspomnienia tej złotej epoki żyły
jeszcze w świeżej tradycyi, żyły może jeszcze w pamięci
starców. »Tak ci bywało panie, pijaliśmy z sobą — ani
gardził pan kmiotka swojego osobą« — mówi włodarz
w Przy/nówce Chłopskiej Kochanowskiego. Ale czasy na-
szego opowiadania leżą już po drugiej stronie przełomu,
przypadają w porę dokonanego w zasadzie, wzrastają-
cego w praktyce ucisku. Że pamięć lepszych czasów,
że tradycya dawnych stosunków, kiedy to kmieć pol-
ski rósł w pychę, w kosztowności się stroił i wydatki
zbytkowne czynił« ^) była jeszcze żywą wśród ludu, że nie
miał on jeszcze czasu stanąć na »martwym punkcie« re-
zygnacyi, świadczy o tem dobrze walka, jaką prowadzi
z uciskiem, tam, gdzie jeszcze pozostawiono mu jakąkol-
wiek możliwość takiej walki, t. j. w królewszczyznach.
Liczne tego przytoczymy przykłady.
Ale po za królewskiemi włościami możliwości obrony,
oporu, protestu, nie było. Chłop stał niejako po za pra-
wem. Zdany był na łaskę i niełaskę pana. Jedynym kodexem,
^) Eliberacya chłopa przez Jana Myszkowski^o w r. 1648
Agr. Przemyskie, tom 375 p. 695.
'^) Agr. Przemyskie, tom 375 p. 1443.
^)Bobrzyński M. Karta z dziejów ludu wiejskiego
w Polsce. Przegląd Polski z r. 1892 1. str. 9—31.
*) Yolumina Legum, I. p. 119. Quidam eorum (kme-
thonum) in superbias efferuntur, pretiosis vestiuntur, expensas-
que sumptuosas et alia faciunt.
Fig. 39.
Chłop niemiecki według rysunicu A. Durera.
362 CHŁOPI
który zakreślał pevkne granice jego niewoli, było serce
i sumienie dziedzica, jedyną odironą, która mu zapewniała
pewną miarę ludzkiego bytu, był rozumny egoizm, interes
ekonomiczny, który nakzzyw^ konserwacyę rołx>czego
inwentarza. (Cróiewskiej opieki nie miał już właśdwie od
czasu, kiedy Zygmunt I. w roku 1543 zgodził się na sta-
tut, w którym zrzekał się prawa wydawania glejtów cłiło-
pom przedw szlachcie. Zygmunt III. ponowił to zrzeczenie
się, a konstytucya z roku 1588 pozostawiała mu prawo
opieki nad cłiłopMimi i wydawania im glejtów tylko w sta-
rostwach i ekonomiach królewskicłL ') To tłumaczy, że
w aktach, jeżeli mowa kiedykolwiek o chło|>acłi, to tylko
o poddanych królewszczyn, i że oni tylko mają jeszcze
opiekę nad sobą, niewątpliwie zawsze szczerą w intencyi
ale najczęściej platoniczną w skutkacłi. Chłop szlachecki
to rzecz prywatna, to własność osobista, do której nikt
nie ma prawa, prócz udzieln^o dziedzica; l>ezbronny,
niemy, w ziemię wdeptany Atlant, na któr^o tiarkacłi
usiadło całem swem brzemieniem panujące społeczeństwo.
Król opiekując się ludem tylko w swoich ekono-
miach, nie czyni już t^o mocą swojej władzy publicznej,
nie występuje już jako zwierzchnik państwa i najwyższy
stróż prawa i sprawiedliwości. Jest to już interwencya
czysto prywatna ; król schodzi w niej na pK)ziom zwykłego
szlachcica, który poleca swemu dzierżawcy lub ekonomowi,
aby lepiej traktował poddanych, z tą tylko różnicą, że
szlachcic miał daleko krótszą ale też daleko pewniejszą
rękę i rozkazy jego miały zazwyczaj więcej skutku niżeli
mandaty króla. Szlachcic wyrugował sw^o dzierżawcę,
wypędził ekonoma, jeśli nie respektował jego woli; król
tego nie zrobił i zrobić chyba nie mógł, bo byłby pe-
wnie zrobił w niejednym wypadku, w którym lekcewa-
żenie jego mandatów przybierało cechę nie już biernego
*) Vo I u mi na Legum, U. p. 252.
CHŁOPI 363
oporu, ale zelżywego, wyzywającego zuchwalstwa. Żaden
starosta nie stracił swego starostwa, żaden dzierżawca
swojej ekonomji za to, że urągał mandatom króla, ujmu-
jącym się krzywdy ctiłopskiej. A mandaty takie niezawsze
były wydawane tylko pro forma ^ nie zawsze uważać je
ftiożna tylko za źródło ubocznego dochodu kancelaryi
królewskiej, dyktowała je najczęściej szczera chęć zapobie-
żenia nadużyciom, szła za niemi akcya podejmowana na
seryo, wychodziły pozwy na sądy referendarskie, zjeżdżały
całe komisye z ramienia królewskiego, odbywały się do-
chodzenia na miejscu, przeprowadzane niekiedy z nadzwy-
czajną gruntownością i sumiennością.
Zaczynało się zawsze od tego, że włościanie pewnego
starostwa lub ekonomji, uciskani nadmiernie przez staro-
stów lub ich dzierżawców, wysyłali deputacyę do króla,
która wracała z glejtem bezpieczeństwa dla siebie i z man-
datem do oskarżonego, upominającym go do zaniechania
nadużyć. Okupiony Bóg wie jak ciężką ofiarą grosza
i trudu, a najczęściej także niebezpieczeństwem osobistem
mandat królewski, nieśli deputaci do swojej gminy jak
wyrok wyzwolenia, jak cudowną tarczę przed samowolą
pana, jak świętość jaką — a przekonywali się niestety
w domu, że był to papier bez znaczenia. Pewni, że otrzy-
mawszy glejt królewski, stoją pod strażą majestatu i nie
może ich spotkać nic złego od starosty, jego dzierżawców
i ekonomów, doznają najczęściej zaraz po powrocie mści-
wego odwetu za to, że śmieli wnosić żałobę przeciw ty-
ranowi. ^Dzierżawcy królewscy — mówi świadek współ-
czesny — nic na komisye, nic na dekrety królewskie nie
dbają. A gdy którego prawem przycisną i inkwizycyami,
tedy ci panowie, co przy dworze natenczas będą, jeden
drugiego ratują, omawiają przed królem jako mogą, przy-
czyniają się za oskarżonym, chłopy gromią, strofują, stra-
szą i odpowiadają im, aby koniecznie sprawy odstąpili
i zaniechali krzywd swoich nieznośnych. A gdy którzy
364 CHŁOPI
z chłopów wymienionych stoją mocno przy prawie swo-
jem i nie ustają z suplikami do dworu — wnet ich poza-
bijać każą albo potopić, a chudobę, jeśli mieli jaką,
konfiskować i między szczwacze swoje rozdać, zadawszy
chłopu utopionemu, że buntownik był, że opryszek, że
złodziejską z pogranicznymi przewodnie trzymał.* ^)
Akta województwa ruskiego traktowanej przez nas
pory — a zaznaczyć tu musimy raz jeszcze, że wszystko
co tu mówimy i w tej i w innych sprawach .spolecznycłi,
należy brać, tak jak to dajemy, w potrójnem ograniczeniu :
czasu, miejsca i źródłowego materyału — akta wojewódz-
twa ruskiego potwierdzają niestety przytoczone słowa.
Zawierają one bardzo liczne i bardzo jaskrawe przykłady
otwartego lekceważenia, szyderstwa, pogardy nawet, z jaką
spotykały się mandaty i glejty królewskie. W starostwie
leżajskiem podstarościowie i dzierżawcy Łukasza Opaliń-
skiego znęcają się nad chłopami, którzy wracają z glejtem
od króla, biją ich, kańczugami sieczą, w tarasach zamko-
wych więżą; chłopi z Dębna otrzymują przeciw Opaliń-
skiemu w r. 1604 glejt, w którym król »chce i rozkazuje,
aby nie byli karani ci to poddani nasi, że się w krzywdacłi
swoich do nas uciekali,« a podstarościowie strzelać do nicłi
każą i wołają: »Że wam te mandaty nie pomogą, chłopi,
które nosicie od Xiędza Referendarza, a po 30 grzywien
mu dajecie; jeszcze przyniósłszy je, musicie posoliwszy
pojeść! Nawet choćbyście i listy żelazne przynieśli, tedy
wam nic nie pomogą !<-) Podstarości Grabiński woła do
chłopów z Oielarowy, którzy uzyskali także mandat prze-
ciw Opalińskiemu: > Choćbyście wy mieli żelazne prawa,
tedy się muszą padać, a wy przecie musicie robić na pań-
skie. A wiecie wy chłopy, że pan starosta leżajski tu kró-
lem, i ja sam podlejszy, a przecie sobie król!« Delegatów,
')Starowolski, Reformacyaobyczajów, str. 105.
2) Agr. Przemyskie, tom 320 p. 1309.
CHŁOPI 365
którzy z Dębna chodzili z żałobą do króla, ten sam Gra-
biński każe przystawić do Leżajska, bić postronkami ple-
cionemi, które przedtem zmoczono, i wsadzić do »gąsiora.«
» Byście wy nietylko listy ale i żelaznego króla przynie-
śli — mówi im — tedy wam nic nie pomoże, bo ja tu
król, ja tu pan!«^)
Adam Stadnicki, kasztelan przemyski, starosta słryj-
ski, albo raczej jego ekonomowie i dzierżawcy wywołują
także ciągłe żałoby kmieci tego starostwa, a kiedy ctiłopi
z Synowódzka i Stynawy szlą delegata do króla, podsta-
rości Szaniawski delegata tego nazwiskiem Fesza za to,
że ^gromadzie rady i pieniędzy dodawał,^ napada i grabi,
całą sadybę jego plądruje, potem dom i budynki pali. Trzy-
dziestu chłopów z Synowódzka, którzy w r. 1605 do króla
chodzili, podstarości ten zakuwa w kajdany i wrzuca do
więzienia, wołając: »Nie pomoże wam ani glejt ani król!< *)
Prokop Pieniążek, chorąży ziemi przemyskiej, kiedy mu
chłopi z Chotyńca, włości królewskiej, produkują dekret
królewski przez woźnego i dwóch szlachciców, woła:
»Bym miał przez nich przy jednej koszuli zostać, tedy ich
w niwec obrócę, i tych, którzy do króla na mnie skarżyć
chodzą, na pal wbijać każę!^^) Jan Korytko, łowczy ziemi
przemyskiej, mszcząc się na chłopach z Bartatyna za to,
że zniszczeni zagonem tatarskim, starali się u króla o folgę
w robotach, ściąga z nich 200 zł. winy pieniężnej, za to
zaś, że >za przyjechaniem jego do dzierżawy z pokłonem
go nie przywitali- każe im zapłacić 100 zł., znieważa man-
dat królewski, wrzuca delegata do więzienia, »którego już
tam podobno zmorzył, : jak się wyraża ponowny mandat
królewski, zarzucający Korytce: »że pod gardłem do nas
chodzić zakazałeś, po drogach broniąc tym poddanym do
*) Agr. Przemyskie, tom 321 pp. 1308, 1311.
-) Agr. Przemyskie, tom 321 pp. 1084—91.
^) Agr. Przemyskie, tom 338 p. 748.
366 CHŁOPI
nas przystępu, pozastępować im kazałeś.«*) Floryan Pawło-
wski, podstarości księcia Konstantego Wiśniowieckiego,
starosty kamioneckiego, porywa Demka Zeliskę, który wraz
z innymi chłopami z Batiatycz i Sielca chodził do króla
z skargą na ucisk i krzywdy, za brodę, tłucze jego głową
o mur i woła: ^A tyś to buntowniku do króla chodził
i chłopom robić nie każesz !« W odpowiedź na mandat
królewski odczytuje ten Pawłowski wrzekomy list od księ-
cia, który jakoby pisze: »Bij postronkiem i wodą polewa],
a tak długo, póki się robić nie podejmą. Będzie im król;
jam król za swoje pieniądze.«*) Faktor starostwa doliń-
skiego, żyd Szaja, który ma do dyspozycyi swojej bandę
Tatarów i kozaków dworskich, wracającego od króla chłopa
z Nadziejowa zatrzymuje w drodze, każe go obić i woła
nań z szyderstwem: »Otóż tobie glejt króla JMci!« a popa
z tej samej wsi, lliasza, okuwa w kajdany i do więzienia
wsadza, kiedy zaś popa wzywają do chorego, pozwala mu
iść, ale z kajdanami na nogach. 3) Bartłomiej Stojewski,
dzierżawca wsi królewskiej Sanoczka, doręczony sobie
przez woźnego mandat królewski w obronie chłopów
znieważa nikczemnie gestem, który po polsku opisać się
wzdragamy... >>ln praesentia laboriosorum suprascriptum
mandatum levipendiens eodem mandato finem dorsi ali-
quot VLcibus tergebaty dodając, że taki mandat za 6 groszy
przedaje kancelarya« — są słowa relacyi woźnieńskiej.*)
Remigian Żaboklicki, dzierżawca Czerchawy i Olszanika,
chłopa, który odważył się chodzić z skargą do króla, każe
kilkakrotnie wychłostać, przepowiadając mu za każdym
razem: Wołajże teraz króla! Ja tobie król!<:^) Nie dziw,
że i chłop patrząc na taką zuchwałą i bezkarną poniewierkę
') Agr. Przemyskie, tom 377 p. 356—8.
2) Agr. Lwowskie, tom 385 p. 803—8.
•*) Agr. Halickie, tom 132 p. 423—66.
^) Agr. Przemyskie, tom 323 p. 712.
^) Agr. Przemyskie, tom 361 pp. 549—555.
CHŁOPI 367
majestatu i na bezskuteczność glejtów, zaczął niekiedy także
lekceważyć mandaty królewskie. Chłop z Woli Tarna-
wskiej, Łuć Worowicz, na okazany mu przez dzierżawcę
mandat królewski powiada, *iż to plotki nie uniwersał;
ważniejsze jest prawo nasze zasiadne niż ten uniwersał,
bo damy kilka złotych na to królowi a łacnie otrzymamy
to u króla. « O
Nie masz w całem województwie ruskiem ekonomji
królewskiej i starostwa, z któregoby chłopi nie udawali
się do króla z skargami na ucisk bezprawny. Z przemy-
skiego, lwowskiego, halickiego, sanockiego starostwa, z do-
lińskiej, stryjskiej, Samborskiej, kamioneckiej, jaworowskiej
ekonomii płyną żale i lamenty pod stopy tronu. Zaczynają
się zaraz po objęciu rządów przez Zygmunta III. i odwo-
łują się zawsze do niedawnej przeszłości, w której było
lepiej, do poprzednich t. zw. inwentarzy, które były spra-
wiedliwsze, a o których przywrócenie i przestrzeganie
proszą chłopi, tak, że potwierdza się wniosek, iż rozgra-
niczę wieków XVI. i XVII. było krytyczną, przełomową
fazą w losach ludu wiejskiego i że sroga reakcya, jaka
nastąpiła w dzierżawach rakuzkich po stłumieniu buntu
chłopskiego w latach 1594—7, a następnie po takimże
buncie pod wodzą Szczepana Fadingera w r. 1626, wy-
warła także wpływ na postępowanie szlachty polskiej z lu-
dem. Podziwienia godną jest wytrwałość, z jaką niektóre
gminy walczą przeciw uciskowi starostów i dzierżawców ;
przez kilkadziesiąt lat bez przerwy czynią one wysiłki,
aby utrzymać się przy starodawnym wymiarze robót i da-
nin, które chciwość starostów a bardziej jeszcze ich dzier-
żawców i nieludzkość podstarościch i ekonomów znacznie
pomnaża a niekiedy podwaja. Dwie gminy starostwa do-
lińskiego i kilka gmin starostwa leżajskiego rozpoczynają
akcyę przed królem w ostatnich latach XVI. wieku i pro-
^) Agr. Przemyskie, tom 323 p. 803.
368 CHŁOPI
wadzą ją mimo ciężkich kar i prześladowań, jakie je za
ło spotykają od starostów, bez przerwy aż w sam głąb
XVn. wieku. Procesy te są jedynem źródłem do poznania
doli ludu w województwie ruskiem w objętym przez nas
okresie czasu, a jakkolwiek odnoszą się wyłącznie do kró-
lewszczyzn, dają nam niejako podstawę do wniosków
o losach chłopów szlacheckich.
Najciężej zda się uciskany był lud w starostwacłi
dolińskiem i leżajskiem, skargi bowiem z tych starostw są
najgęstsze i najdłużej się wloką przez akta. Starostą dolin-
skim był Jerzy Krasicki, człowiek gwaMowny, charakter
burzliwy i awanturniczy, o którym w jednym z dalszycłi
rozdziałów mówić będziemy obszernie; starostą leżajskim
Łukasz Opaliński, głośny z swej v/ojny z Dyabłem Sta-
dnickim. ]Owe dwie gminy starostwa dolińskiego, o któ-
rych u góry wspomnieliśmy, a które przez pół wieku
walczą z starostą do upadłego, są to gminy Nadziejów
i Raków. Krasiccy nie byli złymi panami. Z starostw
dzierżonych przez nich nie płynęły przedtem skargi na
ucisk do króla — tylko starosta doliński odbiegł od tej
zacnej tradycyi. Ojciec jego Stanisław, kasztelan przemy-
ski, ochmistrz królewski, wystawił był obu tym gminom
w r. 1596 dokument, konfirmowany przez króla, w któ-
rym to dokumencie zatwierdza im i zachować obiecuje
wszystkie starodawne wolności i prawa, i swoim następcom
na starostwie dolińskiem obowiązek ten uroczyście przeka-
zuje. >Chcąc też sobie bogomodlstwo zjednać na potomne
czasy — pisze kasztelan przemyski w tym dokumencie —
aby sukcesor mój starosta doliński tychże poddanych na
niezwykłe podatki i roboty, także powołowszczyzny nie wy-
ciągał, zachowuję te poddane z Nadziejowa i Rakowa
i ich potomki według teraźniejszego zwyczaju wiecznemi
czasy, aby na roboty i pańszczyzny, także powołowszczy-
znę, której z dawnych czasów w starostwie dolińskiem
nie bywało, przyciągani nie byli.« Według tego doku-
CHŁOPI 369
mentu chłopi Nadziejowa i Rakowa mieli tylko płacić po
7 zł. i 22 groszy czynszu od każdego łanu, dawać opłatę
od karczem, dostawiać kolejno straży do dworu z każdego
łanu po jednym człowieku, i wolno im było używać grun-
tów królewskich do tych wsi należącycłi. ^)
Z dwóch synów kasztelana młodszy, Marcin, staro-
sta przemyski i wojewoda podolski, jak to wnosić należy
z braku skarg chłopskich i napomnień królewskich, po-
szedł za dobrą tradycyą swego rodu, ale starszy Jerzy,
następca kasztelana na starostwie dolińskiem, nie uszano-
wał niestety woli szlachetnego swego ojca. Zaraz po obję-
ciu starostwa przyszło do zatargów między nim a obu
gminami, które udały się z skargami do króla. Tradycyą
ojcowska była jeszcze zbyt świeża, aby ją zdeptać można
było bezwględnie, Jerzy Krasicki dał się tedy skłonić
do ugody z obu gminami i w r. 1605 >zdał się na osobę
Jmci Henryka Firleja z Dombrowicy, referendarza kor.,
w tych wszystkich wątpliwościach. Takie tedy postano-
wienie według submisyj obu stron ks. referendarz uczy-
nił: Naprzód obiecuje p. starosta doliński za tą niniejszą
zgodą w niczem woli Jegomości pana ojca swego nie
kontradykując, tych poddanych z Nadziejowa i Rakowa
według prawa tego, które mają z łaski Króla Jego Mci
i zwyczajów dawnych, nic na nich nowego nie sta-
nowiąc albo wyciągając, we wszystkiem stale i spo-
kojnie zachować. To jest: nie zaciągać na nich powołow-
szczyzn, pomiaru, pił, budowania, niezwykłych pańszczyzn,
podwód żadnych, zaciągów, powozów nadzwyczajnych,
okrom na 20 mil raz tylko w jeden rok z łanu w osiedm
a nie więcej; na straże po jednemu tylko z łanu jednego
posyłać powinni będą. Poddani zaś posłuszeństwo, powin-
ności swe zwyczajne, t. j. czynsz z łanu po 7 zł. 22 gro-
szy, przy którym jałowicę jedną ze wsi, stacyę trzykroć do
roku: dwie panu staroście a trzecią jego podstarościemu
') Agr. Halickie, tom 137 pp. 1730—2.
24
370 CHŁOPI
tym sposobem: na każdej z nich po dwie mace owsa,
żyła po półmacku, pszenicy po ćwierci, gęś jedną, kur
dwoje, jajec dziesięć, sery dwa małe nie wałaskie, a miasto
wieprzów za te wszystkie trzy stacye mają dawać Jego-
mości ze wsi za rok zupełny po 4 złote. « Obie strony
ugody tej dotrzymać obiecują pod zakładem 6000 zł. a pod-
pisało ją obok Krasickiego czterech pełnomocników Ra-
kowa i Nadziejowa.^)
Jerzy Krasicki ugody nie dotrzymał, jeszcze tego sa-
mego roku król upomina go o to — > rozumiemy — pisze —
że zechcesz uczynić, ochraniając łaski naszej.« Napomnie-
nie nie pomaga; chłopi nadziejowscy i rakowscy ponownie
uciekają się do interwencyi królewskiej, żaląc się, że mimo
ugody zawartej z nimi starosta »hajduki nadzwyczajne
wybrał i onych do szkody wielkiej przywiódł, ludzi sta-
rych pobrał, brody im pogolił, więzieniem niewolił, sarn,
których nie masz na prawie, niesłusznie wyciąga, także
i jałowice niezwyczajne nad postanowienie wybiera, cieśle
do budowania najmować zmusza, za drwa, którechmy po-
winni dawać po wozowi jednemu, po pięciu groszy wy-
ciąga a drwa przecie dawać zmusza.« Król w ponownym
mandacie wzywa Krasickiego przed sąd referendarski.
>Chąc krzywdy tych to poddanych dostatecznie ukoić
i skutecznie obwarować — są słowa mandatu — jakoby
dalszego bezprawia nie ponosili, rozkazujemy ci, abyś Wier-
ność Twoja na dzień 20. miesiąca kwietnia (1609) przed
sąd nasz referendarski sam przez się albo przez plenipo-
tenta swego stanął i na skargi pomienionych poddanych
sprawę dał i decyzyi naszej się przysłuchał. Upominając
w tem Wiern. Tw., że lubo natenczas przed sąd nasz
staniesz lubo nie staniesz, my jednak prawnie przeciw tobie
postąpić rozkażemy. Napominając jeszcze o to pilnie i ko-
niecznie mieć to chcąc, aby ci poddani o ło, że się do
^) Agr. Halickie, tom Ul p. 217.
I
CHŁOPI 371
nas jako do pana zwierzchniego w krzywdach swoich
uciekają, żadnego bezprawia i karania nie ponosili, owszem
w pokoju byli zachowani.«^)
Czy Krasicki na sąd stanął, czy nie stanął — na
jedno to wychodziło, bo jak nie szanował mandatów króla,
tak samo nie miał respektu dla dekretów referendarskich.
Już po cytowanym mandacie do dawnych krzywd dorzucił
nowe, kazał sobie n. p. płacić chłopom t. zw. żyrowszczy-
zny po 6 groszy co roku, podczas gdy mu się należało
tylko po 3 grosze i to tylko w tych latach, kiedy się żer
rzeczywiście zrodzi, zakazał im warzyć sobie piwo na
chrzciny, wesela i prażniki, co było od niepamiętnych cza-
sów ich prawem; karczmy, które przedtem trzymali sami
chłopi, poodbierał im i wydzierżawił żydom; ściągał od
nich po 22 zł. co roku na utrzymanie hajduków, a hajdu-
ków takich miał 18 i t. p. Ale to są tylko drobne nad-
użycia wobec tego, co następuje w dalszych latach. Man-
daty po mandatach idą od króla, zjeżdżają na miejsce ko-
misarze, jak n. p. w r. 1609 kanonik poznański Andrzej
Ubysz, w r. 1637 sufragan chełmski ks. Abraham Sladko-
wski, w r. 1642 ks. Jan Karol Czołchański i Hieronim
z Skrzynna Dunin, sypią się bez końca pozwy na sądy re-
ferendarskie — i to wszystko trwa lat pięćdziesiąt, a los
włościan w starostwie dolińskiem zamiast się poprawić,
staje się coraz gorszym. Jak z początku tylko gminy Na-
dziejów i Raków, tak z biegiem lat gminy Grabów, Sucho-
dół, Lipowiec, Trościańce, Mizuń, Jaworowa i inne błagają
króla o ratunek, błagają Władysława IV., jak błagali jego
ojca, a niema śladu w aktach, aby się to na co zdało, prze-
ciwnie ucisk rośnie a zuchwały opór starosty przebiera
miarę, i chyba to jedno tłumaczy tego człowieka, że umysł
jego nie był całkiem normalny, jak się to później pokazało,
i że wiecznie zajęty pozwami, terminami, awanturami, cały za-
^) Agr. Halickie, tom 113 pp. 37, 95—6.
24*
372 CHŁOPI
rząd starostwa pozostawiał w ręku swych ekonomów
i wierników, najczęściej ludzi bez serca i sumienia, a chci-
wych ubocznego zysku.
Podniecany przez swoje niegodne otoczenie, Jerzy
Krasicki chłopów z Rakowa i Nadziejowa, zniszczonych
w r. 1622 zagonem Tatarów, którzy z obu tych wsi za-
brali 150 jeńców i 300 sztuk bydła, zniewala wbrew
dekretowi króla do ciężkich danin i czynszów, nasyła
na nich swoich nadwornych Tatarów i kozaków, ścigać
i grabić zezwala. Dwaj arendarze dolińscy, żydzi Szaja
i Jakób, napadają w r, 1635 na nieszczęśliwy Nadzie-
jo w z gromadą hajduków starościńskich, ^którzy ad instar
Tartarorum<' z dzikim okrzykiem na wieś uderzyli, tak źe
jej mieszkańcy w mniemaniu, że to istotnie Tatarzy, do
lasów z żonami i dziećmi pouciekali i tam całą dobę ukry-
wali się przed najazdem, podczas gdy draby plądrowały.
Spalono wtedy biednym chłopom 30 wież solnych, które
stanowiły główne źródło ich dobrobytu.^) Chłopi przy-
wiedzeni do rozpaczy odbiegają chat, chudoby i siejby,
a starosta zboża i wszystkie sprzęty domowe, konopie, lny
i ogrodowiny albo na swój pożytek dworski obraca albo
do majętności swej dziedzicznej Rachini odsyła. y>k od
pustych dworzyszcz ci pozostali biedni ludzie robić i po-
datki płacić muszą. Ody który ubogi człowieczek przywie-
zie sobie żywności jakiej z Wołynia albo z Podola (w za-
mian za sól) do ubogiego domku swego, tedy żydzi, t. j.
arendarze p. starosty, zaraz z wozu miarkę zboża biorą. ^c-)
Nietylko wsie starostwa ale i jego stolica, miasteczko Do-
lina, doznaje srogiego ucisku. Mieszczanie dolińscy skarżą
się przed królem, że starosta lekceważy glejty i vadia
królewskie, uciska ich srodze, śledzie ladajakie przekupuje,
dla większego zysku ku szkodzie i zniszczeniu mieszczan
narzuca i one płacić przymusza, na podwody niezwyczajne
^) Agr. Halickie, tom 129 pp. 866—870.
^) Ibidem, tom 131 pp. 1057—8.
CHŁOPI 373
wygania, wartę miejską z kilkudziesięciu wsi pod 1000
człowieka na każdy dzień dla bojaźni swej zgromadza
i siebie strzedz rozkazuje, tak że niemal trzecia część mia-
sta precz iść musiała i miasto przez to w niwec się obró-
ciło. Ratusz, gdzie sądy się odprawowały, odjął; miesz-
czek kilka z miasta wziął do majętności swojej Dubiecka
i do tego czasu w cięźkiem więzieniu trapi.«*)
Kiedy nareście Jerzy Krasicki popada w obłąkanie,
a król Władysław IV. przydaje mu kuratorów, którym po-
rucza także zarząd starostwa dolińskiego — syn jego naj-
starszy Stanisław, podczaszy łomżyński, bezprawnie, otwar-
tym gwałtem, bo zbrojnym zajazdem, zajmuje starostwo
dolińskie i wbrew mandatom i uniwersałom królewskim
przez całycłi dziesięć lat gospodaruje w niem jak u siebie.
Nie mogąc zmusić do rezygnacyi i milczenia cłiłopów
Nadziejowa i Rakowa, którzy z łieroiczną zaprawdę stało-
ścią bronią przed królem swycłi praw pogwałconych,
wypuszcza Stanisław obie te wsie niejakiemu Duczymiń-
skiemu, któremu zapewnia pomoc w ostatecznem pognę-
bieniu ludu i odtąd obie te gminy zamiast jednego dwócti
mają tyranów. Z mandatu Władysława IV. do Stanisława
Krasickiego dowiadujemy się o dalszych krzywdach i nad-
użyciach, których ofiarą padają Raków i Nadziejów. »Na
wzgardę i zniewagę dekretu naszego i na zgwałcenie glejtu
delatorom konferowanego — są słowa tego pisma z r. 1644 —
gdy tego dekretu egzekucyę w grodzie popierać chcieli,
czeladź swą do domów delatorów nasłałeś, delatorów po-
łapałeś, komory, skrzynie połupiwszy, dobra ich wszystkie
zabrałeś, delatorów przy koniach przywiązanych do doliń-
skiego zamku przyprowadzonych do przykrego, ciemnego
więzienia wrzuciłeś i tam kneble w gęby powprawiawszy
kijami bijąc i inne męki różne zadawając po miesiącu i kilka
niedziel trzymałeś, a względem okupienia jakiegoś 10.000 zł.
^) Ibidem, p. 650.
374 CHŁOPI
od nich wybrałeś. Sołtysom, gdy dla uskarżania się gdzie-
kolwiek do ksiąg albo do Dworu naszego jadą, na dro-
gacłi zastępować rozkazujesz, bić i zabić pozwalasz, od
spraw skończenia różnemi sposobami odstraszasz.*^) Mimo
wyroków banicyi i infamji, mimo królewskicłi uniwersa-
łów, wzywającycłi w r. 1644 i 1645 szlachtę ziemi halickiej
do zbrojnej egzekucyi *) przeciw banicie i infamisowi — •
Stanisław Krasicki nie ustępuje z uzurpowanego starostwa
i dopiero w r. 1648 przechodzi ono w ręce Mikołaja Da-
niłowicza.
Z taką samą wytrwałością i przez niemniejszy przeciąg
czasu, co Nadziejów i Raków, bronią się w starostwie
leżajskiem przeciw uciskowi i nadużyciom Opalińskiego
i jego urzędników gminy Dębno, Gielarowa, Sarzyna, Ku-
ryłówka. Opaliński ma dwóch ekonomów, Głuchowskiego
i Grabińskiego, którzy zapisali się pewnie na długo
w pamięci ludu tych okolic. Według starodawnych inwen-
tarzy gminy te powinny były robić od łanu dwa dni
w tygodniu, od półłanka dzień, od t. zw. czetwertni pół-
dnia, tymczasem zmuszano chłopów do cięższej pańszczyzny
bez różnicy na rozmiar posiadanej roli. ') Król uwzględnia
skargi chłopów, przyznaje im słuszność, zsyła na miejsce
komisyę, złożoną z dwóch sekretarzy swoich. Piotra Ko-
chanowskiego i Kaspra Michałowskiego — nic to nie
pomaga, nadużycia trwają dalej, a wiemy już, jaki odwet
spotyka delegatów chłopskich, którzy ośmielili się chodzić
imieniem gmin pokrzywdzonych do króla. Nie lepiej się
dzieje w starostwie jaworowskiem tenuty Jakóba Sobie-
skiego, wojewody ruskiego, w starostwie grodeckiem My-
szkowskiego i w starostwie samborskiem, które jest nie-
jako dziedziczne w rodzinie Mniszchów. Chłopi z gmin
O Agr. Halickie, tom 137 pp. 1962—4.
2) Agr. Halickie, tom 139 pp. 1408—9.
^) Agr. Przemyskie^ tom 316 p. 276.
CHŁOPI 375
Szkła, Starego Jeżowa, Olszanicy, Czerniławy, Wierzbian,
Trzciańca i Zawadowa wysyłają swoicłi delegatów, trzecłi
gospodarzy, na termin w sądzie referendarskim (r. 1644),
przed który zapozwali Sobieskiego, a właściwie jego dzie*
rżawcę Filipa Rykowskiego, i tak streszczają swoje gra^
vamina: > Dzierżawcy niesłusznie ich do robót przez cały
tydzień tak z łana jak z półłanka jako i z ćwierci po-
ciągają, na każdy dzień pola im 30 zagonów do orania
wymierzając, także i do powozów dalekich i ciężkich, jako
po wina do Węgier, przymuszają albo też pieniądze za
fury biorą i onych żydom i kupcom najmują; sep z wierz-
chem, nie pod rękę, dawać niewolą; czynsz po złotych
pięciu i groszy dziesięciu z łana wybierają, kapłony po
groszy 10 i jagnię dziesiąte po groszy 4 od każdego ja-
gnięcia biorą. Od pszczół domowych po plastrze miodu
wzdłuż i wszerz na półtory piędzi wybierają albo też po
groszy 10 płacić za każdy plaster każą. Od barci także
leśnych, od których przedtem po zł. 4 płacili, teraz po 5
zł. wyci^iają. Zboża folwarkowego po korcy 5 do spi-
chlerza wywieść każą, na jeden wóz kładąc, zkąd im się
wozy i sprzężaje psują. Od drew leżących, co na potrzebę
swą poddani wożą, od każdego razu od siekiery po gro-
szy 15 biorą, pola i łąki własne poddanych na folwark
zabierają, zakosy, obkosy, zażynki, obżynki na głowę co
rok robić przymuszają. Do stawów na szarwarki bez dnia
(t. j. nie odliczając tego od dni roboczych) wyganiają;
zboża lecie oziminy po kóp 3 a jarzyny po kóp 4 wozić
przyniewalają; prząść po łokci 12 z roli, kto w piecu pali,
każą, zagrodników do robienia po 2 dni od poranka przy-
muszają. Ryb wędą i sakiem łowić nie dopuszczają, piwa
na prażniki warzyć i gorzałki palić, co im było zawsze
wolno, zabraniają. Od poddanych, którzy piwo naprażnik
warzą i gorzałki palą, po dwie mierze od jednego słodu
biorą. Szałaśnikom szałasów zabraniają. Podatki od owiec
podwyższają. Poddanym, którzy płótna robią a na roli
376 CHŁOPI
siedzą, po kilka półsetków bezpańskiego dnia robić każą
a nie płacą. Od poddanego, który w gromadzie nie bę-
dzie albo do lasu na wilki i do stawu na szarwarek nie
chodzi, po 6 groszy nie z roli ale z pieca wybierają, włó-
czyć końmi dwoma a nie jednym i to broną wielką przy-
niewalają. Żyta po kóp dwie a nie po snopów 40, jarzyny
zaś po półtora kopy młócić zmuszają.*:
Sądy referendarskie po wysłuchaniu obu stron wy-
dały następujący wyrok : Chłopi robić mają każdy dzień
w tydzień od południa z łanu po dwóch, z półłanka
po jednym, jednak od WW. Świętych aż do św. Wojciecha
poniedziałki mają mieć wolne. Orania nie ma się im z góry
wymierzać, tylko co kto może, przy widzu dworskim ma
orać. Sep ma być bez żadnych czubów, ale pod rękę.
Dalekie powozy i po wina mają ustać, tylko po sól jechać
mają trzy razy do roku, przyczem za każdą furę ma się
chłopom wytrącić 12 dni z pańszczyzny. Żydom i kupcom
wynajmywać ich nie wolno. Na furę tylko jedną kłodę
zboża przemyską albo jaworowską ma się ładować. Nie
pieniądze ale kapłony in natura mają dawać na św. Marcin.
Jagnięta mają się liczyć zaraz po św. Wojciechu i zaraz
ma być wybierana z nich dziesięcina, albo po 15 groszy
za każde jagnię dziesięcinne. Plastrów miodu piędzią nigdy
niema się mierzyć tylko podług deski i to tylko od sta-
rych a nie od młodych pszczół. Jak się miód nie zrodzi,
wolni są od tej daniny. Od barci leśnych płacić mają
poddani tylko po 4 grosze. Wolno im dwa dnie w tydzień
do lasów jeździć po drwa leżące i przewroty i do gro-
dzenia i nic za to płacić nie mają. Na materyał budowlany
otrzymywać mają drzewo bezpłatnie. Na stawy iść mają
tylko w razie gwałtownym, t. j. gdy się stawy rwą. Za-
żynki i obżynki raz do roku każdy gospodarz z chleba
odprawować będzie; zakoski i obkoski mają być znie-
sione. Ryb łowić nie wolno. Gorzałki i piwa warzyć wolno
raz do roku i na wesela. Na wilki i sarny chodzić nie
CHŁOPI 377
mają; szałaszy na owce bronić im nie wolno. Za płótno
dnie mają im być liczone. Zagrodnicy dwa dnie pieszo od
południa robić mają. Broną taką ma się włóczyć, jaką kto
ma, a nie wielką; młócić mają poddani nie kopę całą ale
50 snopów. O
Nie tak szczęśliwi, jak poddani starostwa jaworow-
skiego, którym dekret sądów referendarskich, jeżeli mu dzier-
żawcy byli posłuszni, przynieść mógł znaczne ulgi, nie tak
niestety szczęśliwi byli chłopi z Wiszenki, Dobrostańskiej
Woli, Czerlan, Zawidowa, Porzecza, wsi starostwa gró-
deckiego, którzy podnoszą także skargi przeciw swemu
staroście, Władysławowi z Mirowa Myszkowskiemu. Ża-
łoby icłi nie odnosiły długo skutku, a kiedy nareście wy-
prawili swoich delegatów w drogę na sądy referendarskie,
deputacya ta zgubiła w podróży wszystkie papiery i mu-
nimenta, które niosła zawinięte w chustce. Znalazł je
przejeżdżający tą samą drogą niejaki Piskowski i dał znać
do Wiszenki o znalezionej zgubie. Gromady wysłały po
papiery do Piskowskiego aż pod Włodzimierz, ale nikczem-
nik ten zażądał od biednych chłopów 100 czerwonych
złotych i nie dał się ubłagać, tak że wysłańcy płacząc
wrócili do domu z próżnemi rękami.") Zdjęci rozpaczą,
straciwszy nadzieję wygrania sprawy z starostą, chłopi
pomienionych wsi poczęli uciekać do inszych starostw
i majątków szlacheckich albo ukrywać się tymczasem
po miastach, w Szczercu i Janowie, szukając znośniej-
szej doli. ^)
Chłopi starostwa czyli raczej ekonomii Samborskiej
w ciągłym są procesie z Jerzym Mniszchem. W zażaleniach
swoich tytułują się zawsze: »obywatele poddani Króla
Jego Mości.« Głównym powodem do żalów był w niektó-
Agr. Lwowskie, tom 395 pp. 357—365. Rok 1644.
2) Agr. Lwowskie, tom 396 p. 2733.
») Ibidem, p. 1027-1030.
378 CHŁOPI
rych wsiach tego starostwa uciążliwy bardzo obowiązek
dowożenia drew do licznych żup solnych. W r. 1603 redu-
kuje go król Zygmunt III. do pierwotnej prawowitej miary;
chłopi obowiązani do zwózki drew mają z łanu zwieść
do roku po 150 wozów, kładąc na wóz po 15 płach buko-
wych a po 18 płach jodłowych; który zaś z nich dla braku
dobytku wozić nie może, płacić ma od fury po groszy 3.
Żadnego już natomiast czynszu płacić nie są powinni. ^)
Na zbadanie krzywd i nadużyć, na które zanoszą skargi
chłopi innych gmin tej ekonomii, jak n. p. Medyni, Ho-
rucka, Bylic, Łużka, Niedźwiedzy, Prus, Rykowa i ł. p., za-
rzucający staroście, że po nad inwentarze starodawne każe
im robić codziennie, z wyjątkiem dni targowych, po czworgu
z łanu, odbywać dalekie pod wody, dawać po 10 pni pszczół
i t. d., wysyła król w roku 1608 pisarza kancelaryi swojej
ks. Stanisława Faleńskiego, zaś wkrótce potem zjeżdża
z polecenia królewskiego do Sambora cała komisya, zło-
żona z podskarbiego wielkiego kor. Jana Firleja, podcza-
szego łomżyńskiego Jana Zamoyskiego, proboszcza puł-
tuskiego a późniejszego biskupa ks. Stanisława Siecińskiego,
kanonika gnieźnieńskiego ks. Stanisława Makowskiego^
starosty bolimowskiego Marcina Krasickiego i dworza-
nina Adama Stadnickiego, która » według Boga i słuszno-
ści « ma rozpatrzeć stosunki włościańskie i usunąć nad-
użycia.
Chłopi opierają się w swych żałobach na inwentarzu
z r. 1587 poprzedniego dzierżawcy Piotra Ślostowskięgo
i nie wymagają niczego innego, jak tylko powrotu do
sprawiedliwej miary powinności, którą stanowił ten inwen-
tarz a którą Mniszech przekracza samowolnie. Trzeba przy-
znać, że komisya ta pojmowała swoje zadanie bardzo su-
miennie, nie żałowała czasu i trudu, przesłuchiwała bardzo
cierpliwie chłopów, wyjeżdżała nawet w bardzo niedostę-
^) Agr. Przemyskie, tom 319 p. 1568.
CHŁOPI 37Q
pne podówczas góry Samborskie i badała stosunki bezstron-
nie. Chłopi zanoszą przed komisyę cały szereg zażaleń.
Zamiast dani baraniej i świniej in natura pobiera od nicli
starosta po 46 groszy z każdego łanu, zasłaniając się tern,
że cliłopi ukrywają swoje trzody i wypędzają je do Wę-
gier. Komisya nie uznaje argumentu Mniszcłia i orzeka, że
powinność ta ma być oddawana likiem^ t. j. że nie wszyscy
cliłopi, ale tylko ci, którzy faktycznie mają owce i świnie,
dawać będą każdego dwudziestego barana lub owcę, albo
płacić grosz jeden od każdego dziesiątego. Cliłopi płacili
według dawnego inwentarza po 4 zł. z łana a Mniszech
ściągał z nich po 18 zł., twierdząc, że tym sposobem ry-
czałtuje tylko inne opłaty, komisya jednak z uwagi, że to
sprzeciwia się inwentarzowi Ślostowskiego, który Mniszech
obejmując starostwo podpisał i zachować się zobowiązał,
przyznaje słuszność chłopom. Mniszech używał wybrań-
ców i kmiecych synów do własnej posługi i parady, po-
sprawiał im barwy i popisywał się ich eskortą na uroczy-
stościach, n. p. na weselu króla — komisya gani mu to
i nadal czynić tego nie pozwala; synów kmiecych nie
ma zniewalać do prywatnej służby starosta, »chyba który
sam zechce, to mu wolno być ma,« wybrańcy zaś mają
być traktowani ściśle według ordynacyi króla Stefana,
mają być opatrzeni w broń przepisaną i bronić włości
Samborskiej od napadów z węgierskiej strony. Liczbę dni
roboczych ustanawia komisya według inwentarza Ślostow-
skiego na 12 z łana po dwojgu, a z półłanka po jednemu
bez względu na różnicę wymiaru łanu, t, j. bez względu
na to, czy łan obejmuje 30, 24 lub tylko 16 prętów, gdyż
zdaniem komisyi niedostatek w obszarze rekompensuje
dobroć ról. Z półłanka mają chłopi do żupy kłaść po dwa
wozy; od wożenia soli należy im się po 5 groszy od ka-
żdej beczki. Straż starodawnym tryłiem ma być przez
chłopów odprawiana; dwadzieścia gmin ma dostarczyć
po 6 człowieka na straż bezpieczeństwa do zamku sam-
380 CHŁOPI
borskiego, inne tylko po dwóch; niemniej do nowego
dworu Króla Jego Mości w Nowym Samborze po sześciu,
w czasie zaś wyjątkowej trwogi i podczas odpustu na
Św. Onufry u św. Spasa liczba ta według potrzeby ma być
powiększona. Król zatwierdza uchwały komisyi i poleca
wydać każdej gminie pismo z skarbową pieczęcią, z wy-
rażeniem czynszowych powinności według t. zw. inwen-
tarza Ślostowskiego z r. 1587.^)
W ziemi przemyskiej najwięcej skarg wywołuje dzier-
żawca królewskiego klucza medyckiego, Samuel Trojecki,
stolnik przemyski. Z wszystkich zapisków w aktach wy-
pływa, że należał do najtwardszych panów, a król wysyła
do niego mandat po mandacie, grożąc mu nawet w roku
1605, >że przyjdzie nam w tej sprawie z innej miary po-
czynać.« Najwytrwalej, z niebezpieczeństwem zdrowia, mie-
nia a nawet życia walczą przeciw Trojeckiemu włościanie
z gminy Torki. Zawzięty ich opór i nieustraszona walka
z dzierżawcą tłumaczą się faktem, że jarzmo pańszczyzny
dopiero wkładano na ich barki. Jeszcze w r. 1565 chłopi
toreccy nie czynili żadnych zaciągów, nie płacili żadnych
podatków, nie mieli żadnych powinności, pełnili tylko słu-
żbę około stad królewskich, które na wielką skalę utrzy-
mywane były w medyckiem starostwie. Cała ich powin-
ność polegała na tem, że kosili trawę i sprzątali siano dla
koni, co im zajmowało kilka dni w całym roku.*) Nie dziw
też, że mając w świeżej pamięci przeszłość swobodną,
bronili się do upadłego przeciw pańszczyźnie. Za opór
i ustawiczne pozwy do króla Trojecki ściga ich zemstą.
Chłopów, którzy chodzili z skargą do króla, porywa z cłiat,
zabiera do Trójczyc i okutych w kajdany osadza w wię-
^) Agr. Sanockie, tom 143 pp. 131 — 157.
'-^) Jabłonowski AIex. Polska XVI. w. Tom VII.
część 11. str. 430.
CHŁOPI 381
ziennych lochach. Ściga jednego z deputowanych, chłopa
Steczkę Pierzchałę, którego uważa za głównego przewódzcę,
odgraża się i »na gardło mu odpowiada, byle go dostał.«
Pierzchała musi uchodzić ze wsi i chronić się >pod książę,c<
t. j. ucieka do dóbr przeworskich księcia Ostrogskiego,
a Trojecki więzi trzynastu chłopów, których o ukrywa-
nie zbiega posądza, grozi im rozstrzelaniem, jeśli go nie
wydadzą, syna Pierzchały zakuwa w kajdany, nad matką
i siostrą jego gniew swój wywiera. Oprócz Torek wystę-
puje z skargami odważnie także gmina Poździacz, która
mając obowiązek dostarczania podwód królewskich na
»dwanaście stron,<^ powinna była odrabiać tylko 6 dni pań-
szczyzny w roku, a Trojecki zmuszał ją do 24.^) Inne
gminy klucza medyckiego powinny były odrabiać tylko
3 dnie w tygodniu, Trojecki zniewalał ich do sześciu, a kiedy
opierając się na dawnem swem prawie ośmieliły się prze-
ciw temu remonstrować, zamknął najśmielszych kmieci do
tarasu, a wyprowadzając ich po jednemu, smagać ich kazał
powrozem węzłowa tym i splecionym we troje.'') Trojecki
ma na swoim dworze cały oddział piechoty pod komendą
osobnego rotmistrza, a kiedy mu to nie wystarcza do trzy-
mania chłopów w postrachu, pożycza sobie żołnierstwa
od Konstantego Korniak^ą. Do Torczan, idących do Prze-
myśla, aby w grodzie oblatować mandaty królewskie, wy-
dane w ich obronie, Trojecki każe strzelać swoim hajdu-
kom, którzy wpędzają chłopów do Sanu i Wiaru, kilku
z nich ranią a kilku topią. Trojecki pojmanych rzuca do
więzienia, posyła po kata i trzyma więźniów w udręczeniu
i śmiertelnej trwodze.^)
Odyby się tenutaryusze starostw i włości królew-
skich trzymali byli tych » starodawnych « inwentarzy, do
*) Agr. Przemyskie, tom 318 pp. 1261, 1535.
^) Ibidem, pp. 698—701.
3) Agr. Przemyskie, tom 332 p. 1809.
■\
H
o
•o
o
a
I
I
3
3
(^
o
•o
o
o.
3
C/)
C
3
?5
3«
c/)
I
CHŁOPI 383
których tęsknią, o które tak mężnie walczą kmiecie kró-
lewscy, dola ludu wiejskiego w królewszczyznach byłaby
nawet w porównaniu z współczesnemi stosunkami zagra-
nicy do pewnego stopnia pomyślną. Tak n. p. chłopi
z Poździacza według przywilejów swoich, zatwierdzonych
przez Władysława IV. w r. 1640, płacą od całego łanu
tylko 2 zł. i 18 groszy czynszu, dają po jednym korcu
owsa, po półkopie jaj i po parze kur a odrabiają pańszczy-
znę tylko przez dwanaście dni w całym roku;^) chłopi
z dwóch dalszych wsi ziemi przemyskiej, Starzawy i Ku-
ryłówki, wedle dekretu króla Stefana mieli robić tylko je-
den dzień w tygodniu z każdego półdworzyska, a do pod-
wód wolno ich było używać tylko do najbliższych mia-
steczek. Czynszu płacili tylko po 10 groszy od półdwo-
rzyska, owsa dannego brał dzierżawca tylko po pół beczki.
W roku 1600 dzierżawca Hieronim Ciechanowski każe im
już wozić ciężary w dalekie strony, do Jaślisk i Ryma-
nowa, żyta każe ładować na jeden wóz po >dwie kłodzie«
miary przemyskiej, a drwa po płach 60. Z półdworzyszcza
ściąga od chłopów po 16 groszy na drwa i po 8 łokci
przędzy. Kiedy się parobczak żeni, ma dać do dworu 12
łokci płótna. Z barci starzawskich wybiera Ciechanowski
tytułem dani miodowej po 30 grzywien, choć niemasz
już nic lasów w Starzawie i barcie poginęły.^-)
Według inwentarza starostwa śniatyńskiego z roku
1622 orać mieli poddani dwa dnie na wiosnę, dwa dnie
na jesień, zasiać tę zoraną rolę, zawlec, i co się urodziło,
pożąć, zwieźć, zmłócić. Trzy dnie w roku mieli kosić,
czwartego dnia była tłoka. Młynowszczyzna czyli osep
według możności kmiecia, po półmacku owsa i jęczmienia;
dań pszczelna dziesiąta, owcza dwudziesta. Czynsze we-
dle przemożenia kmiecia po 1 do 3 zł., na Wielkanoc od
1) Ibidem, tom 380 p. 1667.
*) Agr. Przemyskie, tom 316 pp. 357—60.
384 CHŁOPI
każdego kmiecia kura i dziesięć jajec ; z czterdziestu owiec
jedno jagnię. Niektóre wsie mają małe odmiany w inwen-
tarzu powinności ; tak n. p. w Russowie płacą chłopi tylko
po 20 groszy czynszu od całego dworzyszcza i żadnych
pod wód nie odbywają; w Rybnie, Kobakach i Kutach mają
dawać pstrągów pewną liczbę; w Dołhopolu i Roztokach,
położonych w górach nad Czeremoszem, tuż nad wołoską
granicą, chłopi »żadnych powinności nie czynią przez od-
ległość, tylko dziesięcinę owczą oddają roczną po 10 ba-
raniech i pstrągów suchych po 30.«*) W włości królew-
skiej Hołhoczu w ziemi halickiej chłopi pociężni powinni
robić 5 dni co tydzień od południa, szósty dzień, t. j.
czwartek mają wolny. Czynszu dają po groszy 15, po-
dymnego po groszy 2. Zamiast dani pszenicznej płacą po
3 zł., dają po 5 półmacków owsa, po 2 kapłony, po jednej
kurze, po 12 jajec i po dwa łokcie przędzy; dziesięcinę
owczą dwudziestą, pszczelną dziesiątą; powołowszczyznę
co siedm lat. Poddani, którzy siedzą na półdworzyszczach,
pracują trzy dnie od południa, czynszu płacą półosma
groszy, dają w dani pszenicznej półtora zł. Reszta danin
także o połowę mniejsza, tylko dziesięcina owcza i pszczelna
taka sama, jak u kmieci pociężnych. Komornicy w » swoich
domiecho robią tylko jeden dzień co tygodnia i dają czyn-
szu po groszy 12; komornicy ubodzy bez chałup oprócz
jednego dnia roboty koło plewidła lub żniwa i 6 groszy
czynszu nic nie powinni. Chłopi »słobodni nowo przy-
siedli < odrabiają zaorki, obórki, zakoski, obkoski, zażynki,
obżynki i jedną tłokę, i dopiero po wysiedzeniu trzech lat
mają robić równo z innymi komornikami.^)
Że lud wiejski w królewszczyznach, jeżeli tylko nie
dostał się pod człowieka z tej klasy chciwych i niesumien-
nych wyzyskiwaczy, istnych pijawek krwi chłopskiej, która
1) Agr. Halickie, tom 120 pp. 1029—1035.
O Ibidem, pp. 774-787.
CHŁOPI 385
niestety zwłaszcza między dzierżawcami i rządcami miała
licznych reprezentantów — docłiodził do pewnego, niekiedy
nawet wcale znacznego dobrobytu, na to znajdujemy nie-
jedną wskazówkę w aktacłi województwa ruskiego. Oso-
bliwie z bardzo szczegółowych, niekiedy całe wolumina
obejmujących wykazów szkód i extorsyj wojskowych, sta-
cyj żołnierskich i t. p., i z regestrów dołączanych do skarg
o zajazdy i rumacye, zestawianych z bardzo drobiazgową
ścisłością, w których każda kura, każde jajo wzięte u chłopa
jest wyszczególnione, można wnosić, że w chatach wiej-
skich niezawsze świeciła nędza, że były między niemi i za-
sobne. W zestawieniu n. p. takiem podanem przez Elżbietę
Koniecpolską w protestacyi o krzywdy wyrządzone wło-
ściom klucza zabłotowskiego w r. 1619 przez powiatowego
żołnierza, czytamy, że chłopom zabrano po kilka wołów,
krów, koni, że w każdej chacie były połcie słoniny, zapasy
miodu, wosku, gotówka, że niektórzy gospodarze stracili
przez żołnierza po kilkadziesiąt owiec, że posiadali liczny
drób i duże pasieki. *) W żałobie przeciw Jerzemu Bała-
banowi wyliczają chłopi z Perehińska, co im tenże zabrał
gwałtem przy okupacyi tej wsi w sporze z Jabłonowskim,
a figurują tam takie pozycye: Aurelowi Hanusowi wzięto
75 owiec, 2 wieprze, 50 zł. gotówką, Olenie Wiśniowitce
100 owiec, 40 baranów, 30 pni pszczół; Hryciowi Hadynce
400 zł. w gotówce, 5 koni, 60 owiec, 6 cieląt, 40 pni
pszczół; Siemionowi watamanowemu synowi 200 zł. go-
tówką, 3 konie, 4 woły, 5 krów; Prokopowi Dziaczkowi
100 owiec, 4 sztuki bydła, 40 pni pszczół, 3 wieprze, 18
gęsi i 168 zł. gotówką i t. d. Z Perehińska samego wybrać
miał Bałaban w ciągu kilku lat tytułem czynszów, danin
i win około 700 wołów, 100 krów, 1000 owiec, 150 jało-
wic i 12.000 gotówki. *) Kiedy Jerzy Krasicki grabi chło-
^) Agr. Halickie, tom 141 pp. 1297 i dalsze.
-) Agr. Halickie, tom 133 pp. 1097, 1107.
386 CHŁOPI
pów Nadziejowa i Rakowa, zabiera niektórym z nich po
kilkaset fur drzewa, po 150, 250, 300 zł. gotówki, po kil-
kadziesiąt tysięcy stołpów soli, ^) po 10 wołów; u niektó-
rycłi była nawet broń, po kilka rusznic i szabel, które
właściciele śmiało reklamują, a więc przypisują sobie prawo
icłi posiadania.^) Cłiłopi poddani Stanisława Koniecpol-
skiego i chorążego bracławskiego Dzika handlują wołami ;
chłop Hnat Pawliszyn z Myszkowie i Hrycko Szkuta z De-
nysowa przedają w r. 1638 w Gródku Jerzemu Boimowi
ze Lwowa pierwszy 48, drugi 70 karmnych wołów po 22
i 27 zł. za sztukę.'^) Chłopi starostwa dolińskiego wypra-
wiają się z solą na Wołyń, Podole i Ukrainę, i wracają
z sporą gotówką i wozami pełnemi krup i mąki, co im
przysparza bardzo znaczne zyski ; chłopi niektórych włości
ekonomji Samborskiej, n. p. Wołczego i Machnowca, wy-
dzierżawiają od Mniszcha całe folwarki.
Wysoce oryginalny, od ludu wszystkich innych ziem
województwa ruskiego zupełnie odmienny typ stanowi
lud ziemi halickiej. Kraj to w pierwszej połowie XVI. wieku
prawie bezludny i dziki, dopiero około połowy tegoż
wieku nieco gęściej osadzony, pełen puszcz głuchych
i gór niedostępnych, jeszcze w pierwszych latach XVII.
wieku zwolna pługiem polskim zdobywany, znajduje się
niejako w pierwszej dopiero fazie społecznej ewolucyi
i kultury. Chłop ziemi halickiej, na poły pasterz na poły
opryszek, jeszcze do pierwszych lat XVII. wieku wolny,
bo mu dopiero ubiegały lata słobody, » kopiący się« wśród
lasów i połonin na surowym korzeniu w małe osady
rolniczo-pasterskie, nie zna pańszczyzny w twardem tego
słowa znaczeniu, opłaca się staroście leśnemi produktami,
*) Stołp, był to krążek soli, gruby na palec, długi na
dwa palce; za 100 takich stołpów płaciło się 1 grosz.
^) Agr. Halickie, tom 132 pp. 423—466.
^) Agr. Lwowskie, tom 389 p. 1141.
CHŁOPI 387
dowozem małeryałów budowlanych, gontami, zwierzyną,
owcami, miodem i bydłem, którego posiada wielką obfi-
tość, bobrami, które jeszcze roją się po rzekach a zwła-
szcza w Lipie, kunami, pstrągami z górskich strumieni,
a w końcu i służbą zamkową i wojenną, jak n. p. chłopi
Królewskiego Pola, którzy niemal do końca XVI. wieku za
całą pańszczyznę tylko trzy dni w roku koszą trawę staro-
ście, a zato > każdy ma mieć konia dobrego zawżdy ku
potrzebie i kaftan i przyłbicę, łuk i oszczep, i tak porzą-
dnie na każdą potrzebę starosty halickiego i kołomyjskiego
jechać.^ Nieprzebrane lasy bukowe rozciągają się nad Dnie-
strem, Bystrzycą, Łukwią, odwieczne dąbrowy bołszowieckie,
chorostkowskie, ihnatkowskie jeszcze nie popłynęły były do
Gdańska i nie wypaliły się na potasz, Karpaty, >góry
wielkie, które zowią Alpes<^^ jak się wyraża lustracya z r.
1566, pokryte ciemnemi borami, a na tych górach, wśród
tych puszcz i borów tajemniczo ukryte szałasze paster-
skich chłopów, wypasających owce i wieprze. Lud butny,
dziki, śmiały, nie dziw, że w przełomowych latach przy
końcu XVI. i na początku XVII. wieku niełatwo dał się
wziąć pod jarzmo poddaństwa, że pełen jeszcze żywych,
bo pamięcią jednego prawie tylko pokolenia objętych tra-
dycyj >słobody< i niezawisłości, wszystkiemi sposobami
bronił się starostom i dzierżawcom a w nieszczęsnym
r. 1648 rzucił się do krwawego buntu.
Na rozgraniczach ziemi halickiej, gdzie już sama od-
ległość i nieprzystępność zapewniała chłopom pewną nie-
zawisłość, a pobliże ziemi wołoskiej, ziejącej niejako ban-
dami opryszków, odstraszało dzierżawców i ekonomów
starościńskich, istniały jeszcze w głąb XVII. wieku gminy,
żyjące jak chwast na stepie, bujnie i dziko. Dzierżawca
był już kontent, jeżeli od tych poddanych, z których ka-
żdy na poły był opryszkiem, dostał od czasu do czasu
jakąś owcę albo kilka suszonych pstrągów. Tam też zda-
rzać się mogły takie postaci, jak ów Ihnat Wysoczan,
25*
388 CHŁOPI
o którym już raz była wzmianka, chłop możny i butny,
który żyje jak szlachcic, śmieje się z władzy starościń-
skiej i jak mały królik trzyma całą okolicę w zawisłości
i strachu, nie wyjmując nawet drobnej, zagonowej szla-
chty, którą pogardza. Wysoczan pochodził z Wiktorowa;
był czas jakiś osadcą, t. j. osadził około r. 1620 za przy-
wilejem starosty halickiego nową wieś »na surowym ko-
rzeniu« i nazwał ją Słobodą Wysoczańską, ale pogniewał
się na starostę za to, że *do używania tej słobody, do
trzymania jej absolute, tak jako chciał, pozwolić nie chciał,«
i dlatego osadnikom rozejść się rozkazał i y>ex odio et
rancore wioskę tę spustoszył. v<
Osiadłszy pod Bednarowem, bogaty i zawsze oto-
czony liczną drużyną, nie zna władzy nad sobą, jest ma-
gnatem chłopskim, tak samo udzielnym, jak każdy możny
szlachcic owego czasu. Szlachcic zaściankowy z Bedna-
rowa, Tomasz Sulatycki, który doświadczył na sobie buty
i samowoli Wysoczana, kreśli nam w swojej protestacyi
bardzo charakterystyczny wizerunek tej niezwykłej postaci.
» Przywłaszczając sobie tytuły szlacheckie — mówi Sula-
tycki — dostawając wielekroć praw i zapisów tak dziedzi-
cznem jak i zastawnem a przytem i gwałtownem prawem,
browar sobie zbudował i szynk urządził w Bednarowie,
czego plebeis prawa koronne bronią. Zwierzchności żadnej
nad sobą mieć nie chce, owszem wolności sobie nawet
większe niż szlacheckie przywłaszcza, grunta szlachcicom
w Bednarowie odejmuje. Dwór sobie na kilka strzelenie
z łuku za wsią Bednarową zbudował, za rzeką, między
lasy, na stronie od ludzi, na miejscu podejrzanem, aby tam
wolną przewodnie odprawiać mógł z rozbójnikami i opry-
szkami. Zabierał zdobycze Tatarom po kilkakroć na szla-
kach ich pospolitych, tamecznych bednarowskich, mając do
tego za używaniem wolności czasy sposobne i wiele ludzi
na to przysposobionych; wiele szat kościelnych, aparatów^
naczynia złotego i srebrnego, pieniędzy i szat, które Tata-
CHŁOPI 389
rowie w pogronie swoim porzucali, zabrał, całe wozy tern
ładował. Z szlacłicicami spowinowaciwszy się, zbogacony,
w pyclię urósł, zaczął nas szlacłitę uciskać, domy najeżdżać,
łąki wypasać. Bez wiadomości przedniejszycli szlacłiciców,
porozumiawszy się tylko z niektórymi spowinowaconymi,
w cerkwi bednarowskiej w dzwony uderzyć kazał na
gwałt, na co się szlacłita bednarowska i ich poddani ze
wszystkicłi stron zbiegli, a wtedy Iłinat Wysoczan synowi
swemu Semie szlacłicica sędziwego Tomasza Sulatyckiego
zabić kazał, wołając: »Żem ja raz tylko trzecłi albo czte-
recłi szlacłity zabił i zapłacił; a i na tych mam niejeden
tysiąc złotych, że ich zapłacę, zaś na prawo jeden cze-
twertynnik pieniędzy odważę, a drugi czetwertynnik na
pana.«') Zobaczymy w dalszym ciągu, jaką krwawą rolę
odegra ten Wysoczan w buncie chłopskim z r. 1648, na
którego czele stanie jako herszt naczelny, jak będzie oble-
gał i zdobywał zamki, łupił i palił dwory szlacheckie, zna-
cząc ślady swoje mordami i pożogą.
Wysoczan był z początku »osadcą, « należał więc do
licznej podówczas klasy przedsiębiorczych chłopów, którzy
za przywilejami dziedziców lub starostów trudnili się zawo-
dowo tworzeniem nowych osad in cruda radlce^ przywa-
biając poddanych z ludniejszych okolic obietnicą swobód
i wolności kilkunastoletniej, » koczując < chłopów, t. j. uła-
twiając im ucieczkę z pod innego poddaństwa. W czasach
jednak, o których piszemy, w województwie ruskiem tylko
wyjątkowo powstawały nowe osady — ruch kolon izacyjny
zwrócił się wyłącznie na olbrzymie niezaludnione obszary
Podola i Ukrainy. Spotykamy w aktach bardzo rzadko
przykłady tworzenia nowych osad a i te pochodzą głównie
z końca XVI. stulecia. Jan Kostka, wojewoda sandomierski,
pozwala w r. 1584 Mikołajowi Sławskiemu osadzić na
surowym korzeniu wieś nową, która ma nosić nazwę
1) Agr. Halickie, tom 123 pp. 129 i dalsze.
390 CHŁOPI
Młodycze, a powstać na granicy włości Oleszyckiej ku
rzece Rudawa. Osadnicy otrzymują wolność od robót
i czynszów na lat piętnaście, poczem nastąpić mają takie
same powinności, jak w skarbie jarosławskim. Sam osadca
Sławski otrzymuje cztery łany na wyłączną swoją dziedzi-
czną własność.^) Stanisław Włodek z Hermanowa, kaszte-
lan kamieniecki, starosta halicki, sadzi nową wieś za kon-
firmacyą Zygmunta 111. na gruncie królewskim Pawelcze
w r. 1582 i powierza stworzenie tej nowej osady trzem
»osadcom,« braciom Mikołajowi, Ihnatowi i Łazarzowi
Turczańskim. Według nadanego im przywileju Turczańscy
mają na wyznaczonem uroczysku osadzać chłopów, »po-
kazować« im pola i sianoźęcia, rozdawać im je do »wy-
przątania,« wyznaczać i stawiać chałupy. Lasów używać ma
nowa wieś wspólnie z istniejącą już wsią Jamnicą. Wszyscy
osadnicy, tak oracze jak zagrodnicy, mają zapewnioną wol-
ność do lat piętnastu, od czasu, jako który osiądzie. Wolni
będą przez ten cały czas od wszelkiej powinności, czyn-
szów, poborów, podatków, robót, powozów i innych
prac, a po piętnastu latach będą mieli następujące powin-
ności: z łanu 4 złote rocznego czynszu, od owiec dwu-
dziestego barana, jeden owczy pas albo poprąg wałaski,
co roku dziesiąty wieprz z trzody, co roku przywóz do
zamku »dwojga drzewa« do budowania, także desek i gon-
tów, kto je robi; dalej każdy oracz ma na Boże Naro-
dzenie przywieźć do zamku dwa wozy drwa opałowego,
dwa kapłony, jedną gęś, jajec kokoszych dwanaście; z pa-
sieki, kto ją ma, daje dziesiątek; w końcu mają dwa dnie
do roku kosić i skoszone siano sprzątnąć i dwa dnie żąć
zboże. Dla przesłuchania skarg i wymiaru sprawiedliwości
odbywać się będzie dwa razy do roku schadzka na zamku
halickim u starosty.*) Sami osadcy Turczańscy za trudy
1) Agr. Przemyskie, tom 314 p. 1284.
*) Agr. Halickie, tom 132 pp. 661 i dalsze.
CHŁOPI 391
swoje otrzymują wójtowstwo w nowej wsi i następujące
dalsze beneficia: Mogą wykopać i na swój użytek obrócić
6 łanów, siódmy zaś łan ma iść na popa, a ^ten pop
jako bogomodlca wolen będzie od wszelkich danin i po-
winności;* mogą sadzić na swój użytek tyle podsadków,
ile będzie można, mogą sobie sianożęcia wybierać, młyn
i folwark zbudować, karczmę i browar wystawić. Z dani
chłopów należeć im się będzie trzeci grosz, trzeci baran,
trzeci wieprz i z kar pieniężnych (win) trzeci kwartnik.
Osadcy mają zwierzchność nad osadnikami, przestrzegają
»swawolnictwa i porządku « w nowej wsi, a chłopi mają
im trzy dnie do roku robić, jeden dzień orać, dwa dnie
kosić, trzy dnie żąć, a na Boże Narodzenie dawać po ko-
łaczu i kurze, na Wielkanoc zaś kołacz i tyle jaj, >>co być
może.< Wójtostwo to otrzymują Turczańscy na wieczne
czasy, a gdyby późniejszy jaki starosta chciał ich »ruszyć,«
musi ich wykupić, płacąc za każdy łan po 100 grzywien.
II.
Chłopi w dobrach szlacheckich. Przykład sądu na
CHŁOPA. Wypadki otwartego oporu. Opiekunowie ludu.
Wybuch w r. 1648. Ihnat Wysoczan, Dux Primarius.
Udział miast, księży i szlachty w buncie pokuckim.
Kałusz jako stolica ruchu. Stłumienie buntu i odwet.
Jak już powiedzieliśmy, akta województwa ruskiego
dostarczają materyału tylko do historyi ludu włości kró-
lewskich, o doli chłopów szlacheckich bardzo skąpe za-
wierają wzmianki. Przeciw dziedzicowi swemu chłop pro-
testować nie śmiał i nie mógł, a gdyby nawet śmiał był
i mógł, nie miał instancyi, przed którą by się mógł uskar-
żyć na ucisk i nadużycia. Księgi grodu były dla niego
zamknięte — otwierały się dlań wtedy tylko, kiedy przy
asystencyi własnego pana zanosił pozwy i protestacye
przeciw krzywdom, które go spotkały ze strony trzeciej,
n. p. od sąsiednich chłopów z pod innego dziedzica albo
od swawolnego żołnierza. Czasem tylko i to bardzo wy-
jątkowo chłopi szlacheccy wnoszą żałobę przeciw dzier-
żawcy, widocznie tylko w takich wypadkach, w których
są pewni, że znajdą poparcie swego dziedzica. Tak n. p.
chłopi z Siemuszowej, mając za sobą dobrą panią cześni-
kową Eufrozynę Kamińska, występują w r. 1647 śmiało
przeciw jej dzierżawcy i wytaczają mu pozwy.
CHŁOPI 393
Jedynem źródłem do poznania losu chłopów w do-
brach szlacheckich są kontrakty dzierżawne, o ile w nich
zawiera się także inwentarz poddanych i ich robocizny.
Kontraktów takich spotkaliśmy jednak niewiele i to
tylko w aktach ziemi sanockiej. Według nich najwyższa
liczba dni roboczych w tygodniu wynosiłaby 4 (Dolny
Jasień), najniższa półtora t. j. trzy półdnie od południa;
najwyższy czynsz od łanu 21 zł. (Jasień), najniższy 22
groszy (Siniawa). Według inwentarza z roku 1644 chłopi
z Siniawy (własność dziedziczna Wojciecha Truskolaw-
skiego), siedzący na całej roli, oprócz wspomnianego
już czynszu 22 gr. dają po 4 kury, po jednym ka-
płonie, po pięciorgu jaj i po miarce orzechów co roku.
Do orki, do żniwa, do grabarki, do wiązania, do zgar-
tywania siana, do tarcia konopi, do brania lnu, do kopa-
nia warzywa wychodzić ma na robotę z każdej całej roli
po dwoje; do młocki, do siekiery po jednemu. Ponadto
są jeszcze inne roboty, które odprawiać się mają »za pań-
ski dzień* albo >bez pańskiego,« t. zn. które albo liczą się
za dzień roboczy albo są obowiązkiem poza dniami pań-
szczyzny. Za pański dzień mają chłopi siniawscy wozić
drwa i chrust, po jednym wozie od całej roli, swojemi
końmi włóczyć, z pola zwozić i na targ z zbożem jechać,
na zażen od zaranka do południa po dwoje wysyłać, po-
dróż odprawić do Krosna, Rymanowa, Brzozowa. Bez pań-
skiego wyjść mają raz do roku na zakoski trawne, raz na
owsiane, raz na zagrabki, mają konopie maciorki wymo-
czyć, wymądlić i wytrzeć, śliwy suszyć, sztukę jedną wy-
prząść. Dzierżawcy nie wolno wynajmywać chłopów w są-
siedztwo. Chłopi na półroli robią trzy dnie od południa
i płacą połowę czynszu; zagrodnicy robią dwa dnie od
południa i dają 14 groszy czynszu, komornicy nie płacą
nic i odbywają tylko dwa półdnie od południa lekkie ro-
boty, przyczem otrzymują strawę dzienną ze dworu. Po-
winnością wszystkich bez różnicy jest stawać do gromady,
394 CHŁOPI
kiedy pan każe, ścigać szlaki złodziejskie, ratować stawy,
gdyby się rwały, na gwałt bieżeć, gdyby rozboje groziły.^)
Cłiłopi z Łubnej, poddani kasztelana przemyskiego
Stanisława Wapowskiego, płacą czynszu od całego łanu
1 zł. 24 groszy, dają po sześć korcy owsa, na Wielkanoc
po dwoje kur t. z w. »poczciwycłi« i po 36 jajec i robią
codziennie pół dnia. Robota ujęta jest nietylko miarą czasu
ale także miarą wydatności; i tak oranie ma objąć w dniu
roboczym 12 zagonów o trzech skibacłi czyli po 12 lasek,
a laska ma być na 3 łokcie wzdłuż. Kto robi około drzewa,
ma w jednym dniu roboczym położyć jeden wóz drwa
albo jeden wóz chrustu i zaraz chrust ten wygrodzić ; kto
młóci, ma się uporać z jedną kopą. Na wóz sprzężajny
nie powinni brać więcej jagieł, pszenicy, grochu, żyta jak
tylko po 4 korcy, jęczmienia i tatarki po 5, owsa po 6
korcy miary dynowskiej. Po sól mają jechać raz do roku
i każdy ma przywieźć po 5 kłód, za co przez 5 dni wolny
jest od roboty. Kto jedzie w drogę, ma jeden dzień wolny
przed wyjechaniem i jeden po powrocie. W święto nikt
nie ma obowiązku odprawiać furmanki. Nadto każdy kmieć
na całej roli ma oddać co roku sztukę oprawną przędzy,
a jeśli da i drugą sztukę, ma 6 dni wolnych od roboty.
Przędziwa dostarcza dwór, >a ma być chędogo wyprawne,
nie paździerzyste, aby kmieć swojem nie przykładał.*
Dnie robocze zaczynają się od południa, tylko na obżen
powinni co drugi dzień wychodzić o wschodzie słońca.*)
Wyjątkowo mierne są powinności w tenutach Mar-
cina Kalinowskiego, hetmana pol. kor., w włości tustanowie-
ckiej, we wsiach Śniatynka, Stara Wieś, Hołobutów i t. d.
Chłopi, co na ćwierciach siedzą a mają woły, płacą czyn-
szu 16 gr., dają po półmiarce owsa, po jednym kapło-
nie, po jednej gęsi, po 10 jaj, po jednej kurce wielkanoc-
*) Agr. Sanockie, tom 157 pp. 688—94.
2) Ibidem, tom 150 pp. 337—343.
CHŁOPI 395
nej, po jednem powiesmie (wieńcu) grzybów, po kwarcie
kminu, po miarze orzechów. Pańszczyznę odrabiają trzy
dnie w tygodniu zimą i latem, ale zawsze tylko od połu-
dnia. Popi, dziesiętnicy, rzemieślnicy nic nie płacą i nic
nie dają. O
Do ważnej a mało znanej kwesłyi sądownictwa cłiłop-
skiego, do wyjaśnienia, jakiej procedury trzymał się sta-
rosta, dzierżawca, ekonom lub dziedzic, kiedy cłiodziło
o kryminał popełniony przez cłiłopa, i czy w ogóle była
przytem jakaś procedura cłioćby tylko zwyczajowa, akta
województwa ruskiego bardzo skąpego dostarczają mate-
ryału. Z nielicznych i przygodnych tylko wzmianek wy-
pływa, że odgrywali w tem rolę w ziemi halickiej atama-
nowie, w przemyskiej tywunowie, w lwowskiej wójtowie,
w ekonomii Samborskiej kniaziowie, we wsiach t. zw. wo-
łoskich nad Strwiążem krajnicy, że w starostwach odby-
wały się peryodyczne zbory, na których odbywały się
sądy, że szlachta odsyłała swoich chłopów-zbrodniarzy
często przed sąd ławniczy najbliższego miasta, częściej
do grodu, jeśli był także w pobliżu — spotykamy jednak
także przykłady, że dziedzic sam z własnej mocy jest
i stroną i sądem i wykonawcą wyroku, że sam prowadzi
inkwizycyę, sam woła kata, sam skazuje na śmierć wino-
wajcę w pierwszej i ostatniej instancyi. Gdzie głowę nie-
winnie zabitego chłopa opłacano 30 grzywnami, tam oczy-
wiście nie wiele sobie robiono ceremonji z osądzeniem
i straceniem takiego, który się dopuścił ciężkiego występku.
Oczywiście nie mamy tu na myśli pospolitych wykroczeń
przeciw posłuszeństwu dziedzicowi, zwykłych przewinień
przeciw jego powadze lub jego interesom materyalnym;
z tego, co już przytoczyć mieliśmy sposobność pod tym
względem, łatwy wniosek, że sąd bywał doraźny, kara bez-
zwłoczna a wymiar jej często surowy, zawsze dowolny.
^) Ibidem, tom 165 pp. 871—897.
396 CHŁOPI
Na to daje nam zresztą jasną a smutną odpowiedź litera-
tura nasza tego czasu: Orzechowski, Slcarga, Górnicki,
Staro wolski, Modrzewski, który mówi o » wyrzezania go-
dnych językach 4; ludzi »nieczystych,« co głosić się nie
sromają, iż :>ktoby wieśniaka albo chłopa zabił, jakoby
psa zabił,« na to daje odpowiedź Klonowicz, który w kilku
wierszach tak skreślił dolę wieśniaczą:
Bo kmiotaszek ubogi ustawnie do dwora
Robi sobą i bydłem aźe do wieczora,
Karmi się ustawiczną biedą i kłopotem,
Zimnem i upaleniem, łzami, dymem, potem.
Cierpi kuny, biskupy, korbacze, gąsiory,
Osoczniki, pochlebcę, podatki, pobory...^)
Z zapisków, rzucających nieco światła na tę czarną
stronę ówczesnego wymiaru sprawiedliwości wypływa
przecież, że sądy na chłopów-winowajców nie odbywały
się bez pewnej prawnej procedury, że bywała w nich za-
chowywana t. zw. figura iuris. Najzwyklejszą formą był
rodzaj ławy sądowej, złożonej z przysiężnych, wziętych
z gromad sąsiednich, pod przewodnictwem * sędziego*
a w asystencyi kilku szlachty. W Dwerniku n. p. sądzi
chłopa >zasadzone prawo zupełne, w którym siedzi przy-
siężnych dwanaście a trzynasty sędzia, które prawo zgo-
dnie zasiadłszy zagajono.^-) Liczba przysiężnych bywa
rozmaita. Przykład takich sądów, bardzo charakterystyczny,
a kto wie, czy może nietypowy, mamy z r. 1601. Poddany
szlachcica Bachowskiego schwytany został na podpaleniu
gumna dworskiego. Ponieważ indagowany przez Bachow-
skiego był >vanans w powieści swej,*' posłał tenże po
kata i -prawo osadził, <^ to jest złożył sąd na złoczyńcę.
^) Worekjudaszów. Wydanie Kaźm. J. Turowskiego.
Str. 132.
-) Agr. Sanockie, tom 165 z r. 1648, p. 832—9.
'a?
s
c
Cd
••«> ...
■Sc
.•^
x:
>^
>< 8
o >
p
to
398 CHŁOPI
Do tego trybunału wezwał Bacłiowski przysięgłycli i wójta
z Dublan, z Siekierzyc, z Bilinki, przyczem też byli zapro-
szeni w tym celu osobno sąsiedzi jego, Adam Górski,
Jan Zaleski, Wojciecłi Krzemieński, Iwan Biliński, H rycko
Sącki i insi. »Tamże zaraz opatrzny Marcin Zubrzycki,
wójt gajny przysięgły dublański — opowiada nasza re-
lacya — zasiadł ławicę z przysiężniki swemi w liczbie
ośmiu, na żądanie p. Bacłiowskiego prawo zagaił, przy-
czem też był woźny z Bilinki. Postępując tedy dalej prze-
rzeczone prawo według Boga i sumienia swego, zdało im
się tego to złoczyńcę dla dojścia lepszej prawdy jego
w ręce mistrza podać, zaczem będąc na próbie acz nieco
był się począł przeć, ale gdy go mistrz dobrze na próbę
wziął, przyznał się, powiadając, że go najęli cłiłopi z Do-
łobowa, Markowięta rzeczeni, dwaj bracia rodzeni, mszcząc
się krzywdy swej na p. Bacłiowskim za ojca swego... Tu
prawo zaraz obaczywszy winność tego złoczyńcy z próby
go wziąć kazało, zaczem pytając, jeśliby p. Bacłiowski dalej
im według prawa postępować kazał, p. Bacłiowski jednak
użył prawa, aby się z sentencyą swoją zatrzymało i jactiał
do pp. Cłiłopeckich, których ci powołani cłiłopi Marko-
więta poddani byli, dowiadując się, jeźli icłi wydadzą...
Znowu potem prawo drugi raz zawiodło i znowu zło-
czyńcę pytali, który zeznania swoje powtórzył. P. Bachow-
ski nie kwapiąc się z tym złoczyńcą użył prawa, że się
jeszcze zatrzymało, chcąc to pokazać tym Markowiętom,
że tego chciał po nich, aby się sprawili. Gdzie znowu
w piątek rano prawo zawiodło, ci też Markowięta albo
jeden z nich przybył. Ławro Markowicz, z woźnym Janem
Jakubowiczem i z innymi sąsiady swymi, przyczem i są-
siedzi p. Bachowskiego wyżej mianowani byli. Tam przy-
wieść do prawa kazano tego to złoczyńcę i pytano go,
jeźli się zna do tego, który się przyznał, a gdy go pytano
z czyjej naprawy, począł rzeczą mylić, nie chciał tak przy-
znać, jako pierwej, ale powiadał, że jego ojciec mego ojca
CHŁOPI 309
o dąbrowę męczyć dał, gdzie obaczywszy prawo, że nie
chciał prawdy mówić, podało go znowu mistrzowi w ręce.
Tamże na próbie dopiero znowu tychże Markowiąt jako
pierwej do trzeciego razu powołał i ręką ukazał na tego
właśnie Ławra Markowicza, który z kilku sąsiad swych
stał tuż przy próbie. A gdy go kat spuścił z męki, znowu
sobie ten Ławr obwiniony kupił prawo u mistrza,
żeby go lepiej pytał. Tamże na męce od niego ku-
pionej toż do trzeciego razu wyznał, powoływając Marko-
więta. Co bacząc i słysząc prawo, zasiadłszy, tam go do-
piero na śmierć ogniową skazało i mistrzowi w ręce
podało. « ')
Nieprzebraną, godną palmy męczeńskiej była cierph'-
wość ludu; rzadkie są przykłady otwartego oporu, buntu,
odwetu. Dopiero w roku 1648 ziemia halicka będzie wido-
wnią krwawych buntów chłopskich, ale i w nich odegra
ważniejszą rolę motyw rozbójniczy, opryszkowski, aniżeli za-
miar społecznego odwetu. W królewszczyznach tylko, gdzie
chłop trwał przy tradycyi posiadanych niegdyś praw i nie
oduczył się liczyć na opiekę króla, zdarzały się wypadki
oporu. Chłopi Woli Tarnawskiej odmawiają w roku 1607
dzierżawcy Stanisławowi Jaszowskiemu posłuszeństwa i ro-
bót ; dwaj kmiecie stają na czele gromady i zakazują chło-
pom: >aby nie byli posłuszni niwczem ani się udawali
w dworskie posłuszeństwo, gdyż my wszystkiego doka-
żemy, na cośmy się zawzięli, nawet by nam wszystkim
znieść się ze wsi pod inszego pana, jeśli nam nie tak
sprawy pójdą, jako chcemy, a p. Jaszowskiemu już nie
będziem posłuszni, bo tak będziem dzierżawcę swego ni-
szczyć i tak długo się prawować, aż nie będzie miał czem
dołożyć na sprawę i musi się z nami zgodzić, tak jak bę-
dziemy chcieli.« ^) Chłopi z Oielarowy, Dębna i Sarzyny
^) Agr. Przemyskie, tom 317 pp. 151—4.
2) Agr. Przemyskie, tom 323 pp. 801—4.
400 CHŁOPI
w starostwie leżajskiem chwytają się także otwartego oporu
jako ostatecznego środka przeciw nieprawnemu uciskowi
podstarościch i ekonomów Opalińskiego, a dodaje im otu-
chy jakiś tajemniczy ksiądz, o którym mówi do nich pod-
starości Grabiński: >Komuście to uwierzyh', posłowi? Bym
go był zastał tu w Leżajsku, tedybym go był rozkazał
rozsiekać i w sztuki rozmiotać po rynku ! Psi by się jego
: krwi nachleptali ! Ale kmiecie, ciemiężeni niegodziwie przez
»arendarza« Marcina Kołaczkowskiego, nie ustają mimo
gróźb w oporze; podczas gdy jedni, jak n. p. Gielaro wia-
nie, opuścili wsie i pouchodzili do lasów, drudzy jak Dę-
bianie zajęli groźną postawę, a arendarz Kołaczkowski źah'
się, że chłopi >> robić nie chcą, po cudzych wsiach do
karczmy chodzą, kupy ich z rusznicami, nasiekami, kosami,
pałaszami, oszczepami krążą; folwarki puste, gospodarstwo
ustało, zboże na polu stoi« i t. d. ^)
Jak Gielarowianie tak i włościanie z pod Kańczugi
znajdują obrońcę i przewodnika w księdzu, który jednak
I nie osłania się tajemnicą. Jest nim ksiądz Kasper Fabrycy,
! który widząc ucisk, jakiego chłopi doznają od dzierżawcy,
niejakiego Mietelskiego, powiada im: ^Zdobywacie się na
co innego a na kij się nie możecie zdobyć; zdobądźcie się
i na kij; kijem że dobrze Mietelskiego i zabijcie go jako
psa!v; Jakoż mało co do tego nie przyszło, bo kiedy Mie-
I telski chłopa, który się na pole spóźnił, począł targać za
włosy, drugi chłop niejaki Bernat, porwał za lusznię, po-
1 turbował nią dzierżawcę a uciekającego długo gonił. Pro-
kopowi Pieniążkowi z Krużlowej, chorążemu ziemi prze-
myskiej, zdesperowani chłopi wypowiadają posłuszeństwo,
uzbrajają się w widły, kosy, a nawet strzelby, rzucają się
na czeladź dworską i samego pana oblegają we dworze.*)
Włościanie z Synowódzka, Dołłiego i Stynawy w starostwie
O Agr. Przemyskie, tom 331 p. 1282.
-) Agr, Przemyskie, tom 338 pp. 748 i passim.
CHŁOPI 401
stryjskiem wypowiadają w r. 1607 posłuszeństwo Adamowi
Stadnickiemu, kasztelanowi kaliskiemu, nie płacą czynszów,
zaprzestają robót i powinności, podnoszą bunt formalny,
zabijają dwóch tywunów. Król wysyła na miejsce naj-
pierw sekretarza swego ks. Stanisława Grochowskiego
a następnie całą komisyę, na której czele stoi burgrabia
zamku krakowskiego Jan Skarga, a w której skład wchodzi
także Fed'ko, wójt podbuski i komornik Samborski, wi-
docznie nie-szlachcic, z poleceniem, aby zjechawszy na
grunt, o wszystkiem się dowiedziano, skarg poddanych
wysłuchano, karanie na morderców tywunów nakazano,
o roboty i czynsze uznanie zrobiono, pola rozpatrzono, role
poddanych na łany miarą tameczną przez miernika przy-
sięgłego pomierzono, roboty i czynsze postanowiono,
swawolnie do Węgier wyjeżdżających chłopów powstrzy-
mano. ^)
Zdarza się niekiedy fakt osobliwy, że zamiast chło-
pów szlachcic szuka opieki prawa i pozywa swoich pod-
danych, jak to czyni Mikołaj Wąż, dzierżawca królewskiej
wsi Smorze w starostwie przemyskiem, który świadczy
się woźnym przeciw chłopom, iż >oni nie są posłuszni,
bunty szkodliwe przeciwko niemu czynią i żadnych po-
winności nie chcą oddawać; a co większa, na dwór jego
nabiegają, przegróżki na zdrowie jego miotają; gwałtownie
naszedłszy na dom jego własny chcieli tego Węża zamor-
dować jako rozbójnicy i tak od tych poddanych nie jest
bezpieczen zdrowia swego.«^) Na Wołoszkę-hospodarównę
Annę Mohilankę (Czarnkowską), która w swojem staro-
stwie mościskiem uciskać pozwala lud prawdziwie po wo-
łosku, napadają w r. 1649 chłopi z Laszek w jej zamku
w Mościskach, docierają do jej poufnej komnaty i wśród
obelg wypowiadają jej posłuszeństwo, ale gorzko za to
pokutować muszą, bo zesłana na miejsce komisya pod
O Agr. Przemyskie, tom 323 pp. 433—6.
2) Agr. Przemyskie, tom 323 p. 42.
26
'hi n
I;
402 CHŁOPI
przewodnictwem podczaszego przemyskiego Andrzeja
Stano, nie mogąc uciszyć zaburzeń łagodniejszemi śród-
^ kami i jak się wyraża jej dekret: »aby z tych iskier nie
zrobił się pożar,« skazuje pięciu chłopów na śmierć.*)
Chłopi z Horożany, Horożanki i Ryczychowa wiodą
spór zacięty z dzierżawcami jeszcze od roku 1572, w któ-
rym uzyskali korzystny bardzo dekret króla Zygmunta
jjjj |i Augusta przeciw Mikołajowi Tarłowi, chorążemu sando-
mierskiemu. Dekret ten niestety na remonstracyę Tarły
król zniósł wkrótce, a to z powodu, >że przez poddane
w niebytności dzierżawcy naszego i bez dostatecznej sprawy
był otrzymany« — i odtąd chłopi wsi wymienionych w cią-
,j^i głym są procesie z dzierżawcami. W r. 1625 przychodzi
'łi'i ' do zajść gwałtownych, wywołanych uciskaniem ludu przez
JUd i, dzierżawcę Wojciecha Srzedzińskiego. Chłopi zgromadzi-
T wszy się u jednego z kmieci horożańskich, Pawła, *krzyż
z cerkwi wziąwszy na onym przysięgli, hasło przysięgi
swej wydawając: do gardła, do ostatniej koszuli nie od-
stępować się, a tem bardziej w konjuracyi swojej serca
swoje umacniając, przydawali: »By nam i do kozaków
wszystkim iść na Ukrainę, gdzie nad tymi, przeciwko któ-
rym się konspirujem, mścić się będziem!« Zmyśliwszy sobie
punkta, skargę i protestacyę — żali się Srzedziński — sub-
ordynowawszy do niej woźnego i dwóch Kulczyckicli,
jakoby szlachtę a rzeczą samą krawców i chłopów, na
pana szczypiące honor jego pisma po grodach pozanosih',
częstemi pogróżkami tak jemu jak czeladzi wszystkiej odpo-
wiedzieli, a napomnieni do powinności, skupiwszy się gwał-
tem w dwór weszli i namiestnika pana swego słowy gru-
bemi zelżyli. Zrzuciwszy sumę niemałą, do króla Jego
Mości powtórnie posły wyprawili, odpowiadając: że my
nad dwa dnie robić ani cłicemy ani będziemy, jeno według
glejtu króla Jego Mości, który to glejt przyszedłszy do
^) Agr. Przemyskie, tom 367 p. 1308 i tom 370
p. 2401.
CHŁOPI 403
dwora, na stole z wielkiemi furyami i pogróżkami porzu-
cili. ^^ Komisya złożona z ks. Łukasza Kalińskiego, kano-
nika lwowskiego, Remigiana Zaleskiego, podstarościego
grodzkiego, i Pawła Głębockiego, który się zwał rewizo-
rem deputowanym od króla, zjechała na miejsce. Głębocki
kazał zwołać gromadę, a ^v/z\ąyi/szy literas salvi conducłus
Jego Kr. Mości świeżo chłopom dane, czytał i na każdy
punkt przyganę dawał władzy i prawu króla. Potem rzekł
pomieniony p. rewizor: >Panie Srzedziński, czyń egzekucyę
sobie z tych chłopów, ja wam podaję moc, bom ja przy-
siągł na czynienie egzekucyi Jego Król. Mości. ^ Egzekucya
skończyła się na tem, że chłop Paweł, u którego odbyła
się pierwsza schadzka chłopów horożańskich, został zabity
przez czeladź dzierżawcy, a chłop inny Iwan Tolsko, po-
bił znowu dzierżawcę. Nastąpiły ponowne dochodzenia
z polecenia króla, a skończyło się na tem, że dekret kró-
lewski skazał na śmierć ^Andruszka popadi zięcia, co po
krzyż do cerkwi chodził, i Iwana Tolskę, co się siepał
z dzierżawcą.^: ^)
Sroższy los spotkał w r. 1622 wieś Hrebenne w sta-
rostwie Iwowskiem, która została doszczętnie zniesiona.
W aktach nie znaleźliśmy żadnych szczegółów o wypad-
kach, które wywołały katastrofę, z mandatu królewskiego
do starosty lwowskiego Bonifacego Mniszcha wypływa
jednak jasno, że we wsi tej przyszło do buntu i krwa-
wych czynów. »Acz nam nie jest tajny ex ces — czytamy
w mandacie — który poddani ze wsi Hrebenne przez
złość swoją popełnili, jednak iż już godne tego swego
występku, niektórzy na gardle, niektórzy przez ciężkie
więzienie a prawie wszyscy przez zniesienie chudob, do-
mów i dostatków swych, karanie odnieśli, dlatego rozu-
miemy, że już w tej mierze (choć to żal i strata powin-
nych trudno i najsroższem karaniem nagrodzona być może)
O Agr. Lwowskie, tom 377 pp. 30—33, 129, 360,
761—767.
2G*
404 CHŁOPI
dosyć się stało sprawiedliwości, zaczem życząc tego, aby
wieś ta znowu osieść mogła, która nie bez wielkiej straty
Rzeczypospolitej za wyuzdaną złością ludzi swawolnych
jest zniesiona, chcemy to mieć koniecznie, aby ci poddani,
którzy jeszcze w więzieniu miejskiem Iwowskiem są za-
trzymani, oswobodzeni i wypuszczeni byli.«^)
Wielki bunt chłopski, który w roku 1648 sroźył się
wśród pożogi, rozlewu krwi i strasznych okrucieństw
przez trzy miesiące, od października do grudnia, w ziemi
halickiej, nie należy już może do właściwego zakresu
niniejszej pracy, wiąże się jednak tak ściśle i organicznie
niejako z społecznemi i obyczajowemi stosunkami, które
naszkicowaliśmy w poprzednich rozdziałach, że pominąć
go nie możemy. Nie można tego ruchu uważać za nagły,
elementarny wybuch tłumionej uciskiem jednej społecznej
warstwy, za odwet i zemstę ludu wiejskiego, i nie masz
między nim a rewolucyą chłopską w Niższej i Wyższej
Austryi z lat 1594—7 żadnej analogji. Nie wybuchł on, że
tak powiemy: samorodną siłą i z lokalnej inicyatywy —
rozgorzał od żagwi rzuconej z obozów kozackich Chmielni-
ckiego a miał podkład na poły socyalistyczny na poły
rozbójniczy. Znalazł grunt podatny w ludzie wiejskim
i z niego wziął swoją siłę, ale mimo to nie był ruchem
na wskroś chłopskim. Już sam fakt, że w buncie wzięli
bardzo wybitny udział miasta jak Kałusz, Rohatyn, Tłumacz,
Jazłowiec, że odegrała w nim smutną rolę znaczna część
drobnej szlachty halickiej, bo na czele band chłopskich
spotykamy Krechowieckich, Hołyńskich, Uhernickićh, Źura-
kowskich, Berezowskich, Kniehinickich, Drohomireckich, Jaz-
wińskich, Orabowieckich, Tatomirów, Witwickich, a nawet
i Ormian jazłowieckich, że jednym z hersztów buntu był
administrator włości zabłotowskich szlachcic Zołczyński
a jednym z najgłówniejszych podżegaczy szlachcic Woj-
^) Agr. Lwowskie, tom 375 p. 1537.
'o?
te
«*P"
c
1
Ł"
•M
?
»
, J
>o
>
13
X
JD
O
,
J2
>
U
X
c
oi
N
a
N
7)
"O
a
>%
(/>
•N
»
N
>>
U
</i
O
O.
'5,
o
•*«■
x:
U
H
■^
ti
LU
406 CHŁOPI
ciech Rokicki, ścięty następnie w Haliczu — już ten sam
fakt świadczy, że ruch ten wywołany buntem Chmielni-
ckiego, podsycany przez jego agentów, miał charakter
ogólnie anarchistyczny z silną przymieszką wyznaniową,
która objawiła się w gorącym udziale popów ruskich.
Stało ich kilkudziesięciu na czele band chłopskich, a między
nimi odznaczyli się srogością pop Korytko »pułkownik,«
pop z Grabówki, )>setnik nuncupatuSy^^ pop z Podhajczyk,
nazwany w aktach Iwan pńncipalis; pop Babiński i pop
Uhrynowski, który był jednym z naczelnych hersztów
chłopstwa z Kałuszczyzny; popi z Pójła, z Grabowa, z Do-
liny, Żukowa, Strusowa, Jezierzan i t. p.
Najwybitniejszą postacią w tym buncie był znany
nam już llinat Wysoczan z Wiktorówki, Chmielnicki ha-
lickiej ziemi, dux priniarius, jak go nazywają akta. Zebrał
on pod swoją komendę około 15.000 chłopstwa, założył
główną kwaterę w Otynji, a szlachcic Łeś Żurakowski
był jego głównym adjutantem i szefem sztabu. Wysoczan
oblegał zamek Kuropatwów Pniów, dokąd się schroniła
była okoliczna szlachta, nie zdobył go jednak. Więcej miały
powodzenia inne bandy, oblegające mniejsze zamki i za-
meczki, zdobyły one Roźniatów, Zabłotów, Perehińsk, Pa-
łahicze, Bołszowce Kazanowskich i Łuczę Jabłonowskich.
Najgłówniejszego kontygentu dostarczyło bandom chłop-
stwo starostwa kałuskiego i dolińskiego, największą zażar-
tością odznaczyli się mieszczanie kałuscy i rohatyńscy.
Mordowano, palono i rabowano; nie przepuszczano i ko-
ściołom i grobom. Padł wówczas ofiarą barbarzyńskiej
wściekłości bogaty bardzo w aparaty i srebra kościół
rohatyński; mieszczanie tamtejsi zrabowali zeń kielichy,
krzyże, monstrancye, ornaty, kosztowne szpalery, obicia
i kobierce, rozmietli znaczną bibliotekę, roztłukli organy,
»lackie dudki,« i pastwili się nad wszystkiem, co tylko było
w świątyni, niszcząc, co się zabrać nie dało. Mieszczanie
dolińscy, posiłkowani chłopstwem i oddziałem kozaków.
CHŁOPI 407
zdobywszy szturmem zamek bukaczowiecki, złupiwszy go
z kosztowności, srebra, klejnotów, i wypiwszy do dna całą
piwnicę Kazanowskich, wtargnęli do kościoła, dobyli z gro-
bowca trumny, poobdzierali z szat zwłoki i poobdzierane
powyrzucali w błoto.
Wszędzie dopuszczały się bandy morderstw i okru-
cieństw. Cliłopi z Pójła, Siwki, Kamienny pod wodzą popa
zamordowali w Siwce właścicielkę tej wsi Rzymowską,
cłiłopi z Dołłiego i Berłołiów szlacliciance Zwierzctiowickie]
i sędzinie Kurowskiej w Turzyłowie uwiązali kamień do
szyji i rzucili w rzekę Łomnę. Ciż sami cliłopi wraz z cłiło-
pami z kilkunastu innych wsi, z kilku popami na czele,
w liczbie 3000, >z działki, łiakownicami, kobyłami i t p.
obyczajem pogańskim, idąc za przykładem łotra Cłimiel-
nickiego,« mordowali dzieci i bezbronne kobiety, piekąc
niektóre żywcem na ogniu, zdobyli i złupili zameczek roż-
niatowski, napadli na Babin, tam pojmali szlachcica Roż-
niatowskiego i prowadzili z sobą do Kałusza, > wszystkich
łotrów, hultajów i buntowników stolicy,« ale po drodze
w okrutny sposób go zamordowali. Chłopi z Kopanki,
Jasienia, Łukwi, Niebyłowa, Krasnego, Uhrynowa, Podmi-
chala. Spasa i t. d. pod wodzą swego herszta Korzenia
kniazia napadli miasto Dolinę, zrabowali domy mieszczan,
pokatowali z nich wielu, uderzyli następnie na zameczek
w Suchodole, zrabowali znaczną gotówkę i w okrutny
sposób zamordowali 46 żydów, którzy uciekłszy z Do-
liny szukali tam schronienia. Trudno przytaczać wszystkie
czyny zbójeckie tych band, wszystkie morderstwa popeł-
nione przez nie z najdzikszem niekiedy okrucieństwem —
tom aktów grodzkich halickich z tego roku niemal w po-
łowie zapełniony jest ich opisami. *)
^) Agr. Halickie, tom 141 pp. 1127—1873 pssm, tom
142 pp. 74—503, tom 143 pp. 1590—93, i Agr. Przemy-
skie, tom 376 pp. 588—602, 745, 749.
408 CHŁOPI
Krwawy był też i odwet. Szlachta halicka uchwaliła
na sejmiku wystawić mały korpus zbrojny, y>praesidiumy
którego ma być 500 człowieka, t. j. husarzów 100, koza-
ków 300, piechoty z ognistą strzelbą 100. Panowie rotmi-
strze mają tylko szlachtę dobrą pod te chorągwie zaciągać
a w konnych żadnego cudzoziemca, jako Wołoszyna, Czer-
kasa a multo minus kozaka, zaś w pieszych żadnego
Rusina.^ Regimentarzem zamianowała szlachta wojewodę
podolskiego Stanisława Potockiego ; kozackim chorągwiom
rotmistrzowali drugi Potocki, starosta halicki, chorąży po-
dolski Cetner i Kuropatwa. Wkrótce potem uchwaliła
szlachta ponownie zaciągnąć dla własnej potrzeby, »nie
wysyłając do obozu,<^ 900 ludzi, nad którymi regimentar-
stwo objął znowu Stanisław Potocki, a rotmistrzowstwa
Alexander Bydłowski, Łukasz Wróblewski, Stanisław No-
wosielecki, Kasper Ostrowski i Alexander Gruszecki. Wobec
tak groźnego niebezpieczeństwa zdobyto się z ciężkiem
sercem na uchwałę, że niczyje dobra nie będą uwolnione
od stacyj żołnierza, z wyjątkiem hetmana w. kor. Mikołaja
Potockiego, który był już w niewoli, Ludwika Wyżgi, który
ad extremam sortem podupadł majątkowo z powodu bun-
tów chłopstwa, i Rzeczkowskiego, który właśnie co do-
piero z niewoli był powrócił. Na pokrycie kosztów tego
wojska uchwalono czworo podymnego. *)
Powiatowe chorągwie poczęły się srożyć nad zbun-
towanem chłopstwem. Osobliwie rotmistrze Nowosielc-
cki i Ostrowski odznaczyli się w ściganiu i doraźnem
karaniu buntowników. W samej wsi Łysej dwudziestu
chłopów rozstrzelano lub ścięto; na mieszczanach zabłotow-
skich wywarto krwawą pomstę: trzydziestu z nich dało
głowę pod topór kata; w łianuszowcach padło w dora-
źnej egzekucyi kilkudziesięciu chłopów, wieś Błudniki do-
szczętnie zniszczono; miasto Śniatyn padło prawie całe
^) Agr. Halickie, tom 141 pp. 1181 i dalsze.
CHŁOPI 409
ofiarą odwetu, 300 mieszczan uciekło wtedy do Wołoch
przed mieczem, a żołnierze domy ich spalili. ^) Uwagi go-
dna rzecz, że drobna szlachta chodaczkowa i zagonowa
podzieliła się na dwa obozy; podczas gdy jedną część
widzieliśmy w szeregach lub na czele zbuntowanego chłop-
stwa, druga równie znaczna a może znaczniejsza zaciągnęła
się pod chorągwie powiatowe. Rota Zagwoyskiego, która
przyczyniła się dzielnie do poskromienia buntu, składała
się z tych samych Drohomireckich, Żurakowskich, Bere-
zowskich, Orabowieckich, Hołyńskich, Witwickich, których
współherbowi imiennicy stanęli po stronie takich hersztów,
jak Wysoczan lub pop Korytko. Anarchiczna część drobnej
szlachty, o ile nie padła pod szablą żołnierzy powiatowych,
odpokutowała później gorzko swoją winę. Spada na nią
odwet w formie kaduków, traci nietylko cześć szlachecką
ale i mienie, które przechodzi na własność rotmistrzów
i żołnierzy powiatowych. Takie kaduki wyrabia sobie głó-
wnie jeden z rotmistrzów, Kasper Ostrowski, któremu
król przyznaje majętności kilku Tatomirów w Isakach,
kilku Uhernickich, Orabowieckich i Berezowskich.
Szczęśliwszą była ziemia przemyska. Mimo iż zagon
kozacko-tatarski uderzył w r. 1648 o same mury Przemy-
śla, nie przyszło do znaczniejszych wybuchów anarchicz-
nych między ludem wiejskim, a drobna szlachta nie po-
dawała mu nigdzie ręki do buntu, jak w ziemi halickiej.
Nie poszły też za przykładem Kałusza, Rohatyna, Jazłowca
miasteczka ziemi przemyskiej ; wyjątek stanowili tylko ruscy
mieszkańcy Dobromila i Drohobycza. Mieszczanie droho-
byccy przez wysłańców swoich potajemnie znieśli się z ko-
zakami, obiecując im bogaty łup z mieszczan katolickich
i żydów. Dla wszelkiego bezpieczeństwa i aby sami nie
padli ofiarą pomyłki lub chciwości kozackiej, zdrajcy ci
wszystkie swoje kosztowności przenieśli do cerkwi św.
') Ibidem, pp. 1241, 1297, 1381, 1451, 1609.
27
410 CHŁOPI
Trójcy, ale oto, nim jeszcze przyszli Kozacy, dotkliwa
ich spotkała kara, pop bowiem tej cerkwi skradł cały de-
pozyt i uciekł. Kozacy wpadłszy do . Drołiobycza, splądro-
wali do szczętu miasto. Nie skończyło się na tem, bo ruscy
mieszczanie pod wodzą rajcy Wasyla Łankowicza podnie-
cili do buntu lud okoliczny i na czele 2000 cłiłopstwa
wyprawiali rzeź między ludnością nieszczęśliwego miasta;
120 żydów padło pod nożami rozbestwionej tłuszczy.^)
Taki sam los spotkał miasteczka Radymno i Mości-
ska. Ruscy mieszczanie Dobromila połączywszy się z chłop-
stwem z Arłamowa i kilku wsi sąsiednich pod wodzą nie-
jakiego Pińczowskiego napadali na dwory, i mało brakło,
aby nie padł ich ofiarą późniejszy znakomity pisarz i sta-
tysta, jedna z chlub literatury polskiej, Andrzej Maxymih'an
Fredro, którego oblegali przez cały dzień w Arłamowie,
wołając: Wychody jeno Lachu, budem tia na pal wbyjaty!
Fredro obronił się jednak a przygodę swoją opowiedział
w zaniesionej przed grodem protestacyi.^) Dopuszczali się
napadów na dwory, rabunków i mordów chłopi z Ban-
kowej Wiszni, Chotyńca, Wyszatycz, Starzawy, Łodzinki,
Koziejówki, Miękisza, Lutowisk — ale ruch nie przybrał
szerszych rozmiarów dzięki wczesnej organizacyi powia-
towych chorągwi. Natomiast w ziemi lwowskiej, zalanej
w jesieni r. 1648 kozactwem i Tatarami, pożar buntu sro-
żył się gwałtownie i zostawił po sobie straszliwe spusto-
szenie. Nawet po odejściu Kozaków i hordy tatarskiej
chłopi palili i plądrowali dwory, napadali na powraca-
jące do swych spustoszonych siedzib rodziny i dopu-
szczali się na nich mordów i rabunków. Odzie chłop nie
łączył się z bandami kozackiemi lub stawił nawet opór
łupieżczym zagonom, tam padał sam ofiarą chciwości i krwa-
') Agr. Przemyskie, tom 376 pp. 301 — 3 i Agr.
Lwowskie tom 399 p. 961.
-) Agr. Sanockie, tom 163 pp. 1175—80.
CHŁOPI 411
wego ich okrucieństwa. Akta przekazują nam wiadomość
o wielu takich wypadkach, a co się dziać musiało w tej
nieszczęsnej porze, o tern daje aż nadto dostateczne wy-
obrażenie tylko sama jedna manifestacya Andrzeja Staną,
podczaszego ziemi lwowskiej, który podaje następujące
daty o zniszczeniu siół swoich: Stada dworskiego sztuk
113 zabrano; chałup w Pohorcach 44 spalono; koni
chłopskich w Pohorcach 284, w Podolcu 80, w Tuligło-
wach 150, w Hołodówce 100, w Koniuszkach 113, w Su-
sułowie 134 wzięto. Poddanych w Pohorcach 47 zabrano,
25 ścięto, w Podolcu 37 wzięto a 13 ścięto, w Tuligło-
wach 11 wzięto a 16 ścięto, w Koniuszkach wszystkich
zginęło 83 chłopów, w Susułowie 47. Poddanych pozosta-
łych na gumnach, odzieżach, pasiekach, dobytku wszela-
kiem i sprzętach domowych w niwec obrócono.<^)
Szlachty zniszczonej już buntem doniszczyły do re-
szty chorągwie powiatowe. Pustoszenie siół przez chorą-
gwie, odzieranie spokojnych nawet chłopów stacyami żoł-
nierskiemi, o których wiemy, jak były ciężkie i prawie
łupieżcze, było zarazem ruiną właścicieli dóbr i dzierżaw-
ców, dla których chłop był głównem źródłem dochodów,
podwaliną egzystencyi, bo najcenniejszym inwentarzem.
Posypały się też wkrótce protestacye i pozwy przeciw rot-
mistrzom z sążnistemi wykazami szkód poczynionych chło-
pom — mizerny, pieniacki epilog społecznego dramatu.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO.
') Agr. Lwowskie, tom 399 p. 358—9.
■•)»
.■I
i
' IH
T7.~._.> .■•■ ■■• ill lUI IMU III llll III
»""»i[illll||i|